"Tygodnik Powszechny"

Tańczyć poza korowodem

Spread the love

Tańczyć poza korowodem

ks. Adam Boniecki rozmawia z Abp Alfons Nossol

Abp Alfons Nossol:
Wreszcie będę mógł robić to,
czego zawsze pragnąłem.
Ja się urodziłem dla teorii.
Nigdy nie byłem ani wikarym,
ani proboszczem, dlatego nie mogłem być szczęśliwym biskupem.

Ks. Adam Boniecki: Czy nie jest to przykre dla diecezjan, gdy w dniu konsekracji nowy biskup mówi im: „Z a łaskę dzisiejszego dnia Bogu nie dziękuję”, a pod koniec swojej posługi w diecezji „radośnie ich powiadamia”, że „wysłał do Ojca Świętego prośbę o zwolnienie po 30-letniej posłudze z urzędu Biskupa Opolskiego”?

Abp Alfons Nossol:

Tak jak wtedy było to szczere, tak i teraz jest szczere. Nawet sam się dziwię, bo to zaprzecza powszechnemu przekonaniu, że przybicie do krzyża nie jest tak bolesne jak zdjęcie z krzyża… Może to chodzi o zdjęcie zmarłego, a ja teraz chcę naprawdę dalej żyć.

No tak, ale trzydzieści lat…

Trzydzieści dwa.

Dobrze, więc czym są te trzydzieści dwa lata współżycia, które się porównuje do małżeństwa? Pierścień biskupi jest znakiem zaślubin z diecezją. Przez wieki biskup pełnił swoją funkcję w diecezji aż do śmierci. Kard. Gantin, niegdysiejszy prefekt Kongregacji ds. Biskupów, powołując się właśnie na ten „oblubieńczy” związek, wypowiadał się krytycznie o przenoszeniu biskupów z jednej diecezji do drugiej.

Biskup dożywotnie kierujący diecezją? Nie, siedemdziesiąt pięć lat to słusznie ustalona granica. Zresztą to była inna epoka, bez krytycznej oceny choćby ze strony mediów. To także granica psychicznej wytrzymałości. Przestaje dobrze działać system wewnętrznej odporności, zaczyna brakować cierpliwości i sił, np. do słuchania kogoś, kto gada nie na temat…

W tej posłudze są potrzebne trzy rzeczy: najpierw odwaga, żeby tańczyć poza korowodem. Następnie pokora – sam niczego nie osiągniesz, trzeba umieć się przyznać, że nie na wszystkim się znasz. I po trzecie – cierpliwość.

Powiedział mi pewien watykański kardynał, że stary biskup zawsze jest lepszy od młodego. Coś w tym jest: dystans, życiowa mądrość związana z wiekiem…

[śmiech]

Wracając do rozstania z urzędem. Przecież w ciągu lat tworzy się głęboka więź między biskupem i jego lokalnym Kościołem.

Tak. Kościół staje się realniejszy, bliższy. Mam świadomość, że jestem jego cząstką, że też jestem Kościołem, razem z innymi, i dlatego nie mogę się zdystansować. Nie mogę Kościołowi palcem wskazywać, co ma robić, nie mogę oceniać tak, jakby to mnie nie dotyczyło.

Chciałbym usłyszeć, że jednak Księdzu Arcybiskupowi trochę żal… Jest Ksiądz jednym z tych biskupów, którzy zdobyli sobie ogromną sympatię i uznanie. Odnoszę wrażenie, że nawet opolscy księża są dumni ze swojego biskupa.

Są też tacy, którzy się odnoszą do mnie bardzo krytycznie i do końca tacy pozostaną. Tak musi być. Wszystkim się nie dogodzi. Zawsze miałem wizję paschalną kapłaństwa, a potem dopiero posługi biskupiej. Krzyż jest drogowskazem ku Wielkanocy. Przecież na Golgocie się nie mieszka. Nie da się nie przejść obok Golgoty, ale jeśli się tam zatrzymamy, to po to, by się oprzeć o Krzyż, nabrać sił i iść dalej w kierunku Wielkanocy.

<b.Więc teraz się rozpoczyna dalszy marsz. Co będzie robił biskup opolski – emeryt?

Przeniosę się do Kamienia Śląskiego. Moja biblioteka już tam jest. Myślałem, że to tylko 20 tys. tomów, a okazało się, że ponad 25 tys. Są tam też roczniki 37 zagranicznych czasopism, które zbieram od 32 lat. Nie brak ani jednego numeru. Będziemy więc mieli autentyczną bibliotekę teologiczno-filozoficzną. Zamek w Kamieniu to obecnie Centrum Kultury i Nauki Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Opolskiego. Tam będę mieszkał, w skrzydle sanatoryjnym.

Sanatoryjnym?

Tak, obok zamku działa sanatorium wodolecznictwa według metody ks. Sebastiana Kneippa. Przez 32 lata w czasie wakacji zastępowałem kapelana w pierwszym założonym przez ks. Kneippa sanatorium. Przy tej okazji korzystałem ze wszystkich leczniczych zabiegów. Ta metoda mnie zachwyciła. Nie trzeba niczego więcej niż czystej wody. Zamek nabyliśmy za symboliczną złotówkę. Był spalony przez Rosjan i wzięliśmy go ze względu na pietyzm dla pamięci św. Jacka, który tam się urodził. Kaplica jest w pokoju, w którym przyszedł na świat.
Warunkiem nabycia na tak korzystnych warunkach było przywrócenie zamkowi historycznego wyglądu z zewnątrz. Wnętrze mogliśmy dostosować do naszych potrzeb. Tylko sala balowa i kaplica miały być zrekonstruowane.

Tam zamieszkam i każdego dnia rano, po śniadaniu, przez park przejdę do roboty, do biblioteki. Wreszcie będę mógł robić to, czegom się uczył, czego zawsze pragnąłem. Nie będę miał już tych wszystkich obciążeń czysto praktycznych. Ja się urodziłem dla teorii. Nie pchałem się na studia, ale biskup bardzo wcześnie mnie na nie posłał. Nigdy nie byłem ani wikarym, ani proboszczem. Dlatego też nie mogłem być szczęśliwym biskupem.

Chyba jednak przez jakiś czas administratorem parafii.

To tylko raz, w czasie ferii zimowych. No i musiałem chodzić po kolędzie, tylko tego mi brakowało! Praktyczne rzeczy zawsze mnie męczyły, a jako biskup musiałem się w nie angażować. Gdzie tylko było można, tom się dzielił.

Staraliśmy się razem z wiernymi wychodzić sobie naprzeciw, nie komplikując spraw, żeby było najnormalniej. Tak samo w kurii. Nikt nie musi pytać o zezwolenie na spotkanie. Przychodzi na portiernię, pyta, czy jest biskup. Jeśli jest, to wchodzi, ustawia się w kolejce. Nie miałem sekretarza ani kapelana. I to się udało przez całe 32 lata.

Ten system zresztą mnie bronił w okresie dyktatury proletariatu. Bo kiedy przyjeżdżali notable z IV Wydziału, musieli czekać. Chodzili do biskupa Wyciska – był przed moją nominacją wikariuszem kapitulnym – ze skargami, że przyjechał jakiś taki w stopniu generała i musi czekać. Dziwili się: nie można dla niego zrobić audiencji? Odpowiadałem: audiencji u nas nie ma. Czasy audiencji to czasy hrabiowskie.

Tu jest posługa i nie mogę robić wyjątku z audiencją, bo mój system weźmie w łeb. Nikogo nie zapraszam. Kto chce rozmawiać, musi czekać. Kiedyś „wyznaniowiec” zapowiedział taką wizytę i sugeruje: ten generał liczy, że biskup go przynajmniej poczęstuje kawą. Powiedziałem, że to wykluczone. Kiedy jest tylu ludzi, nie będę przerywał, żeby go przyjmować kawą.

A jak Ksiądz Arcybiskup kierował diecezją?

Wprowadziliśmy to, czego się nauczyłem od naszego pierwszego biskupa opolskiego, Franciszka Jopa, i od kard. Hermanna Volka z Moguncji. Diecezję podzieliliśmy na pięć regionów, bo całości nigdy się nie da zgłębić. Każdy region ma nieco inną mentalność, problemy. A nas, szczęśliwie, było pięciu biskupów. Biskupi się tak usamodzielnili, że czasem zapominali mnie informować o tym, co się dzieje w ich regionach.

Ja miałem region opolski i sprawy personalne. Te ostatnie są najtrudniejsze. Ostatnio prosiłem sufraganów, żeby mi w tym pomagali. Choćby w sprawach przenoszenia księży… Przyjęliśmy zasadę, że pierwsza zaproponowana parafia musi być przyjęta. Pięć lat ksiądz musi na niej wytrwać. Potem może prosić o przeniesienie, omawia się z nim propozycje zmiany.

Mało komu się udało kontynuować pracę naukową i jednocześnie rządzić diecezją.

Wyjaśnienie, które powtarzam, brzmi: „Noc jest moim światłem”. Kiedy o godzinie 22.00 kończyły się telefony, siadałem za biurkiem i czytałem. Ułożyłem w bibliotece wszystkie prace licencjackie, doktorskie i habilitacyjne, które recenzowałem. Jest tego ponad 14 metrów bieżących. Bardzo dużo robiłem in via. Jako biskup dwadzieścia lat jeździłem do Lublina. Co drugi tydzień, dwa dni: 14 wykładów i seminaria. W samochodzie miałem takie biureczko, które kładłem na kolana, lampka była podłączona do zapalniczki i mogłem pracować całą noc. Tak pisałem recenzje, załatwiałem korespondencję. Jak coś nie bardzo dobrze wyszło, to miałem wymówkę, że było pisane na kolanie. Bo było.

To wymaga siły charakteru i organizmu.

Nie, to była specyficzna łaska stanu, żeby normalnie funkcjonować, wystarczały mi cztery godziny snu. Co do siły organizmu, to sam się dziwię. Byłem operowany pod narkozą siedem razy. Wszystko, co było podwójne, zostało chyba wycięte.

Jak, po tylu latach doświadczeń, brzmi odpowiedź Księdza Arcybiskupa na pytanie o model biskupa w Polsce? Czasem wygląda na to, że wciąż jest on panem i władcą – przynajmniej kleru.

Tak to może wyglądać. Ale dokonuje się ewolucja i jest ona nieodzowna. Postępuje wraz z sekularyzacją życia. Sekularyzm jest istotnym aspektem Kościoła. Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami. Dlatego nie ma się czemu dziwić.

Ostatnie słowo naszego Credo brzmi: „wierzę w ciała zmartwychwstanie”. Chrześcijaństwo jest wiarą, która kocha ziemię, kocha ciało, kocha człowieka. Jan Paweł II powiedział: „Wszystkie drogi Kościoła prowadzą do człowieka; człowiek jest drogą Kościoła”.

Ale sekularyzm rozumiany jako obojętność, brak powołań do seminariów i zakonów, jako spadek uczestnictwa w niedzielnych Mszach, czyli życie takie, jakby Bóg nie istniał…

Były w historii Kościoła czasy znacznie gorsze, bardziej sekularystyczne. Weźmy Oświecenie. Ja wyznaje zasadę wahadłowości. Nadejdzie czas powrotu, ale w odnowionej formie.

Czego dziś się oczekuje od biskupa: ma być organizatorem czy świadkiem wiary?

Biskup musi być tym wszystkim. Sam tego doświadczyłem. Nigdy się nie spodziewałem, że biskupstwo tak bardzo nauczy mnie praktyki życia. Oczekiwano ode mnie i musiałem się starać o przyjęcie do szpitala chorej w stanie terminalnym, o pracę, o sprawiedliwość dla kogoś pokrzywdzonego itd. Oczekiwano ode mnie protekcji, na co się zresztą nie godziłem. Spadały na mnie rzeczy, na których nigdy się nie znałem.

Pewnie też i finanse diecezji.

Miałem i mamy do dziś wspaniałego ekonomistę. Jeśli miałem jakieś idee, to on je urzeczywistniał. Diecezja nigdy nie miała długów. Wiele otrzymaliśmy od naszych braci z Zachodu. Żadnych podatków kościelnych u nas nie ma. Nie ma tego, że parafia musi płacić określoną kwotę „od duszy”. Wprowadzenie tego systemu budziło obawy wśród księży, bo „podatek” daje pewność co do finansowej podstawy diecezji. Naciskali na mnie, ale nigdy się na to nie zgodziłem. Nowemu powiedziałem, żeby i on nie uległ.

A utrzymanie seminarium, domu księży-
-rencistów?

Na to są kolekty, np. raz w miesiącu na seminarium. Zlikwidowaliśmy też zbieranie pieniędzy podczas kolędy. To się nazywa „wizyta duszpasterska”, a potem się zgarnia pieniądze.

Będąc na KUL-u, pomagałem przyjacielowi-proboszczowi w kolędzie i wiedziałem, że tak nie może być. Namówiłem go na eksperyment. Ogłosił, że na kolędzie pieniędzy nie zbieramy, a kiedy zakończymy odwiedzać wioskę, będzie „kolekta kolędowa”. Nikt nie będzie moralnie przymuszony, ofiary będą wrzucane anonimowo. Te pieniądze były potem dzielone po jednej trzeciej: dla księży, dla służby kościelnej i dla Caritasu. No i więcej zebrali na tej kolekcie, niż zbierali po kolędzie. Na Synodzie zostało wpisane do Statutów Diecezjalnych, że nie wolno zbierać po domach.

Ta sprawa wiąże się z moim przeżyciem osobistym. Jeszcze przed wojną po kolędzie chodził nasz proboszcz, który oczywiście wszystkich doskonale znał. W niedzielę ogłaszał z ambony, kto ile ofiarował. Mój ojciec pracował w Hamburgu i do domu przyjeżdżał w soboty. Kolędę mieliśmy w piątek i mama nie miała pieniędzy. Zapewniła proboszcza, że ofiarę przyniesie w niedzielę, kiedy mąż przyjedzie i przekaże po Mszy św. Tymczasem w niedzielę proboszcz ogłasza, kto ile dał. „Alfons Nossol – nic”. Dla ojca było to bardzo bolesnym upokorzeniem. Wspominał mi o tym, kiedy byłem księdzem.

Jaka jest specyfika Waszego seminarium?

Często diecezje, zwłaszcza te młode, zaczynają od tworzenia własnych seminariów. Ich jakość? To takie domowe „manufaktury”. My mamy wspaniałe rozwiązanie – wspólne seminarium i fakultet z diecezją gliwicką. Zawsze wicerektorem jest ktoś z Gliwic.

Na czym polega ewolucja formacji seminaryjnej?

Na tym, że jest więcej otwartego dialogu, dyskusji. Przy egzaminach można dyskutować. 50 proc. tych, którzy się immatrykulują, dochodzi do kapłaństwa. To są ich własne decyzje. Wydalenia są czymś wyjątkowym. Dziś decyzje o wstąpieniu do seminarium są dojrzalsze niż dawniej, bez nacisków familijnych i – co znamienne – gros pochodzi z miast, z rodzin inteligenckich.

Wczoraj po raz ostatni uczestniczył Ksiądz Arcybiskup w zebraniu Konferencji Episkopatu.

Tak, tego specjalnie nie będę żałował, choć się tam wiele nauczyłem, choćby tego, jak bardzo nasz Kościół jest zróżnicowany. To, że nie jest szablonowy, ma pewien urok. Zrozumiałem, jak ważny jest szacunek dla regionalności, dla różnych wrażliwości lokalnych.

Ukazał się ostatnio w „Financial Times” artykuł o tym, że Polska coraz bardziej się sekularyzuje. Jako jedną z przyczyn podano brak charyzmatycznych przywódców, jakimi byli kard. Wyszyński i Jan Paweł II. Bez takich postaci, powiedziano, Kościół w Polsce zaczyna pękać. Czy społeczność kościelna musi być budowana na wielkich autorytetach?

Dawniej musiała, dziś już nie. Już nie będzie miała takich wielkich autorytetów, bo się wszystko relatywizuje. To jest inna epoka i musimy się z tym pogodzić, że odpowiedzialność przechodzi na każdego wierzącego, na księży, ale i na świeckich. Każda epoka ma swoją wizję i swoją kontekstualność bycia Kościołem. Dziś już taki wielki przywódca nie zyskałby powszechnego uznania. Te czasy chyba minęły.

A „Tygodnik Powszechny”? Czy Kościołowi w Polsce ciągle jest potrzebny?

Trzeba rozróżniać. Radio Maryja nie jest radiem Kościoła katolickiego w Polsce, ale radiem w Kościele katolickim. Tych rozgłośni jest bardzo wiele, prawie każda diecezja ma swoją.

Myślę, że „Tygodnik” jest też jednym z czasopism w Kościele katolickim w Polsce. Nieodzownym. Żyjemy w takiej rzeczywistości, jaką widzimy, i nie można się na nią obrażać. W niej trzeba żyć i na jej kształt wpływać. Myślę, że „Tygodnik”, w tym szerokim spektrum uwarunkowania socjologicznego, eklezjalnego, antropologicznego i uniwersalnego, spełnia swoje zadanie. To „powszechność” Kościoła.

Trzeba mówić o trudnych sprawach w Kościele i lepiej, jak my mówimy o nich, niż gdyby mówili tylko ci, którzy od Kościoła odeszli czy jego wrogowie. Cóż, trzeba pamiętać i o tym, że w historii „Tygodnika” był okres, w którym zawładnęła nim ideologia. To ciąży na nim, to w pamięci pozostało.

Jak być dobrym biskupem?

Muszę wyznać, że przez 32 lata szukałem na to sposobu i nie znalazłem. Muszę szukać dalej.

Rozmawiał ks. Adam Boniecki

Tekst pochodzi z „Tygodnika Powszechnego”

“Tygodnik Powszechny” nr 37 już w kioskach, a w nim:

Wehrmacht pozdrawiamy: jak mówimy o wojnie?

Asyż w Krakowie: wywiad z prof. Andreą Riccardim

Ks. Alfons Skowronek: Ciągły spór o kapłaństwo kobiet

Włochy: wojna państwa z Kościołem. Pisze ks. Adam Boniecki”

Zaprenumeruj e-tygodnik!

Dodaj komentarz

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code