Simone Weil

Listy do Jeana Posternaka

Spread the love

LISTY DO JEANA POSTERNAKA

1937

Simone Weil

Bóle głowy, na które cierpiała Simone Weil, nasiliły się do tego stopnia, że zdecydowała się spróbować doradzonego przez ojca leczenia, które mogło być przeprowadzone w klinice w szwajcarskiej miejscowości Montana. Wyjechała 11 marca 1937 roku. Wśród chorych w klinice (La Moubra) był student medycyny Jean Posternak, którego pokój stanowił „centrum towarzyskiego życia w La Moubra”. Posternak zapragnął skorzystać z przymusowej przerwy, aby poświęcić się studiom spoza medycyny, szczególnie z zakresu filozofii. Simone Weil zaproponowała, że będzie go systematycznie wtajemniczać w myśl Platona, czytając i komentując z nim dialogi. Wiadomo, że na wzór swojego mistrza Alaina zalecała bezpośrednie podejście do tekstów. Gdy tylko zakończyło się leczenie, Simone Weil wyjechała do Włoch. Jean Posternak, który dobrze znał Włochy, udzielił jej przydatnych w podróży wskazówek. Toteż ów student stał się &#821
1; poza rodzicami Simone Weil – uprzywilejowanym adresatem listów, które pisała z odkrywanych w oczarowaniu wysoce kulturalnych miejsc. Podróż do Włoch była zapewne jedną z najszczęśliwszych kart jej życia. Nasycała się dosłownie estetycznymi wzruszeniami. „Dziwne, nazbierałam we Florencji sporo czystych przyjemności w bardzo krótkim czasie” – pisała do swojego studenta.

Spośród sześciu listów, które napisała do swojego korespondenta między końcem kwietnia 1937 roku i sierpniem 1938 roku, zostały wybrane dwa ze względu na ich bogactwo treści, na emanującą z nich radość i na wykonywane przez autorkę z upodobaniem przekłady greckich tekstów.

PIERWSZY LIST
FLORENCJA, MAJ 1937

Drogi Przyjacielu!

Pańskie dotyczące Muzycznego Maja wskazówki odpowiadały moim upodobaniom, toteż zastosowałam się do nich. Nieznanym mi (poza fragmentami) Weselem Figara Bruno Walter dyrygował tak, że brak mi pochwał i zrobiło ono na mnie wrażenie, które łatwo może Pan sobie wyobrazić. Owo wrażenie zbladło jednak wobec Koronacji Poppei, 1 granej w amfiteatrze ogrodu Boboli, pod gwiaździstym niebem, ze stanowiącym tło dekoracji pałacem Pittich. Gorzko żałowałam, że Pana tam nie było, ponieważ rozkoszowałby się Pan tym cudem, jednym z tych cudów, których wspomnienie trwa przez całe życie. Pragnę jednak wierzyć, że kiedyś Pan to usłyszy. Publiczność była chłodna (banda brutali!). Na szczęście ja cieszyłam się za cały amfiteatr. Muzyka taka prosta, taka spokojna, taka przyjemna, taka taneczna… Czy przypomina Pan sobie, jak zareagowałam, gdy puścił Pan na gramofonie coś po Bachu? Owszem, po słynnym Andante mogłabym podziwiać którąś z tych melodii Monteverdiego.

Powrót do Florencji wydał mi się uroczy. Jeżeli pierwsze zetknięcie z Florencją jest szczęściem, to jakże człowiek jest szczęśliwy, gdy po krótkiej podróży odnajduje w niej opuszczoną ojczyznę! Dokładnie takie miałam wrażenie. Tym razem zrezygnowałam stanowczo z Wenecji. Zapewne jeżeli kiedyś ją zobaczę, pokocham ją (nie tylko z posłuszeństwa wobec Pana), ale zapewne również nie będzie ona nigdy tak bliska mojemu sercu jak Florencja. Takiego piękna, jakie ma Florencja, D’Annunzio nie może wielbić, a w każdym razie ja tak to sobie wyobrażam. Mówię to jako pochwałę Florencji, ponieważ daleko mi do tego, aby podzielać Pańską sympatię dla Fuoco, 2 którego przeczytanie polecał mi Pan listownie. Ten sposób rozumienia sztuki i życia budzi we mnie odrazę, a jestem pewna, że ten człowiek zostanie wkrótce całkowicie i słusznie zapomniany.

Dziwne, nazbierałam we Florencji sporo czystych przyjemności w bardzo krótkim czasie. Fiesole (skąd przyjechałam właśnie po to, aby posłuchać Mozarta…), San Miniato (gdzie dwa razy wróciłam, najpiękniejszy według mnie florencki kościół), Stara Zakrystia przy San Lorenzo, dzieła Donatella, płaskorzeźby Kampanili, freski Giotta w Santa Croce, Koncert Giorgionego, Dawid, Poranek i Noc… przeplatające się wewnątrz, wiersze Dantego, Petrarki, Michała Anioła, Wawrzyńca Wspaniałego (Czy Pan je zna? Zanim tu przyjechałam, nie wiedziałam, że je napisał, a bywają bardzo ładne:
Quant’e bella giovinezza
Che se fugge tuttavia… 3)

Rossini, Mozart, Monteverdi; Galileusz, gdyż właśnie kupiłam jego dzieła zebrane i spędziłam świetne popołudnie, przeglądając jego niezwykłe odkrycia na temat ruchu jednostajnie przyspieszonego; dostarcza to tyle samo estetycznej przyjemności, ile każda inna rzecz, zwłaszcza czytana tutaj – Machiavelli – itd., itd. Jakże chciałabym poznać i zrozumieć związek między tymi wszystkimi znakomitościami włoskiego geniuszu, zamiast cieszyć się tylko powierzchownie… Zebrałam również wspomnienia o wielu florenckich „fiaschetteriach” [winiarniach] (jakie czarujące słowo), bo jadam tylko tam (paste al sugo między 70 c i 1 lirem) i za każdym razem w innej. Jedna, zupełnie blisko Carmine (jakie te freski Masaccia są piękne!), pełna młodych robotników i starych drobnych rentierów, którzy zabawiają się improwizowaniem piosenek, wierszy i muzyki! Żałuję bardzo nieszczęśników, którzy mają pecha do pieniędzy i jedzą w restauracjach za 8 albo 10 lirów.

Proszę sobie wyobrazić, że poza tym we Florencji bywam w domu Fascio, w uroczym pałacu, do którego zaprowadził mnie założyciel florenckiej partii faszystowskiej, kolejarz z zawodu i dawny związkowiec (stąd kontakt między nami). Nawiązałam z nim przypadkowo rozmowę na tarasie kawiarni Piazza V.[ittorio] E.[manuele]. W casa del Fascio 4 znajduje się biuro informacji dla cudzoziemców, w którym siedzi prawdziwy, inteligentny i oczywiście sympatyczny młody intelektualista (tak ich wybierają). Spotkanie w jego biurze – markiz z jednej z najstarszych florenckich rodzin, bardzo bogaty, bardzo faszystowski, ogromnie interesujący. Wśród opowiadanych mi rzeczy (proszę zwrócić uwagę, że nie maskowałam się) niektóre są moim zdaniem sympatyczne, a inne mniej. Długo trzeba by opowiadać. W biurze Dopolavoro 5 dano mi zbiór wiadomości spisywanych przez robotników. Żałosny w porównaniu z wiadomościami z gazet, które czytuję (czy Pan sobie przypomina?). Moralizatorska dziecinada z całą swoją ohydą. Według mnie to wymowny fakt.

W związku z tym muszę Panu powiedzieć o moim spotkaniu z Pańskim przyjacielem Lucienem Aillaudem. 6 Bardzo byłabym ciekawa, jak Panu to zrelacjonował, jeżeli do Pana pisał od tego czasu… Sądzę, że gdyby mógł Pan tam być jako trzecia niewidzialna osoba, to naprawdę by się Pan pośmiał. Jeżeli o mnie chodzi, to od dawna mocno pragnęłam odbyć szczerą rozmowę właśnie z takim chłopakiem jak on, to znaczy z jednej strony mającym poglądy, które Pan zna, a z drugiej strony mającym inteligencję i osobowość, które nie są tylko jakimś echem. Wydało mi się, że je ma, a także jeden z tych charakterów pełnych tłumionego żaru oraz wielkie ukryte ambicje, które mnie zawsze interesują. Dziękuję Panu zatem, że mnie Pan z nim zapoznał, ale nie sądzę, aby on był Panu za to bardzo wdzięczny. Wprawiłam go w wielkie zakłopotanie. Nie zrobiłam tego jednak umyślnie.

On uważa, że moje prawowite i naturalne miejsce w społeczeństwie znajduje się w głębi kopalni soli. (Pośle mnie tam, jak sądzę, jeżeli będzie trochę uparty, gdy tylko bliscy mu ludzie opanują Francję). Zgadzam się z nim zupełnie w tej sprawie. Ale gdybym miała wybór, wybrałabym raczej trud i zdychanie w głębi kopalni soli niż życie z ciasnym i ograniczonym horyzontem tej młodzieży. Kopalnia nie wydawałaby mi się tak duszna jak ta atmosfera, opętanie narodem, kult siły w jej najbardziej brutalnej postaci, czyli zbiorowości (zob. wielkie zwierzę Platona, Państwo, ks. VI), zamaskowane ubóstwienie śmierci. Na zasadzie kontrastu to, co napisał mi Pan o Toscaninim (Pan rozumie), podziałało na mnie jak powiew nadającego się do oddychania powietrza. Są jeszcze na świecie ludzie, którzy czują się współobywatelami wszystkich ludzi zgodnie ze szlachetną tradycją Marka Aureliusza i Goethego.
Dzięki Bogu w tym kraju żyją nie tylko ludzie opętani przez te wszystkie mity, ale także mężczyźni i kobiety z ludu, młode chłopaki w niebieskich kombinezonach, których wyraz twarzy i postawa zostały w sposób widoczny ukształtowane jedynie przez codzienny kontakt z problemami rzeczywistego życia. Chociaż Pański przyjaciel dzieli z nimi włoską narodowość, do której przywiązuje taką wagę, sądzę, że jestem bliżej nich niż on. Tak właśnie pomyślałam, szczególnie w pociągu z Rzymu do Terontoli (rozgałęzienie do Asyżu), w przedziale pełnym wspaniałych facetów, robotników powracających z Abisynii, z którymi zbratałam się bez wysiłku. (Nie mówię o poglądach, ale o ludzkim kontakcie.)
W Asyżu Mediolan,

Florencja, Rzym i pozostałe miejsca znikły z mojej pamięci, bo tak bardzo olśniły mnie przyjemne, cudownie ewangeliczne i franciszkańskie wioski, wzruszające kapliczki, liczne szczęśliwe wspomnienia i szlachetne okazy rodzaju ludzkiego, jakimi są umbryjscy chłopi – rasa tak piękna, tak zdrowa, tak mocna, tak radosna i tak łagodna. Nigdy nie marzyłam o tak wspaniałym kraju. Problem: wszystko jest franciszkańskie w Asyżu i wokoło, wszystko oprócz tego, co zostało zrobione na cześć świętego Franciszka (z wyjątkiem pięknych fresków Giotta). Wszystko jest franciszkańskie, co poprzedziło Franciszka. Wierzmy, że Opatrzność stworzyła te szczęśliwe okolice oraz te skromne i rozczulające kapliczki, aby przygotować jego pojawienie się. Czy zauważył Pan, że kaplica, w której modlił się, w Santa Maria degli Angeli (niech będzie przeklęty otaczający ją wielki kościół!), to cudeńko architektury? Tak samo przewyższające dzieła większości słynnych architektów jak ludowa pieśń przewyższa pieśni większości słynnych muzyków.

Powinnam zostać na całe życie – gdyby kobiety były przyjmowane – w malutkim klasztorze degli Carceri, wznoszącym się ¼ godziny od Asyżu. Nie ma pogodniejszego, bardziej rajskiego widoku niż oglądana stamtąd z góry Umbria. Ten święty Franciszek umiał wybierać najbardziej urocze miejsca, aby żyć ubogo. Nie miał nic z ascety. Młody pełen wiary franciszkanin, który gdyby teraz umarł, poszedłby niewątpliwie prosto do nieba, pokazał tam koryto strumienia wyschniętego od chwili, gdy święty Franciszek, nie mogąc spokojnie medytować z powodu szumu wody, poprosił ją, aby się zatrzymała. Od tego czasu (tak mówi młody franciszkanin) woda w strumieniu jest tylko wtedy, gdy wielkie nieszczęścia mają spaść na Włochy. Tak było na przykład w 1915 roku, gdy Włochy przystąpiły do wojny.

Tego samego dnia w Asyżu było pełno plakatów z okazji ustanowionej narodowym świętem rocznicy przystąpienia Włoch do wojny. Mówiono o „tym dniu, w którym po raz pierwszy po długim okresie materializmu duch zatriumfował nad materią…, o tym dniu będącym świętem dawnych i przyszłych żołnierzy”.

Wyciągnęłam stąd wniosek, że na zdrowy rozsądek ten młody franciszkanin i święty Franciszek, i strumień powinni być wsadzeni do więzienia.

Nie ma na to rady! Nie będą mieli w swoich szeregach świętego Franciszka tak samo jak Toscaniniego. Skądinąd bez wojennej egzaltacji wiele rzeczy w tym systemie przyciągałoby mnie, ale – wytłumaczyłam Panu, jak sądzę, dlaczego – ten system bezwzględnie moim zdaniem potrzebuje takiej egzaltacji, która nie tyle drażni mnie z humanitaryzmu, ile dlatego, że brzmi fałszywie. Życie i śmierć nie tak wyglądają. Urok wojny jest aż nazbyt rzeczywisty, ale nie ma on nic wspólnego z tymi wszystkimi pustymi słowami. Wydają się one zresztą jeszcze bardziej puste w tym kraju, wśród tego ludu. Innym razem, gdy byłam wieczorem w Fiesole i miałam wsiąść z powrotem do autobusu, zaczął ze mną rozmawiać miejscowy robotnik. Powiedział mi (widząc mnie z książkami w rękach), że pragnąłby studiować, ale wykonuje bardzo skromny zawód murarza, że Fiesole ma wspaniałe położenie i że życie byłoby piękne, ale on zarabia naprawdę mało i żyje zbyt ubogo – wszystkiemu towarzyszył szczery ton i wesoły uśmiech. Zapytałam go, czy ma rodzinę. Powiedział, że za bardzo kocha wolność, aby mieć ochotę na małżeństwo i że przepada za muzyką, więc w każdą niedzielę przechadza się z kolegami i ze swoją gitarą (ten na pewno nie myśli często o rzeczach, które bardzo zajmują Pańskiego przyjaciela). Jakże nie kochać takiego ludu?

Byłam szczęśliwa widząc, że czyta Pan Platona w odpowiednim stanie ducha, to znaczy w ekstazie. Co spośród innych dialogów mogę panu doradzić? Na francuski tylko Gorgiasz i Teajtet są prawie przyzwoicie przetłumaczone (najwyżej!). Jeżeli chodzi o Państwo, najwznioślejszy dialog, mogę Panu zaproponować tylko takie rozwiązanie: prześlę Panu z Paryża tłumaczenie jednego z najpiękniejszych fragmentów i może ono Panu posłużyć jako kamień probierczy, pozwalający wykryć dobrze wykonaną pracę w innym języku. Jeżeli jej nie będzie, proszę uczyć się greki… To łatwy język. Mógłby Pan również napisać do Maria Meuniera,7 błagając go w imieniu wszystkich będących w Pańskim położeniu nieszczęśników, aby kontynuował swoją pracę.

Wydaje mi się, że przywiązuje Pan dużą wagę do rozważań o nieśmiertelności. Ja jej nie przywiązuję, [w każdym razie] bardzo niewiele. Faktycznie żadne rozważanie nie może z góry wyrokować. A co nas to obchodzi? Przesłanki żadnego rzeczywistego życiowego problemu nie mogą się zmienić w związku z przyszłością po śmierci. Właśnie w tym życiu trzeba wznosić się na poziom wiecznych spraw (mens sentit experiturque se, aeternam esse 8 – powiadał Spinoza), wyrywając się spod władzy tego, co nieustannie rodzi się i ginie. A jeżeli wszystko znika wraz ze śmiercią, to jeszcze ważniejsze jest, aby nie zmarnować darowanego nam życia i aby ocalić swoją duszę, zanim zniknie. Jestem przekonana, że do tego sprowadza się prawdziwa myśl Sokratesa i Platona (jak również Ewangelii), a cała reszta to tylko symbole i metafory.

Prawdziwy problem Fedona polega na tym, czy dusza ma naturę rzeczy, które rodzą się i giną, czy też inną naturę. I w tym względzie argumenty wydają mi się całkowicie niezbite, najbardziej niezbite ze wszystkich, będących przypomnieniem człowieka, jakim był Sokrates. Z Iliadą radzę Panu poczekać na moją ocenę tłumaczenia, o którym Pan mówi. Nigdy nie stworzono czegoś tak pięknego jak Iliada, to lektura, której nie można zmarnować. Żal mi, że nie może Pan bezpośrednio zetknąć się z tak piękną rzeczą i dlatego przytaczam Panu poniżej kilka fragmentów 9:

Pieśń XVIII

Z ciężkim westchnieniem Achilles o szybkich stopach powiedział 10 :
„Matko, wiem o tym, że Władca Olimpu prośby me spełnił,
lecz co mi z tego, gdy w boju padł mój przyjaciel najmilszy –
Patroklos. Jjego kochałem najbardziej z mych towarzyszy,
bardziej niż własną swą głowę. Dziś go straciłem. A Hektor
zbroję z martwego zdarł piękną, zachwycający rynsztunek –
dar nieśmiertelnych wspaniały; wziął Peleus ten podarunek
w dniu, gdy on – człowiek śmiertelny, ciebie – boginię, zaślubił.
Czemużeś ty, nieśmiertelna, nie pozostała w mórz głębi?
czemu on, Peleus, nie wziął kobiety ziemskiej za żonę?
Teraz i tobie ból serce przeszyje nieuciszony,
gdy syna w walce utracisz. Już nie zobaczysz go więcej
wracającego do domu. Bo serce mi nie dozwoli
żyć pośród ludzi i istnieć spokojnie dalej, nim Hektor
pod grotem włóczni spiżowej nie padnie w boju bez duszy,
zanim za śmierć Patroklosa życiem mi swym nie zapłaci”.
Na to mu łzami zalana odpowiedziała Tetyda:
„Prędko ty umrzesz, mój synu, istotnie – jak sam wyrzekłeś.
Po śmierci bowiem Hektora kres twego życia niedługi”.
Gniewem wzburzony Achilles o szybkich stopach powiedział:
„Bodajbym zginął natychmiast, skoro nie mogłem ocalić
jego – Patrokla. Daleko od swojej ziemi ojczystej
poległ i pewno mnie wzywał, wierząc, że wydrę go śmierci.
Teraz i ja nie powrócę do miłej mojej ojczyzny –
nie ocaliłem Patrokla ni innych mych towarzyszy
wielu, co także zginęli z ręki boskiego Hektora.
podczas gdy ja przy okrętach – hańba tej ziemi – siedziałem,
choć wiem, że jestem najpierwszy wśród spiżozbrojnych Achajów
w bitwie, bo w radzie roztropnej wielu mnie innych przewyższa.
Bodaj przepadła niezgoda wśród bogów i ludzi śmiertelnych
oraz gniew nawet rozumnych zarażający szaleństwem;
słodszy na razie od miodu, który się sączy kroplami,
wzmaga się potem w człowieczej piersi jak dym od ogniska –
tak Agamemnon, nad wodze wódz, mnie swym czynem rozgniewał,
Ale co było, minęło, choć jeszcze zgryzotą się truję;
trzeba ujarzmić swą duszę kochaną, gdy każe Konieczność.
Teraz odejdę, by znaleźć Hektora, zabójcę najmilszej
głowy Patrokla, zaś mojej ulegnę Kerze, gdy tylko,
Dzeus tego zechce i inni, co śmierci nie znają, bogowie.
Gdyż Heraklesa potęga nawet nie uszła przed Kerą,
chociaż ten synem najmilszym był władcy Dzeusa, Kronidy.
Lecz pokonała go Mojra i Hery gniew bezlitosny.
Jeśli zły los mi przeznaczył, że wkrótce w walce polegnę –
spocznę po śmierci, lecz przedtem uzyskam sławę zaszczytną.
Jeszcze niejedna z Trojanek i cór dardańskich, co chodzą
w pięknych przepaskach, ocierać będzie obiema rękami
łzy ze swej twarzy i głośne wydawać jęki, gdy pozna,
że zbyt bezczynnie i długo siedziałem z dal od bitwy.
Matko, a ty mnie od walki nie wstrzymuj, nie zdołasz mnie skłonić!”

[ks. XVIII, w. 78 – 126]

Pieśń XXI

Achilles, rozwścieczony przez śmierć Patroklosa (tym bardziej, że czuje się za nią odpowiedzialny), morduje Trojan, którzy przed nim uciekają. Dostrzega uciekającego z rzeki syna Priama, Lykaona, którego w przeszłości
Porwał w ojcowskim ogrodzie i uprowadził przemocą,

[ks. XXI, w. 36]

gdy ten ścinał figowe gałęzie, aby zrobić rydwan. Achilles sprzedał go na Lemnos, gdzie pewien przybysz kupił go i wysłał do Arisby.

Stamtąd Lykaon zbiegł skrycie i pod dach wrócił ojcowy.
Dni jedenaście radował się w duszy swymi drogimi,
z Lemnos wróciwszy. Natomiast dnia dwunastego w te same
ręce boskiego Achilla się dostał, który zamierzył
wysłać go w progi Hadesu przemocą, choć ten się opierał.
Wiec gdy zobaczył go boski i szybkonogi Achilles
Obnażonego – bez hełmu, bez tarczy i ostrej włóczni,
gdyż był zmuszony to wszystko rzucić na ziemię, oblany
potem i tak zmordowany, że pod nim osłabły kolana –
z gniewem nań spojrzał i wyrzekł do swojej duszy wyniosłej:
„Biada mi! Rzecz niesłychaną oczami oglądam własnymi.”

[ks. XXI, w. 44 – 54]

Achilles jest wściekły, że ponownie widzi przed sobą młodzieńca, którego porwał niedawno i sprzedał na Lemnos.
[…]

Tak, oczekując, rozmyślał. Lykaon przybliżał się drżący,
pragnąc mu objąć olana, bo całą duszą pożądał
śmierci złowrogiej się wymknąć i czarnej Kery uniknąć.
Wtedy swą włócznię olbrzymią wyszarpnął boski Achilles,
pragnąc go trafić. Ten podbiegł schylony, jego kolana
objął, a włóczni śmignęła mu nad plecami i w ziemi
grotem utkwiła, nasycić się ludzkim ciałem pragnąca.
Błagał Lykaon o litość – jedną mu ręką kolana
objął, a drugą pochwycił grot włóczni i nie chciał go puścić;
przy czym głos zabrał i takie powiedział słowa skrzydlate:
„Klękam przed tobą, Achillu! Miej litość, prośbę uszanuj!
Błagalnikowi swą łaskę okaż, potomku Dzeusowy!
Przecież już przedtem Demetry plon z tobą wraz spożywałem
w dniu, gdy ująłeś mnie w sadach obficie owocujących
i porywając, sprzedałeś od ojca i mojej rodziny
bardzo daleko, do Lemnos świętego. Zyskałeś sto wołów.
Potem trzykrotnym okupem mnie wyzwolono. Dwanaście
razy zjawiła się Eos zaledwie, gdym wrócił do Troi.
Wiele cierpiałem. I znowu mnie w twoje ręce wydała
Mojra okrutna! Widocznie mnie ojciec Dzeus nienawidzi,
jeśli ci wydał mnie. Pewno na krótki czas mnie zrodziła
córka starego Altesa, a matka ma, Laothoe.
Nad Lelegami, co wojnę kochają, ów Altes panuje,
Pedaz wyniosły posiada nad brzegiem Satnioentu.
Jego to córkę za żonę miał Pryjam i oprócz niej wiele
innych. Dwóch synów mu dała – obydwóch ty jesteś zabójcą.
Przedtem tamtego, co walczył wśród pieszych w czołowych szeregach,
Polydorosa, co bogom był równy, cios przeszył twej włóczni.
Teraz mnie znów los dosięga złowrogi, bo jednak – jak sądzę –
z twoich rąk umknąć nie zdołam, gdy jakiś demon nas zetknął.
Ale ci wszystko wypowiem, a ty w swej duszy to rozważ:
oszczędź mnie, przecież nie jestem rodzonym bratem Hektor,
co towarzysza ci zabił pełnego słodyczy i siły”.
Tak do Achilla przemawiał potomek Pryjama wspaniały,
słowem, co litość budziło, lecz zabrzmiał głos bezlitosny:
„Głupcze! Ty mi o okupie nie gadaj i nie pleć tak wiele!
Zanim Patroklos doczekał dnia przeznaczonej zagłady,
serce me było chętniejsze do oszczędzania ujętych
Trojan, bo przecież tak wielu schwytanych żywcem sprzedałem.
Teraz jednakże nie znajdzie się żaden, co uniknąłby śmierci,
jeśli go bóg pod Ilionem dosięgnie i rzuci mi w ręce –
żaden wśród Trojan, szczególnie nikt spośród synów Pryjama.
Pójdź, przyjacielu! Umieraj i ty! Po co skargi zawodzisz,
przecież Patroklos też zginął, o wiele lepszy od ciebie.
Teraz spójrz na mnie. Czy widzisz, jak jestem piękny i wielki?
Ojciec mnie rodzi szlachetny, a matka jest moja boginią,
ale i do mnie się zbliża śmierć oraz Mojra mocarna.
Przyjdzie, gdy Eos się zbudzi, o zmierzchu, a może w południe,
kiedy mnie Ares dosięgnie i duszę z ciała wyzwoli
włócznią jakowąś lub bełtem z puszczonej cięciwy strzały”.
Tak powiedział. A w tamtym kolana i serce osłabły.
Z ręki wypuścił grot włóczni i usiadł rozkrzyżowawszy
oba ramiona. Achilles za miecz pochwycił swój ostry
i cios mu zadał w obojczyk przy szyi. Pogrążył się cały
miecz obosieczny. Lykaon runął na twarz i na ziemi
legł rozpostarty. Krew czarna, zraszając w krąg ziemię, trysnęła.

[ks. XXI, w. 64 – 119]

P.S. Nic nie powiedziałam Panu o Rzymie. Poza pamiętnym spotkaniem z Pańskim przyjacielem zachowałam stamtąd przede wszystkim wspomnienie o upajających greckich posągach (to mnie upaja, bo tylko to jest jeszcze piękniejsze niż Michał Anioł, w każdym razie posągi stylowo czyste. Któż od tego czasu wyraził – oprócz Bacha – tę doskonałą i boską równowagę między człowiekiem a wszechświatem?) oraz o mszy w Zielone Światki u Świętego Piotra z męskimi i dziecięcymi chórami. Boska muzyka pod tą boską kopułą, wśród klęczącego tłumu, w którym było widać proste twarze mężczyzn i kobiet z ludu. Biorąc pod uwagę, że nie ma nic piękniejszego niż teksty katolickiej liturgii, jest to właśnie poszukiwana przez Wagnera sztuka całościowa. A nawet więcej, bo publiczność też bierze udział.

DRUGI LIST
PARYŻ, LATO 1937

Drogi Przyjacielu!

Zapewne sądzi Pan, że zapomniałam o mojej obietnicy dotyczącej Państwa. Tymczasem myślałam o tym bardzo często, ale od chwili mojego powrotu nie jestem zdrowa i wobec tego nie mogę pracować. Nie wiem, czy to nie dlatego, że nie widuję już drzew oliwnych, bo ten brak wciąż odczuwam. Uczucie z jakim myślę o Włoszech, potrafi wyrazić jedynie słowo „heimweh”. 11 Nie mogę czytać bez wzruszenia na przykład nazwiska Giotta albo myśleć o jakiejś nazwie ulicy we Florencji. Jestem również ciągle pod wrażeniem Incoronazione i wydaje mi się, że nawet umierając, skieruję jakąś myśl ku scenie śmierci Seneki. Mam wielką ochotę powrócić tam przy pierwszej sposobności. Z drugiej strony czuję, że smutek z powodu zdobycia Bilbao 12 byłby dla mnie jeszcze boleśniejszy, gdybym przebywała w kraju, gdzie przynajmniej dla wszystkich tych, którzy mają prawo mówić, to zdobycie oznacza zwycięstwo.

Chciałabym, aby w La Moubra 13 znaleźli się rozmaici wartościowi ludzie, zdolni podtrzymywać wokół Pana żywą i serdeczną atmosferę. To, co mówi Pan o młodym niemieckim matematyku, brzmi sympatycznie. Myślę, że w końcu zostaniecie przyjaciółmi. Na pewno ulegnie on kiedyś wpływowi tego dziwnego zjawiska, które czyniło z Pańskiego pokoju centrum towarzyskiego życia w La Moubra, a któremu nie wymykali się nawet tak zazwyczaj nieprzeniknieni przeciętni Francuzi. Proszę go zapytać, czy słyszał o moim bracie, a także o „Bourbaki” (wspólna nazwa grupy młodych matematyków pod przywództwem mojego brata, który przygotowuje rewolucję w analizie). Życzę, aby przyszła Panu ochota zająć się matematyką. Czy przypomina Pan sobie, że Platon kazał wyryć na bramie swojej Akademii (w której nauczał Eudoksos…): „Niech nikt nie wchodzi tutaj, jeżeli nie jest matematykiem”. Mówi mi Pan o Kartezjuszu, nie wspominając o Prawidłach kierowania umysłem. Czyżby je Pan pominął? Według mnie to jest najpiękniejsze. To jego pierwsze dzieło, gdy był jeszcze młody i nieznany oraz nie myślał o wydawaniu, niejako intelektualne „wyznania”.

Ja również natychmiast po powrocie rzuciłam się na Louisa de Broglie’a. 14 Ledwie ośmielam się wyznać, że wywołało to u mnie mieszane wrażenia. Jego genialna intuicja polega, jak mi się wydaje, przede wszystkim na dostrzeżeniu, że występowanie liczb całkowitych w zjawiskach atomowych od czasu sensacyjnego odkrycia Plancka 15 na temat niezmiennych ruchów elektronów pociąga za sobą coś podobnego do interferencji fal. Ta intuicja została potwierdzona w szczególności przez zdumiewające doświadczenie z dyfrakcją elektronów na kryształach lub siatkach optycznych. Wszystko to stanowi fizykę, i to najpiękniejszą. Ale czy uznawanie pojęcia fali za pierwsze pojęcie dotyczące struktury materii nie byłoby absurdem? O fali myślimy jedynie, używając odnoszących się do cieczy pojęć zderzenia i parcia. Proszę sobie przypomnieć porównanie Huygensa 16 z agatowymi kulami na początku jego wspaniałej rozprawy. (Pod tym względem rozprawa Fresnela 17 jest również niezwykle interesująca.) Z drugiej strony nie da się pogodzić obrazu fal i obrazu cząsteczek. Cóż w tym dziwnego? To pokazuje, że należałoby wypracować trzeci obraz, który gromadziłby podobieństwa przedstawiane przez dwa pozostałe obrazy. Gdyby nie było to możliwe, nie będzie mnie raziło, że aby zdać sprawę z jakiegoś zjawiska, trzeba odwołać się do dwóch niezgodnych obrazów, skoro obrazy przedstawiają zawsze tylko analogie w sposób „odczuwalny dla serca”, jak powiedziałby Pascal.

Ponadto mechanika kwantowa prowadzi do wzorów, w których znajdują się wyrazy nie spełniające zasady przemienności mnożenia. W obrazowaniu mechaniki falowej to dziwne matematyczne zjawisko wydaje się łączyć z dwoistością między aspektem „falowym” i aspektem „korpuskularnym” materii. W każdym razie przyjmuje się, że taka przemienność łączy się z niemożliwością jednoczesnego i dokładnego zmierzenia dwóch wielkości. (Według interpretacji falowej – położenia i prędkości.). Tę niemożliwość wyraża się przez „relacje nieoznaczoności”. 18 Na próżno szukam tego, co w tym wszystkim przynosi szkodę determinizmowi. Czy to, że za pomocą pomiarów nie jesteśmy zdolni określić tych dwóch wielkości, oznacza, że te wielkości są same w sobie nieokreślone? Samo pytanie nie ma sensu. Czy pragniemy wykazać, że nie możemy posiadać danych koniecznych do tego, aby rzeczywiście pojmować przyrodę jako określoną? Lecz to zawsze pozwalał rozpoznawać zwykły zdrowy rozsądek. Nie umiejąc niczego z fizyki, można zrozumieć, że w żadnym wypadku nie posiadamy danych o zagadnieniach, do których próbujemy sprowadzić przyrodnicze zjawiska. Aby zbadać jakiekolwiek zjawisko, abstrahujemy z jednej strony od wszystkiego, co dzieje się wokoło, a z drugiej strony od wszystkiego, co dzieje się w mniejszej skali, wyobrażając sobie w ten sposób jakby podwójny klosz, w którym nie widzimy samych siebie, ponieważ wiemy, że właśnie pojęcie determinizmu wiąże się z niemożliwością wykrojenia czegoś w przyrodzie.

Bardzo dobrze wiemy w szczególności, że sam fakt obserwacji i pomiaru zmienia obserwowaną i mierzoną rzecz. Godzimy się traktować te zmiany jako „zaniedbywalne” (to słowo nie ma żadnego teoretycznego znaczenia), ale jest z góry jasne, że w miarę schodzenia w dół skali wielkości zbliżylibyśmy się do granicy, przy której nie można by ich już „zaniedbywać”. To już bardzo miło, że możemy matematycznie mierzyć niedoskonałość naszych pomiarów. W skali o wiele, wiele mniejszej niż skala atomowa można wyobrazić sobie inne cząstki, których ani położenia, ani prędkości niewątpliwie nigdy nie poznamy, a wewnątrz nich… itd.

Determinizm był zawsze dla nauki tylko kierowniczą hipotezą i zawsze nią pozostanie. De Broglie wprowadza prawdopodobieństwo do swojego opisu zjawisk, ale z tego wcale nie wynika, że w naszym pojmowaniu zjawisk konieczność powinniśmy zastąpić prawdopodobieństwem. Wprost przeciwnie, myślimy o prawdopodobieństwie tylko wówczas, gdy staje przed nami problem, którego rozwiązanie według nas ściśle określają dane, ale dla którego pewnych danych nie znamy.

Od dawna (ponieważ mówi się o tych sprawach od lat) szukam na próżno tego, co rewolucyjnego „relacje nieoznaczoności” de Broglie’a mogą przynieść naszej ogólnej koncepcji nauki. Aby przypisywać im rewolucyjny charakter, trzeba całkowicie zatrącić pojęcie tego, czym jest nauka.

O wiele bardziej drażni mnie „stała Plancka”, która pojawia się we wszystkich matematycznych wyrażeniach, a której nikt nie potrafi przetłumaczyć na fizyczną terminologię. Jeżeli uda się to komuś, on zsyntetyzuje dwie hipotezy, ruchu falowego i rzutowania, a nie de Broglie.

Z wielu powodów sądzę jak Pan, że nauka wchodzi w okres poważniejszego kryzysu niż w V wieku, czemu jak wówczas towarzyszy kryzys moralny oraz ukorzenie się przed wartościami czysto politycznymi, czyli przed siłą. Nowe zjawisko totalitarnego państwa czyni ten kryzys nieskończenie groźniejszym, a może zmienić go w agonię. Dlatego właśnie są według mnie wśród ludzi z jednej strony tacy, którzy myślą i kochają (ileż razy we Włoszech czytanie plakatów przywodziło mi żywo na myśl wypowiadany przez Antygonę piękny wiersz Sofoklesa: „Współkochać przyszłam, nie współnienawidzić”), a z drugiej strony tacy, którzy ulegają myślą i sercem zamaskowanej ideami mocy.

Jeżeli nasze czasy przeżywają kryzys nauki porównywalny z kryzysem V wieku, wynika stąd oczywisty obowiązek: trzeba powtórzyć myślowy wysiłek podobny do tego, jakiego dokonał Eudoksos. 19

W związku z totalitarnym państwem dodam, że jeśli oceniłam A. jako opętanego przez ideę narodu, to nie dlatego, że wiele mówił o Włoszech, o Duce itp. – Nie oceniam na podstawie tak powierzchownych danych – Uważam natomiast, że znalazłam ślad tego opętania w myślach i uczuciach, które przede mną odsłonił oraz w jego całym zachowaniu. Nie dostrzegłam również u niego innego poważniejszego zmartwienia. Jeżeli w pewnej mierze pomyliłam się, cieszy mnie to ze względu na niego. Życzę mu tylko, ponieważ interesuję się nim, aby dzięki sile przyjaźni oddziaływało na niego Pańskie uwielbienie dla Platona.

Czy pokazał mu Pan Nouveaux Cahiers? Sądzę, że mówiłam Panu o Detœufie. 20 Zarządza on wielkimi spółkami w przemyśle elektrycznym. To wolny duch i człowiek o rzadkiej dobroci. Bardzo go lubię. To on pozwolił mi być robotnicą, wpuszczając mnie do jednej ze swoich fabryk, skąd przeszłam do innych. Ludzie byli tam bardzo nieszczęśliwi. Jego dobroć nie sięgała jego robotników.

Jak Pan zauważa, Elektra Giraudoux nie jest moja (ale kto ją odkryje? 21). Podobają mi się w niej te same rzeczy, które Panu. Główna myśl (szkodliwość sumienia) jest śmiała i piękna, ale niedopracowana dramatycznie, zwłaszcza w II akcie.

Szkoda, że nie mam n istnień, bo potrzebowałabym jednego, aby poświęcić je teatrowi! Jestem również zajęta pomysłem posągu pod wpływem tego, czemu przyglądałam się we Włoszech. Posąg Sprawiedliwości: stojąca naga kobieta, z kolanami uginającymi się trochę ze zmęczenia (innym razem widzę ją klęczącą z nogami w kajdanach, ale to mniej posągowe), z rękami związanymi łańcuchem na plecach, zwrócona – twarzą mimo wszystko pogodną – ku wadze (wyrzeźbionej w postaci wypukłego reliefu) o nierównych ramionach, utrzymującej równe ciężary i przechylonej na jedną stronę.

Skoro zaprzyjaźnia się Pan właśnie z moim przyjaciele Montaigne’em (jeszcze jednym apatrydą), proszę pokochać również tego, dzięki któremu napisał swoje najpiękniejsze stronice i do którego jestem jeszcze serdeczniej przywiązana. To La Boétie, 22 wywodzący się ze stronic Plutarcha młody stoik.

Nowej, wydanej u Budégo, 23 Iliadzie daleko, bardzo daleko do Odysei, chociaż jest o wiele lepsza od poprzednich przekładów. Jeżeli Pan ją kupi, proszę kupić przynajmniej oryginalny tekst i przekład. Kto wie?… Ten przekład nie jest wcale zrytmizowany, a chociaż dokładny, to nie zawsze dostatecznie sumienny, aby przekazać zdumiewającą energię Homerowego języka i jego prostotę. Czy tłumaczenie, o którym mi Pan mówił, jest dobre? A może istnieje inne?

Wbrew temu, co Pan przypuszczał, Francja nie była nigdy tak spokojna. Wszyscy przestają się interesować polityką z powodu zwykłego zmęczenia, bo interesowano się nią zanadto przez rok. Nie widzę w tym nic złego, ale pragnę, aby bogowie z tego nie skorzystali, rozpoczynając przedstawienie wielkiego międzynarodowego dramatu. Pan w każdym razie nie nadaje się obecnie na mięso armatnie. Tym lepiej.
Chaire [greckie pozdrowienie – M. F.]

S. Weil

PLATON: PAŃSTWO.
WIELKIE ZWIERZĘ – PAŃSTWO, KSIĘGAVI, 492 – 494.

„Czy i ty myślisz tak, jak myśli wielu, że to sofiści psują młodzież, i ci gorszyciele to mają być pewni sofiści o charakterze prywatnym, i że warto o tym mówić, a nie, że największymi sofistami są właśnie ci, którzy to mówią, i że to oni wychowują po mistrzowsku i robią, co chcą z młodych i starszych, i z mężczyzn, i z kobiet? – Kiedy? – Wtedy, kiedy się tłum zbiera i zasiada wspólnie na zgromadzeniach, na sądach, w teatrach, w obozach czy na innych zebraniach pospólstwa, i w hałasie wielkim jedno chwalą, a drugie ganią z tego, co się mówi albo co się robi, a jedno i drugie z przesadą, pośród okrzyków i oklasków.

A oprócz nich jeszcze i skały, i otoczenie, w którym są, echem odbija i podwaja hałas pochwał i nagan, W takich warunkach to, jak myślisz, co się, jak to mówią, dzieje w sercu młodego człowieka? Jaką on osobistą kulturę potrafi temu przeciwstawić; której by nie zmyły fale takich nagan i pochwał i która by nie poszła z prądem, gdziekolwiek ją prąd poniesie? Potem młody człowiek dobrem i złem nazywa to samo, co oni, i robi to samo, co oni, i będzie taki sam, jak oni. –

To już musi tak być, Sokratesie. – Tak jest, aleśmy jeszcze nie wymienili przyczyny największej. – Jakiej? – Tego, że ci wychowawcy i mędrcy dokładają pobudki czynne, jeżeli ich wpływ słowny nie odnosi skutku. Czy nie wiesz, że kto ich nie słucha, na tego spadają wyroki pozbawiające czci, kary pieniężne i kara śmierci? – Doskonale wiem. – Więc jaki inny mędrzec, myślisz, albo jaka osobista postawa myślowa mogłaby się im przeciwstawić zwycięsko? – Myślę, że żadna. – Nie da rady, tego nawet i próbować nie ma sensu. Bo tego nie ma i nie było, i być nie może, żeby się wbrew ich wpływom wychowawczym uchował w charakterze jakiś inny stosunek do dzielności, ja mówię o charakterze ludzkim, przyjacielu. Nie mówimy o tym, co boskie. Trzeba dobrze wiedzieć, że co się uratuje i zrobi się jak należy na tle takich stosunków w państwach, to łaska boska uratowała. Jeżeli tak powiesz, to nie powiesz źle. – I mnie się też to nie inaczej przedstawia.

Więc niechże ci się, oprócz tego, jeszcze i to wydaje. – Co takiego? – Każdy z tych zarobników bez fachu, których oni nazywają sofistami i mają ich za rywali w zawodzie, uczy jako pedagog nie czegoś innego, tylko podaje te właśnie opinie tłumu, które się wypowiadają na zebraniach publicznych, i to nazywa mądrością. Zupełnie tak, jak by ktoś miał na wyżywieniu zwierzę wielkie i mocne, i zapoznałby się z jego wybuchami gniewu i żądzy, i wiedziałby, z której strony trzeba do niego podchodzić i jak go dotykać, i kiedy ono się najwięcej drażni, a kiedy i pod wpływem jakich podniet robi się najbardziej łaskawe, i jakie głosy ono kiedy zwykło wydawać, i pod wpływem jakich głosów cudzych łagodnieje albo wpada we wściekłość, i wyuczywszy się tego wszystkiego przez długie współżycie z nim i wprawę, którą czas przynosi, nazywałby to mądrością, i zestawiwszy to sobie niby umiejętność, zabrałby się do nauczania tych rzeczy i naprawdę nie wiedziałby nic o tych przedmiotach nauczania i o tych pożądaniach; które z nich jest piękne, a które szpetne albo dobre, albo złe, albo sprawiedliwe, albo niesprawiedliwe, a nazywałby to wszystko zgodnie z opiniami tego wielkiego zwierzęcia i mówiłby, że dobre jest to, czym ono się cieszy, a złe to, na co ono się gniewa, a inaczej tych rzeczy nie umiałby w żaden sposób pojmować.

Sprawiedliwem i pięknem nazywałby to, co konieczne, a jak dalece się w rzeczywistości różni natura tego, co konieczne, od tego, co dobre, tego by ani sam nie dojrzał, ani by tego drugiemu pokazać nie umiał. Gdyby ktoś taki był, to na Zeusa, czy nie wydaje ci się, że to wychowawca nie na miejscu? – Tak mi się wydaje. – A czy myślisz, że różni się czymś od niego taki człowiek, który myśli, że mądrość polega na braniu pod uwagę niechęci i przyjemności wielu ludzi, którzy się stąd i stamtąd razem zejdą, czyby to o malarstwo szło, czy o muzykę, czy o politykę? Czy nie myślisz, że jeśli ktoś z nimi zostaje w kontakcie i dla zdobycia sławy albo się twórczości poetyckiej oddaje, albo innej pracy twórczej, albo służbie dla państwa, to panami nad sobą czyni tych, których jest wielu – a nie musiał być od nich zależny; i wtedy na niego tak zwana diomedejska konieczność spada; musi robić to, co oni pochwalą. A że to jest dobre i piękne naprawdę, to czyś ty już kiedy słyszał, żeby który z nich tego dowodził z sensem i nie na śmiech?”

WYBRANE SENTENCJE

„Co nie jest doskonałe, nie jest żadną miarą dla niczego.” (VI, 504 c).

„…Więc powinniśmy tak myśleć o tych rzeczach, jeżeli to wszystko prawda, i że z wykształceniem zgoła nie tak stoi sprawa, jak to mówią pewni ludzie, którzy się ogłaszają. Oni mówią, że chociaż ktoś wiedzy nie ma w duszy, oni ją tam włożyć potrafią, jak by wzrok wkładali w oczy ślepe. – Tak mówią. – A nasza myśl obecna wskazuje zdolność tkwiąca w duszy każdego człowieka i to narzędzie, którym się każdy człowiek uczy. Tak samo, jak oko nie mogło się z ciemności obrócić ku światłu inaczej, jak tylko wraz z całym ciałem, tak samo całą duszą trzeba się odwrócić od świata zjawisk, które powstają i giną, aż dusza potrafi patrzeć na byt rzeczywisty i jego pierwiastek najjaśniejszy i potrafi to widzenie wytrzymać. Ten pierwiastek nazywamy Dobrem.

Czy nie? – Tak. – Więc jego właśnie dotyczyłaby umiejętność pewna – nawracania się: w jaki sposób najłatwiej i najskuteczniej zawrócić w inną stronę; nie o to chodzi, żeby człowiekowi wszczepiać wzrok; on go ma, tylko się w złą stronę obrócił i nie patrzy tam, gdzie trzeba; o to chodzi, żeby to zrobić najlepiej.” (VII, 518 c – e).

„…No cóż? A czyś nie zauważył, że mniemania tam, gdzie wiedzy nie ma, są wszystkie licha warte? Najlepsze z nich są ślepe. Czy uważasz, że różnią się czymś od ślepych idących prosto drogą ci, którzy żywią jakieś mniemanie prawdziwe, ale nieprzemyślane teoretycznie?” (VI, 506 c).

POCZĄTEK KSIĘGI VII (JASKINIA)

„Przedstaw sobie obrazowo, jako następujący stan rzeczy, naszą naturę ze względu na kulturę umysłową i jej brak. Zobacz! Oto ludzie są niby w podziemnym pomieszczeniu na kształt jaskini. Do groty prowadzi od góry wejście zwrócone ku światłu, szerokie na całą szerokość jaskini. W niej oni siedzą od dziecięcych lat w kajdanach; przykute mają nogi i szyje tak, że trwają na miejscu i patrzą tylko przed siebie; okowy nie pozwalają im obracać głów. Z góry i z daleka pada na nich światło ognia, który się pali za ich plecami, a pomiędzy ogniem i ludźmi przykutymi biegnie górą ścieżka, wzdłuż której widzisz murek zbudowany równolegle do niej, podobnie jak u kuglarzy przed publicznością stoi przepierzenie, nad którym oni pokazują swoje sztuczki. – Widzę. –

Więc zobacz, jak wzdłuż tego murku ludzie noszą różnorodne wytwory, które sterczą ponad murek; i posągi, i inne zwierzęta z kamienia i z drzewa, i wykonane rozmaicie i oczywiście jedni z tych, co je noszą, wydają głosy, a drudzy milczą. – Dziwny obraz opisujesz i kajdaniarzy osobliwych. – Podobnych do nas. Bo przede wszystkim czy myślisz, że tacy ludzie mogliby z siebie samych i z siebie nawzajem widzieć cokolwiek innego oprócz cieni, które ogień rzuca na przeciwległą ścianę jaskini? – Jakimże sposobem, gdyby całe życie nie mógł żaden głową poruszyć? – A jeżeli idzie o te rzeczy obnoszone wzdłuż muru? Czy nie to samo? – No, cóż. – Więc gdyby mogli rozmawiać jeden z drugim, to jak sądzisz, czy nie byliby przekonani, że nazwami określają to, co mają przed sobą, to, co widzą? – Koniecznie. – No, cóż?

A gdyby w tym więzieniu jeszcze i echo szło od im przeciwległej ściany, to, ile razy by się odezwał ktoś z przechodzących, wtedy, jak myślisz? Czy oni by sądzili, że to się odzywa ktoś inny, a nie ten cień, który się przesuwa? – Na Zeusa, nie myślę inaczej. – A rozpacz sobie ich wyzwolenie z kajdan i uleczenie z nieświadomości. Jak by to było, gdyby im naturalny bieg rzeczy coś takiego przyniósł; ile razy by ktoś został wyzwolony i musiałby zaraz wstać i obrócić szyję, i iść, i patrzeć w światło, cierpiałby robiąc to wszystko, a tak by mu w oczach migotało, że nie mógłby patrzeć na te rzeczy, których cienie poprzednio oglądał.

Jak myślisz, co on by powiedział, gdyby mu ktoś mówił, że przedtem oglądał ni to, ni owo, a teraz coś bliższego bytu, że zwrócił się do czegoś, co bardziej istnieje niż tamto, więc teraz widzi słuszniej; i gdyby mu ktoś teraz pokazywał każdego z przechodzących i pytaniami go zmuszał, niech powie, co to jest. Czy nie myślisz, że ten by może był w kłopocie i myślałby, że to, co przedtem widział, prawdziwsze jest od tego, co mu teraz pokazują? – Z pewnością. –

A gdyby go ktoś gwałtem stamtąd pod górę wyciągał po kamieniach i stromiznach ku wyjściu i nie puściłby go prędzej, ażby go wywlókł na światło słońca, to czy on by nie cierpiał i nie skarżyłby się i nie gniewał, że go wloką, a gdyby na światło wyszedł, to miałby oczy pełne blasku i nie mógłby widzieć ani jednej z tych rzeczy, o których by mu teraz mówiono, że są prawdziwe? – No nie, tak nagle przecież. – I myślę, że musiałby się przyzwyczajać, gdyby miał widzieć to, co na górze. Naprzód by mu najłatwiej było dojrzeć cienie, potem w wodach odbicia ludzi i innych przedmiotów, potem same te przedmioty…” (514 a – 516 b).

„…A wszystkie inne umiejętności albo zaspokajają mniemania ludzkie i pragnienia, albo jakąś produkcję i jakieś syntezy mają na oku, albo są całkowicie oddane dbaniu o to, co żyje, i o produkty syntez. A pozostałe, które, powiedzieliśmy, mają coś do czynienia z bytem, jak te tam geometrie i te, które się z nią wiążą, widzimy, że tylko przez sen marzą na temat bytu, a na jawie dojrzeć go nie mogą, jak długo się założeniami posługują i nie tykają ich w ogóle, bo nie umieją ich zanalizować ściśle.” (533 c ).

[Te wszystkie tłumaczenia nie zadowalają mnie, ale mam nadzieję, że wystarczą jako kamień probierczy. – Powiedziano mi, że wydane w Jenie u Fischera Politische Schriften Platona są (pomijając błędy) dobrze przetłumaczone. Znajduje się tam Państwo, chociaż tylko pozornie jest ono politycznym dziełem.

SOFOKLES, ELEKTRA
ROZPOZNANIE ELEKTRY I ORESTESA [w. 1218 – 1229]

Elektra – Gdzież by więc grób miał ów biedak nieszczęsny?
Orestes –Nie ma, bo żywy nie posiada grobu.
Elektra – Co rzekłeś, drogi?
Orestes – Nie zmyślam niczego.
Elektra – Czyż więc on żyje?
Orestes – Jeśli ja przy życiu.
Elektra – Czyżbyś ty był nim?
Orestes – Spojrzyj na ten pierścień
Ojca i osądź, czy prawdę powiadam.

Elektra – O dniu najmilszy!
Orestes – Najmilszy, przywtórzę.
Elektra – Czyż głos twój słyszę?
Orestes – Nie badaj już innych.
Elektra – Mam cię w ramionach?
Orestes – I oby na zawsze!
Elektra – Najmilsze dróżki, kochane rodaczki!
Otóż Orestes, co zmarł li podstępem,
Teraz podstępem został ocalony.

Przypisy:

1 Opera Monteverdiego napisana w Wenecji w 1642 roku.
2 Gabriele D’ Annunzio, Ogień 1900, wyd. pol. 1901.
3 Chodzi o dwa pierwsze wersy Pieśni Bachusa i Ariadny (Canti Carnascialeschi [Pieśni karnawałowe], VII). Można je przetłumaczyć następująco: „Jakże piękna jest młodość, / Która ciągle ucieka”.
4 Dom Rózgi, siedziba partii faszystowskiej.
5 „Po pacy” (faszystowska organizacja zajmująca się wypoczynkiem i rozrywką).
6 Przyjaciel narodowości włoskiej ze szkoły średniej. Jego ojciec, urzędnik jednej z międzynarodowych organizacji w Genewie był człowiekiem ogromnej kultury.
7 Mario Meunier przetłumaczył już między innymi Ucztę Platona (Payot, 1922), Ptaki Arystofanesa (1928), Rozmyślania Marka Aureliusza (Garnier, 1933), Hymny filozoficzne Arystotelesa, dzieła Kleantesa i Proklosa. (L’Artisan du Livre, 1935). Następnie miał tłumaczyć Iliadę i Odyseję.
8 „Umysł czuje i doświadcza, że jest wieczny”. Por. Etyka, V, 23, przypisek (At nihilominus sentimus experimurque, nos aeternos esse”).
9 Tłumacząc grecką poezję, Simone Weil przyjmowała zasadę, aby wers odpowiadał wersowi i niemal wyraz wyrazowi oraz szanowała dosłowny sens, o ile mogła. Jej tłumaczenia stawiają sobie za cel dokładność. Brzmią trochę twardo dla ucha, ale zachowują smak języka. Zob. też niżej, s. xxx.
W polskim tekście wykorzystano cytowany już powyżej przekład K. Jeżowskiej – przyp. M. F.
10Achilles zwraca się tutaj do swojej matki, Tetydy. Powiedziała ona do niego przed chwilą: „Czemu tak płaczesz, syneczku? […] Przecież Dzeus wszystko wypełnił, /O co go przedtem błagałeś, do góry wznosząc ramiona. /Oto synowie Achajów – zepchnięci aż pod okręty – /Na ciebie wciąż oczekują klęskami wojny smagani.” [ks. XVIII, w. 73 – 77]
11 „Tęsknota za ojczyzną”.
12 To hiszpańskie miasto było w 1937 roku głównym ośrodkiem oporu republikańskich oddziałów baskijskich podczas wojny domowej.
13 La Moubra, klinika w miejscowości Montana (Szwajcaria), gdzie spotkali się Jean Posternak i Simone Weil.
14 Louis de Broglie (1892 – 1987). Twórca mechaniki falowej, w 1929 roku otrzymał Nagrodę Nobla z fizyki, a w 1933 roku został członkiem francuskiej Akademii Nauk.
15 Max Planck (1858 – 1947), sformułował teorię kwantów i otrzymał Nagrodę Nobla z fizyki w 1918 roku. Por. „Przemyślenia w związku z teorią kwantów”, s. xxx – xxx.
16 Christiaan Huygens (1629 – 1695) przyjął hipotezę falową w swoim Traktacie o świetle i na jej podstawie zbudował teorię. W 1695 roku został wybrany członkiem francuskiej Akademii Nauk.
17 Augustin Fresnel (1788 – 1827), twórca optyki wibracyjnej, a następnie krystalooptyki. W 1823 roku został wybrany członkiem francuskiej Akademii Nauk.
18 Relacje wprowadzone przez Wernera Heisenberga (1901 – 1976), który otrzymał Nagrodę Nobla z fizyki w 1932 roku.
19 Eudoksos z Knidos ok. 406 – ok. 355 p.n.e.), matematyk grecki. Przypisuje się mu rozszerzenie pojęcia liczby o liczby niewymierne za pośrednictwem teorii proporcji.
20 Na temat Auguste’a Detœfa (1883 – 1947) zob. w części zatytułowanej „Doświadczenie świata pracy”.
21 Por. „Lettre à Jean Giraudoux à propos d’ Électre”, Cahiers Simone Weil, VIII, nr 4, grudzień 1985, s. 319 – 321.
22 W Zakorzenieniu Simone Weil pisała o nim: „Istota czysta, bez której [Montaigne] byłby niewątpliwie pozostał czymś przeciętnym”.
23 Tekst Iliady zredagował i przetłumaczył Paul Mazon, a współpracowali z nim: Pierre Chantraine, Paul Collart i René Langumier. Tekst Odysei zredagował i przetłumaczył Victor Bérard (1924).

[Źródła cytatów: Platon, Państwo, przeł. W. Witwicki, Warszawa 1990, s. 320 – 323, 343, 365 – 366, 347, 358 – 362, 393; Sofokles, Elektra, w: Tragedie, przeł. K. Morawski, Warszawa 1969, s. 352 – 353.

Simone Weil

tłum. Małgorzata Frankiewicz

Inne teksty Simone Weil

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code