Simone Weil

Korespondencja Simone i Andrego Weilów

Spread the love

KORESPONDENCJA SIMONE I ANDRÉGO WEILÓW

1940

Simone Weil

Sur la science, s. 227 – 238, Gallimard, 1956, seria „Espoir”.

List Andrégo Weila jest tutaj publikowany po raz pierwszy.

André Weil został wysłany z naukową misją do krajów nordyckich. Gdy Francja przystąpiła do wojny, znajdował się w Finlandii. Posądzono go o szpiegostwo, gdy Finlandia została zaatakowana przez Rosję i został wydalony. Pod koniec stycznia 1940 roku wsadzono go na statek w kierunku Anglii, a potem przewieziono do Francji. Gdy przybył do Hawru 2 lutego, oskarżono go o dezercję i przetrzymywano w cywilnym więzieniu w Hawrze przez trzy tygodnie. Następnie został przewieziony do więzienia w Rouen, gdzie mógł pracować. Pomiędzy odwiedzinami Simone Weil pisywała do niego najczęściej o matematyce albo o sprawach nie mających nic wspólnego z ówczesną sytuacją. Pragnęła dostarczyć mu rozrywki, ale także odnowić intelektualne porozumienie, jakie łączyło ich w okresie dzieciństwa i młodości.

Ze zbioru listów wybrano dwa: jeden Andrégo, a drugi jego siostry, która mu odpowiada.

ANDRÉ WEIL DO SIOSTRY
ROUEN, 28 MARCA 1940

Droga Siostro!

Muszę zrobić kilka uwag na temat teorii greckiej matematyki. Jedne są bardziej techniczne, a drugie ogólne.
[…]

W Twojej rekonstrukcji odkryć Pitagorasa na temat trójkąta prostokątnego podoba mi się bardzo to, iż nie zakłada ona przeprowadzenia przez niego jakiegokolwiek dowodu.
[…]

Jeżeli w rozwoju greckiej matematyki nie ma śladu dramatu, to pewnie trochę dlatego, że matematycy są ludźmi bardzo mało dramatycznymi (kiedyś zbiłem z tropu Artina, 1 wmawiając mu, ze matematyka nie może być sztuką, ponieważ żaden matematyk nie zwariował). Wydaje mi się, że Eudoksos musiał być pierwszym matematykiem w greckiej historii. Mówisz wprawdzie, że pochodzi on z linii pitagorejskiej, ale nie mogę uwierzyć, że ma to duże znaczenie. Nigdy nie sądziłem, że w rzeźbie albo malarstwie ma duże znaczenie to, czy artysta był chrześcijaninem, buddystą itp. (mimo wszelkich zachwalających jedną i drugą sztukę bredni). Problemy, jakie ci artyści mają przed oczyma i pod palcami, są tak ważne i trudne, że brak im z pewnością czasu, aby myśleć o czymś innym, więc muszą, jak sądzę, bardzo łatwo zadowolić się każdą przypadkowo przyjętą doktryną. Nie zrobiłbym może nawet wyjątku dla malarstwa Song ( to znaczy z X do XII wieku – nigdy nie byłem pewny, czy zapamiętałem nazwy dynastii), ale tylko co do niego mam wątpliwości. W każdym razie jestem dostatecznie przekonany o prawdziwości tej zasady w odniesieniu do matematyków, nawet greckich. Nie dotyczy to oczywiście takich ludzi jak Tales i Pitagoras.

Twoje zapatrywania na temat roli proporcji w historii greckiej myśli uważam zresztą za bardzo pociągające, a jednocześnie dosyć prawdopodobne. Potwierdza się trochę według mnie, że w kwestii wielkości niewymiernych zaistniał dramat. Proporcja to coś, co się wyznacza i niezależnie od tego, czy istniały niemożliwe do wyznaczenia stosunki (a możliwy do wyznaczenia jest stosunek między liczbami całkowitymi), czy istniały logoi alogoi, samo słowo jest tak wstrząsające, że nie mogę uwierzyć, aby w epoce bardzo ze swojej istoty dramatycznej, w epoce, która tyle zaznała i pokosztowała niepokoju, tak nadzwyczajny fakt mógł uchodzić za proste naukowe odkrycie jak, powiedzmy, przestępność e i π. Grecy na pewno nie bez racji przywiązali się tak rozpaczliwie do proporcji (nadając jej równie nadzwyczajną nazwę).

Sądzę, że nie bardzo lubisz Nietzschego (być może zaczęłaś od Zaratustry, co jest błędem), lecz bardziej niż ktokolwiek inny zastanawiał się on nad wielką epoką greckiej myśli, a chyba nie potraktowałabyś lekceważąco tak potężnego dzieła jak Narodziny tragedii (istnieją również fragmenty pracy odnoszącej się do filozofów „presokratejskich”; prawdę mówiąc, nie przenosi się on zbyt daleko w czasie; jego presokratycy to u Greków Heraklit, a u współczesnych Hőlderlin). Jeżeli ujmiemy sprawy w tym duchu, to Twoja wypowiedź o proporcji sugeruje, iż u początków greckiej myśli wystąpiło tak silne poczucie dysproporcji między myślą i światem (i jak mówisz, między człowiekiem i Bogiem), że trzeba było za wszelką cenę przerzucić nad tą przepaścią most. Na pewno można uwierzyć, że ten most (i solidny, i trwały) Grecy postanowili znaleźć w matematyce. W każdym razie tak mogło być rzeczywiście w wypadku niektórych szkół. Duch wtajemniczonego w misteria eleuzyńskie Ajschylosa wydaje mi się dosyć odmienny. To prawda, że za pomocą ezoteryzmu wyjaśnia się wszystko, co się chce… Hindusi poszukiwali w zupełnie innym kierunku: mówienie, że człowiek jest identyczny z Bogiem, ze wszechświatem itp. zwalnia oczywiście od budowania mostu.

Zastanawiam się jednak, czy według Platona (gdzie nie ma, jak mi się wydaje, najmniejszego śladu niepokoju i dlatego niewątpliwie Nietzsche tak bardzo go nienawidził) słów „niech nikt nie wchodzi tutaj…” nie należy interpretować o wiele płycej mówiąc, że matematyka jest „gimnastyką umysłu”. Słowa, które budzą w nas tylko obrzydliwie banalne skojarzenia, mogły mieć poważny sens dla ludzi, którzy widzieli w gimnastyce coś zupełnie innego niż my. Byłoby to zresztą tylko pewnego rodzaju przeniesienie na płaszczyznę bardziej banalną (tak trzeba, gdy chodzi o tę epokę) i bardziej świecką Twojej hipotezy na temat proporcji jako sposobu oczyszczenia, jeżeli przez to rozumiesz (jak przypuszczam) sposób, środek niejako pomocniczy. Chciałbym jednak nieco dokładniej zapytać: środek do czego? Czy w tej wielkiej epoce istnieje ślad praktyk i ćwiczeń mistycznych?

Słowo „mistyczny” (używam go we współczesnym znaczeniu) jest zresztą aż do przesady nieścisłe i obejmuje wszystko, począwszy od erotycznej ekstazy na sposób świętej Teresy (podziwiam zresztą bardzo świętą Teresę) albo na wzór sufich i niektórych hinduskich szkół (słyszałem , że ten kierunek w Indiach nie jest rodzimy, lecz późniejszy i o sufickim rodowodzie) aż do pochłonięcia przez medytację pod wszystkimi jej postaciami. A skąd wywodzi się ten sens słowa „mistyczny”? Niewątpliwie wywodzi się z misteriów, ale bardzo późnych (gnostyckich?), a począwszy od Aleksandra drzwi były szeroko otwarte dla wszystkich prądów wywodzących się z Indii.
[…]

Z braterskim pozdrowieniem
A.

SIMONE WEIL DO BRATA
PO 28 MARCA 1940

Drogi Bracie!

Odkrycie wielkości niewymiernych składa się z dwóch odrębnych odkryć: 1) że są działania na liczbach (np. √ 2), nie przynoszące wyników w liczbach wymiernych; 2) że tym niemożliwym do znalezienia wynikom odpowiadają za to odcinki. Zwykle przedstawia się sprawę w odwrotnym porządku: przypuszcza się, iż najpierw odkryto, że przekątna kwadratu to √,m 2 a następnie szukano √2 albo w każdym razie, szukając wspólnej miary dwóch odcinków, zauważono, że w pewnych wypadkach miara nie istnieje. Nieuzasadnione i całkowicie nieprawdopodobne jest przypuszczenie, że aspekt geometryczny tego pojęcia został zbadany wcześniej niż aspekt arytmetyczny, ponieważ liczby zostały zbadane na długo przed liniami. Babilończycy musieli na pewno zauważyć, że ich algebraiczne metody prowadziły do rozwiązania jedynie w wypadku, gdy dane zostały odpowiednio dobrane – toteż dobierali dane, wychodząc od rozwiązania. Co myśleli o innych wypadkach? Nie dowiemy się, czy uważali, że stanęli wobec zbyt dużej zawiłości rachunków, czy wobec czegoś niemożliwego.

Dla pitagorejczyków lub prepitagorejczyków sprawa jest jednak o wiele jaśniejsza. Ponieważ badali liczbowe proporcje i wszelkiego rodzaju występujące między liczbami średnie, musieli szukać średniej geometrycznej liczby i jej podwojenia, jak czynili dla średniej harmonicznej i średniej arytmetycznej. (Być może przedstawiono ten problem w postaci podwojenia kwadratu, co przez analogię sugeruje problem delijski2 ). Średnią geometryczną liczby i jej podwojenia na pewno wydawało im się trudno znaleźć wśród liczb wymiernych. Lecz arytmetyką nazywali „naukę o parzystym i nieparzystym”, co sugeruje, że musieli zastanawiać się, czy utworzona w określony sposób liczba jest parzysta, czy nieparzysta.

Można więc zakładać, że postawili sobie to pytanie dla średniej proporcjonalnej liczby i jej podwojenia, gdy ta średnia jest liczbą całkowitą. Łatwo im było wykazać, że ta średnia jest parzysta i że jest nieparzysta, bo wystarczy wiedzieć, że tylko kwadrat liczby parzystej może być parzysty, co widać prawie natychmiast, zwłaszcza gdy przedstawimy podniesioną do kwadratu liczbę za pomocą punktów. Zatem taka średnia (wśród liczb całkowitych) nigdy nie istnieje. Łatwo stąd wyciągnąć wniosek, że nigdy nie istnieje również w postaci ułamkowej.

Arystoteles 3 mówi, że niewymierność przekątnej wykazuje się przez doprowadzenie do absurdu, bo gdyby przekątna była wymierna, liczba parzysta byłaby równa nieparzystej. To najstarszy tekst na ten temat.

To, że √n · 2n nie istnieje, mogło być niepokojące. Nic jednak nie przeszkadzało Pitagorasowi wiedzieć o tym, zanim stworzył swoją doktrynę.

Wyobraźmy sobie, że sprawa wyglądała tak: w tym wypadku odkrycie przekątnej kwadratu mogło doprowadzić nie do wstrząsającego niepokoju, lecz do wstrząsającej radości. Przede wszystkim bowiem niemożliwy do wyrażenia za pomocą liczb stosunek liczbowy istnieje jednak, a definiują go doskonale wyznaczone wielkości. Następnie ten stosunek, aby został jako taki pojęty, wymaga o wiele czystszego i bardziej pozbawionego wszelkiej zmysłowej pomocy zastosowania rozumu niż jakakolwiek relacja między liczbami.

Podobny wstrząs, podobna radość mogła na pewno doprowadzić do sformułowania „wszystko jest liczbą”, tzn. wśród wszystkich rzeczy bez wyjątku istnieją stosunki podobne do stosunków między liczbami. W przeciwnym bowiem razie to sformułowanie byłoby niedorzeczne, ponieważ nie wszystko jest liczbą.

Myślę, że sprawy tak się potoczyły. Odkrycie wielkości niewymiernych stało się bowiem bardzo głośne, co odczuwamy dzięki liczbie i charakterowi czynionych na ten temat aluzji. Było bez przerwy przytaczane jako wyborny przykład. Gdyby jednak ten rozgłos był przykry, odczuwałoby się to w aluzjach. Tymczasem odczuwamy coś przeciwnego. W Menonie 4 zatem Sokrates, aby udowodnić, że wszystkie dusze przybywają z „nadzmysłowych niebios” i że sobie „przypominają”, przepytuje niewolnika na temat podwajania kwadratu. Ten problem jest więc związany z poznaniem, które znakomicie świadczy o boskim pochodzeniu duszy. Epinomis 5 (niesłusznie przypisywany Platonowi) powiada: „To, co określa się bardzo śmiesznym mianem geometrii, a co jest przyrównywaniem (omoiesis) liczb (arithmon) niepodobnych do siebie z natury (physei), przyrównywaniem widocznym dzięki właściwościom (pros moiran) rzeczy płaskich, to cud nie ludzki, lecz boski, oczywisty dla każdego, kto może go zrozumieć”.

Ten tekst według mnie definiuje geometrię jako naukę o liczbie rzeczywistej. Nie wyobrażam sobie innej interpretacji.

Platon umieszcza również wielkości niewymierne na początku Teajteta, 6 dialogu dotyczącego wiedzy.

Tales mógł intuicyjnie poznać swoje twierdzenie, przedstawiając na płaszczyźnie obraz proporcji liczbowych.

lub

Jeżeli jak przypuszczam, Pitagoras złożył jeden trójkąt prostokątny z dwóch podobnych trójkątów, aby przedstawić średnie proporcjonalne, jeżeli uzyskał w ten sposób to, czego zgodnie ze swoją wiedzą nie mógł uzyskać liczbowo, czyli średnią proporcjonalną liczby i jej podwojenia – wówczas egzaltowany ton, cechujący każde wspomnienie o geometrii, a szczególnie o wielkościach niewymiernych daje się bardzo łatwo zrozumieć. Znajdowanie wśród liczb stosunków, pozwalających z góry poznać liczbowe właściwości (parzystość, nieparzystość, podniesienie do kwadratu itp.) oraz znajdowanie tak dokładnych nieliczbowych stosunków jak stosunki między liczbami – oto dwie upajające rzeczy.

Z tych założeń wynika oczywiście, że takie pojęcie proporcji, jakie jest w V księdze Euklidesa, byłoby znacznie wcześniejsze od Eudoksosa. To właśnie chciałam zasugerować, wskazując na pitagorejskie korzenie Eudoksosa. Filozofia Platona jest niezrozumiała bez takiej teorii. Eudoksos był jego współczesnym. Jednak żadna tradycja, żadna „internal evidence” (jak mi się wydaje) nie wskazuje na to, że w ciągu swojego życia Platon przyjął objawienie jakiegoś współczesnego. Czy w ustach Sokratesa umieściłby aluzję, którą Ci przypomniałam, o przekątnej kwadratu, gdyby była w czasach Sokratesa przedmiotem zgorszenia?

Chętnie natomiast uwierzę w to, że dowody istnieją od czasu wielkości niewymiernych.

Zauważ, że niezbyt naukowe i niezbyt filozoficzne umysły mogły na pewno przeżyć katastrofę i zgorszenie. To nawet bardziej niż prawdopodobne. Kto wie, czy dowód mówiący o liczbie parzystej równej nieparzystej nie był wzorem uzasadniających twierdzenie i jego przeciwieństwo dowodów (podstawa sofistyki), które rozmnożyły się w V wieku i zdemoralizowały Ateny?

Daleko nam do porozumienia w sprawie Nietzschego. Nie budzi on we mnie wcale chęci do łagodnego traktowania, a tylko nieprzezwyciężoną i prawie fizyczną odrazę. Nawet gdy mówi o rzeczach tak, jak ja myślę, nie mogę go dosłownie znieść. Wolę wierzyć na słowo, że jest wielkim człowiekiem, niż mu się przyglądać. Po co miałabym zbliżać się do tego, kto sprawia mi ból? Nie rozumiem jednak, dlaczego można uważać, że miłośnik mądrości, który kończy tak, jak on skończył, odniósł sukces. Skoro w jego wypadku odegrały rolę czynniki fizyczne, to nieszczęśliwym przystoi trochę pokory, a nie bezmierna duma. Jeżeli nieszczęście rodzi dumę jako pewnego rodzaju kompensację, jest to zjawisko, które zasługuje na litość, nie na szacunek, a tym bardziej nie na podziw.

Jak zwłaszcza uznać, że mógł coś zrozumieć z Grecji? (Po pierwsze pokładać nadzieję na jej odrodzenie w Wagnerze!…) Sam siebie oczywiście opisał jako człowieka dionizyjskiego, ale gdyby widział sprawy we właściwym świetle, Grecja przepadłaby tak jak on.

Całkowicie pomylił się co do Dionizosa – nie mówiąc o wyrastającym z czystej fantazji przeciwstawieniu Apollinowi, ponieważ Grecy mylili obydwóch w mitach i czasami chyba utożsamiali. Dlaczego nie wziął pod uwagę tego, co mówi Herodot – a on wiedział, co mówi – że Dionizos to Ozyrys? 7 Jest to zatem Bóg, którego człowiek powinien naśladować, aby zbawić swoją duszę, który złączył się z człowiekiem w cierpieniu i śmierci, a z którym człowiek może i powinien złączyć się w doskonałości i w szczęściu. Dokładnie jak Chrystus.

Przesada, kosmiczne uniesienie i Wagner nie mają tu nic do rzeczy.

Nie mogę zgodzić się z żadną katastroficzną interpretacją Grecji i jej historii ani ze stwierdzeniem, że Grecy byli „rozpaczliwie” przywiązani do proporcji oraz mieli silne poczucie dysproporcji między człowiekiem i Bogiem. (To nie Hebrajczycy!) Na pewno mieli przenikniętą bólem koncepcję istnienia jak wszyscy, którzy mają otwarte oczy, ale ich ból miał cel, miał sens wobec szczęścia, dla którego człowiek jest stworzony, a którego pozbawiają go ciężkie ograniczenia tego świata. Nie lubili nieszczęścia, katastrof, braku równowagi. Za to u tylu nam współczesnych (u Nietzschego szczególnie, jak sądzę) występuje smutek związany z utratą poczucia zadowolenia, odczuwają oni konieczność samounicestwienia. Według mnie u Greków nie ma żadnego niepokoju. Przez to są mi drodzy. Nigdy, walcząc z niepokojem, nie wytwarza się pogody ducha, gdyż walka z niepokojem wytwarza tylko nowe formy niepokoju. Oni mieli łaskę na początku.

Odpowiedź na temat greckiego mistycyzmu wymaga wzajemnego porozumienia. Są ludzie, którzy przeżywają po prostu ekstatyczne stany, a są inni, którzy czynią z tych stanów prawie wyłączny przedmiot badań, opisują je, klasyfikują, w miarę możliwości wywołują. Właśnie tych drugich nazywa się zwykle mistykami i dlatego święty Franciszek, jak sądzę, nie jest za takiego uznawany. W tym drugim znaczeniu mistyka wniknęła do helleńskiej cywilizacji wraz z gnostykami i neoplatonikami – być może, jak przypuszczasz, nie obyło się bez wpływu „gymnosofistów”. Możliwe, że w swojej wielkiej epoce Grecy zrezygnowali dobrowolnie z tego rodzaju badań uznając, iż są rzeczy, o których nie należy mówić i otaczając pewne rzeczy tajemnicą nawet w dialogu duszy z samą sobą. W tym wypadku, nawiasem mówiąc, mieliby według mnie całkowitą rację. Podziwiam świętą Teresę, ale gdyby niczego nie napisała, zasługiwałaby moim zdaniem na większy podziw. Jeżeli jednak chodzi o fakt przeżywania mistycznych stanów i przywiązywania do nich wielkiej wagi, to nie może być pod tym względem żadnych wątpliwości. Pisma Platona dostatecznie o tym świadczą. (Zresztą rola, jaką przypisuje on miłości, jest wystarczająco znamienna.)

A gdy wychwalając pochodzącą od bogów manię (szaleństwo 8 ), powiada on, że Dionizos zsyła manię misteriów, nie wyobrażam sobie, jak interpretować ten fragment bez założenia o ekstatycznych stanach. Nie może bowiem chodzić o półmajaczeniowe zbiorowe stany. Gdy ekstatyczne stany towarzyszą połączonym z natchnieniami obrzędom, pociąga to za sobą, jak mi się wydaje, praktyki mistyczne.

W związku z tym nie można oddzielać Ajschylosa od reszty greckiej myśli dlatego, że został wtajemniczony w Eleusis, ponieważ dotyczyło to praktycznie każdego. Cynik Diogenes nie został wtajemniczony, co stanowiło część jego cynizmu. To właśnie znak, że każdy był wtajemniczony. Mówię o tych, którzy się liczą.

W Filebie 9 jest bardzo dziwny fragment: „Bogowie dali ją [drogę] ludziom; tak mi się to przedstawia; jakiś Prometeusz bogom ją wydarł wraz z jakimś ogniem, bardzo jasnym. I starożytni (palaioi) – oni lepsi byli od nas i bliżej bogów mieszkali – to nam podanie przekazali, że wszystko, co, jak się zawsze mówi, istnieje, składa się z jedności pewnej i z wielości, i ma w sobie przyrodzony pierwiastek granic i nieokreślenia”. (Dalszy ciąg wyjaśnia, że w każdym przedmiocie badania należy uchwycić jedną dominującą ideę, a następnie przejść do „wielości”, czyli ustalić pewną liczbę idei pozwalających określić i uporządkować wszystkie rzeczy objęte tą jedną ideą; dopiero po zakończeniu tej pracy przejść do nieograniczonej różnorodności omawianych rzeczy.

Np.: 1) dźwięk; 2) dźwięk niski i dźwięk wysoki, interwały itp.; 3) dźwięki. Platon mówi, że jego współcześni nie potrafią posługiwać się tą metodą.) Ten fragment brzmi po pitagorejsku, lecz pitagorejczycy to nie wspomniani palaioi, gdyż żyli zbyt niedawno. Chodzi zatem albo o prehelleńskich mieszkańców Grecji, albo o inny kraj, niewątpliwie Egipt. Lecz styl (bogowie, Prometeusz, wyrocznia itp.) sugeruje religijny przekaz. Niewątpliwie w grę wchodzi orfizm, a być może w dalszej kolejności doktryna misteriów. Mamy tu w każdym razie dowód (którego o ile mi wiadomo, nikt nie odnotował), że to, co stanowi najoryginalniejszą według nas część pitagorejskich i platońskich doktryn, jest bardzo starego pochodzenia.

Ta koncepcja liczby stanowiącej pewnego rodzaju średnią między jednością (właściwą dla myśli) i daną w przedmiocie nieograniczoną wielością (apeiros) jest szczególnie przejrzysta. Wskazany kierunek (jedność → wielość → nieograniczoność) wyklucza całkowicie to, co nazywamy indukcją i uogólnieniem. Jest godne uwagi, że grecka nauka starannie przestrzegała tej metody.

W ten sam sposób proporcja w widzialnych rzeczach pozwala myśli uchwycić od razu złożoną różnorodność, w której myśl zagubiłaby się bez jej pomocy. Ludzka dusza jest wygnana w czas i w przestrzeń, które pozbawiają ją jedności. Wszelkie oczyszczające postępowania polegają na oswobodzeniu jej od wywołanych przez czas skutków tak, aby zaczęła czuć się prawie u siebie w miejscu wygnania. Już tylko fakt, że dusza może uchwycić mnóstwo aspektów tego samego przedmiotu, uszczęśliwia ją, ale prawidłowość i różnorodność muszą łączyć się w taki sposób, aby myśl była wciąż bliska zagubienia w różnorodności i wciąż wybawiana przez prawidłowość. Jednak wytworzone w tym celu przedmioty nie wystarczają. Myśl pragnie pojmować świat jako odpowiednik dzieła sztuki, architektury, tańca, muzyki. W tym celu należy znaleźć prawidłowość w różnorodności, czyli proporcje. Nie można podziwiać dzieła sztuki, nie uważając się w pewien sposób za jego twórcę i w pewnym sensie nie stając się nim.

Tak samo podziwiając wszechświat jako dzieło sztuki, człowiek staje się poniekąd jego twórcą. Wynika stąd oczyszczenie namiętności i pragnień, które łączą się ze szczególną sytuacją małego ludzkiego ciała w świecie, a nie mają już sensu, gdy myśl zmierza ku samemu światu. Proporcje są jednak w tym celu niezbędne, bo bez nich nie może istnieć równowaga między myślą oraz różnorodną, złożoną i zmienną materią. Poza tym same w sobie są one warte o tyle tylko, o ile znajdują zastosowanie w sztukach z jednej strony, a w naukach przyrodniczych z drugiej. Przy takim zastosowaniu odrywają one umysł od pragnień, aby skłonić go do kontemplacji, która wyklucza pragnienia. (Wszystko to nie opiera się oczywiście na tekstach albo opiera się nieznacznie.) Miara, równowaga, proporcja i harmonia stanowiły według Greków właśnie zasadę zbawienia duszy, ponieważ pragnienia zmierzają ku czemuś nieograniczonemu.

Pojmować wszechświat jako równowagę, harmonię to czynić z niego jakby odbity obraz zbawienia. Również w stosunkach między ludźmi dobro polega na eliminowaniu nieograniczoności i jest to sprawiedliwość (którą można wówczas definiować jedynie jako równość).

Tak samo w stosunkach człowieka z samym sobą. O „równości geometrycznej” jako najwyższym prawie wszechświata, a jednocześnie warunku zbawienia duszy mowa w Gorgiaszu. 10 Te pojęcia budują, jak mi się wydaje, atmosferę tragedii Ajschylosa.

Jeżeli przez poczucie dysproporcji między myślą i światem rozumiesz poczucie, że jest się wygnanym w świat, to owszem, Grecy silnie odczuwali, że dusza jest wygnana. Właśnie od nich to poczucie trafiło do chrześcijaństwa. Ale nie zawiera ono żadnego niepokoju, jedynie gorycz. Tym bardziej, skoro – o czym jestem przekonana – stoicy niczego nie odkryli, lecz odtwarzają we własnym języku myśl orfizmu, Pitagorasa, Sokratesa, Platona itd., można powiedzieć, że dla duszy, jeżeli tylko potrafi ona to uznać, takie miejsce wygnania jest właśnie jej ojczyzną. Kto wie, czy w Odysei historia Ulissesa, który przebudził się na Itace i nie rozpoznał jej, nie jest oddziaływującym w ten sposób symbolem? Odyseja jest oczywiście naszpikowana filozoficznymi symbolami (syreny itp.).Grecy mieli silniejsze od wszystkich innych ludów poczucie konieczności. Jest to gorzkie poczucie, ale wyklucza ono niepokój.

Nigdy nie uznam zresztą, że ktokolwiek w XIX wieku zrozumiał cokolwiek z Grecji. To załatwia wiele spraw.

Twierdzenie, że doktryna artysty nie ma wpływu na jego sztukę, nie wydaje mi się możliwe do utrzymania. Zgoda, że ma on przed oczyma i w rękach problemy, które wymagają z jego strony wyłącznej uwagi. Myślę jednak, że te znajdujące się przed oczyma oraz pod palcami artystów problemy zależą od ich koncepcji świata i ludzkiego życia. Odnosi się to co prawda tylko do najbardziej pierwszoplanowych postaci. Ale mnie inne nie interesują. Nie można, jak sądzę, utrzymywać, że sztuka Giotta, by tylko jego wymienić, nie ma nic wspólnego z franciszkańskim duchem. W nauce tak samo nie można według mnie uznawać za obojętny faktu, że Galileusz był platonikiem. Ogólnie rzecz biorąc, nie sądzę, że któraś z najbardziej pierwszoplanowych postaci przyjmuje koncepcję ludzkiego życia, dobra itp. z zewnątrz, na chybił trafił (chociaż może przyjmować w ten sposób etykietkę) ani że u takiego człowieka jakakolwiek forma działalności nie wiąże się ściśle ze wszystkimi innymi. Tajemnicą największej sztuki jest właśnie to, że doktryna artysty wchodzi w jego ręce. Nieważne, czy jednocześnie potrafi on, czy też nie wyrazić ją w słowach.

Jeżeli powinieneś się mnie wyprzeć w wypadku, gdybym zrozumiała Twój szesnastostronicowy list, nie jest to konieczne, bo nie zrozumiałam. Nie przeszkodziło mi to, jak widzisz, streścić go. 11 Zauważysz, z jakim piekielnym sprytem zredagowałam to streszczenie, aby zasugerować, że oprócz Fermata, Gaussa 12 i Ciebie nie ma nikogo. Twoje poczucie proporcji na pewno zostało urażone. Wiedziałam jednak, że dokonałbyś sprostowania. Wysyłaj do mnie jeszcze tego rodzaju listy, jeżeli ogarnie Cię natchnienie. Bardzo je lubię. Czytam je sumiennie kilka razy. Jest to zajęcie całkowicie czyste i bezinteresowne, ponieważ nigdy nie zaczerpnę stamtąd żadnego twierdzenia.

Mam nadzieję, że gdy przedstawiałeś Artinowi Twoje kryterium, które pozwala odróżnić to, co jest sztuką i to, co nią nie jest, żadna cykada nie znajdowała się w okolicy. Jeżeli bowiem jakaś cykada 13 doniosła Muzom o takim bluźnierstwie, zostaniesz przez nie ukarany. Nie są one pobłażliwe dla tego, kto ich nie szanuje.

Z siostrzanym pozdrowieniem
Simone

przypisy:

1 Matematyk, kolega Andrégo Weila.
2 Ten słynny problem polegał na (objętościowym) podwojeniu sześciennego ołtarza. Według Eratostenesa, cytowanego przez Eutokiosa, wyrocznia rozkazała Delijczykom dwukrotnie powiększyć jeden z ich ołtarzy. Ci z kłopotem zwrócili się do Akademii. W rzeczywistości jednak problem został postawiony o wiele wcześniej.
3 Arystoteles, Analityki pierwsze, rozdz. XXIII, 41a.
4 Platon, Menon, 82b – 85b.
5 Epinomis, 990d.
6 Platon, Teajtet, 147 d – 148 b.
7 Herodot, Dzieje, II, 42, 144 itd.
8 Platon, Fajdros, 244b.
9 Platon, Fileb, 16 c-d; 17 a-c. Cytat według. Platon, Fajdros, w: Dialogi, przeł. W. Witwicki, t. II, Kęty 1999, s. 585.
10 Platon, Gorgiasz, 507 e – 508 a.
11 Chodzi o tekst napisany przez Simone Weil na podstawie fragmentów długiego listu, który brat wysłał do niej 26 marca. List dotyczył przede wszystkim teorii liczb i został przedrukowany w : André Weil, Œuvres complètes, (t. I, s. 244 – 245).
Ten tekst był najprawdopodobniej przeznaczony dla adwokata mającego bronić Andrégo Weila przed sądem wojskowym.
12 Pierre de Fermat (1601 – 1665), francuski matematyk, którego badania doprowadziły do odkrycia rachunku różniczkowego i rachunku prawdopodobieństwa.
Carl Friedrich Gauss (1777 – 1855), niemiecki matematyk i fizyk, autor traktatu na temat teorii liczb i przede wszystkim odkrywca metody reszt kwadratowych.
13 Simone Weil czyni aluzję do cykad z Fajdrosa, 259 b – d.

Simone Weil

tłum. Małgorzata Frankiewicz

Inne teksty Simone Weil

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code