Simone Weil

Rozważania na temat posłuszeństwa i wolności

Spread the love

ROZWAŻANIE NA TEMAT POSŁUSZEŃSTWA I WOLNOŚCI

ZIMA 1937-1938

Simone Weil

Źródłem tego „Rozważania na temat posłuszeństwa i wolności” jest lektura Rozprawy o dobrowolnej niewoli, zagadkowego i kłopotliwego tekstu Étienne’a de La Boétie (1530 – 1563), przyjaciela Montaigne’a. La Boétie poddał nieubłaganej analizie zadziwiający problem „podporządkowania jak najliczniejszych jak najmniej licznym”, ale opisawszy uczciwie i odważnie mechanizm tyranii, okazał się niezdolny, aby podać jego zadowalające wyjaśnienie. W napisanym po podróży do Włoch, prawdopodobnie pod koniec 1937 roku albo na początku 1938 roku szkicu artykułu, rozpoczynającym poszukiwania, które zajmą centralne miejsce w Zeszytach, Simone Weil, nie zamierzając rozwikłać „całkowitej absurdalności społecznego mechanizmu”, proponuje dla przeanalizowania społecznych stosunków uciec się do pojęcia siły. Marks nie jest Galileuszem dla społeczeństwa, skoro wybiera ekonomię jako klucz do społecznej zagadki, ponieważ „pojęcie siły, a nie pojęcie potrzeby stanowi klucz, który pozwala odczytywać społeczne zjawiska”.

Podporządkowanie jak najliczniejszych jak najmniej licznym jako podstawowy fakt w prawie każdym społecznym systemie nie przestało zadziwiać tych, którzy trochę rozmyślają. Widzimy w przyrodzie, że największe ciężary mają przewagę nad najmniejszymi, a najpłodniejsze rasy zagłuszają inne. U ludzi te tak jasne stosunki wydają się odwrócone. Wiemy oczywiście z codziennego doświadczenia, że człowiek nie jest zwykłym fragmentem przyrody, że to, co jest najszlachetniejsze w człowieku – wola, umysł, wiara – wytwarza każdego dnia różnego rodzaju cuda. Ale nie o to tutaj chodzi. Bezlitosna konieczność, która ponaginała i nadal nagina karki mas niewolników, mas biedaków, mas podwładnych, nie ma w sobie nic duchowego i przypomina wszystko, co jest w przyrodzie brutalne. A jednak przejawia się ona zewnętrznie według praw sprzecznych z prawami przyrody. Jak gdyby na społecznej wadze gram miał przewagę nad kilogramem.

Przed czterema wiekami pytał o to młody La Boétie w swojej rozprawie Przeciw jednemu. 1 I nie odpowiadał. Jakimiż poruszającymi ilustracjami moglibyśmy poprzeć jego książeczkę, widząc dzisiaj,
że w zajmującym jedną szóstą kuli ziemskiej kraju jeden jedyny człowiek 2 wyrzyna całe pokolenie! Gdy śmierć szaleje, cud posłuszeństwa rzuca się w oczy. To dosyć zadziwiające, że wielu ludzi ulega jednemu człowiekowi z obawy, aby ich nie zabił, ale jak zrozumieć, że pozostają oni ulegli aż do śmierci z jego rozkazu? Skoro posłuszeństwo zawiera w sobie przynajmniej tyle zagrożeń co bunt, to dlaczego się utrzymuje?

Poznanie materialnego świata, w którym żyjemy, mogło się rozwinąć, począwszy od chwili, gdy Florencja po tylu innych nadzwyczajnych rzeczach przyniosła ludzkości za pośrednictwem Galileusza pojęcie siły. Również dopiero wtedy mogło zostać podjęte zagospodarowanie materialnego środowiska przez przemysł. A my, którzy chcemy zagospodarować społeczne środowisko, nie poznamy go nawet z grubsza, dopóki naprawdę nie zrozumiemy pojęcia społecznej siły. Społeczeństwo nie może mieć swoich inżynierów, dopóki nie będzie miało swojego Galileusza. Czy w tej chwili na całej powierzchni ziemi ktoś choćby niejasno rozumie, jak jeden człowiek na Kremlu może pozbawić głowy każdego w obrębie rosyjskich granic?

Marksiści nie ułatwili jasnego spojrzenia na problem, wybierając ekonomię jako klucz do społecznej zagadki. Jeżeli społeczeństwo uważa się za kolektywny byt, wówczas to wielkie zwierzę podobnie jak wszystkie zwierzęta określa się przede wszystkim poprzez sposób, w jaki zapewnia sobie ono pokarm, sen, ochronę przed niepogodą, czyli krótko mówiąc, życie. Ale społeczeństwa rozpatrywanego w jego stosunkach z jednostką nie można po prostu określać poprzez sposoby produkcji. Na próżno odwołujemy się do wszelkiego rodzaju subtelności, aby uczynić z wojny zjawisko w istocie ekonomiczne, bo widać wyraźnie, że wojna jest zniszczeniem, a nie produkcją. Posłuszeństwo i rozkazywanie to również zjawiska, do których wyjaśnienia nie wystarczają warunki produkcji. Gdy stary robotnik bez pracy i bez wsparcia umiera po cichu na ulicy albo w jakiejś norze, jego sięgającej aż po śmierć uległości nie można wytłumaczyć życiowymi koniecznościami. Masowe niszczenie zboża i kawy podczas kryzysu to równie jasny przykład. Pojęcie siły, a nie pojęcie potrzeby stanowi klucz, który pozwala odczytywać społeczne zjawiska.

Galileusz nie musiał być osobiście zadowolony, że z takim talentem i uczciwością rozszyfrowywał przyrodę, ale spierał się tylko z garstką potężnych ludzi, wyspecjalizowanych w interpretacji Pisma Świętego. Badanie społecznego mechanizmu hamują namiętności, które spotyka się u wszystkich i u każdego. Nie ma prawie nikogo, kto nie pragnąłby bądź zmienić, bądź zachować obecne stosunki rozkazywania i uległości. Jedno i drugie pragnienie przesłania mgłą rozumny wzrok i przeszkadza pojąć lekcje historii, która pokazuje wszędzie ujarzmione masy i nielicznych unoszących bat.

Jedni, odwołując się do mas, chcą pokazać, że ta sytuacja jest nie tylko krzywdząca, ale także niemożliwa, w każdym razie w bliskiej lub odległej przyszłości. Inni, pragnąc zachować porządek i przywileje, chcą pokazać, że jarzmo waży niewiele albo nawet, że jest akceptowane. W obydwóch wypadkach spuszcza się zasłonę na całkowitą absurdalność społecznego mechanizmu, zamiast stanąć twarzą w twarz z tą wyraźną absurdalnością i przeanalizować ją, aby odkryć jej tajemnicę. W żadnej dziedzinie nie ma innej metody rozważań. Platon mawiał, że zdziwienie jest ojcem mądrości.

Skoro bardzo liczni są posłuszni do tego stopnia, że pozwalają zadawać sobie cierpienie i śmierć, podczas gdy bardzo nieliczni rozkazują, to nie jest prawdą, że liczba stanowi siłę. Liczba niezależnie od tego, co podpowiada nam wyobraźnia, stanowi słabość. Słabość jest po tej stronie, gdzie bywa się głodnym, wyczerpanym, zanosi się błagania, drży, a nie po tej stronie, gdzie żyje się dobrze, ułaskawia się, grozi. Lud nie jest uległy, chociaż liczny, ale dlatego, że liczny. Jeżeli na ulicy jeden człowiek bije się z dwudziestoma, pozostanie mu niewątpliwie śmierć na bruku. Ale na znak jednego białego człowieka dwudziestu annamickich kulisów może kolejno otrzymać chłostę od jednego lub dwóch grupowych.

Sprzeczność jest chyba wyraźna. Niewątpliwie we wszystkich okolicznościach ci, którzy wydają rozkazy, są mniej liczni od tych, którzy słuchają. Ale właśnie dlatego, że są nieliczni, tworzą całość. Inni właśnie dlatego, że są zbyt liczni, to jeden dodać jeden, dodać jeden – i tak dalej. Toteż potęga nieznacznej mniejszości opiera się mimo wszystko na liczebnej sile. Ta mniejszość znacznie przewyższa liczebnie każdego z tych, którzy wchodzą w skład większościowego stada. Nie należy stąd wyciągać wniosku, że zorganizowanie mas odwróciłoby stosunek, ponieważ jest niemożliwe. Spójność można zapewnić wyłącznie wśród niewielu ludzi. Dalej występuje tylko nagromadzenie jednostek, czyli słabość.

Nie zawsze jednak tak się dzieje. Bywają takie chwile w historii, że nad masami przelatuje jakieś silny powiew, a ich oddechy, słowa i ruchy łączą się ze sobą. Wówczas nic im się nie opiera. Silni poznają z kolei w końcu, czym jest uczucie samotności i bezbronności, więc drżą. Tacyt na kilku nieśmiertelnych stronicach, które opisują zbrojne powstanie, potrafił tę sprawę doskonale przeanalizować: „To było główna oznaką wielkiego i nieubłaganego wrzenia, że nie porozdzielani i za podnietą niewielu, lecz wszyscy naraz wybuchali płomieniem, wszyscy naraz milczeli, z tak wielką jednomyślnością i stanowczością, że można ich było za kierowanych uważać”. 3 Byliśmy świadkami tego rodzaju cudu w czerwcu 1936 roku, a jego wrażenie jeszcze się nie zatarło.

Takie chwile nie trwają, chociaż nieszczęśliwi gorąco pragną ciągle przyglądać się ich trwaniu. Nie mogą one trwać, ponieważ jednomyślność, wytwarzana w ogniu żywego i powszechnego poruszenia, nie daje się pogodzić z żadnym metodycznym działaniem. Jej skutek to zawsze zawieszenie wszelkiego działania i zatrzymanie codziennego biegu życia. Ten czas zatrzymania nie może się przedłużać, bieg codziennego życia musi zacząć się od nowa, a zadania każdego dnia muszą być wykonywane. Masa znów dzieli się na jednostki, wspomnienie jej zwycięstwa blednie, sytuacja pierwotna albo sytuacja równoważna stopniowo powraca i chociaż w międzyczasie mogli zmienić się panowie, to zawsze ci sami są posłuszni.

Dla silnych nie ma bardziej żywotnego interesu niż przeszkodzenie w krystalizacji uległych tłumów albo w każdym razie sprawienie, aby występowała możliwie najrzadziej, skoro nie zawsze można jej przeszkodzić. Bardzo często zdarza się za sprawą naturalnego biegu rzeczy, że taka sama emocja porusza w takim samym czasie wielu nieszczęśliwych, lecz zazwyczaj tę ledwie rozbudzoną emocję hamuje poczucie nieuleczalnej bezsilności. Podtrzymywanie poczucia bezsilności to pierwszy punkt zręcznej polityki panów.

Ludzki umysł jest nieprawdopodobnie elastyczny, szybko naśladuje i szybko nagina się do zewnętrznych okoliczności. Ten, kto jest posłuszny, ten, którego ruchy, kłopoty i radości są wyznaczane przez słowa kogoś innego, czuje się gorszy nie z przypadku, lecz z natury. Na drugim końcu drabiny ktoś czuje się tak samo lepszy i te dwa złudzenia wzmacniają się wzajemnie. Najbardziej bohatersko niezłomny duch nie może być stale świadomy wewnętrznej wartości, gdy jego świadomość nie opiera się na niczym zewnętrznym. Sam Chrystus, gdy zobaczył, że wszyscy go opuścili, urągali mu i pogardzali nim, że jego życie nic nie jest warte, stracił w pewnej chwili poczucie swojego posłannictwa. Cóż innego może znaczyć krzyk: „Boże mój, czemuś mnie opuścił?” 4 Tym, którzy są posłuszni, wydaje się, że jakaś tajemnicza niepełnowartościowość przeznaczyła ich odwiecznie do posłuszeństwa i każdy, nawet maleńki znak pogardy, jakiej doznają ze strony swoich zwierzchników albo równych sobie, każdy rozkaz, który otrzymują, a zwłaszcza każdy dokonywany przez nich samych akt uległości utwierdzają ich w tym poczuciu.

Wszystko, co pomaga dać tym, którzy są na dole społecznej drabiny, poczucie, że mają wartość, jest w pewnej mierze wywrotowe. Mit Rosji Radzieckiej jest wywrotowy, ponieważ w fabryce komunistycznemu robotnikowi niewykwalifikowanemu, zwolnionemu przez brygadzistę, może dać poczucie, że mimo wszystko ma za sobą Armię Czerwoną i Magnitogorsk 5
i może mu pozwolić w ten sposób zachować dumę. Mit nieuniknionej historycznie rewolucji odgrywa taką samą, choć bardziej abstrakcyjną rolę – gdy człowiek jest nieszczęśliwy i sam, dobrze jest mieć po swojej stronie historię. Chrześcijaństwo na początku również zagrażało porządkowi. Nie budziło u biednych i niewolników pragnienia majątków i władzy, ale wręcz przeciwnie, dawało im poczucie wewnętrznej wartości, która wynosiła ich na poziom bogaczy albo wyżej, a to wystarczało, aby narazić na niebezpieczeństwo społeczną hierarchię. Bardzo szybko chrześcijaństwo poprawiło się, nauczyło się odpowiednio różnicować śluby czy pogrzeby bogatych i biednych, a w kościołach odsuwać nieszczęśliwych na ostatnie miejsca.

Społeczna siła nie obywa się bez kłamstwa. Dlatego wszystko, co w ludzkim życiu najwznioślejsze, każdy wysiłek myśli, każdy wysiłek miłości jest niszczycielski dla porządku. Myśl może równie dobrze, równie słusznie zostać napiętnowana jako rewolucyjna z jednej strony i jako kontrrewolucyjna z drugiej. O ile buduje bez przerwy skalę wartości, „która nie jest z tego świata”, jest wrogiem panujących w społeczeństwie sił. Ale nie sprzyja przez to bardziej przedsięwzięciom, które zmierzają do społecznego przewrotu lub przeobrażenia, a które, zanim nawet odniosą sukces, muszą koniecznie wśród poświęcających się im prowadzić do podporządkowania jak najliczniejszych jak najmniej licznym, do pogardy uprzywilejowanych dla bezimiennej masy oraz do posługiwania się kłamstwem. Talent, miłość, świętość zasługują w pełni na stawiany im czasami zarzut, że zmierzają do zniszczenia tego, co jest, nie budując niczego w zamian. Jeżeli chodzi o tych, którzy chcą myśleć, kochać, a także z nieskazitelną czystością przenieść do politycznego działania to, co podpowiada im umysł i serce, mogą oni tylko zginąć zamordowani, opuszczeni nawet przez bliskich, napiętnowani po śmierci przez historię jak Grakchowie. 6

Stąd dla wszystkich rozmiłowanych w powszechnym dobru ludzi wynika okrutne i nieuleczalne rozdarcie. Nie można choćby z daleka uczestniczyć w grze sił, które poruszają historią, nie plamiąc się albo nie skazując się z góry na porażkę. Nie można również chronić się w zobojętnieniu albo w wieży z kości słoniowej bez sporej niewiedzy. Zatem tylko sformułowanie „mniejsze zło”, które tak bardzo zostało osławione przez posługujących się nim socjaldemokratów, daje się zastosować pod warunkiem stosowania go z najchłodniejszą przenikliwością.

Porządek społeczny, chociaż niezbędny, pozostaje w istocie zły niezależnie od tego, jaki by był. Nie można zarzucać tym, których on przygniata, że go podkopują, o ile potrafią. Gdy poddają się, nie kieruje nimi cnota, ale przeciwnie, dzieje się to pod wpływem upokorzenia, które osłabia ich męskie cnoty. Nie można również zarzucać tym, którzy go organizują, że go bronią ani przedstawiać ich jako twórców sprzysiężenia przeciwko ogólnemu dobru. Walki między współobywatelami nie powstają z braku zrozumienia lub dobrej woli. Wynikają one z natury rzeczy i przymus nie może ich złagodzić, lecz jedynie stłumić. Dla każdego, kto kocha wolność, nie jest pożądane, aby znikły, lecz jedynie, aby pozostawały poza pewną granicą przemocy.

Przypisy:
1 Étienne’a de La Boétie napisał Przeciw jednemu. Rozprawę o dobrowolnej niewoli, zanim spotkał Montaigne’a w 1557 roku.
2 Chodzi oczywiście o Józefa Stalina. W sierpniu 1936 roku i w styczniu 1937 roku odbyły się dwa pierwsze wielkie moskiewskie procesy, podczas których część bolszewickiej „starej gwardii” została wysłana na śmierć w wyniku sfałszowanych oskarżeń.
3 Tacyt, Roczniki, I, 32, 3, w: Dzieła, przeł. S. Hammer, t. I, Warszawa 1957, s. 86. Tacyt opisuje bunt germańskich legionów w 14 roku.
4 Mt 27, 46.
5 To stworzone u stóp Uralu hutnicze centrum miało dowodzić sukcesu radzieckich planów pięcioletnich.
6 Trybun Tyberiusz Grakchus (162 – 133 p.n.e.) proponował wprowadzenie prawa rolnego, które godziło w interesy patrycjatu; został opuszczony przez plebs i zabity w czasie rozruchów. Jego brat Gajusz Grakchus (154 – 121 p.n.e.), również trybun próbował z kolei reform, których wprowadzenie też napotkało na wywołaną przez demagogów z patrycjatu wrogość plebsu. Gajusz Grakchus zginął zamordowany.

Simone Weil

tłum. Małgorzata Frankiewicz

Inne teksty Simone Weil

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code