Simone Weil

W sprawie „Jednego, Obowiązkowego, Apolitycznego” Ruchu Związkowego

Spread the love

W SPRAWIE „JEDYNEGO, OBOWIĄZKOWEGO, APOLITYCZNEGO” RUCU ZWIĄZKOWEGO

1938

Simone Weil

5 lutego 1937 roku w Politechnicznym Centrum Studiów Gospodarczych René Belin przedstawia wykład o ruchu związkowym. Rok później Auguste Detœuf przyłącza się do sporu na temat organizacji ruchu związkowego we Francji, wygłaszając z kolei 17 stycznia 1938 roku wykład w ramach spotkań Nouveaux Cahiers, które publikują go 15 lutego pod tytułem „Struktura ruchu związkowego”. Zapytując samego siebie o skutki upolitycznienia ruchu związkowego, Auguste Detœuf zalecał ustanowienie jednej federacji dla każdego zawodu (zachowując jednak podział na robotników i pracodawców) oraz wprowadzenie zdolnej wpływać na decyzje państwa, quasi-profesjonalnej działalności związkowej. „Apolityczne związki zawodowe pracodawców i robotników to według mnie wymóg porządku” – twierdził.

28 lutego grupa Nouveaux Cahiers organizuje dyskusję, w której głos zabiera szczególnie Paul Vignaux, założyciel Powszechnego Związku Zawodowego Krajowej Edukacji. Przeciwstawia się on poglądom Detœufa i zarzuca mu, że „dał się porwać zbyt poetyckiemu opisowi francuskiego ruchu związkowego przed wojną [1914]”. Simone Weil odpowiada długim i pełnym sprzeciwu referatem, którego tematyka jest przedstawiona w poniższym tekście.

Są to być może notatki opracowane na przełomie lutego i marca 1938 roku z myślą o referacie albo przeciwnie, o utrwaleniu na piśmie swojego udziału w dyskusji. Przeciwstawiając się teoriom Detœufa, Simone Weil usiłuje ze wzburzeniem pokazać, jak bardzo są one niebezpieczne: „System Detœufa stanowi pozornie pełnię demokracji, ale w rzeczywistości jest pełnią biurokracji”, ukazując w ten sposób zawczasu powracający problem, z którym na nowo musiał się zderzyć powojenny ruch związkowy.

Idea „jedynego, apolitycznego, obowiązkowego” ruchu związkowego, którą Detœuf przedstawił w swoim wykładzie, opiera się na kilku ideach o niezaprzeczalnej słuszności. Pierwsza jest taka, że skoro interesy zawsze idą na kompromis, a rozgrzewane namiętnościami zasady nigdy nie idą na kompromis, to czyniąc ze społecznych konfliktów zwykłe walki interesów przez wyeliminowanie namiętności i zasad, zapewniłoby się społeczny spokój. Stąd przepis na apolityczny ruch związkowy. Po drugie człowiek, który zajmuje miejsce w produkcji, przez sam ten fakt ma prawo wypowiedzieć swoje zdanie w każdym dotyczącym produkcji konflikcie, nawet jeżeli nie uznaje żadnej ideologii.

Stąd przepis na obowiązkowy ruch związkowy, który wszystkim oddaje głos.
Po trzecie walka i współzawodnictwo różnych organizacji pozbawiają ludzi rozumu, 1 podsycają polemiczne namiętności i mnożenie obietnic oraz paraliżują osąd. Stąd przepis na jedyny ruch związkowy. Do tego wszystkiego nie warto wracać, gdyż Detœuf dostatecznie naświetlił sprawę. Interesy, zasady, namiętności są czynnikami społecznego życia. Ale występuje inny czynnik, który jest być może najważniejszy i którego zapominanie wypacza każdą myśl: siła. Ci, którzy jej nie doświadczają, mają skłonność, żeby zapominać.

Detœuf zrobił wykaz pożądanych reform, wykaz, którego nie nazwę szlachetnym, ponieważ to słowo jest wstrętne, gdy chodzi tylko o wypełnianie elementarnych ludzkich obowiązków, ale który nosi ślady pewnej troski o sprawiedliwość. Trzeba postawić sobie pytanie, czy zalecana przez Detœfa organizacja jest zdolna urzeczywistnić reformy, których on się domaga. Lenin założył partię bolszewicką, żeby urzeczywistnić stopniowy zanik państwa i najbardziej demokratyczny ustrój, jaki kiedykolwiek widziano na ziemi. Zapomniał tylko zastanowić się, czy ta partia przez swoje funkcjonowanie doprowadzi do takiego ustroju. Rewolucjoniści z 1792 roku zrobili wojnę, żeby upowszechniać Rewolucję. Zapomnieli oni zastanowić się, czy wojna przez swój naturalny przebieg nie zabije rewolucji. Najpowszechniejszym i najbardziej zabójczym błędem w dziedzinie polityki jest wiara, że dla urzeczywistnienia wielkiego zamiaru wystarcza urzeczywistnić jeden skuteczny środek.

Skuteczny środek nie jest nigdy skuteczny we wszystkim, ale tylko w urzeczywistnianiu tego, co koniecznie wynika z jego struktury. Jak maszyna do przykrawania nie będzie nigdy gwintować, tak samo każdy społeczny mechanizm zawiera jedynie małą wiązkę możliwości. Właśnie dlatego nie ma bardziej niezbędnych badań niż badania społecznych mechanizmów, chociaż nie są one bynajmniej wykonywane.

Jeżeli chodzi o ruch związkowy, to należy zastanowić się, jakiego rodzaju mechanizm ukształtowałby zalecaną przez Detœfa organizację. Inaczej mówiąc, trzeba zastanowić się, jakie przemieszczenie sił pociągałby on za sobą. Dziś pracodawcy posiadają pewną siłę, żeby produkować i żeby utrzymywać robotników w posłuszeństwie; państwo posiada pewną siłę, żeby rządzić krajem i żeby przygotowywać się na możliwość wojny; robotnicy posiadają pewną siłę, zmniejszającą się zresztą od 1936 roku, którą posługują się, o ile nie bywa zagarniana przez partie polityczne dla wielkich i małych knowań, żeby bronić w sposób całkowicie negatywny swoich interesów, swojej godności i tego, co uważają za swoje prawa. Która z tych przeciwstawnych sił byłaby większa, a która słabsza według proponowanej instytucji?

Jeżeli siła robotników zmniejszy się, nie będzie nadziei na reformy wprowadzające więcej sprawiedliwości, niż jest jej obecnie. Jeżeli bowiem ciążenie tej siły nie jest wystarczające, pracodawcy mają umysł mniej zaprzątnięty życiem, jakie prowadzą ich robotnicy, niż produkcją i sprzedażą, a mężowie stanu mają umysł mniej zaprzątnięty życiem, jakie prowadzą obywatele, niż obronnością kraju. Historia najnowsza pokazuje to dostatecznie, a żeby to stwierdzić, każdy pracodawca, każdy polityk musi tylko zastanowić się uczciwie, ile minut poświęcił w ciągu dnia, tygodnia, miesiąca na przemyślenie warunków życia robotników w marcu 1936 roku, a ile w lipcu 1936 roku. Wstrząs powodowany w świadomości kraju przez czerwiec 1936 roku nie pozostawił trwałych śladów i większość z tych, którzy rozbudzili się wówczas do poważnego i starannego rozważania społecznych problemów, nie będzie już o tym prawdopodobnie prawie wcale myślała w 1940 roku.

Gdyby zresztą, w co nie wierzę, jedyny i obowiązkowy związek zwiększył siłę robotników, powstałoby inne niebezpieczeństwo, przeciwko któremu ten projekt nie przewiduje środków zaradczych: nadmierne wykorzystywanie wsi przez miasta. Potężny i nastawiony jedynie na obronę materialnych interesów robotniczy ruch związkowy, gdyby nie został zrównoważony przez organizację chłopską, doprowadziłby do śmiertelnego wykrwawienia wiosek, skazanych na opłacanie swoim majątkiem i swoim życiem przepychu, uzbrojenia i wszystkich zbytkownych wydatków burżuazji oraz państwa.

Idea utworzenia jedynych, apolitycznych i obowiązkowych związków zawodowych jako gwarancji społecznego spokoju opiera się na niedocenianej, ale jasnej dla każdego, kto się zastanowi, prawdzie, że interesy zawsze idą na kompromis, a same namiętności nie idą na kompromis. To prawda doświadczalna, a zarazem niemal dająca się udowodnić, bo o ile tylko przeciwnik ma trochę siły, nawet niezbyt zadowalająca ugoda kosztuje zawsze mniej niż zwycięska nawet walka. Należy sądzić, że rzadko występują konflikty, w których tylko interes wchodzi w grę. Zawsze bowiem dostrzegano, że ludzie częściej walczyli, niż szli na kompromis, a od czasu, gdy Ajschylos 2 pokazywał, jaki niezawodny mechanizm sprowadza karę za nieumiarkowanie, aż do naszych dni sprawy nie zmieniły się pod tym względem.

Doktryna liberalizmu gospodarczego wszystko zniekształciła, biorąc pod uwagę w dziedzinie gospodarki tylko konflikty interesów, a marksizm kontynuował ten błąd liberalizmu wraz z wieloma innymi przez swoje słownictwo i hasła, chociaż wszystkie konkretne analizy Marksa ukazują gospodarcze walki jako walki namiętności, to znaczy chęci władzy i chęci wyzwolenia. Ktokolwiek odkryłby tajemnicę ograniczenia ludzkich trosk jedynie do interesu, ustanowiłby tym samym całkowity pokój, pokój między narodami, pokój między klasami, pokój między wszystkimi ludźmi. Jednocześnie przekreśliłby, prawdę mówiąc, wszelką zacność, wszelką sztukę, wszelką myśl. Można uważać, jak ja uważam, że taka cena za pokój byłaby zbyt wysoka i że osiągnęłoby się w ten sposób pokój mniej pożądany niż jakakolwiek wojna. Ale nie stoimy i nie staniemy wobec podobnego wyboru. Problemem nie jest usunięcie namiętności, bo ludzie nie będą nigdy pozbawieni namiętności, lecz ukierunkowanie ich tak, żeby uniknąć, jeżeli to możliwe, katastrof. Instytucję jedynego, obowiązkowego, apolitycznego związku zawodowego proponuje się nam jako zachwycająco prosty sposób oczyszczenia społecznych konfliktów z namiętności, które je zaostrzają, przez uczynienie ze związku zawodowego rzecznika interesów i tylko interesów.

Dla jasności oceny trzeba najpierw zdać sobie sprawę, że nie jest to spojrzenie w przyszłość ruchu związkowego, ale po prostu propozycja obalenia ruchu związkowego. Mówię o robotniczym ruchu związkowym, a zresztą gdy mówi się o ruchu związkowym bez dodatkowego epitetu, wszyscy rozumieją, że chodzi o robotniczy ruch związkowy. Nowe, nie mające tradycji, tworzone sztucznie na wygodną miarę i dla potrzeb walki ugrupowania pracodawców 3 mogą łączyć się i rozszerzać obowiązkowo dla wszystkich, jeżeli wymaga tego wygoda. Opór, z jakim spotkałoby się podjęcie takich środków, nie tkwiłby w samych ugrupowaniach, lecz w niechęci pracodawców do tworzenia ugrupowań. Od strony robotników sprawa wygląda całkiem inaczej. Związki zawodowe, zwłaszcza we Francji, to ludowy ruch o tak tajemniczym pochodzeniu, tak szczególny i tak niezrównany jak ludowa pieśń. Ma on tradycję, ducha, ideały.

Ma w większości nieznanych bohaterów, męczenników i niemal świętych. Nie łączy się ani z doktryną, ani z taktyką, ani z jakąkolwiek wygodą, lecz z pragnieniami i z potrzebami ludu w pewnym okresie historii. Jedyna, obowiązkowa i apolityczna organizacja, jaką nam proponują, nie miałaby z tym ruchem nic wspólnego oprócz nazwy, a w interesie jasności lepiej byłoby znaleźć inną nazwę. Poprawnie postawione pytanie nie brzmi zatem: „Czy jest pożądane, żeby ruch związkowy rozwijał się w takim lub innym kierunku?”, ale: „Czy jest pożądane, żeby usunąć ruch związkowy i zrobić miejsce dla zwykłego administrowania robotniczymi interesami?” Stawianie takiego pytania nie jest oczywiście żadnym świętokradztwem, bo ruch związkowy nie posiada żadnego boskiego prawa przedłużania swojej egzystencji.

Zaczął się i może się skończyć. Powiem więcej: nie jest może odległy czas, gdy to pytanie będzie już tylko kwestią akademicką, ponieważ ruch związkowy umrze prawie naturalną śmiercią. Może nasza epoka jest miedzy innymi epoką umierania ruchu związkowego, a w takim wypadku nie pożyłby on długo. Wiele znaków pozwala wierzyć, że tak właśnie jest. W Rosji, we Włoszech, w Niemczech nie ma już związków zawodowych, a w Austrii, można powiedzieć, również, chociaż organizacja zwana związkową zachowuje tam więcej cech ruchu związkowego niż w tych trzech totalitarnych państwach. W Hiszpanii niezależnie od wyniku wojny domowej związkowa tradycja, która kipiała tam jeszcze życiem, wydaje się bardzo skompromitowana i nie jest pewne, czy reprezentująca tę tradycję w najwyższym stopniu CNT 4 potrafi długo przetrwać; zresztą najpierw władza, a potem prześladowania i kompromitacje do głębi ją zmieniły.

W Stanach Zjednoczonych, gdzie ciesząca się powszechną popularnością Amerykańska Federacja Pracy jest dotknięta nieuleczalną sklerozą, Przemysłowy Komitet Organizacyjny, przedstawiany w Europie jako żywa cząstka amerykańskiego ruchu związkowego, stara się narzucić w fabrykach, w których ma siłę, obowiązkową składkę związkową, potrącaną z wynagrodzeń przez samego pracodawcę, a więc stara się właśnie przekształcić w obowiązkową i jedyną, jeśli nie apolityczną organizację związkową.

W krajach, w których ruch związkowy umarł, przemoc, jakaś skierowana przeciwko niemu przemoc ze strony państwa przyczyniła się do jego zabicia, ale morderstwo wspomogło tylko i przyspieszyło naturalny upadek. W Niemczech na przykład słyszałam, jak w 1932 roku pewien związkowy działacz mówił, uzasadniając bezwład związków zawodowych: „Jesteśmy całkowicie bezpieczni pod warunkiem, że zachowujemy się spokojnie, ponieważ kapitalizm potrzebuje związków zawodowych do swojego funkcjonowania, a hitlerowcy nie zwyciężą, jeżeli pozostaniemy ciasno złączeni z państwem”.

Ten powszechny wówczas stan ducha pokazywał, że niemieckie związki zawodowe nie były już ludowym ruchem, lecz zwykłą administracją, która stanowiła zasadniczy element codziennego funkcjonowania ustroju. Trzeba było zatem niewiele, żeby uczynić z niej jedyną, obowiązkową, apolityczną organizację i stało się to rzeczywiście kilka miesięcy później bez wstrząsów, przy czym odświeżono po prostu kadry, a stare kadry, zupełnie jednak gotowe do uległości, wysłano do obozów koncentracyjnych. Można wprawdzie spierać się, czy niemieckie związki zawodowe są apolityczne, lecz są one apolityczne mniej więcej tak samo jak dowolne ugrupowanie w totalitarnym państwie, tak samo jak stowarzyszenie szachistów lub matematyków.

We Francji, w ojczyźnie ruchu związkowego, nie zdając sobie z tego dobrze sprawy, jesteśmy być może świadkami powolnej i naturalnej śmierci ruchu związkowego. Ustawa o Pracy, 5 którą organizacje pracodawców z umyślnym lub nieumyślnym humorem przedstawiają jako rewolucyjne przedsięwzięcie CGT, to – przynajmniej jeżeli chodzi o tekst rządowy – nic innego jak akt zgonu francuskiego ruchu związkowego. Żeby to spostrzec, wystarcza określić, jaka jest na mocy tego tekstu rola CGT. Nie ma ona żadnego wpływu ani na zatrudnianie, ani na zwalnianie, ani na wewnętrzną dyscyplinę przedsiębiorstw. W razie konfliktu może zaproponować strajk, ale do ogółu zorganizowanych lub niezorganizowanych robotników należy decydowanie o nim, i to decydowanie w każdym z ośmiu dni trwania walki, a ci, którzy z powodu nieświadomości, bierności, obojętności wobec własnego losu lub poczucia własnej niekompetencji nie byliby zdolni podjąć drobnego wysiłku głosowania, zostaliby zmuszeni pod karą grzywny i głosowaliby, co rozumie się samo przez się, jakkolwiek bądź. Jeżeli zdecydowano, że istnieje konflikt, samo państwo zabezpiecza strajk. Organizacja związkowa jest zobowiązana jedynie do wyznaczenia kogoś, kto nie wiadomo dlaczego nosi nazwę robotniczego arbitra, a kto jest praktycznie tylko adwokatem, zobowiązanym bronić robotniczej sprawy wobec superarbitra. Wyrok superarbitra zapada szybko i o ile pracodawca nie odmówi zastosowania się do niego, kończy on każdy strajk pod groźbą bardzo surowych kar. CGT negocjuje również umowy zbiorowe, ale w wypadku trudności państwo zajmuje miejsce porozumiewających się stron. Jednym słowem CGT przekształciłoby się bez przesady w kuźnię wyspecjalizowanych adwokatów, zobowiązanych do obrony zwykłego zachowywania nabytych praw.

Wśród roszczeń, jakie CGT wysunęła wobec rządowego tekstu, tylko jednego, ruchomej siatki płac 6 broniła ona z pewną energią. Jeżeli pozostawimy na boku gospodarcze następstwa ruchomej siatki płac, to któż nie zauważy, że już i tak mała według urzędowego tekstu rola związków zawodowych zostałaby prawie unicestwiona? Zachowanie obecnego poziomu życia robotników mimo wahania pieniądza i cen zostałoby zagwarantowane przez automatycznie funkcjonujący mechanizm, a robotnicy wyrzekliby się raz na zawsze nadziei na uzyskanie kiedykolwiek albo nawet domaganie się poprawy.

Stanowisko przyjęte przez CGT wobec Ustawy o Pracy jest naprawdę samobójcze, jeżeli wziąć pod uwagę jej własną działalność jako organizacji związkowej. Trudno zresztą powiedzieć, w jakiej mierze stanowisko CGT rzeczywiście istnieje. CGT prowadzi w tej chwili działalność sprzeczną z jej własnym statutem. Nie miała zjazdu od chwili zjednoczenia związku, a zjazd zjednoczeniowy nie dokonał niczego poza błogosławieństwem wylewności pojednania7. Co więcej, liczba członków bardzo utrudnia i prawie uniemożliwia zorganizowanie prawdziwego zjazdu, a ponieważ ci, którzy mają obowiązek przezwyciężyć tę trudność, nie są wcale zainteresowani dokonywaniem w tym kierunku nadludzkich wysiłków, nie będzie prawdziwego zjazdu, będzie tylko jego cień. Ludzie nieuprawnieni, żeby przemawiać w imieniu CGT, podpisali niemalże w ten sposób akt zgonu CGT. Ale ich czyn, o ile wiadomo, nie wywołał prawie żadnego sprzeciwu. Wyjątkiem były dwa hutnicze związki zawodowe, które pozostając w rękach partii komunistycznej, z trudem mogą uniknąć posądzenia, że wykonały zwyczajny polityczny manewr. Mało robotników niewątpliwie zdoła od początku do końca przestudiować teksty proponowanych ustaw.

Milczenie działaczy jest bardziej znaczące, gdyż prawie wszyscy zamilkli, a ci, którzy wyrazili swoje zastrzeżenia, nie włożyli w to energii. Zbyt łatwo mówić o zdradzie. Wierność pewnej liczby działaczy związkowych nie budzi podejrzeń, ale jest naturalne, że wierność słabnie, gdy coś, wobec czego chcemy pozostać wierni, podupada. Jeżeli w CGT wszyscy albo prawie wszyscy milczą, to prawdopodobnie wszyscy współuczestniczą w tajemnicy, której nie można zdradzić, ale zdradzają fakty. Tą tajemnicą jest kryjąca się pod pozorem siły rzeczywista słabość ruchu związkowego.

Nie można jeszcze przewidzieć, czym będzie Ustawa o Pracy po parlamentarnych manipulacjach, a tym bardziej nie można jeszcze przewidzieć, jaka będzie w zastosowaniu. Zależy to częściowo od ukrytej żywotności, która utrzymuje się jeszcze być może w podstawowych organizacjach – jeżeli jest jej jeszcze trochę, prawo może pozostać martwą literą, co nie pomagałoby rozjaśnić sytuacji. Zależy to również od skomplikowanych poczynań radzieckiej dyplomacji w naszych robotniczych organizacjach. Nawiasem mówiąc, niewielki opór, stawiany przez związki zawodowe od 1936 roku radzieckiemu wpływowi, jest najpoważniejszym znakiem ich podupadania. Rozumiemy zatem, że nawet najwierniejsi bohaterskiej tradycji ruchu związkowego bez odrazy pozwalają mu podporządkować się francuskiemu rządowi, gdy widać jego uległość wobec rosyjskiego rządu.

Nie ma wątpliwości, że jeśli Ustawa o Pracy zostanie przyjęta i zastosowana bez poważnych zmian, francuski ruch związkowy zakończy życie. Wtedy okaże się szybko, że niezręcznie jest obciążać dyplomatycznymi zadaniami organizację, która skupia tylko część klasy robotniczej, podczas gdy ogół zainteresowanych w konflikcie robotników byłby zobowiązany podejmować decyzje. To prawie nieuniknione, że ktoś rozszerzy wzmiankowaną tutaj najbardziej reprezentatywną organizację, każąc jej obowiązkowo skupiać wszystkich otrzymujących wynagrodzenie. Inna sprawa, czy związki zawodowe będą wtedy apolityczne. Żaden prawny albo ustawowy tekst nie może z góry rozstrzygnąć, czy jakaś organizacja będzie miała polityczną rolę, czy też nie. Pewne jest natomiast, że jedyna i obowiązkowa organizacja nie może odgrywać żadnej niezależnej politycznej roli, może być tylko konformistyczna.
[…]

Przypisy:

1 Obok nowo zjednoczonej w marcu 1936 roku CGT istniały również: mała anarchosyndykalistyczna konfederacja, CGT syndykalistyczno-rewolucyjna i zwłaszcza CFTC (Francuska Konfederacja Pracowników Chrześcijańskich) o nie dającym się zlekceważyć wpływie, a także węższe, stawiające na specjalną działalność ugrupowania.
2 Prawdopodobnie jest to aluzja do Prometeusza skowanego.
3 Powszechna Konfederacja Francuskiej Wytwórczości została zastąpiona latem 1936 roku przez potężniejszą w przyszłości Powszechną Konfederację Francuskich Pracodawców.
4 La Confederación nacional del Trabajo, centrala związkowa o nachyleniu anarchosyndykalistycznym, która w przededniu wojny domowej skupiała większość hiszpańskich robotników.
5 Ustawa o Pracy stanowiła zespół sześciu prawnych projektów, które przedstawili premier Camille Chautemps i jego minister Louis-Oscar Frossard, zamierzając uregulować prawo strajkowe (głosowanie na uprzednio przygotowanych tajnych kartkach pod kontrolą urzędowej władzy, obowiązkowe uprzedzanie itp.) i uprzywilejować procedury arbitrażowe.
6 Ruchoma siatka płac była systemem, który miał na celu ich indeksację odpowiednio do kosztów utrzymania.
7 Tuluza ( 2 – 5 marca 1936).

Simone Weil

tłum. Małgorzata Frankiewicz

Inne teksty Simone Weil

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code