Wiadomości KAI

Marian Sobkowiak już przeprosił…

Spread the love

REPORTAŻ

Marian Sobkowiak już przeprosił…

Stanisław Zasada

Małe miasteczko w Wielkopolsce stało się przykładem polsko-niemieckiego pojednania. Pomogli w tym prześladowani przez nazistów członkowie polskiego ruchu oporu oraz katolicki ksiądz i ewangelicki pastor.

Kilkanaście lat temu w Dreźnie odbyła się rozmowa.

Eberhard Burger, główny architekt odbudowy zniszczonego w czasie wojny kościoła Mariackiego, zapytał: – Czemu chcecie nam pomóc?

Pytanym był Marian Sobkowiak z Gostynia. Odparł: – Mieszkałem tu jakiś czas temu.

Burger: – Kiedy?

Sobkowiak: – W czasie wojny, na Munchenplatz.

Zabrzmiało tak, jakby ktoś w Polsce wymienił nazwę alei Szucha z czasów okupacyjnej Warszawy, gdzie była główna siedziba gestapo. Na drezdeńskim Munchenplatz podczas wojny było nazistowskie więzienie.

Burger: – I po tym wszystkim chce pan coś dla Niemców zrobić?

Kilka lat później prezydent Horst Koehler dziękuje publicznie gostynianom za pomoc przy odbudowie drezdeńskiego kościoła. Słowa niemieckiego prezydenta cytują najważniejsze światowe agencje. Tytuły krzyczą o wielkim geście pojednania między Polakami i Niemcami.

Co łączy dwudziestotysięczny Gostyń i półmilionowe Drezno? – Najpierw połączyła nas bolesna historia, którą od wielu lat staramy się wspólnie przezwyciężyć – mówi Jerzy Woźniakowski, burmistrz Gostynia.

Gostingen zamiast Gostynia

W pierwszych dniach września 1939 roku do Gostynia wkracza Wehrmacht. Włączone do Trzeciej Rzeszy miasto znów, jak za czasów zaborów, nazywa się Gostingen. Zamiast polskich nazw ulic i szyldów sklepowych są niemieckie. Przed hitlerowskimi żołnierzami Polacy muszą zdejmować czapki.

21 października Niemcy każą stawić się na rynku wszystkim mężczyznom w wieku od 15. do 60. roku życia. Z ratusza esesmani wyprowadzają 30 cywili: znanych w miasteczku i okolicy ziemian, urzędników, nauczycieli, działaczy społecznych i powstańców wielkopolskich. Wszystkich rozstrzeliwują. – Egzekucja miała złamać ducha oporu wśród Polaków – opowiada Robert Czub, kierownik Muzeum w Gostyniu i badacz najnowszej historii miasteczka.

Piętnastoletni wówczas Marian Sobkowiak widział egzekucję na własne oczy. Zapamiętał makabryczny szczegół: jeden z wyznaczonych do rozstrzelania Polaków nie chciał stanąć przed plutonem egzekucyjnym i położył się na ziemi. – Dowódca podszedł na niego, stanął buciorami na jego rękach i zastrzelił z pistoletu. Jakby strzelał do psa – wspomina 84-letni dziś Sobkowiak.

Hitlerowcy likwidują nie tylko ludzi. W nocy z 10 na 11 maja 1940 roku wysadzają w powietrze stojącą na rynku figurę Chrystusa. Dla gostynian to prawdziwa świętość: postawili ją kilkanaście lat wcześniej w podziękowaniu za odzyskaną po zaborach niepodległość. Dla okupantów pomnik był solą w oku.

Młodzi mężczyźni w Gostyniu nie chcą przyglądać się biernie niemieckim zbrodniom. Wiosną 1940 roku w miasteczku powstaje „Czarny Legion”. To jedna z pierwszych organizacji podziemnych w okupowanej Polsce. W szeregi konspiratorów wstępuje niespełna 16-letni Marian Sobkowiak. Młodszym od niego jest tylko Józef Kordus – gdy składa przysięgę, ma dopiero 15 lat. Przyjęto go, bo w podziemiu był o dwa lata starszy brat.

Rok później wielka wsypa – gestapo aresztuje kilkudziesięciu członków „Czarnego Legionu”. Do więzienia trafiają Sobkowiak i bracia Kordusowie. Podczas śledztwa są bici i torturowani. Aresztowani, jako że są formalnie obywatelami Rzeszy, odpowiadają za zdradę stanu. 12 spiskowców skazano na śmierć. Gilotyna ścina im głowy na dziedzińcu więzienia w Dreźnie przy Placu Monachijskim. Idąc na śmierć, krzyczą: „Niech żyje Polska!”. Wśród straconych jest najbliższy kuzyn Sobkowiaka.

Kilkudziesięciu „legionistów” dostało od roku do pięciu lat więzienia. 38 spośród nich nie wróci już do domu. Jednym z nich będzie Stanisław Kordus, brat Józefa. On jako jedyny z aresztowanych uniknął kary, bo nie zdołano mu niczego udowodnić. Całą winę wziął na siebie jego brat.

– Dostałem dwa lata obozu karnego – wspomina Sobkowiak. Młody gostynianin haruje najpierw w kamieniołomach niedaleko Gross-Rosen, a następnie trafia do Sachsenhausen pod Berlinem, gdzie po kilkanaście godzin dziennie rozpruwa żydowskie buty, by szukać ukrytych w nich kosztowności. Wśród więźniów różnych narodowości Polak widzi wielu Niemców, przeciwników reżimu hitlerowskiego. – Tam zdałem sobie sprawę, że Hitler tak samo źle traktuje własnych rodaków – mówi. – I zrozumiałem, że nie wszyscy Niemcy są źli.

Gdy wycieńczony ciężką pracą i marnym obozowym wiktem zapada na gruźlicę, opiekuje się nim niemiecki pielęgniarz Paul Hoffmann. Do obozu trafił jeszcze przed wojną za poglądy komunistyczne. Teraz przemyca młodemu Polakowi żywność i fałszuje jego dokumentację medyczną, żeby chory mógł jak najdłużej zostać w szpitalu. – To on uratował mi życie – powtarza dziś Sobkowiak.

Barbarzyńcy z Ameryki

Wojna zbliża się do końca. Zimą 1945 roku Armia Czerwona przekroczyła Wisłę i prze na Zachód. Tymczasem zachodni alianci męczą się w Ardenach. Trwa wyścig o to, kto zdobędzie Berlin. Brytyjski marszałek Artur Harris, aliancki dowódca lotnictwa w Europie, wydaje rozkaz dywanowego nalotu na Drezno. Zmasowany atak bombowy ma zniszczyć niemiecki potencjał przemysłowy i osłabić morale ludności niemieckiej. Harris chce też pokazać nadciągającym Sowietom potęgę alianckiego lotnictwa.

Nocą z 13 na 14 lutego amerykańskie i brytyjskie samoloty obracają w ruiny stolicę Dolnej Saksonii. Ginie około 20 tysięcy ludzi. Zabytkowe centrum miasta leży w gruzach, wśród nich XVIII-wieczny kościół Mariacki. Stojąca na Neumarkt barokowa świątynia Najświętszej Marii Panny, którą Niemcy nazywają Frauenkirche, to najbardziej znany zabytek architektury protestanckiej w Europie. Wzniesiona z piaskowca, z okazałą kopułą w kształcie dzwonu – bodaj najpiękniejszą na północ od Alp.

Po wojnie władze Niemieckiej Republiki Demokratycznej odbudowują zniszczoną starówkę. Zostawiają jednak ruiny Frauenkirche. Porośnięte zielskiem gruzowisko będzie przez kilkadziesiąt lat straszyło przechodniów i turystów. Dla komunistycznych Niemiec Wschodnich to jeszcze jeden argument w zimnej wojnie. Żeby nie było wątpliwości, na otaczającym ruiny płocie umieszczono napis: „Pomnik barbarzyństwa Amerykanów”.

Nie rozumiał biskupów

Dziesięć lat po wojnie Kordus i Sobkowiak znów są w Dreźnie. Tym razem pojechali z własnej woli. Chcą odszukać groby straconych kolegów z konspiracji. Gdy w czerwcu 1942 roku „legioniści” szli na egzekucję, krzyczeli do współtowarzyszy: „Nie zapomnijcie o nas!”.

– Grobów nie znaleźliśmy – opowiada Sobkowiak. Nawiązali za to kontakty z niemieckimi antyfaszystami. Jednym z nich jest Bambi Gimmel. To przedwojenny ideowy komunista, siedział w hitlerowskich więzieniach. Teraz działa w Komitecie Antyfaszystowskich Bojowników Ruchu Oporu NRD w Dreźnie. – Szybko się zaprzyjaźniliśmy – mówi Sobkowiak.

Ale o przełamanie antyniemieckich nastrojów nie jest łatwo. Kordus przyznaje, że przez długie lata żywił nienawiść do Niemców. – Zabili mi brata – mówi. Dlatego, gdy w 1965 roku polscy biskupi napisali słynny list do biskupów niemieckich, że przebaczają i sami proszą o przebaczenie, był oburzony. – Nie rozumiałem, za co Polacy mają przepraszać Niemców – opowiada pan Józef.

Co sprawiło, że się przełamał? – Człowiek musi czasem wiele przeżyć, żeby zrozumieć, że w każdym narodzie są dobrzy i źli ludzie – tłumaczy 83-letni dziś Kordus.

Od połowy lat 70. byli członkowie „Czarnego Legionu” jeżdżą co roku do Drezna w rocznicę egzekucji swoich dwunastu współtowarzyszy. Przy stojącym przy Bremer Strasse pomniku 300 ofiar nazizmu z 13 krajów palą znicze i składają kwiaty.

W 1980 roku do Gostynia przyjeżdża Gimmel – zwiedza miejsca związane z historią „Czarnego Legionu”. Gdy rok później w Polsce według enerdowskiej propagandy szaleje antysocjalistyczna rewolucja i gostynianie do Drezna nie pojadą, Gimmel sam złoży kwiaty w rocznicę egzekucji legionistów. Sobkowiak: – Bez niego nie byłoby naszego pojednania.

Już nie gestapowcy

– Wśród moich parafian przestał funkcjonować mit Niemca jako gestapowca z trupią czaszką na czapce – mówi ksiądz kanonik Artur Przybył, proboszcz parafii świętej Małgorzaty w Gostyniu. Ten wysoki, potężnie zbudowany duchowny o tubalnym głosie i życzliwym usposobieniu zrobił dla polsko-niemieckiego pojednania nie mniej niż kombatanci. – Ewangelia każe nam miłować nawet nieprzyjaciół, nie możemy więc żywić całe życie urazów – lubi powtarzać ksiądz Przybył.

W połowie lat 70. ubiegłego wieku młody wtedy duchowny został wysłany przez swojego biskupa do Berlina Wschodniego. Przez jedenaście lat był duszpasterzem pracujących w byłej NRD polskich robotników. Na misjach poznał Ericha Busse – młodego jak on – ewangelickiego pastora. Obaj duchowni zaprzyjaźnili się. Pastor nauczył się polskiego.

Busse, wysoki mężczyzna ze szpakowatą dziś bródką, to od młodości niespokojny duch. Działał w enerdowskiej opozycji i w Niemieckich Znakach Pokuty – założonej pod koniec lat 50. ubiegłego wieku niemieckiej organizacji, która chciała wychowywać młodzież w duchu pojednania z narodami prześladowanymi przez Trzecią Rzeszę. W stanie wojennym organizował zbiórkę darów dla parafii w Polsce.

Gdy w 1985 roku Przybył wrócił do Polski i objął parafię farną w Gostyniu, pastora przeniesiono do Drezna. Jednak przyjaźń obu duchownych przetrwała. Katolicy z Wielkopolski i ewangelicy z Dolnej Saksonii zaczynają się odwiedzać. Ksiądz głosi kazania w protestanckim zborze w Dreźnie, pastor – w rzymskokatolickiej farze w Gostyniu. – Rozmawialiśmy często o naszej trudnej historii – opowiada kanonik Przybył.

Nie tylko rozmawiali. Gdy w 2000 roku gostynianie odbudowują zburzony przez hitlerowców pomnik z figurą Chrystusa, część pieniędzy dają Niemcy z Drezna.

Pomnik odsłonięto 10 listopada. Datę wybrano nieprzypadkowo – nazajutrz było Święto Niepodległości. Na uroczystości przyjechał urodzony przed wojną na Dolnym Śląsku biskup Joachim Reinelt, ordynariusz Drezna i Miśni. – Wstydzę się za moich rodaków i proszę Boga i was o przebaczenie – powiedział na gostyńskim rynku. Ludzie odpowiedzieli brawami.

Dwa lata wcześniej Marian Sobkowiak i Józef Kordus zbierali w swoim mieście pieniądze na odbudowę Frauenkirche. Po zjednoczeniu Niemiec zabytkową świątynię zaczęto wreszcie dźwigać z ruin. Odbudowa trwała kilkanaście lat i pochłonęła 180 milionów euro. Ponad połowę dały międzynarodowe fundacje pojednania – głównie z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych.

Gostyń był jedynym miastem z Europy Środkowo-Wschodniej, który przyłączył się do odbudowy drezdeńskiego kościoła. Gostynianie odnowili kamienną rzeźbę, która wieńczy jedną z czterech bocznych wieżyczek świątyni. Rzeźbę nazwali „Płomieniem pojednania”.

30 października 2005 roku, w przededniu Święta Reformacji obchodzonego na pamiątkę wystąpienia Marcina Lutra, kościół poświęcono. Wśród gości honorowych są Sobkowiak i ksiądz Przybył. Prezydent Niemiec wymawia nazwę Gostyń. – Dwunastu synów tego miasta naziści stracili jako uczestników ruchu oporu w 1942 roku niedaleko stąd – mówi Koehler. – I właśnie w tym mieście Marian Sobkowiak, członek grupy oporu, który przeżył, zbierał wraz z innymi obywatelami pieniądze na nasz kościół.

Do gostynian rzucają się po wywiady dziennikarze z całego świata. W największych redakcjach zaczynają szukać na mapach polskiego miasteczka.

Za zasługi na rzecz pojednania polsko-niemieckiego Sobkowiak otrzymał niedawno jedno z najwyższych odznaczeń niemieckich. Prezydent Koehler przyznał mu Krzyż Zasługi I Klasy Orderu Zasługi Republiki Federalnej Niemiec.

– Mając taki życiorys, niektórzy byliby rozgoryczeni. Ale nie pan – zwrócił się do Sobkowiaka konsul Niemiec we Wrocławiu Helmut Schoeps, gdy wręczał mu w gostyńskim ratuszu niemieckie odznaczenie. – Ile zła zaznałem od złych Niemców, tyle samo dobra zaznałem od dobrych Niemców – odparł wzruszony Sobkowiak.

Burmistrz podziwia

Burmistrzowi Woźniakowskiemu o wojennej tragedii jego mieszkańców przypomina codziennie pamiątkowa tablica na ścianie zabytkowego ratusza. To stąd 21 października 1939 roku hitlerowcy wyprowadzili na rynek 30 skazanych na rozstrzelanie gostynian.

Burmistrz wojnę zna tylko z opowiadań. Z jego bliskich nikt nie zginął. – Dlatego z podziwem patrzę na tych, którzy potrafią się wznieść ponad krzywdy, jakich doznali – mówi. – Pamiętają o tym, co było, ale rozumieją, że tylko zgoda i pokój mają przyszłość.

Kilka lat temu do Gostynia przyjechała japońska telewizja. Azjaci kręcili film o tym, jak gnębieni w czasie wojny przez Niemców mieszkańcy miasta pojednali się z dawnymi prześladowcami. Jednym z bohaterów filmu był Sobkowiak. Japońscy dziennikarze próbowali zrozumieć, jak to jest wybaczyć dawnym wrogom. Dokument pokazano w Japonii w kolejną rocznicę zrzucenia bomb na Hiroszimę i Nagasaki.

– Japończycy mają wciąż niezabliźnione rany z czasów wojny z Chińczykami i Koreańczykami – mówi Maciej Kretkowski, rzecznik gostyńskiego ratusza. – Chcieli pokazać, że zwaśnione niegdyś narody mogą żyć w zgodzie. I że pojednanie zaczyna się od pojedynczych, zwykłych ludzi.

Ten rzutki urzędnik wie, co mówi. Wśród rozstrzelanych w 1939 roku na gostyńskim rynku był jego dziadek, ojciec jego matki. – Ale w moim domu nigdy nie było kultu złego Niemca – zapewnia Kretkowski. Mimo że sam zaangażował się w pojednanie z Niemcami, przestrzega przed ograniczaniem się jedynie do wspominania przeszłości. – Trzeba odejść od kombatanctwa i budować wspólnie zjednoczoną Europę. Dlatego nawiązujemy z Dreznem kontakty gospodarcze i organizujemy wymianę młodzieży.

W sierpniu do gostyńskiego ratusza przyjechała kolejna stażystka z Drezna. Spędzi w Gostyniu trzy miesiące.

Nie ulica jednokierunkowa

Ale lekcja historii nie została odrobiona do końca. W gostyńsko-niemieckich relacjach tkwi jeszcze jedna zadra. Chodzi o kilkunastu gostyńskich Niemców, których polscy żołnierze zastrzelili nieopodal miasteczka w pierwszych dniach września 1939 roku. Jednym z zabitych był Theodor Drews, dyrektor prywatnej szkoły niemieckiej w Gostyniu.

– To byli członkowie piątej kolumny, a nie niewinne ofiary – mówi o rozstrzelanych Robert Czub z gostyńskiego muzeum. Wiele na to wskazuje. Jednak jak było naprawdę, do końca nie wiadomo.

Wydarzenie przez kilkadziesiąt lat było w Gostyniu tematem tabu. Dwa lata temu przypomniał je pastor Busse. – Przerwijcie milczenie! Przyznajcie się do wyrządzonych krzywd! Pojednanie to nie ulica jednokierunkowa! – wołał z ambony gostyńskiej fary.

W kościele było wielu starszych ludzi, którzy pamiętają okupację. Kazanie spadło na nich jak grom z jasnego nieba. Wyszli oburzeni. W miasteczku wrzało przez kilka tygodni. – Nie mamy za co przepraszać Niemców, możemy co najwyżej wyrazić współczucie ich rodzinom – powtarza Czub.

Marian Sobkowiak już przeprosił. Do Marianne Drews, mieszkającej w Berlinie córki zamordowanego dyrektora, napisał: „Dla takich czynów nie ma usprawiedliwienia. W imieniu moich rodaków proszę o wybaczenie”.

Stanisław Zasada

Ramka:

Marian Sobkowiak: – Ile zła zaznałem od złych Niemców, tyle samo dobra zaznałem od dobrych Niemców

Tekst pochodzi z Wiadomości KAI nr.37

Zaprenumeruj ekai-tygodnik!

Dodaj komentarz

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code