Jerzy Perzanowski

Prawda jak oliwa…

Spread the love

Prawda jak oliwa…

Jerzy Perzanowski

Nie sposób zrozumieć obecnej sytuacji w filozofii polskiej bez powierzchownej choćby znajomości historii filozofii polskiej w ostatnich 100 latach, a w szczególności w okresie komunizmu.

Przy tej okazji koniecznie trzeba odwołać się do istnego arcydzieła zakłamanego świadectwa jakim jest książka Adama Schaffa pt. Moje spotkania (przyznaję, nie zawsze krwawe – J. P.) z nauką polską (BGW, Warszawa 1997, ss. 155. Uwadze czytelników polecam też jej źródłową i celną recenzję pióra Piotra Hűbnera, Przegląd Filozoficzny – Nowa Seria, R. VII, 1998, 185 – 192.

Krótki kurs historii filozofii polskiej w ostatnim stuleciu

ze szczególnym uwzględnieniem czasów komunistycznych

Oparty będzie na faktach. Polemiczny zarówno wobec bajek Schaffa, jak i – implicite – rozmaitych legend szerzonych przez współczesnych “encyklopedystów”. W tej ostatniej sprawie głos zabrał Jan Woleński. Nic dodać, nic ująć.
Ja zostawię sobie sam cymes – niektóre opowiastki Adama Schaffa.

1. Filozofię, jak każdą naukę wyznaczają jej specyficzne problemy i metody. Dobór ich może być różny, stąd różne szkoły filozoficzne.
Potocznie, niestety, za filozofię bierze się każdą dostatecznie niekonkretną, oderwaną od świata codziennego i zdrowego rozsądku refleksję teoretyczną na odpowiednio ogólne tematy. Stąd w filozofii często wiele amatorszczyzny i szarlatanerii. Wielu lekceważy to sobie, lekceważąc zarazem filozofię. Błąd!
Filozofia jest bowiem jedną z głównych kuźni idei. Te są albo błogosławione w skutkach (np. idea wolnego rynku, ładu moralnego, czy też równowagi sił jako zabezpieczenia stabilnego porządku demokratycznego), bądź obojętne, badź też szkodliwe (niekiedy straszliwie – jak idee rasistowskie, interesów klasowych, a więc i wrogów klasowych, itp.). Losy milionów zależeć mogą nieraz od idei, które zlegną się w umysłach filozofów (por. idee Monteskiusza czy Adama Smitha versus Karola Marksa bądź Fryderyka Nietzsche). Patrzmy więc filozofom na ręce i dbajmy o jej wewnętrzne mechanizmy samokontrolne.

2. Szczęśliwie, w ostatnim – tak trudnym stuleciu – Polska miała dobrą filozofię i dobrą logikę. Nie było to bez wpływu na nasze losy.
Ponad sto lat temu filozofia w Polsce w zasadzie była wyłącznie amatorska i wtórna. W Galicji działały co prawda dwa uniwersytety polskie, ale Uniwersytet Jagielloński żadną miarą nie wybijał się w zakresie filozofii , a logiki od czasu reform kołłątajowskich nie miał w ogóle. Trochę lepiej, ale też z profesjonalnego punktu widzenia dość średnio prezentowała się filozofia na uniwerstecie lwowskim.
Ster w ręku trzymali więc amatorzy, w szczególności krytycy literaccy, wśród których z początkiem wieku na czoło wybił się popularyzator cudzych, własnym sosem podlanych nowinek — Stanisław Brzozowski.
Niezła, dzięki gimnazjum klasycznemu, była znajomość historii filozofii; kompletnie wtórna zaś, na zasadzie popularyzacji nowinek zagranicznych myśl aktualna.

3. Truizmem, jest przypomnienie, że sytuacja zmieniła się zasadniczo z dn. 15. XI 1895 r., kiedy to nauczanie na uniwersytecie lwowskim podjął Kazimierz Twardowski. W ciągu kilkunastu lat wychował on grupę pierwszorzędnych filozofów – profesjonalistów oraz oddziałał szerzej, ucząc całe pokolenie studentów lwowskich odpowiedzialności, uczciwości i sumienności intelektualnej.
Z czasem, dzięki odzyskaniu niepodległości i otwarcia szeregu nowych uniwersytetów w Polsce kilku najwybitniejszych uczniów Twardowskiego — Jan Łukasiewicz, Stanisław Leśniewski, Tadeusz Kotarbiński, Kazimierz Ajdukiewicz, Tadeusz Czeżowski, Zygmunt Zawirski — mogło objąć katedry i poszerzać wpływ Jego nauczania na dalsze zespoły młodzieży. W ten sposób, stopniowo, ukształtowała się tzw. szkoła lwowsko – warszawska.

4. Właściwie jest pewną przesadą mówić sensu stricto o szkole lwowsko – warszawskiej. Jest to pojęcie zbiorcze, rodzinowe.
Z pewnością istniała lwowska szkoła filozoficzna K. Twardowskiego (aż do 1983 r. – roku śmierci ostatniej z tej szkoły prof. Izydory Dąmbskiej), oraz lwowska szkoła czy też tradycja filozoficzna, na którą poza Twardowskim wpłynęli K.Ajdukiewicz i Roman Ingarden. Poza wszelką wątpliwością jest też istnienie warszawskiej szkoły logicznej (J. Łukasiewicz, St. Leśniewski, Alfred Tarski, Adolf Lindenbaum, Andrzej Mostowski, Mordchaj Wajsberg, Bolesław Sobociński, Stanisław Jaśkowski, Jerzy Słupecki i in.). Ta wraz z lwowsko – warszawką szkoła matematyczną należy do najwybitniejszych osiągnięć myśli polskiej w dziejach.
Istniały też poszczególne odmiany czy warianty szkoły lwowskiej, na przykład wileński skupiony wokół Tadeusza Czeżowskiego i blisko z nim współpracującego Henryka Elzenberga (choć ten był spoza szkoły i z czasem był jej wrogi). Ze szkołą też związane było zgrupowane wokół ks. Jana Salamuchy tzw. Koło Krakowskie, którego wybitny przedstawiciel Ojciec Józef M. Bocheński jeszcze niedawno był wśród nas.
Łącznie tworzyło to raczej ruch niż szkołę, który wiązała tradycja żywa i kultywowana do dzisiaj. Była to filozofia, jak pisał Ajdukiewicz, logicznego antyirracjonalizmu.

5. Jakże owo nauczanie lwowsko – warszawskie przydało się Polakom nie tyle w krótkim okresie międzywojennym, ile w ciągu późniejszych 50 lat ciężkiej próby.
W życiu społecznym dobra filozofia jest ważna, lecz nie tak ważna jak zła. Zła filozofia może właściwie – zakażając ludzkie umysły fałszywymi ideami – popsuć wszystko.
Twardowski był wychowawcą nie tylko filozofów. Jak Stanisław Konarski był wielkim wychowawcą Narodu, w przededniu decydującej próby.
To, że Polska miała mocną filozofię i logikę zasadniczo osłabiło, a potem wykoleiło siłę ataku obozu marksistowsko – sowieckiego, którego gladiatorzy, w tym Adam Schaff, zmieniali poglądy w części pod wpływem swych przeciwników. Ajdukiewicz mawiał: Schaff jest inteligentny, lecz niedouczony. Przede wszystkim trzeba go uczyć.
Czas pokazał, że chyba miał rację.

6 .Rzecz jasna nie wolno tu nie wspomnieć o wielkiej roli filozofów związanych z Kościołem Katolickim, którzy szczególnie w apogeum stalinizmu, kiedy twardowszczyków odsunięto od nauczania, byli trzonem – głównie na terenie KUL – rzetelnego nauczania filozofii i polemiki z marksizmem (wspomnijmy choćby Stefana Świeżawskiego, ks. Karola Wojtyłę, Ojca Mieczysława Krąpca, Jerzego Kalinowskiego, śp. ks. Stanisława Kamińskiego, czy też – na innym terenie – nieustraszonego śp. ks. prof. Kazimierza Kłósaka).
Ów bohaterski okres KUL przypada na lata 1949 – 1956. Doświadczenia te tak głęboko niektórym wryły się w pamięć, że podległy generalizacji w postaci mitu — popularnego, jak zauważyłem, wśród absolwentów KUL — że w całym okresie komunistycznym KUL był jedynym między Łabą i Pacyfikiem ośrodkiem niezależnej myśli uniwersyteckiej i nauczania. Jak głosił popularny naonczas dwuwiersz:
Od Berlina do Seulu
Filozofia tylko w KUL-u
Mit to piękny, acz prawdziwy wyłącznie w odniesieniu do okresu stalinizmu. Do 1949 roku i po roku 1956 niezależną filozofię uprawiano w zasadzie na wszystkich liczących się uniwersytetach. A z całą pewnością na Uniwersytecie Jagiellońskim!

7. II wojna światowa przetrzebiła zasadniczo szeregi filozofów i logików. Kilkunastu zginęło bądź zmarło (L. Blaustein, J. Metellman, M. Wajsberg, A. Lindenbaum, J. Hossiasion – Lindenbaumowa, L. Chwistek i inni); szereg innych – w różnych okolicznościach – opuściło kraj (A. Tarski, J. Łukasiewicz, Cz. Lejewski, J. M. Bocheński, B. Sobociński, H. Mehlberg i inni).
Pozostało ich jednak wystarczająco wielu, by objąć główne katedry filozofii i logiki w kraju i w ciągu pięciolecia 1945 – 1950 odbudować zasadniczo przedwojenny poziom życia filozoficzno – logicznego. W szczególności, wznowiono wszystkie główne przedwojenne czasopisma filozoficzne: Przegląd filozoficzny, Kwartalnik filozoficzny i Ruch Filozoficzny.
Nie podobało się to rządzącym, którzy marzyli o prężnym froncie ideologicznym (czytelnik wybaczy mi — wymuszone tematem — posługiwanie się tą wstrętną sowiecką nowomową).

8. Taki stan zastał po powrocie do Polski świeżo wyszkolony w Moskwie (jak sam się chwali szósty w ogóle w ZSRR docent marksistowskiej filozofii i naukowego komunizmu) Adam Schaff. Od razu też przystąpił do organizowania frontu ideologicznego na odcinku filozofii, wraz zaś z bratnią – jak czule wspomina – duszą Stefanem Żółkiewskim na terenie całej humanistyki.
Przede wszystkim brakowało kadr (choć nie brakowało chętnych). Szybko więc z pionu oficerów politycznych KBW skierowano na studia kandydatów na przyszłych profesorów (m. in. B. Baczkę, H. Hollanda, Z. Baumanna i innych). Dołączali też ochoczo młodzi, energiczni i pryszczaci (w tym także Leszek Kołakowski), oraz z czasem wcale liczni poputczicy, np. Józef Chałasiński czy Tadeusz Kroński.
To jednak było ciągle za mało. Z czasem zorganizował więc Schaff główny przedmiot swej życiowej dumy: Instytut (potem – Akademię) Nauk Społecznych przy KC PZPR — prawdziwą kuźnię czerwonej profesury. Z tej, jak sam pisze, “jego stajni wyszli wszycy partyjni profesorowie w Polsce” (por. op. cit., s. 90n.) Nota bene, to przechwałki. Nie wszyscy, część szkolono bezpośrednio w Moskwie!

9. Gdy trzon kadr była już gotów, można było rozpocząć natarcie. Zaplanowano je z trzyletnim wyprzedzeniem, w listopadzie 1947 r. (zob. cyt. recenzja Piotra Hűbnera), wykonano latem 1950 r. Część przedwojennych profesorów (moich “staruszków”, jak czule nazywa ich Schaff, por. s. 58) odsunięto w ogóle od nauczania (W. Tatarkiewicza, H. Elzenberga, R. Ingardena, I Dąmbską, Marię i Stanisława Ossowskich i in.); innym pozwolono uczyć wyłącznie logiki (T. Kotarbińskiemu, K. Ajdukiewiczowi, T. Czeżowskiemu, Marii Kokoszyńskiej – Lutmanowej i in.).
Adam Schaff, prawdziwie dobre panisko, zatroszczył się jednak by “staruszkom” dać zajęcie. Wzorując się na bibliotece tłumaczeń klasyków filozofii likwidowanego właśnie PAU uruchomiono w Państwowym Wydawnictwie Naukowym Bibliotekę Klasyków Filozofii, w której zwolnieni filozofowie zarabiali jako tłumacze, i która — przyznać trzeba — z czasem stała się tworem monumentalnym.

10. W 1951 roku odbył się I Kongres Nauki Polskiej, w wyniku którego (nad wyraz skutecznie, jak czas pokazał) przeorganizowano naukę polską na wzór sowiecki. Zlikwidowano Polską Akademię Umiejętności i Warszawskie Towarzystwo Naukowe, tworząc na ich miejsce resort państwowego zarządzania nauką — Polską Akademię Nauk.
Wtedy też A. Schaff zorganizował Instytut Filozofii i Socjologii PAN, w którym szczególną opieką – jak twierdzi – otoczył mediawistykę.
Sprawiedliwośc każe przyznać, że wraz z powołaniem BKF są to rzeczywiste zasługi Schaffa.

11. Czy równoważą jednak zglajszachtowanie i doprowadzenie do ruiny filozofii polskiej na wszystkich uniwersytetach, z wyjątkiem – być może – Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie pod kontrolą partyjnych profesorów i docentów zmonopolizowano w latach 1950 – 56 nauczanie filozofii w Polsce?
Powołajmy wiarygodnych świadków. Dziekan Wydziału Filozoficzno – Historycznego UJ prof. Henryk Barycz w liście z dn. 29. XII 1956 r. zapraszającym prof. Izydorę Dąmbską na Katedrę Historii Filozofii UJ tak kończył: “….przyjście Pani na Wydział wzmocniłoby ogromnie potencjał naukowy filozofii i pozwoliłoby łącznie z prof. Ingardenem na pełne rozwinięcie tej podstawowej gałęzi wiedzy, która ma chlubne tradycje w Uniwersytecie Jagielońskim, a dziś dźwiga się z ruin. …”. Sama Dąmbska zaś w czasie narady w dn. 14. I 1957 r. w Ministerstwie Szkolnictwa Wyższego w sprawie odbudowy filozofii w Polsce mówiła “….Niedawno ogłoszona programowa broszura prof. Schaffa zdaje się trwać na stanowisku zastępowania filozofii jednym kierunkiem światopoglądowym i podporządkowania jej kierownictwu partyjnemu[….] Takie stanowisko jest niesłuszne i równoznaczne z dalszym zaprzepaszczaniem filozofii w Polsce. [….] Wobec kilkunastoletniej przerwy w pełnym realizowaniu tych studiów (z filozofii – J. P.) grozi dziś już w Polsce rychły zanik osiągnięć naukowych w zakresie filozofii i uniemożliwienie stworzenia podstaw realnych dla jej odbudowy i rozwoju, grozi całkowite zaprzepaszczenie doniosłych na tym polu osiągnięć dwudziestolecia i lat wcześniejszych. To zaś równoznaczne jest z dotkliwą klęską kultury duchowej Polski i uszczupleniem jej wkładu do rozwoju myśli naukowej świata. Przed tą klęską należy się bronić. …”
Oto właściwa ocena osiągnięć Schaffa i jego komanda, osławionego głównie atakiem na Twardowskiego i Jego uczniów na łamach “Myśli filozoficznej” w latach stalinowskich.
Dodać trzeba, że mimo licznych późniejszych zamachów obrona się udała i filozofia nadal jest brylantem w koronie nauki polskiej. Obecnie zniszczyć ją mogą tylko nasi, pożal się Boże, postmoderniści. Ale o tym później.

12. Wróćmy do książki Schaffa. Pełna jest bajd godnych Zagłoby, choć w gorszym stylu.
O rugach profesorów z Katedr w roku 1950 już wspomniałem. Sam Schaff na str. 74 pisze “… Żaden profesor(podkreślenie autora) nie utracił wówczas swej Katedry, asystentów i infrastruktury, choć kilku utraciło prawo wykładania. …”. Nieprawda! Wszyscy w ciągu dwu lat utracili wszystko, za wyjątkiem środków utrzymania. Te najczęściej utracili ich asystenci. Po prostu profesorom nie dano zdechnąć z głodu zapewniając a to emeryturę, a to pensję zsuspendowanego profesora, a to miejsce pracy w bibliotece, itp. Za to, że Schaff nie był “gorszym katem” z perspektywy lat należy się jednak mu pewna pochwała.
Z kolei, na stronie 52 Adam Schaff lekce sobie ważąc zarządzoną ze swym udziałem likwidację niezależnych i profesjonalnach czasopism filozoficznych wychwala pod niebiosa “Myśl filozoficzną”, organ stalinowskich filozofów wymieniając jakiż to “kwiat inteligencji polskiej” przystąpił do Rady Redakcyjnej pierwszego numeru. Wsród nich wymienia R. S. Ingardena, sugerując iż chodzi o wielkiego filozofa. Błąd ten powtarza zresztą w całej książce, nie odróżniając Romana Stanisława Ingardena – syna, znanego fizyka, naonczas z Wrocławia i Romana Witolda Ingardena – ojca, wielkiego filozofa z Krakowa. Nie trzeba dodawać, że Ingarden – filozof w żadnej kompanii z Schaffem nigdy nie występował!

13. Dalej, na stronie 56 i następnych Schaff dopuszcza się wyjątkowo niestosownego pomówienia pod adresem Ajdukiewicza. W pierwszych latach pięćdziesiątych asystenci i współpracownicy Schaffa pod jego przewodem przypuścili zmasowany atak na szkołę lwowsko – warszawską w szerszym rozumieniu, bo zaatakowano także Ingardena.
Nota bene, atak ten zabolał Ingardena bardzo głęboko, bo wyszedł spod pióra jego ucznia Tadeusza Krońskiego, a uczniowie – o ile tylko są przyzwoici – winni są wszak coś swym nauczycielom.
W harcach wzięli udział prawie wszyscy akolici Schaffa. Szczególnie źle zapisał się w pamięci plugawy atak Henryka Hollanda na mistrza szkoły Kazimierza Twardowskiego. Od tego ataku Schaff chce się stanowczo odciąć, twierdząc, że napastnik z powodu jego nieobecności w Warszawie wymknął się spod kontroli. Pamiętając o późniejszych tragicznych losach Hollanda prośmy, by Pan mu przebaczył i by spoczywał w spokoju.
Schaff sugeruje, że w celu rozładowania napięcia i uprzedzenia biegu wydarzeń ową napaść na szkołę lwowsko – warszawską uzgodnił z Ajdukiewiczem.
Nie wierzę! Ajdukiewicz to był prawdziwy Pan, pełen honoru, poczucia godności i wartości własnej. Nigdy i z nikim nie szedł by na tak plugawe układy wymierzone w to, co Mu drogie, w tym w pamięć i zasługę swego wielkiego Teścia (był zięciem Kazimierza Twardowskiego). Mógł z Schaffem co najwyżej uzgodnić prawo do repliki. I w rzeczy samej, na krytykę Schaffa replikował w sławnym artykule “W sprawie artykułu prof. A. Schaffa o moich poglądach filozoficznych”. Replikował też Kotarbiński. Nie doszło, niestety, do zbiorowej odpowiedzi twardowszczyków na paszkwil Hollanda (choć zabiegała o to Dąmbska).

14. Jak odważny oraz pełen godności był Ajdukiewicz mówi najlepiej anegdota opowiedziana przez prof. Jerzego Pelca na zakończenie VI Polskiego Zjazdu Filozoficnego w 1995 r. w Toruniu. Na I Kongresie Nauki Polskiej w 1951 roku Ajdukiewicz został imiennie w długim i nudnym wystąpieniu zaatakowany przez Czesława Nowińskiego (Symę Frydmana) — jednego z nielicznych zdrajców szkoły, do której przynajmiej formalnie się zaliczał. Zarzucił on Ajdukiewiczowi idealizm subiektywny w stylu Kanta. Brzmiało groźnie!
Następnie przewodniczący obrad w stylu epoki poprosił Ajdukiewicza o odpowiedź, licząc widać na samokrytykę. Ajdukiewicz wyszedł więc na trybunę i powiedział “chciałbym zaznaczyć, że w jednym na pewno różnię się od Kanta — on był kawalerem, a ja jestem żonaty”. I wyszedł z sali.

15. Nota bene, Schaff ma wyraźnie pewien kompleks pomieszany z uczuciem wdzięczności i podziwu względem Ajdukiewicza. Wielokrotnie podkreśla, jak liczył się on ze zdaniem Ajdukiewicza oraz, że nawet Dyrektorem IFiS PAN został dopiero, gdy Ajdukiewicz stwierdził, że w danych okolicznościach tak będzie lepiej (str. 61).
Schaff na respekt wobec Ajdukiewicza jako myśliciela oraz zdaje sobie sprawę, że wiele Mu – jako nauczycielowi – zawdzięcza. Ajdukiewicz bowiem nigdy nie wątpił w inteligencję naturalną, jak tylko okoliczności pozwolą jej się rozwinąć. Po przyglądnięciu się zaś delikwentowi stwierdził, że Schaff jest inteligentny, choć niedouczny. Stąd przede wszystkim trzeba go kształcić. Po niedługim okresie dało to rezultaty i Schaff, w granicach stopni swobody okoliczności zewnętrznych, zaczął myśleć na własny rachunek. Swą karierę w PZPR skończył – jak wiadomo – jako protektor rewizjonistów.
Na str. 81 Schaff aż się wzrusza, wspominając jak raz Ajdukiewicz powiedział Mu, że w IFiS PAN mówią na niego “książę Adam”. Bogiem a prawdą mówili różnie.
Sam słyszałem od prof. Andrzeja Tomczaka, jednego z wnuków Twardowskiego, jak przy okazji sprowadzenia do Warszawy ze Lwowa z końcem lat 50-tych części książek i manuskryptów Twardowskiego odbyła się skromna uroczystość, na której Ajdukiewicz w tonie głęboko patriotycznym przemówił wspominając wielkość i blask polskiego Lwowa. Tego nie mogły ścierpieć czujne “po linii partyjnej” uszy Schaffa. Wyszedł więc trzaskając drzwiami. Ajdukiewicz stwierdził spokojnie: Cysorz się rozgniewał.
Cysorz Instytutu Filozofii i Socjologii PAN!

16. Przy okazji sprostować należy opinię Jana Woleńskiego, że szkoła lwowsko – warszawska nie przetrwała wojny (por. jegoż książkę Filozoficzna Szkoła Lwowsko – Warszawska, PWN, Warszawa, 1985, ss.9 i nast.).
Jeśli tak, to kogo jako formację w latach pięćdziesiątych atakowali Schaff i jego akolici. Kogo i dlaczego usuwano z Katedr? Jaką rolę pełnili zdrajcy szkoły — jak wspomniany wyżej Czesław Nowiński? Atakowano trupa? Czy też byt fikcyjny?
Jak to się wreszcie stało, że wśród członków szkoły Woleński wymienia Henryka Hiża i Jana Kalickiego, którzy w czasie wojny dopiero studiowali i pracę na serio zaczęli dopiero po wojnie. Pogrobowcy?
Odpowiedź Woleńskiego znam i się z nią nie zgadzam:
I. Woleński twierdzi, że gdy na przełomie lat 70-tych i 80-tych pytał tak wybitnych filozofów analitycznych, jak Marian Przełęcki, Klemens Szaniawski, Jerzy Pelc, oraz Andrzej Grzegorczyk: czy uważają się za kontynuatorów szkoły? – to ponoć zgodnie odpowiadali, że nie. Tyle mogę powiedzieć, że niektórzy (np. Andrzej Grzegorczyk) z czasem zmienili zdanie. Poza tym, w pokoleniu jeszcze młodszym, obecnych pięćdziesięciolatków i czterdziestolatków, do związków z tradycją szkoły przyznaje się już bardzo wielu badaczy, w tym piszący te słowa.
Na szczęście współczesna polska filozofia naukowa jest żywa, organizowane zaś współcześnie konferencje poświęcone tradycji szkoły lwowsko-warszawskiej są ośrodkami myśli żywej i oryginalnej, a nie ceremoniami rocznicowo – funeralnymi.
II. Drugi argument Woleńskiego sprowadza się do odwołania się do autorytetu śp. prof. Izydory Dąmbskiej. Czytała bowiem manuskrypt jego książki i opinii tej nie sprostowała.
A może zrobiła to z wrodzonej skromności, nie chcąc zawstydzać Woleńskiego? A może rzeczywiście nie była pewna, czy w znanych, godnych pożałowania okolicznościach nie jest lepiej szkoły pogrzebać, skoro nawet Jej uczeń pisząc monografię Szkoły tak uważa.
Opinia Woleńskiego jest nie tylko daleka od prawdy. Jest też, niestety, szkodliwa. Pośrednio uniewinnia bowiem Schaffa & Co. Skoro nie było już Szkoły, nie było więc też próby jej naukowego “mordu”.

17. Żywotność Szkoły pokazał rok 1956. W kilka miesięcy wskrzeszono filozofię na wszystkich ówczesnych uniwersytetach.
Szczególnie spektakularne było wskrzeszenie filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jak to widać wyraźnie z perspektywy lat, prof. R. Ingarden wraz z prof. I Dąmbską na Wydziale Filozoficzno – Historycznym UJ wznowili po prostu przedwojenne seminarium filozoficzne z Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, przenosząc do Krakowa wielką lwowską tradycję filozoficzną. I takie więc cuda w okresie “wczesnego” Gomułki były możliwe — można było w Krakowie studiować filozofię tak jak przed wojną we Lwowie!
W ciągu 6 lat (1957 – 63) niezakłóconego nauczania położyli Oni podwaliny pod kilkanaście już lat trwający gmach filozofii krakowskiej. Przetrwał on liczne burze i próby. Dzisiaj prym w nim wiodą już uczniowie uczniów tych dwu wielkich profesorów, a na proscenium wychodzą ich własni uczniowie, czyli prawnukowie profesorów – założycieli.
Bogiem a prawdą, dzięki wysiłkowi zapoczątkowanemu nauczaniem Ingardena i Dąmbskiej, Akademia Krakowska po raz pierwszy od XV wieku ma filozofię pierwszorzędną, na światowym poziomie.

18. I to dzieło Schaff i jego towarzysze chcieli jednak zepsuć. Sygnał do ataku dał w marcu 1959 r. na III Zjeździe PZPR sam Władysław Gomułka wzywając do uporządkowania sytuacji w dziedzinie “nauk ideologicznych”, albowiem – jak mówił “…celem naszym pozostaje pełne zwycięstwo ideologii marksizmu – leninizmu…”. Najświętsza Panienka ustrzegła!
Padł rozkaz, pozostało go wykonać. Do nakazanej przez Gomułkę czystki, jak to było praktyką partyjną, przygotowywano się długo i dokładnie. Najpierw, w 1960 r. Wydział Nauki I Oświaty KC PZPR objął wypróbowany aparatczyk Andrzej Werblan.
Od razu też na przymusową emeryturę odesłano wszystkich profesorów, którzy przekroczyli 70 lat życia (w tym kwiat szkoły lwowsko – warszawskiej, m. in. profesorów Ajdukiewicza i Kotarbińskiego, a także spoza Szkoły Henryka Elzenberga). W Toruniu na trzy lata, dla dokończenia nauczania, ocalał prof. Tadeusz Czeżowski. Ostatecznie zlikwidowano jednak na 31 lat studia filozoficzne na UMK.
W Krakowie zdecydowano się z czystką zaczekać do 1963 roku, w którym prof. Roman Ingarden odchodził na emeryturę. Problem stanowiła prof. Izydora Dąmbska, której do emerytury w 1963 r. brakować miało 11 lat. Trzeba było więc w odpowiedniej chwili ją usunąć, co wobec ustawowo zawarowanej nieusuwalności profesorów stanowić mogło problem. Jednakże nie dla mistrzów dialektyki, dla których kryterium prawdy i praworządności była zgodność z interesem partii, a z braku argumentów sięgali do – jak lubili mówić – “argumentu ” siły.
23 stycznia 1961 r. powołano sztab akcji — Sekcję Filozoficzno – Socjologiczną przy Wydziale Nauki i Oświaty KC, pod kierunkiem naszego starego znajomego – prof. Adama Schaffa, przy czym podsekcją d/s socjologii kierował niezawodny, na każde czasy i wszelką okazję, tow. doc. Jerzy Wiatr. Nie podaję tutaj pełnego składu tej Sekcji, chcąc wielu ludziom, którzy później sprawdzili się jako obywatele oszczędzić wstydu (dla pełnej dokumentacji zob. mój tekst “Izydora Dąmbska – Filozof Niezłomny”, w książce Izydora Dąmbska, przygotowanej do druku w serii “Ludzie nauki” wydawanej przez PAU). Już w kwietniu 1961 roku przyjęto dokument wyznaczający losy polskiej filozofii i socjologii na lata. Zdecydowano, między innymi, zlikwidować nauczanie filozofii w Toruniu oraz socjologii w Łodzi, a na innych uniwersytetach, poza warszawskim dążyć do istotnego ograniczenia prowadzonej dydaktyki w inkryminowanych dziedzinach. Rozważano nawet scentralizowanie nauczania z filozofii i socjologii na Uniwersytecie Warszawskim, jak w latach stalinowskich.
Zdecydowano też od razu odebrać katedry socjologii na Uniwersytecie Łódzkim profesorom Józefowi Chałasińskiemu i Janowi Szczepańskiemu, odsuwając ich od nauczania i przenosząc do IFiS PAN, gdzie obaj skazani przeszli bez specjalnego oporu. W 1968 r., gdy koniunktura się odwróciła przejęli kontrolę nad Instytutem (Jan Szczepański) i I Wydziałem (Nauk Społecznych) PAN (Józef Chałasiński, który też nie omieszkał zaleźć za skórę niektórym swym prześladowcom).

19. Czystkę na UJ zdecydowano odwlec do 1963 r., w którym prof. Ingarden przechodził na emeryturę. Wykonanie jej powierzono Wydziałowi Nauki przy KW PZPR w Krakowie (pod kierunkiem tow. mgr. Bogdana Kędziorka) oraz Komitetowi Uczelnianemu PZPR na UJ, którym naonczas kierował trudny do zapomnienia tow. doc. Mieczysław Karaś. Wykonawcami zaś byli filozofowie partyjni z UJ, którym dano trzy lata na dokształcenie się. Oni też na akcji tej najwięcej zyskali (katedry i swobodę działania).
Ością w gardle partyjnym stanęła jednak prof. Izydora Dąmbska. Odmówiła zgody na przeniesienie do IFiS PAN oraz na wszelkie pertraktacje. Co więcej, wszelkimi sposobami, kierując się dobrze rozumianym interesem Uniwersytetu i swych uczniów sprzeciwiała się tej ex definitione bezprawnej akcji (profesorzy bowiem w zasadzie byli nieusuwalni). Ponieważ zaś rok akademicki 1963/64 był rokiem jubileuszu 600-lecia Uczelni zmusiła więc naszych dialektyków do nielichej gimnastyki. W końcu sprawa odwlekła się o rok, po którym zwyciężyła goła siła.
Dla mnie i innych kolegów z roku ta zwłoka była decydująca. Dzięki niej mogliśmy skończyć studia w Krakowie, oraz wtedy zbliżyliśmy się bardzo do Pani Profesor Dąmbskiej i w pewnej mierze do Profesora Ingardena. Była to łaska bliskiego obcowania z osobami prawdziwie wielkimi, która tych, co jej dostąpią nacechowuje na całe życie (zob. me teksty: wspomniany wyżej “Izydora Dąmbska – Filozof Niezłomny”, oraz “Głos Prawdy. O Pani Profesor Izydorze Dąmbskiej”, Znak, nr 374, 1986, ss. 17 – 49).
Wraz z odejściem Ingardena i Dąmbskiej przeprowadzono szeroką czystkę wśród ich asystentów i współpracowników. Śp. doc. Danutę Gierulankę przesunięto do Instytutu Psychologii, pracę w Instytucie Filozofii stracili prof. Andrzej Półtawski, dr Janina Makota, śp. dr Jan Szewczyk. Z bliskich współpracowników obu profesorów ocaleli tylko doktorzy Maria Gołaszewska i Władysław Stróżewski. Stróżewski przypuszczalnie dlatego, że spodobał śp.prof. Janowi Legowiczowi, chwilowemu kuratorowi Katedry Historii Filozofii UJ, który wziął Go pod swoją kuratelę.
Świeżych absolwentów, uczniów obu profesorów nie chciano przyjąć do pracy. Azylem była Katedra Logiki kierowana spolegliwie przez śp. doc. Kazimierza Pasenkiewicza.

20. Uderza, z perspektywy czasu, żałosna jałowość wysiłku komunistów. Nawet najbardziej gorliwi z partyjnych filozofów (z wyjątkiem Jarosława Ładosza i podobnych) z czasem przestawali im służyć i zaczynali służyć Pani Filozofii. Wielu uprawiało potem filozofię zgodnie z najlepszą tradycją polską, w momencie nowych zagrożeń, bronili autonomii i naukowego charakteru filozofii tak, jak by w pełni przyjęli testament Twardowskiego.
W szczególności, ci sami, co współdziałali w pogromie filozofii krakowskiej, dość szybko zaczęli kształcić świeży narybek według uprzednich wysokich standardów; w 1968/69 roku zapobiegli zaś ideologizacji filozofii, którą chciano wyprowdzić poza UJ, walcząc o jej miejsce na Uniwersytecie Jagiellońskim.

21. Ataki partyjne były jak trzęsienia ziemi, po których szybko odbudowywano zniszczenia i robiono dalej swoje.
Dlatego w latach 70-tych silne ośrodki filozoficzne były zarówno na Uniwersytecie Warszawskim, jak i uniwersytach wrocławskim, lubelskim i łódzkim. Tradycyjnie wyróżniał się też ośrodek na KUL — od 1978 r. dodatkowo czynny jako główne centrum upowszechniające myśl Jana Pawła II. W drugiej połowie lat siedemdziesiątych rozbłysła filozofia na krakowskim PAT, podzielona wyraźnie na dwa obozy: filozofii człowieka (którego liderem był śp. ks. prof. Józef Tischner) i filozofię przyrody (z ks. prof. Michałem Hellerm i ks. Abp prof. Józefem Życińskim na czele).
Czołowe miejsce w filozofii polskiej zajmowały jednak Instytut Filozofii UJ (z grupą dobrze znanych w Krakowie i na świecie twórczych filozofów i logików) oraz Instytut Filozofii UAM w Poznaniu (z dwoma naonczas liderami – profesorami Jerzym Kmitą i Leszkiem Nowakiem).

22. Polska filozofia w końcu podniosła się z ruin okresu stalinowskiego. Nie zrujnowały tego też lata 80-te, w tym ponury okres stanu wojennego, w którym osłabła trochę intensywność życia filozoficznego, bo sporo filozofów przestała wtedy komentować świat i zaczęło go zmieniać. Jako postać symboliczną wspomnijmy tu śp. dra Mirosława Dzielskiego.

23. Lata dziewięćdziesiąte przyniosły stopniowy powrót intensywnego życia naukowego w zakresie filozofii. Wznowiono między innymi studia filozoficzne na UMK, gdzie niedługo ukształtował się liczący się ośrodek badań nad filozofią niemiecką oraz krajowe centrum filozofii logicznej (czyli pochodzącej od Leibniza, Russella i Łukasiewicza idei uprawiania filozofii – za pomocą logiki – more mathematico).
Dobry stan filozofii naukowej w Polsce w pełni potwierdził VI Polski Zjazd Filozoficzny w Toruniu w 1995 roku. Ujawnił też pewne nowe zagrożenia, które są jakby współczesnym wyrazem niebezpieczeństwa, które odwiecznie towarzyszy filozofii, i które tak poważnie zostało zminimalizowane przez pracę Twardowskiego i jego następców — obniżenie profesjonalizmu i butę szarlatanów.
Nowe czasy przyniosły też nieznane wcześniej groźby, płynące z płytkiego i pełnego snobizmu naśladownictwa nowinek zagranicznych, z których najgroźnieszy okazał się nawrót irracjonalizmu w bardzo ostrym stadium oraz postmodernizm.

24. Podkreślmy, że filozofowie kontynuujący chlubną tradycję polskiej filozofii mają – wbrew szerzonej przez laików opinii –obecnie silną pozycję w Polsce. Przeważają na wszystkich uniwersytetach, za wyjątkiem, być może, Uniwersytetu Warszawskiego (na którym działa jednak, poza grupą wybitnych profesorów starszej generacji, tak wierny i dzielny kontynuator dzieła szkoły lwowsko – warszawskiej jak prof. Jacek J. Jadacki wraz z grupą pierwszorzędnych uczniów). Sam pracuję jako profesor logiki i filozofii na UMK i na macierzystym UJ i wiem, że na każdym z nich jądro kadry stanowią filozofowie profesjonalni według naszej najlepszej tradycji. Trudno im też zarzucić epigonizm. Pracują na swój rachunek i na tle filozofii światowej (która wyraźnie – przyznać trzeba – obniżyła loty) nie wypadają źle.

Krótka diagnoza

25. Poziom filozofii profesjonalnej w Polsce nadal jest wysoki. Czy taki pozostanie zależy od czynnych obecnie filozofów. Niechaj będą rybami, najlepiej szczupakami, bo na bezrybiu i rak ryba.
Kontynuatorów chlubnej tradycji filozofii polskiej jest wielu, zarówno w Krakowie, jak i we wszystkich ośrodkach akademickich. Problemem jest popularyzacja ich wartościowej pracy. Mass media albo w ogóle nie interesują się filozofią, albo (jak np. “Gazeta Wyborcza”) gustują raczej w pop – filozofii. Niestety, najczęściej, lansują kompletnie już skompromitowany postmodernizm (zwany ostatnio, dla niepoznaki, ponowoczesnościa bądź neopragmatyzmem). Nota bene, by Polakom tłumaczyć, że Prawda jest wrogiem Wolności, co w Toruniu i Warszawie głosił jeden z apostołów kierunku, trzeba już w kołysce być trockistą.
Obóz postmodernistów w Polsce urósł w swym czasie bardzo, bo stał się naturalnym miejscem schronienia dla byłych filozofów partyjnych, niezdolnych już do samodzielnego myślenia i szukających tego, co modne i łatwe.

28. Doszło do rzeczy gorszących. Oto na łamach “Gazety Wyborczej” kilka lat temu ogłoszono, iż Cezary Wodziński, działając jako jednoosobowe konklawe ogłosił antypapieżem humanistyki polskiej prof. Zygmunta Baumanna, papieżem pozostał zaś Leszek Kołakowski. Czyżby w IFiS PAN zapanowała schizma?
Spieszę donieść, że do żadnego z tych kościołów nie należę. Nie dziwię się też, że pomysłodawca, oby udatnie, zajął się ostatnio problemem zła.

29. Wielkim niebezpieczeństwem jest też wypieranie filozofii z nauczania — najpierw średniego, potem wyższego, ostatnio zaś uniwersyteckiego.
Doszło do tego, że filozofię zaczęto skreślać jako przedmiot nawet na wydziałach prawa (dwa lata temu, w 1998 r. stało się tak, na przykład, na UMK), jakby prawnikom nie była potrzebna wiedza o idei sprawiedliwości, umowy społecznej i ładu moralnego. W tym roku zaś na Uniwersytecie Wrocławskim Wydział Prawa uchwalił skreślenie z programu studiów prawniczych logiki. Prawnik bez rudymentów wykształcenia logicznego – strach pomyśleć!
Tymczasem nie ma rzetelnego wykształcenia uniwersyteckiego bez znajomości elementów filozofii i logiki. Brak przygotowania w tym zakresie podcina korzenie cywilizacji zachodniej, której wytworem są uniwersytety. Tak to na naszych oczach czołowe nawet uniwersytety polskie przekształcają się w wyższe szkoły zawodowe. Symplifikatorom niech otrzeźwienie przyniesie encyklika “Fides et Ratio”, która przyszła bardzo na czasie.

Konkluzja

30. Wracając do oceny działalności Adama Schaffa. Audiatur et altera pars. To prawda, że Adam Schaff był – jak na komunistę – dość umiarkowanym nadzorcą polskiej filozofii (szerzej: humanistyki) w latach 1945 – 1968. Inny na jego miejscu byłby, być może, bardziej szkodliwy.
Prawdą jest też,że rządy Schaffa przyniosły kilka cennych inicjatyw: BKF i niektóre pracownie i zakłady IFiS PAN.
Prawdą jest jednak też, że za jego rządów i – z całą pewnością – nie bez jego udziału, i w latach 40-tych, i w latach 50-tych, a nawet w latach 60-tych dokonywano czystek szkodliwych dla filozofii polskiej. Niech Schaff się nie wypiera, że był inkwizytorem!

31. Prawda jak oliwa, w końcu zawsze wypływa. Prawdę o towarzyszach, przybyłych, by w Polsce wprowadzać wschodnie porządki napisał już dawno jeden z nich, gdy otrzeźwiał:

Naród pracował, a nas opadli
filozoficzni szalbierze
i po kawałku rozum nam kradli
pozostawiając przy wierze…

(Adam Ważyk, “Posłanie do przyjaciela”, 1955)

Jerzy Perzanowski

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code