Jerzy Perzanowski

Bajdy, bajki i ziarno prawdy o współczesnej filozofii polskiej

Spread the love

Bajdy, bajki i ziarno prawdy o współczesnej filozofii polskiej

Jerzy Perzanowski

1. Profesor Jan Woleński, niemal oficjalny polihistor współczesnej filozofii polskiej zauważył i napiętnował znamienne zjawisko. Otóż niemal jednocześnie w trzech różnych miejscach pojawiły się omówienia filozofii polskiej, wszystkie wyszły spod pióra autorów oficjalnie mieniących się chrześcijańskimi. Z nich najważniejszym jest opracowanie trójki autorów z KUL: J. Czerkawskiego, A. Stępnia i St. Wielgusa, którzy w monumentalnej 10-tomowej historii współczesnej filozofii Routledge Encyclopedia of Philosophy, wyd. pod red. E. Craiga opublikowali 14 stronicowe (7 stron, ale dwie kolumny) hasło Poland, Philosophy in. Jan Woleński przedstawił na łamach Ruchu Filozoficznego (t. 55, nr 4, 1998, 559 -566) krytykę tego hasła, z którą w pełni się solidaryzuję. W szczególności wyliczenie przez naszych encyklopedystów wśród współczesnych filozofów polskich tylko dziesięciu nazwisk — w tym siedmiu filozofów chrześcijańskich i trzech tylko “pozachrześcijańskich”, pomijając dziwaczną zasadę podziału, tak dalece odbiega od faktów, że aż zatrąca o groteskę.
Uczucie miłości bliźniego każe mi jednak na ten wyczyn spuścić zasłonę miłosierdzia.

2. Lepszej orientacji można by oczekiwać od ks. prof. T. Ślipki SJ, choćby dlatego, że jezuici zawsze uchodzili za dobrze poinformowanych. Tymczasem, to co ks. prof. Ślipko wypisuje w swym tekście Filozofia polska w latach przełomu (Forum Philosophicum, t. 2, 1997, 51 – 70) to po prostu bajka. Jest ona przedmiotem kolejnej polemiki Jana Woleńskiego, skierowanej tym razem do Tygodnika Powszechnego.
Przede wszystkim, ks. Ślipko dzieli filozofię na chrześcijańską i pozachrześcijańską, w której szczególnie wielką rolę odgrywają (dzisiaj – z końcem lat 90-tych!) marksiści. Kto by pomyślał?
W sprawie podstawowej – owego dziwacznego podziału filozofii na chrześcijańska i pozachrześcijańska – naszego jezuitę odeślę do lepiej zorientowanego dominikanina śp. ks. prof. J. M. Bocheńskiego, który w książeczce Sto zabobonów jasno wyłożył że i dlaczego tzw. filozofia chrześcijańska jest zabobonem.
Przypomnę, że “…Kościół nie głosi żadnej własnej filozofii ani nie opowiada się oficjalnie po stronie jakiegoś wybranego kierunku filozoficznego, odrzucając inne. …” (Encyklika Jana Pawła II Fides et Ratio z roku 1998, ust. 49 wraz z przywołaną tam encykliką Humani generis Piusa XII z 1950 r., ust.566).

3. Filozofia jest profesjonalna bądź nie, dobra albo zła, płytka bądź głęboka, krytyczna lub nie, odpowiedzialna albo też nie, itd. Wszystkim, którzy uprawiają filozofię w zgodzie ze swą wiarą chrześcijańską życzę, by ich filozofia była profesjonalna, dobra, głęboka, krytyczna i odpowiedzialna.
Rzecz jasna, tego samego życzę filozofom spod innych znaków, w tym Janowi Woleńskiemu. Życzę tego też sobie. I wszystkim innym. Nigdy za mało mądrości miłośnikom mądrości!

4. Nota bene, czy łaskawy czytelnik wie, ile razy powinienem powtarzać te życzenia? W Polsce jest obecnie około 500 osób wyhabilitowanych w filozofii i naukach pokrewnych (sic! – dane Komitetu Wyborczego do Komitetu Nauk Filozoficznych PAN). Filozofią zawodowo para się dobrze ponad 1000 osób. Z nich nie więcej zaś niż 100 to osoby znane (w tym kilkudziesięciu wybitnych adiunktów), a tylko 10 – 15, góra 20 osób, to uczeni cieszący się zasłużoną międzynarodową sławą.
Czy tych docentów filozofii nie jest aby za wiele? Czy każdy nauczyciel filozofii ma być uznany za filozofa?

5. Do spraw szczegółowych związanych z opracowaniem ks. Ślipki przejdę z końcem niniejszego tekstu.
Zacznę od spraw podstawowych. Nie sposób zrozumieć obecnej sytuacji w filozofii polskiej bez powierzchownej choćby znajomości historii filozofii polskiej w ostatnich 100 latach, a w szczególności w okresie komunizmu.
Przy tej okazji koniecznie trzeba będzie się odwołać do istnego arcydzieła bajczenia dla ubogich, jakim jest książka Adama Schaffa pt. Moje spotkania (nie zawsze krwawe – J. P.) z nauką polską (BGW, Warszawa 1997, ss. 155 (uwadze czytelników polecam jej źródłową i celną recenzję pióra Piotra Hűbnera, Przegląd Filozoficzny – Nowa Seria, R. VII, 1998, 185 – 192).

Krótki kurs historii filozofii polskiej w ostatnim stuleciu

ze szczególnym uwzględnieniem czasów komunistycznych

Oparty będzie na faktach. Polemiczny zarówno wobec bajek pseudo-encyklopedystów, jak i bajczenia Schaffa.

6. Filozofię, jak każdą naukę wyznaczają jej specyficzne problemy i metody. Dobór ich może być różny, stąd różne szkoły filozoficzne.
Potocznie, niestety, za filozofię bierze się każdą dostatecznie niekonkretną, oderwaną od świata codziennego i zdrowego rozsądku refleksję teoretyczną na odpowiednio ogólne tematy. Stąd w filozofii często wiele amatorszczyzny i szarlatanerii. Wielu lekceważy to sobie, lekceważąc zarazem filozofię. Błąd!
W filozofia jest bowiem jedną z głównych kuźni idei. Te są albo błogosławione w skutkach (idea wolnego rynku, ładu moralnego, czy też równowagi sił jako zabezpieczenia stabilnego porządku demokratycznego), bądź obojętne, bądź też szkodliwe (niekiedy straszliwie – jak idee rasistowskie, interesów klasowych, a więc i wrogów klasowych, itp.). Losy milionów zależeć mogą nieraz od idei, które zlegną się w umysłach filozofów (por. idee Monteskiusza czy Adama Smitha versus Karola Marksa bądź Fryderyka Nietzsche). Patrzmy więc filozofom na ręce i dbajmy o jej wewnętrzne mechanizmy samontrolne (z których niektóre wymieniłem wyżej, w §3).

7. Szczęśliwie, w ostatnim – tak trudnym stuleciu – Polska miała dobrą filozofię i dobrą logikę. Nie było to bez wpływu na nasze losy.
Ponad sto lat temu filozofia w Polsce w zasadzie była wyłącznie amatorska i wtórna. W Galicji działały co prawda dwa uniwersytety polskie, ale Uniwersytet Jagielloński żadną miarą nie wybijał się w zakresie filozofii, a logiki od czasu reform kołłątajowskich nie miał w ogóle. Trochę lepiej, ale też z profesjonalnego punktu widzenia dość średnio prezentowała się filozofia na uniwersytecie lwowskim.
Ster w ręku trzymali więc amatorzy, w szczególności krytycy literaccy, wśród których z początkiem wieku na czoło wybił się popularyzator cudzych, własnym sosem podlanych nowinek — Stanisław Brzozowski.
Niezła, dzięki gimnazjum klasycznemu, była znajomość historii filozofii; kompletnie wtórna zaś, na zasadzie popularyzacji nowinek zagranicznych myśl aktualna.

8. Truizmem, jest przypomnienie, że sytuacja zmieniła się zasadniczo z dn. 15. XI 1895 r., kiedy to nauczanie na uniwersytecie lwowskim podjął Kazimierz Twardowski. W ciągu kilkunastu lat wychował on grupę pierwszorzędnych filozofów – profesjonalistów oraz oddziałał szerzej, ucząc całe pokolenie studentów lwowskich odpowiedzialności, uczciwości i sumienności intelektualnej.
Z czasem, dzięki odzyskaniu niepodległości i otwarcia szeregu nowych uniwersytetów w Polsce kilku najwybitniejszych uczniów Twardowskiego — Jan Łukasiewicz, Stanisław Leśniewski, Tadeusz Kotarbiński, Kazimierz Ajdukiewicz, Tadeusz Czeżowski, Zygmunt Zawirski — mogło objąć katedry i poszerzać wpływ Jego nauczania na dalsze zespoły młodzieży. W ten sposób, stopniowo, ukształtowała się tzw. szkoła lwowsko – warszawska.

9. Właściwie jest pewną przesadą mówić sensu stricto o szkole lwowsko – warszawskiej. Jest to pojęcie zbiorcze, rodzinowe.
Z pewnością istniała lwowska szkoła filozoficzna K. Twardowskiego (aż do 1983 r. – roku śmierci ostatniej z tej szkoły prof. Izydory Dąmbskiej), oraz lwowska szkoła czy też tradycja filozoficzna, na którą poza Twardowskim wpłynęli K.Ajdukiewicz i Roman Ingarden. Poza wszelką wątpliwością jest też istnienie warszawskiej szkoły logicznej (J. Łukasiewicz, St. Leśniewski, Alfred Tarski, Adolf Lindenbaum, Andrzej Mostowski, Mordchaj Wajsberg, Bolesław Sobociński, Stanisław Jaśkowski, Jerzy Słupecki i in.). Ta wraz z lwowsko – warszawką szkoła matematyczną należy do najwybitniejszych osiągnięć myśli polskiej w dziejach.
Istniały też poszczególne odmiany czy warianty szkoły lwowskiej, na przykład wileński skupiony wokół Tadeusza Czeżowskiego i blisko z nim współpracującego Henryka Elzenberga (choć ten był spoza szkoły i z czasem był jej wrogi). Ze szkołą też związane było zgrupowane wokół ks. Jana Salamuchy tzw. Koło Krakowskie, którego wybitny przedstawiciel Ojciec Józef M. Bocheński jeszcze niedawno był wśród nas.
Łącznie tworzyło to raczej ruch niż szkołę, który wiązała tradycja żywa i kultywowana do dzisiaj. Była to filozofia, jak pisał Ajdukiewicz, logicznego antyirracjonalizmu.

10. Jakże przydała się Polakom nie tyle w krótkim okresie międzywojennym, ile w ciągu późniejszych 50 lat ciężkiej próby.
Twardowski był wychowawcą nie tylko filozofów. Jak Stanisław Konarski był wielkim wychowawcą Narodu, w przededniu decydującej próby.
To, że Polska miała mocną filozofię i logikę zasadniczo osłabiło, a potem wykoleiło siłę ataku obozu marksistowsko – sowieckiego, którego gladiatorzy, w tym Adam Schaff, zmieniali poglądy w części pod wpływem swych przeciwników (Ajdukiewicz mawiał: Schaff jest inteligentny, lecz niedouczony. Przede wszystkim trzeba go uczyć). Czas pokazał, że chyba miał rację.

11. Rzecz jasna nie wolno tu nie wspomnieć o wielkiej roli filozofów związanych z Kościołem Katolickim, którzy szczególnie w apogeum stalinizmu, kiedy twardowszczyków odsunięto od nauczania, byli trzonem – głównie na terenie KUL – rzetelnego nauczania filozofii i polemiki z marksizmem (wspomnijmy choćby Stefana Świeżawskiego, Ojca Mieczysława Krąpca, Jerzego Kalinowskiego, śp. ks. Stanisława Kamińskiego, czy też – na innym terenie – nieustraszonego śp. ks. prof. Kazimierza Kłósaka).
Ów bohaterski okres KUL przypada na lata 1949 – 1956. Doświadczenia te tak głęboko niektórym wryły się w pamięć, że podległy generalizacji w postaci mitu — popularnego, jak zauważyłem, wśród absolwentów KUL — że w całym okresie komunistycznym KUL był jedynym między Łabą i Władywostokiem ośrodkiem niezależnej myśli uniwersyteckiej i nauczania.
Mit to piękny, acz fałszywy. Do 1949 roku i po roku 1956 niezależną filozofię
uprawiano w zasadzie na wszystkich liczących się uniwersytetach. A z całą pewnością na Uniwersytecie Jagiellońskim.

12. II wojna światowa przetrzebiła zasadniczo szeregi filozofów i logików. Kilkunastu zginęło bądź zmarło (L. Blaustein, J. Metellman, M. Wajsberg, A. Lindenbaum, J. Hossiasion – Lindenbaumowa, L. Chwistek i inni); szereg innych – w różnych okolicznościach – opuściło kraj (A. Tarski, J. Łukasiewicz, Cz. Lejewski, J. M. Bocheński, B. Sobociński, H. Mehlberg i inni).
Pozostało ich jednak wystarczająco wielu, by objąć główne katedry filozofii i logiki w kraju i w ciągu pięciolecia 1945 – 1950 odbudować zasadniczo przedwojenny poziom życia filozoficzno – logicznego. W szczególności, wznowiono wszystkie główne przedwojenne czasopisma filozoficzne: Przegląd filozoficzny, Kwartalnik filozoficzny i Ruch Filozoficzny.
Nie podobało się to rządzącym, którzy marzyli o prężnym froncie ideologicznym (czytelnik wybaczy mi — wymuszone tematem — posługiwanie się tą wstrętną sowiecką nowomową).

13. Taki stan zastał po powrocie do Polski świeżo wyszkolony w Moskwie (jak sam się chwali szósty w ogóle w ZSRR docent marksistowskiej filozofii i naukowego komunizmu) Adam Schaff. Od razu też przystąpił do organizowania frontu ideologicznego na odcinku filozofii, wraz zaś z bratnią – jak czule wspomina – duszą Stefanem Żółkiewskim na terenie całej humanistyki.
Przede wszystkim brakowało kadr (choć nie brakowało chętnych). Szybko więc z pionu oficerów politycznych KBW skierowano na studia kandydatów na przyszłych profesorów (m. in. B. Baczkę, H. Hollanda, Z. Baumanna i innych). Dołączali też ochoczo młodzi, energiczni i pryszczaci (w tym takżę, niestety, Leszek Kołakowski), oraz z czasem wcale liczni poputczicy, np. Józef Chałasiński czy Tadeusz Kroński.
To jednak było ciągle za mało. Z czasem zorganizował więc Schaff główny przedmiot swej życiowej dumy: Instytut (potem – Akademię) Nauk Społecznych przy KC PZPR — prawdziwą kuźnię czerwonej profesury. Z tej, jak sam pisze, “jego stajni wyszli wszycy partyjni profesorowie w Polsce” (por. op. cit., s. 90n.) Nota bene, to przechwałki. Nie wszyscy, część szkolono bezpośrednio w Moskwie.

14. Gdy trzon kadr była już gotów, można było rozpocząć natarcie. Zaplanowano je z trzyletnim wyprzedzeniem, w listopadzie 1947 r. (zob. cyt. recenzja Piotra Hűbnera), wykonano latem 1950 r. Część przedwojennych profesorów (moich “staruszków”, jak czule nazywa ich Schaff, por. s. 58) odsunięto w ogóle od nauczania (W. Tatarkiewicza, H. Elzenberga, R. Ingardena, I Dąmbską, Marię i Stanisława Ossowskich i in.); innym pozwolono uczyć wyłącznie logiki (T. Kotarbińskiemu, K. Ajdukiewiczowi, T. Czeżowskiemu, Marii Kokoszyńskiej – Lutmanowej i in.).
Adam Schaff, prawdziwie dobre panisko, zatroszczył się jednak by “staruszkom” dać zajęcie. Wzorując się na bibliotece tłumaczeń klasyków filozofii likwidowanego właśnie PAU uruchomiono w Państwowym Wydawnictwie Naukowym Bibliotekę Klasyków Filozofii:, w której zwolnieni filozofowie zarabiali jako tłumacze, i która — przyznać trzeba — z czasem stała się tworem monumentalnym.

15. W 1951 roku odbył się I Kongres Nauki Polskiej, w wyniku którego (nad wyraz skutecznie, jak czas pokazał) przeorganizowano naukę polską na wzór sowiecki. Zlikwidowano Polską Akademię Umiejętności i Warszawskie Towarzystwo Naukowe, tworząc na ich miejsce resort państwowego zarządzania nauką — Polską Akademię Nauk.
Wtedy też A. Schaff zorganizował Instytut Filozofii i Socjologii PAN, w którym szczególną opieką – jak twierdzi – otoczył mediawistykę.
Sprawiedliwość każe przyznać, że wraz z powołaniem BKF są to rzeczywiste zasługi Schaffa.

16. Czy równoważą jednak zglajszachtowanie i doprowadzenie do ruiny filozofii polskiej na wszystkich uniwersytetach, z wyjątkiem – być może – Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie pod kontrolą partyjnych profesorów i docentów zmonopolizowano w latach 1950 – 56 nauczanie filozofii w Polsce?
Powołajmy wiarygodnych świadków. Dziekan Wydziału Filozoficzno – Historycznego UJ prof. Henryk Barycz w liście z dn. 29. XII 1956 r. zapraszającym prof. Izydorę Dąmbską na Katedrę Historii Filozofii UJ tak kończył: “….przyjście Pani na Wydział wzmocniłoby ogromnie potencjał naukowy filozofii i pozwoliłoby łącznie z prof. Ingardenem na pełne rozwinięcie tej podstawowej gałęzi wiedzy, która ma chlubne tradycje w Uniwersytecie Jagielońskim, a dziś dźwiga się z ruin. …”. Sama Dąmbska zaś w czasie narady w dn. 14. I 1957 r. w Ministerstwie Szkolnictwa Wyższego w sprawie odbudowy filozofii w Polsce mówiła “….Niedawno ogłoszona programowa broszura prof. Schaffa zdaje się trwać na stanowisku zastępowania filozofii jednym kierunkiem światopoglądowym i podporządkowania jej kierownictwu partyjnemu[….] Takie stanowisko jest niesłuszne i równoznaczne z dalszym zaprzepaszczaniem filozofii w Polsce. [….] Wobec kilkunastoletniej przerwy w pełnym realizowaniu tych studiów (z filozofii – J. P.) grozi dziś już w Polsce rychły zanik osiągnięć naukowych w zakresie filozofii i uniemożliwienie stworzenia podstaw realnych dla jej odbudowy i rozwoju, grozi całkowite zaprzepaszczenie doniosłych na tym polu osiągnięć dwudziestolecia i lat wcześniejszych. To zaś równoznaczne jest z dotkliwą klęską kultury duchowej Polski i uszczupleniem jej wkładu do rozwoju myśli naukowej świata. Przed tą klęską należy się bronić. …”
Oto właściwa ocena osiągnięć Schaffa & Co. w latach 1945 – 56.
Dodać trzeba, że mimo licznych późniejszych zamachów obrona się udała i filozofia nadal jest brylantem w koronie nauki polskiej. Obecnie zniszczyć ją mogą tylko nasi, pożal się Boże, postmoderniści. Ale o tym później.

17. Wróćmy do książki Schaffa. Pełna jest bajd godnych Zagłoby, choć w gorszym stylu.
O rugach profesorów z Katedr w roku 1950 już wspomniałem. Sam Schaff na str. 74 pisze “…Żaden profesor (podkreślenie autora) nie utracił wówczas swej Katedry, asystentów i infrastruktury, choć kilku utraciło prawo wykładania. …”. Nieprawda! Wszyscy w ciągu dwu lat utracili wszystko, za wyjątkiem środków utrzymania. Te najczęściej utracili ich asystenci. Po prostu profesorom nie dano zdechnąć z głodu zapewniając a to emeryturę, a to pensję zsuspendowanego profesora, a to miejsce pracy w bibliotece, itp. Za to, że Schaff nie był “gorszym katem” z perspektywy lat należy się jednak mu pewna pochwała.
Z kolei, na stronie 52 A. Schaff lekce sobie ważąc zarządzoną ze swym udziałem likwidację niezależnych i profesjonalnach czasopism filozoficznych wychwala pod niebiosa “Myśl filozoficzną”, organ stalinowskich filozofów wymieniając jakiż to “kwiat inteligencji polskiej” przystąpił do Rady Redakcyjnej pierwszego numeru. Wśród nich wymienia R. S. Ingardena, sugerując iż chodzi o wielkiego filozofa. Błąd ten powtarza zresztą w całej książce, nie odróżniając Romana Stanisława Ingardena – syna, znanego fizyka, naonczas z Wrocławia i Romana Witolda Ingardena – ojca, wielkiego filozofa z Krakowa. Nie trzeba dodawać, że Ingarden – filozof w żadnej kompanii z Schaffem nigdy nie występował!
Dalej, na stronie 56 i następnych Schaff dopuszcza się wyjątkowo niestosownego pomówienia pod adresem Ajdukiewicza. W pierwszych latach pięćdziesiątych psy (a raczej wg właściciela stajni) konie Schaffa przypuściły zmasowany atak na szkołę lwowsko – warszawską w szerszym rozumieniu, bo zaatakowano także Ingardena. Nota bene, atak ten zabolał Ingardena bardzo głęboko, bo wyszedł spod pióra jego ucznia Tadeusza Krońskiego, a uczniowie wszak winni są coś swym nauczycielom. W harcach wzięli udział prawie wszyscy akolici Schaffa. Szczególnie źle zapisał się w pamięci plugawy atak Henryka Hollanda na mistrza szkoły Kazimierza Twardowskiego. Od tego ataku Schaff chce się stanowczo odciąć, twierdząc, że napastnik z powodu jego nieobecności w Warszawie wymknął się spod kontroli. Pamiętając o późniejszych tragicznych losach Hollanda prośmy, by spoczywał w spokoju.
Schaff sugeruje, że w celu rozładowania napięcia i uprzedzenia biegu wydarzeń ową napaść na szkołę lwowsko – warszawską uzgodnił z Ajdukiewiczem.
Nie wierzę! Ajdukiewicz to był prawdziwy Pan, pełen honoru, poczucia godności i wartości własnej. Nigdy i z nikim nie szedł by na tak plugawe układy wymierzone w to, co Mu drogie, w tym w pamięć i zasługę swego wielkiego Teścia (był zięciem Kazimierza Twardowskiego). Mógł z Schaffem co najwyżej uzgodnić prawo do repliki. I w rzeczy samej, na krytykę Schaffa replikował w sławnym artykule “W sprawie artykułu prof. A. Schaffa o moich poglądach filozoficznych”. Replikował też Kotarbiński. Nie doszło, niestety, do zbiorowej odpowiedzi twardowszczyków na paszkwil Hollanda.

18. Jak odważny oraz pełen godności był Ajdukiewicz mówi najlepiej anegdota opowiedziana przez prof. Jerzego Pelca na zakończenie VI Polskiego Zjazdu Filozoficnego w 1995 r. w Toruniu. Na I Kongresie Nauki Polskiej w 1951 roku Ajdukiewicz został imiennie w długim i nudnym wystąpieniu zaatakowany przez Czesława Nowińskiego (Symę Frydmana) — jednego z nielicznych zdrajców szkoły, do której przynajmniej formalnie się zaliczał. Zarzucił on Ajdukiewiczowi idealizm subiektywny w stylu Kanta. Brzmiało groźnie! Następnie przewodniczący obrad w stylu epoki poprosił Ajdukiewicza o odpowiedź, licząc widać na samokrytykę. Ajdukiewicz wyszedł więc na trybunę i powiedział “chciałbym zaznaczyć, że w jednym na pewno różnię się od Kanta — on był kawalerem, a ja jestem żonaty”. I wyszedł z sali.

19. Nota bene, Schaff ma wyraźnie pewien kompleks pomieszany z uczuciem wdzięczności i podziwu względem Ajdukiewicza. Wielokrotnie podkreśla, jak liczył się on ze zdaniem Ajdukiewicza oraz, że nawet Dyrektorem IFiS PAN został dopiero, gdy Ajdukiewicz stwierdził, że w danych okolicznościach tak będzie lepiej (str. 61).
Schaff na respekt wobec Ajdukiewicza jako myśliciela oraz zdaje sobie sprawę, że wiele Mu – jako nauczycielowi – zawdzięcza. Ajdukiewicz bowiem nigdy nie wątpił w inteligencję naturalną, jak tylko okoliczności pozwolą jej się rozwinąć. Po przyglądnięciu się zaś delikwentowi stwierdził, że Schaff jest inteligentny choć niedouczny. Stąd przede wszystkim trzeba go kształcić. Po niedługim okresie dało to rezultaty i Schaff, w granicach stopni swobody okoliczności zewnętrznych, zaczął myśleć na własny rachunek. Swą karierę w PZPR skończył – jak wiadomo – jako protektor rewizjonistów.
Na str. 81 Schaff aż się wzrusza, wspominając jak raz Ajdukiewicz powiedział Mu, że w IFiS PAN mówią na niego “książę Adam”. Bogiem a prawdą mówili różnie.
Sam słyszałem od jednego z wnuków Twardowskiego, jak przy okazji sprowadzenia do Warszawy ze Lwowa z końcem lat 50-tych części książek i manuskryptów Twardowskiego odbyła się skromna uroczystość, na której Ajdukiewicz w tonie głęboko patriotycznym przemówił wspominając wielkość i blask polskiego Lwowa. Tego nie mogły ścierpieć czujne “po linii partyjnej” uszy Schaffa. Wyszedł więc trzaskając drzwiami. Ajdukiewicz stwierdził spokojnie: Cysorz się rozgniewał.
Cysorz Instytutu Filozofii i Socjologii PAN!

20. Przy okazji sprostować należy opinię Jana Woleńskiego, że szkoła lwowsko – warszawska nie przetrwała wojny (por. jegoż książkę Filozoficzna Szkoła Lwowsko – Warszawska, PWN, Warszawa, 1985, ss.9 i nast.).
Jeśli tak, to kogo jako formację w latach pięćdziesiątych atakowali Schaff i jego akolici. Kogo i dlaczego usuwano z Katedr? Jaką rolę pełnili zdrajcy szkoły — jak wspomniany wyżej Czesław Nowiński? Atakowano trupa? Czy też byt fikcyjny?
Jak to się wreszcie stało, że wśród członków szkoły Woleński wymienia Henryka Hiża i Jana Kalickiego, którzy w czasie wojny dopiero studiowali i pracę na serio zaczęli dopiero po wojnie. Pogrobowcy?
Odpowiedź Woleńskiego znam i się z nią nie zgadzam:
A. Woleński twierdzi, że gdy na przełomie lat 70-tych i 80-tych pytał tak wybitnych filozofów analitycznych, jak Marian Przełęcki, Klemens Szaniawski, Jerzy Pelc, oraz Andrzej Grzegorczyk: czy uważają się za kontynuatorów szkoły? – to ponoć zgodnie odpowiadali, że nie. Tyle mogę powiedzieć, że niektórzy z czasem zmienili zdanie. Poza tym, w pokoleniu jeszcze młodszym, obecnych pięćdziesięciolatków i czterdziestolatków, do związków z tradycją szkoły przyznaje się już bardzo wielu badaczy, w tym piszący te słowa.
Na szczęście współczesna polska filozofia naukowa jest żywa, organizowane zaś współcześnie konferencje poświęcone tradycji szkoły lwowsko-warszawskiej są ośrodkami myśli żywej i oryginalnej, a nie ceremoniami rocznicowo – funeralnymi.
B. Drugi argument Woleńskiego sprowadza się do odwołania się do autorytetu śp. prof. Izydory Dąmbskiej. Czytała bowiem manuskrypt jego książki i opinii tej nie sprostowała.
A może zrobiła to z wrodzonej skromności, nie chcąc zawstydzać Woleńskiego? A może rzeczywiście nie była pewna, czy w znanych, godnych pożałowania okolicznościach nie jest lepiej szkoły pogrzebać skoro nawet Jej uczeń pisząc monografię Szkoły tak uważa.
Opinia Woleńskiego jest nie tylko daleka od prawdy. Jest też, niestety, szkodliwa. Pośrednio uniewinnia bowiem Schaffa & Co. Skoro nie było już Szkoły, nie było więc też próby jej naukowego “mordu”.

21. Żywotność Szkoły pokazał rok 1956. W kilka miesięcy wskrzeszono filozofię na wszystkich ówczesnych uniwersytetach.
Szczególnie spektakularne było wskrzeszenie filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jak to widać wyraźnie z perspektywy lat, prof. R. Ingarden wraz z prof. I Dąmbską na Wydziale Filozoficzno – Historycznym UJ wznowili po prostu przedwojenne seminarium filozoficzne z Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, przenosząc do Krakowa wielką lwowską tradycję filozoficzną. I takie więc cuda w okresie “wczesnego” Gomułki były możliwe — można było w Krakowie studiować filozofię tak jak przed wojną we Lwowie!
W ciągu 6 lat (1957 – 63) niezakłóconego nauczania położyli Oni podwaliny pod kilkanaście już lat trwający gmach filozofii krakowskiej. Przetrwał on liczne burze i próby. Dzisiaj prym w nim wiodą już uczniowie uczniów tych dwu wielkich profesorów, a na proscenium wychodzą ich własni uczniowie, czyli prawnukowie profesorów – założycieli.
Bogiem a prawdą, dzięki wysiłkowi zapoczątkowanemu nauczaniem Ingardena i Dąmbskiej, Akademia Krakowska po raz pierwszy od XV wieku ma filozofię pierwszorzędną, na światowym poziomie.

22. I to dzieło Schaff i jego towarzysze chcieli jednak zepsuć. Sygnał do ataku dał w marcu 1959 r. na III Zjeździe PZPR sam Władysław Gomułka wzywając do uporządkowania sytuacji w dziedzinie “nauk ideologicznych”, albowiem – jak mówił “…celem naszym pozostaje pełne zwycięstwo ideologii marksizmu – leninizmu…”. Najświętsza Panienka ustrzegła!
Padł rozkaz, pozostało go wykonać. Do nakazanej przez Gomułkę czystki, jak to było praktyką partyjną, przygotowywano się długo i dokładnie. Najpierw, w 1960 r. Wydział Nauki I Oświaty KC PZPR objął wypróbowany aparatczyk Andrzej Werblan.
Od razu też na przymusową emeryturę odesłano wszystkich profesorów, którzy przekroczyli 70 lat życia (w tym kwiat szkoły lwowsko – warszawskiej, m. in. profesorów Ajdukiewicza i Kotarbińskiego, a także spoza Szkoły Henryka Elzenberga). W Toruniu na trzy lata, dla dokończenia nauczania, ocalał prof. Tadeusz Czeżowski. Ostatecznie zlikwidowano jednak na 31 lat studia filozoficzne na UMK. W Krakowie zdecydowano się z czystką zaczekać do 1963 roku, w którym prof. Roman Ingarden odchodził na emeryturę. Problem stanowiła prof. Izydora Dąmbska, której do emerytury w 1963 r. brakować miało 11 lat. Trzeba było więc w odpowiedniej chwili ją usunąć, co wobec ustawowo zawarowanej nieusuwalności profesorów stanowić mogło problem. Jednakże nie dla mistrzów dialektyki, dla których kryterium prawdy i praworządności była zgodność z interesem partii, a z braku argumentów sięgali do “argumentu ” siły.
Potem, 23 stycznia 1961 r. powołano sztab akcji — Sekcję Filozoficzno – Socjologiczną przy Wydziale Nauki i Oświaty KC, pod kierunkiem naszego starego znajomego – prof. Adama Schaffa, przy czym podsekcją d/s socjologii kierował niezawodny, na każde czasy i wszelką okazję, tow. doc. Jerzy Wiatr. Nie podaję tutaj pełnego składu tej Sekcji, chcąc wielu ludziom, którzy później sprawdzili się jako obywatele oszczędzić wstydu (dla pełnej dokumentacji zob. mój tekst “Izydora Dąmbska – Filozof Niezłomny”, w książce pod takimż tytułem, przygotowywanej do druku w serii “Ludzie nauki” wydawanej przez PAU). Już w kwietniu 1961 roku przyjęto dokument wyznaczający losy polskiej filozofii i socjologii na lata. Zdecydowano, między innymi, zlikwidować nauczanie filozofii w Toruniu oraz socjologii w Łodzi, a na innych uniwersytetach, poza warszawskim dążyć do istotnego ograniczenia prowadzonej dydaktyki w inkryminowanych dziedzinach. Rozważano nawet scentralizowanie nauczania z filozofii i socjologii na Uniwersytecie Warszawskim, jak w latach stalinowskich.
Zdecydowano też od razu odebrać katedry socjologii na Uniwersytecie Łódzkim profesorom Józefowi Chałasińskiemu i Janowi Szczepańskiemu, odsuwając ich od nauczania i przenosząc do IFiS PAN, gdzie obaj skazani przeszli bez specjalnego oporu. W 1968 r., gdy koniunktura się odwróciła przejęli kontrolę nad Instytutem (Jan Szczepański) i I Wydziałem (Nauk Społecznych) PAN (Józef Chałasiński, który też nie omieszkał zaleźć za skórę niektórym swym prześladowcom).

23. Czystkę na UJ zdecydowano odwlec do 1963 r., w którym prof. Ingarden przechodził na emeryturę. Wykonanie jej powierzono Wydziałowi Nauki przy KW PZPR w Krakowie (pod kierunkiem tow. mgr. Bogdana Kędziorka) oraz Komitetowi Uczelnianemu PZPR na UJ, którym naonczas kierował niezapomniany tow. doc. Mieczysław Karaś. Wykonawcami zaś byli filozofowie partyjni z UJ, którym dano trzy lata na dokształcenie się. Oni też na akcji tej najwięcej zyskali (katedry i swobodę działania).
Ością w gardle partyjnym stanęła jednak prof. Izydora Dąmbska. Odmówiła zgody na przeniesienie do IFiS PAN oraz na wszelkie pertraktacje. Co więcej, wszelkimi sposobami, kierując się dobrze rozumianym interesem Uniwersytetu i swych uczniów sprzeciwiała się tej ex definitione bezprawnej akcji (profesorzy bowiem w zasadzie byli nieusuwalni). Ponieważ zaś rok akademicki 1963/64 był rokiem jubileuszu 600-lecia Uczelni zmusiła więc naszych dialektyków do nielichej gimnastyki. W końcu sprawa odwlekła się o rok, po którym zwyciężyła goła siła.
Dla mnie i innych kolegów z roku ta zwłoka była decydująca. Dzięki niej mogliśmy skończyć studia w Krakowie, oraz wtedy zbliżyliśmy się bardzo do Pani Profesor Dąmbskiej i w pewnej mierze do Profesora Ingardena. Była to łaska bliskiego obcowania z osobami prawdziwie wielkimi, która tych, co jej dostąpią nacechowuje na całe życie (zob. me teksty: wspomniany wyżej, oraz “Głos Prawdy. O Pani Profesor Izydorze Dąmbskiej”, Znak, nr 374, 1986, ss. 17 – 49).
Wraz z odejściem Ingardena i Dąmbskiej przeprowadzono szeroką czystkę wśród ich asystentów i współpracowników. Śp. doc. Danutę Gierulankę przesunięto do Instytutu Psychologii, pracę w Instytucie Filozofii stracili prof. Andrzej Półtawski, dr Janina Makota, śp. dr Jan Szewczyk. Z bliskich współpracowników obu profesorów ocaleli tylko doktorzy Maria Gołaszewska i Władysław Stróżewski. Stróżewski przypuszczalnie dlatego, że spodobał śp.prof. Janowi Legowiczowi, chwilowemu kuratorowi Katedry Historii Filozofii UJ, który wziął Go pod swoją kuratelę.
Świeżych absolwentów, uczniów obu profesorów nie chciano przyjąć do pracy. Azylem była Katedra Logiki kierowana spolegliwie przez śp. doc. Kazimierza Pasenkiewicza.

24. Uderza, z perspektywy czasu, żałosna jałowość wysiłku komunistów. Nawet najbardziej gorliwi z partyjnych filozofów (z wyjątkiem Jarosława Ładosza i podobnych) z czasem przestawali im służyć i zaczynali służyć Pani Filozofii. Wielu uprawiało potem filozofię zgodnie z najlepszą tradycją polską, w momencie nowych zagrożeń, bronili autonomii i naukowego charakteru filozofii tak, jak by w pełni przyjęli testament Twardowskiego.
W szczególności, ci sami, co współdziałali w pogromie filozofii krakowskiej, dość szybko zaczęli kształcić świeży narybek według uprzednich wysokich standardów; w 1968/69 roku zapobiegli zaś ideologizacji filozofii, którą chciano wyprowdzić poza UJ, walcząc o jej miejsce na Uniwersytecie Jagiellońskim.

25. Ataki partyjne były jak trzęsienia ziemi, po których szybko odbudowywano zniszczenia i robiono dalej swoje.
Dlatego w latach 70-tych silne ośrodki filozoficzne były zarówno na Uniwersytecie Warszawskim, jak i uniwersytetach wrocławskim, lubelskim i łódzkim. Tradycyjnie wyróżniał się też ośrodek na KUL — od 1978 r. dodatkowo czynny jako główne centrum upowszechniające myśl Jana Pawła II. W drugiej połowie lat siedemdziesiątych rozbłysła filozofia na krakowskim PAT, podzielona wyraźnie na dwa obozy: filozofii człowieka (którego liderem był ks. prof. Józef Tischner) i filozofię przyrody (z ks. prof. Michałem Hellerm i ks. prof. Józefem Życińskim na czele).
Czołowe miejsce w filozofii polskiej zajmowały jednak Instytut Filozofii UJ (z grupą dobrze znanych w Krakowie i na świecie twórczych filozofów i logików) oraz Instytut Filozofii UAM w Poznaniu (z dwoma naonczas liderami – profesorami Jerzym Kmitą i Leszkiem Nowakiem).

26. Polska filozofia w końcu podniosła się z ruin okresu stalinowskiego. Nie zrujnowały tego też lata 80-te, w tym ponury okres stanu wojennego, w którym osłabła trochę intensywność życia filozoficznego, bo sporo filozofów przestała wtedy komentować świat i zaczęła go zmieniać. Jako postać symboliczną wspomnijmy tu śp. dra Mirosława Dzielskiego.

27. Lata dziewięćdziesiąte przyniosły stopniowy powrót intensywnego życia naukowego w zakresie filozofii. Wznowiono między innymi studia filozoficzne na UMK, gdzie niedługo ukształtował się liczący się ośrodek badań nad filozofią niemiecką oraz krajowe centrum filozofii logicznej (czyli pochodzącej od Leibniza, Russella i Łukasiewicza idei uprawiania filozofii – za pomocą logiki – more mathematico).
Dobry stan filozofii naukowej w Polsce w pełni potwierdził VI Polski Zjazd Filozoficzny w Toruniu w 1995 roku. Ujawnił też pewne nowe zagrożenia, które są jakby współczesnym wyrazem niebezpieczeństwa, które odwiecznie towarzyszy filozofii, i które tak poważnie zostało zminimalizowane przez pracę Twardowskiego i jego następców — obniżenie profesjonalizmu i butę szarlatanów.
Nowe czasy przyniosły też nieznane wcześniej groźby, płynące z płytkiego i pełnego snobizmu naśladownictwa nowinek zagranicznych, z których najgroźniejszy okazał się nawrót irracjonalizmu w bardzo ostrym stadium oraz postmodernizm.

Filozofia polska w latach przełomu wg ks. Tadeusza Ślipki

28. Wróćmy teraz do wspomnianego na wstępie obrazu współczesnej filozofii polskiej według ks. Ślipki.
To, co wyżej starałem się opisać według najlepszej mej wiedzy widzi On zupełnie inaczej. Czyżby aż tak wiele zależało od punktu patrzenia? Od wstępnych założeń i przeświadczeń?

29. Po pierwsze, z powodów wskazanych w §2 nie mogę zgodzić się na przyjęty przez ks. Ślipkę podział filozofii na chrześcijańską i pozachrześcijańską. Ów schemat nie jest ani użyteczny ani bezpieczny, bo zaślepia.
Po drugie, ks. Ślipko błędnie sądzi, że filozofowie kontynuujący chlubną tradycję polskiej filozofii nie mają obecnie silnej pozycji w Polsce. Przeciwnie, przeważają na wszystkich uniwersytetach, za wyjątkiem, być może, Uniwersytetu Warszawskiego (na którym działa jednak, poza grupą wybitnych profesorów starszej generacji, tak wierny i dzielny kontynuator dzieła szkoły lwowsko – warszawskiej jak prof. Jacek J. Jadacki wraz z grupą pierwszorzędnych uczniów). Sam pracuję jako profesor logiki i filozofii na UMK i na macierzystym UJ i wiem, że na każdym z nich jądro kadry stanowią filozofowie profesjonalni według naszej najlepszej tradycji. Trudno im też zarzucić epigonizm. Pracują na swój rachunek i na tle filozofii światowej (która wyraźnie – przyznać trzeba – obniżyła loty) nie wypadają źle.
Po trzecie, ks. Ślipko myli przynależność do partii z byciem filozofem marksistowskim. Sam do partii nigdy nie należałem, ale po to miałem rozum, by dostrzec, że większość z tych filozofów, co do partii należała wcale nie uprawiała filozofii marksistowskiej. Ta zmarła w Polsce o wiele wcześniej niż niesławnej pamięci PZPR.
Poza tym, można było być w Polsce twórczym i uczciwym marksistą: Od twórczej analizy myśli Marksa zaczynał filozof tak wybitny, jak Leszek Nowak, ostatnio bardzo udatnie rozwijający metafizykę negatywną, a przed tym wsławiony swą teorią idealizacji i krytyką aparatczyków jako trójpanów.
Poza tym, zaprawdę nie jest ważne, kto i kiedy oddał legitymację partyjną, o ile tylko zrobił to w ostatnim dla ludzi przyzwoitych czasie — momencie wprowadzenia stanu wojennego.
Po piąte, fałszem jest, że w połowie lat 90-tych większość ośrodków filozoficznych w Polsce jest pod kontrolą filozofów marksistów. Przecie obecnie prawie w ogóle ich w Polsce nie ma. Swoją drogą, zadziwiające, jak szybko zniknęli! Nie bez śladu – jak zobaczymy. Radzę ks. Ślipce, by przespacerował się z Małego Rynku na ulicę Grodzką i w czołowej polskiej placówce filozoficznej sprawdził, kto i kiedy był dyrektorem Instytutu Filozofii bądź dziekanem Wydziału Filozoficznego UJ.
Po szóste, omówienie tzw. pozachrześcijańskich kierunków filozofii tradycyjnej roi się od błędów. W szczególności niżej podpisany nie kieruje w Krakowie badaniami nad BCK – algebrami. Cieszącą się światową sławą grupą logików algebraicznych kieruje mój znakomity kolega, p. prof. Andrzej Wroński. Sam zajmuję się logiką filozoficzną oraz filozofią logiczną, głównie ontologią.
Poza tym, jak już pisałem, kontynuatorów chlubnej tradycji filozofii polskiej jest wielu, zarówno w Krakowie, jak i we wszystkich ośrodkach akademickich. Problemem jest popularyzacja ich wartościowej pracy. Mass media albo w ogóle nie interesują się filozofią, albo (jak np. “Gazeta Wyborcza”) gustują raczej w pop – filozofii.
Po siódme i ostatnie, opracowanie ks. Ślipki, pomyślane jako artykuł przeglądowy, aż roi się od drobnych błędów rzeczowych. Niektóre wytknąłem wyżej. Niektóre w swej recenzji wypunktował Jan Woleński. Dodam dwa: “Kwartalnik filozoficzny” nie został wznowiony po październiku 1956 r., lecz 36 lat później — po zmartwychwstaniu PAU w 1992 r. wznowił go prof. Władysław Stróżewski. Z kolei, prof. L. Nowak za swą marksistowską krytykę klasy trójpanów internowany został po 13 grudnia 1981 r., a nie w grudniu 1979 r.

Krótka diagnoza

30. Poziom filozofii profesjonalnej w Polsce nadal jest wysoki. Czy taki pozostanie zależy od czynnych obecnie filozofów. Niechaj będą rybami, najlepiej szczupakami, bo na bezrybiu i rak ryba.
Wiele zależy też od mass-mediów. Te zaś, niestety, najczęściej, lansują kompletnie już skompromitowany postmodernizm (zwany ostatnio, dla niepoznaki, ponowoczesnościa bądź neopragmatyzmem). Nota bene, by Polakom tłumaczyć, że Prawda jest wrogiem Wolności, co w Toruniu i Warszawie głosił jeden z apostołów kierunku trzeba doprawdy już w kołysce być trockistą.
Obóz postmodernistów w Polsce urósł w swym czasie bardzo, bo stał się naturalnym miejscem schronienia dla byłych filozofów partyjnych, niezdolnych już do samodzielnego myślenia i szukających tego, co modne i łatwe.

31. Doszło do rzeczy gorszących. Oto na łamach “Gazety Wyborczej” kilka lat temu ogłoszono, iż Cezary Wodziński, działając jako jednoosobowe konklawe ogłosił antypapieżem humanistyki polskiej prof. Zygmunta Baumanna, papieżem pozostał zaś Leszek Kołakowski. Czyżby schizma?
Spieszę donieść, że do żadnego z tych kościołów nie należę. Nie dziwię się też, że pomysłodawca, oby udatnie, zajął się ostatnio problemem zła.

32. Wielkim niebezpieczeństwem jest wypieranie filozofii z nauczania — najpierw średniego, potem wyższego, ostatnio zaś uniwersyteckiego. Doszło do tego, że filozofię zaczęto skreślać jako przedmiot nawet na wydziałach prawa (stało się tak, na przykład, na UMK), jakby prawnikom nie była potrzebna wiedza o idei sprawiedliwości, umowy społecznej i ładu moralnego!
Tymczasem nie ma rzetelnego wykształcenia uniwersyteckiego bez znajomości rudymentów filozofii. Symplifikatorom niech otrzeźwienie przyniesie encyklika “Fides et Ratio”, która przyszła bardzo na czasie.

Jerzy Perzanowski

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code