Simone Weil

(II) Formy nieuświadomionej miłości Boga

Spread the love


Pragniemy, aby Simone Weil stała się jedną z najważniejszych postaci w naszych przemyśleniach nad drogą, którą ma pójść Tezeusz. Dlatego zamierzamy zgromadzić najlepszy w polskiej sieci zbiór pism tej autorki oraz rozpocząć dyskusję zainspirowaną jej poglądami. Począwszy od wtorku 25 marca 2008 co dwa tygodnie udostępniamy nowy tekst Weil. Zapraszamy do twórczej lektury.

Formy nieuświadomionej miłości Boga (część druga)

Simone Weil

Miłość porządku świata

Miłość porządku świata, piękna świata, jest dopełnieniem miłości bliźniego.

Pochodzi ona z tego samego wyrzeczenia, które jest obrazem twórczego wyrzeczenia Boga. Bóg pozwala, by wszechświat istniał, godząc się, że nie będzie mu rozkazywał, choć ma potrzebna do tego władzę.Na to miejsce pozwala, aby rządziły nim, z jednej strony, mechaniczna konieczność związana z materia, włączywszy w to psychiczna materie duszy, z drugiej zaś autonomia istotna dla osób myślących.

Przez miłość bliźniego naśladujemy miłość Bożą, która stworzyła zarówno nas samych, jak i wszystkie istoty nam podobne. Przez miłość porządku świata naśladujemy miłość Bożą, która stworzyła ten świat, którego cześć stanowimy.

Człowiek nie może wyrzekać się rozkazywania materii i duszom, gdyż nie posiada tej władzy. Bóg jednak dał mu wyobrażenie tej władzy, boskość wyimaginowana, ażeby on także mógł, mimo iż jest tylko stworzeniem, ogołocić się ze swej boskości.

Tak jak Bóg, będąc poza wszechświatem, jest zarazem jego ośrodkiem, tak samo każdy człowiek ma swoje urojone miejsce w centrum świata. Złudzenie perspektywiczne umieszcza go w centrum przestrzeni, podobne złudzenie fałszuje w nim poczucie czasu, a jeszcze inne rozmieszcza wokół niego cala hierarchie wartości. To złudzenie rozciąga się nawet na poczucie istnienia, wskutek zachodzącego w nas wewnętrznego związku miedzy poczuciem wartości a poczuciem istnienia. Egzystencja wydaje nam się coraz mniej stężona, w miarę jak jest od nas dalsza.

Zniżamy do poziomu własnej zwodniczej imaginacji formę przestrzenna tego złudzenia. Jesteśmy do tego zmuszeni, inaczej nie moglibyśmy dostrzec ani jednego przedmiotu, zrobić ani jednego świadomego kroku. Bóg daje nam w ten sposób wzór działania, według którego możemy przemienić cała nasza dusze. Już jako dzieci uczymy się obniżać i zawężać to złudzenie w stosunku do przestrzeni, później powinniśmy stosować te sama metodę względem poczucia czasu, wartości, bytu. Bez tego nie jesteśmy zdolni do rozeznania choćby jednego przedmiotu, do zrobienia jednego właściwego kroku pod innym aspektem niż aspekt przestrzeni.

Żyjemy w świecie nierealnym, we śnie. Zrezygnować z naszej wyimaginowanej sytuacji centralnej, i to nie tylko aktem inteligencji, ale także w głębi duszy żyjącej wyobraźnia, to znaczy zbudzić się do rzeczywistości, do wieczności. To znaczy widzieć prawdziwe światło, słuchać prawdziwej ciszy. Wtedy dokonuje się przemiana u samych podstaw wrażliwości, od razu w formie odbierania wrażeń tak zmysłowych, jak psychicznych. Jest to przemiana analogiczna do tej, która się dokonuje, kiedy wieczorem na drodze, w miejscu, w którym zdawało nam się, że widzimy skulonego człowieka, rozpoznajemy nagle drzewo albo kiedy w dosłyszanym jak gdyby szepcie rozpoznajemy szmer liści. Widzi się te same kolory, słyszy te same dźwięki, ale nie w ten sam sposób.

Ogołocić się ze swej fałszywej boskości, zaprzeczyć sobie, zrezygnować z tego, że się jest imaginacyjnym ośrodkiem świata, uznać, że wszystkie inne punkty świata są podobnymi ośrodkami, a prawdziwy środek umieścić poza granicami świata – to uznać panowanie mechanicznej konieczności w materii, a wolnego wyboru wewnątrz każdej duszy. To znaczy uznać miłość. Oblicze tej miłości zwrócone ku osobom myślącym – to jest miłość bliźniego; to samo oblicze zwrócone ku materii – to miłość porządku świata albo, co na to samo wychodzi, umiłowanie piękna świata.

W starożytności umiłowanie piękna świata zajmowało myśli i przepełniało cale życie cudowna poezja. Tak samo było u wszystkich ludów: w Chinach, Indiach, Grecji. Stoicyzm grecki, który był czymś cudownym i któremu pierwotne chrześcijaństwo, a zwłaszcza myśli świętego Jana, było nieskończenie bliskie, był prawie wyłącznie miłością piękna świata. Jeśli chodzi o Izrael, to niektóre miejsca w Starym Testamencie, w Psalmach, w Księdze Hioba, u Izajasza, w księgach mądrości w niezrównany sposób wyrażają to piękno.

Przykład świętego Franciszka ukazuje, jakie miejsce w myśli chrześcijańskiej może zajmować piękno świata. Jego poemat jest nie tylko doskonała poezja, ale cale jego życie było doskonała poezja czynów. Jako przykład tej poezji czynów może służyć wybór miejsc przeznaczonych do samotnego skupienia lub wznoszenia klasztorów. Włóczęgostwo, ubóstwo też były u niego poezja. Ogołocił się, aby być w bezpośrednim kontakcie z pięknem świata.

U świętego Jana od Krzyża znajdujemy również kilka pięknych wierszy poświęconych piękności świata. Ale biorąc ogólnie – oczywiście z zastrzeżeniem dotyczącym jakichś skarbów nieznanych, mało znanych lub może kryjących się wśród zagubionych dzieł średniowiecza – trzeba stwierdzić, że piękno świata jest prawie nieobecne w tradycji chrześcijańskiej. Dziwne to i trudno pojąć, jaka jest tego przyczyna. To straszliwa luka. Jak chrześcijaństwo miałoby prawo twierdzić, że jest katolickie, jeśliby sam wszechświat był w nim nieobecny?

Prawda jest, że w Ewangelii niewiele jest mowy o pięknie świata. Ale w tym tak krótkim tekście, który, jak mówi święty Jan, daleki jest od objęcia wszystkich nauk Chrystusa, uczniowie uważali widocznie za zbyteczne umieszczanie opisów dotyczących tych tak bardzo rozpowszechnionych uczuć.

Dwa razy jednak jest o tym mowa. Raz Chrystus zaleca, by patrzeć na lilie i ptaki i naśladować ich beztroskę i uległość w stosunku do przeznaczenia. Innym razem zaleca, by podziwiać i naśladować hojność, z jaką rozdzielany jest deszcz i światło słoneczne.

Epoka renesansu usiłowała ponad chrześcijaństwem nawiązać łączność ze starożytnością, lecz wzięła od niej tylko wtórne wytwory natchnienia: sztukę, wiedzę i ciekawość w stosunku do rzeczy ludzkich, a zaledwie musnęła jej natchnienie zasadnicze. Nie odnalazła kontaktu z pięknem świata.

W XI i XII wieku możemy obserwować początki renesansu, który stałby się prawdziwym odrodzeniem, gdyby mógł przynieść owoce. Szczególnie zaczął on kiełkować w Langwedocji. Niektóre wiersze trubadurów poświęcone wiośnie pozwalają myśleć, ze w tym wypadku natchnienie chrześcijańskie i miłość piękna świata nie były być może rozdzielone. Zresztą duch langwedocki wycisnął swe piętno we Włoszech i nie był obcy natchnieniom franciszkańskim. Ale czy to przez zbieg okoliczności, czy raczej przez związek między przyczyna i skutkiem, te zarodki nie przetrwały nigdzie wojny przeciwko albigensom, chyba najwyżej jako wątłe ślady.

Dzisiaj można by przypuścić, ze biała rasa prawie zupełnie zatraciła wrażliwość
na piękno świata i wzięła sobie za zadanie, aby zniknęło ono ze wszystkich kontynentów, na które ona niesie swoja broń, swój handel, swoja religie. Tak jak Chrystus mówił do faryzeuszów: “Biada wam … że zamykacie Królestwo Niebieskie przed ludźmi, bo sami nie wchodzicie ani wchodzącym wnijść nie dozwalacie”.

A jednak w naszej epoce, w krajach należących do białej rasy, piękno świata jest nieomalże jedyna droga, która można by pozwolić przeniknąć Bogu. Dwie pozostałe drogi są od nas jeszcze o wiele bardziej odlegle. Miłość i prawdziwe poszanowanie praktyk religijnych są rzadkie nawet u tych, którzy w nich pilnie uczestniczą, u innych prawie ze nie istnieją. Większość nie pojmuje nawet ich możliwości. W tym, co dotyczy nadprzyrodzonej użyteczności nieszczęścia, odczuwanie współczucia i wdzięczności stało się dziś nie tylko rzadkie, ale niemal powszechnie niezrozumiale. Nawet ich pojecie zaginęło niemal, a znaczenie słów spospolitowało się.

Jednak poczucie piękna, mimo że okaleczone, zniekształcone i zbrukane, nie da się z ludzkiego serca usunąć i pozostaje w nim jako potężna siła. Jest obecne we wszystkich zajęciach życia świeckiego, a gdyby uczynić je autentycznym i czysty” ma przeniosłoby całokształt tego życia do stóp Boga. Dzięki niemu byłoby możliwe całkowite wcielenie wiary.

Zresztą biorąc ogólnie, droga przez piękno świata jest droga najbardziej powszechna, naturalna i najłatwiejsza.

Bóg spieszy do każdej duszy, która Mu się otwiera, by poprzez nią kochać i służyć nieszczęśliwym, tak samo spieszy, by poprzez nią kochać i podziwiać piękno tego, co sam stworzył.

Bywa jednak i odwrotnie. Naturalna skłonność duszy, aby kochać piękno, jest najczęstsza zasadzka, która Bóg się posługuje, aby otworzyć ja na natchnienie z góry.

W taką właśnie zasadzkę wpadła Kora. Zapach narcyza sprawił, że uśmiechało się do niej cale niebo w górze i cała ziemia, i cały obszar falującego morza. Zaledwie biedna dziewczyna wyciągnęła rękę, wpadła w pułapkę. W ręce Boga żywego. Gdy z nich wyszła, nie była już dziewica, była oblubienicą Boga:
“Zjadła ziarno granatu, które związało ja na zawsze”.

Piękno świata jest otworem labiryntu. Nieostrożny jest ten, kto wszedłszy tam, robi parę kroków i po pewnym czasie nie jest już w stanie znaleźć wyjścia. Wyczerpany, bez jedzenia i picia, w ciemnościach, oddzielony od bliskich, od wszystkiego, eo kocha, od wszystkiego, co mu jest znane, idzie, nic nie wiedząc, bez nadziei, niezdolny nawet do tego, by zdać sobie sprawę, czy posuwa się naprawdę, czy tez tylko kreci się w miejscu. Ale to nieszczęście jest niczym w porównaniu z niebezpieczeństwem, które mu grozi. Bo jeśli tylko nie straci odwagi, jeśli nie przestanie iść, może mieć pewność, że wreszcie dojdzie do środka labiryntu, i tam Bóg czeka, by go pochłonąć. Później wyjdzie stamtąd, ale zmieniony,już jako ktoś inny, wchłonięty i strawiony przez Boga. Będzie potem trzymał się blisko wejścia do labiryntu, by wciągać wen delikatnie tych, co się zbliżają.

Piękno świata nie jest cecha materii samej w sobie, to jest stosunkiem, świata do naszej wrażliwości, wrażliwości związanej ze struktura naszego ciała i naszej duszy. Mikromegas Woltera, myślące żyjątko, miało nie mieć żadnego dostępu do tego piękna, którym my się karmimy we wszechświecie. Gdyby takie stworzenia istniały, trzeba wierzyć, że świat dla nich byłby także piękny, ale byłaby to inna piękność. W każdym razie trzeba wierzyć, że wszechświat jest piękny na wszystkich szczeblach rozwoju, a biorąc bardziej ogólnie, że posiada pełnie piękna w odniesieniu do budowy cielesnej i duchowej każdej z istot żyjących, istniejących naprawdę, i wszystkich tych, które mogłyby istnieć. Ta zgodność nieskończonej ilości piękności doskonałych stanowi nawet transcendentne piętno właściwe pięknu świata. Niemniej to, co my odczuwamy z tej piękności, zostało przeznaczone dla naszej ludzkiej wrażliwości.

Piękno świata jest współdziałaniem Mądrości Bożej ze stworzeniem. Wiersz orficzny mówi: “Zeus stworzył wszystkie rzeczy, a Bachus dał im wykończenie”.
Tym wykończeniem jest stworzenie piękna. Bóg stworzył wszechświat, a jego Syn, nasz brat pierworodny, stworzył dla nas jego piękno. Pięknem świata jest uśmiech Chrystusa skierowany do nas poprzez materie. Jest on naprawdę obecny w tej powszechnej piękności. Miłość tego piękna pochodzi od Boga, który zstąpił do naszej duszy i, równocześnie wznosi się do Boga obecnego we wszechświecie. To jest także jak gdyby sakrament.

W ten sposób istnieje tylko piękno powszechne. Ale poza Bogiem, tylko cały wszechświat może być nazwany pięknem w pełnym i właściwym tego słowa znaczeniu. Wszystko, co znajduje się we wszechświecie i co jest od niego mniejsze, można nazywać pięknym jedynie rozciągając to słowo poza jego ścisłe znaczenie, na rzeczy, które pośrednio mają udział w pięknie, które są jego naśladownictwem.

Wszystkie te wtórne piękności mają nieskończona wartość, wprowadzając do piękności powszechnej. Ale jeśli zatrzymać się na nich, staja się jakby zasłoną. Wtedy są szkodliwe. Wszystkie z nich w mniejszym lub większym stopniu zawierają w sobie te pokusę.

Istnieje tez wiele czynników urzeczenia, całkowicie obcych pięknu, lecz z ich powodu, przez brak rozeznania, nazywa się pięknymi rzeczy, w których urok taki tkwi. Bo przyciągają one miłość podstępem, a to, co się miłuje, uważa się za piękne. Wszyscy ludzie, nawet najwięksi nieucy, nawet najgorsi, wiedza, że tylko piękno ma prawo do naszej miłości. Najprawdziwiej wielcy również o tym wiedza. Żaden człowiek nie jest poniżej ani powyżej piękna. Słowa wyrażające piękno same przychodzą na usta, kiedy pragniemy sławić to, co kochamy. Tylko nie wszyscy umieją równie dobrze rozpoznać to piękno.

Piękno jest tu, na ziemi, jedynym celem samym w sobie. Jak znakomicie powiedział Kant, jest to cel, który nie zawiera w sobie innych celów. W rzeczy pięknej nie ma innego dobra poza nią sama, poza całokształtem, w jakim się nam ukazuje. Idziemy ku niej nie wiedząc nawet, czego od niej żądać.

Nie pragniemy niczego innego, cieszymy się tym posiadaniem, a jednak pragniemy jeszcze, zupełnie nie wiedząc czego. Chcielibyśmy wyjść poza piękno, ale ono jest tylko powierzchnia. Jest jak zwierciadło, które odsyła nam nasze własne pragnienie dobra. Jest sfinksem, zagadka, tajemnica boleśnie drażniąca. Chcielibyśmy karmić się nim, ale ono jest tylko przedmiotem spojrzenia, ukazuje nam się tylko w pewnej odległości. Wielkim bólem życia ludzkiego jest to, że patrzenie i spożywanie to dwie zupełnie różne czynności. Tylko po drugiej stronie nieba, w krainie, gdzie mieszka Bóg, są one tym samym. Nawet dzieci odczuwają już ten ból, gdy długo przyglądają się ciastku i zaczynają prawie żałować, że ma być zjedzone, a zarazem nie mogą się od tego powstrzymać. Wszelkie zapomnienia, wszystkie winy i zbrodnie są prawie zawsze albo nawet zawsze w istocie swej pokusa spożycia piękna, spożycia tego, na co powinno się tylko patrzeć. Ewa dała początek. Skoro ona zgubiła ludzkość, spożywając owoc, może postawa odwrotna, patrzenie na owoc bez spożywania go, jest tym, co zbawia. “Dwóch skrzydlatych towarzyszy – mówi się w Upaniszadach – dwa ptaki, siedzą na gałęzi drzewa. Jeden zjada owoce, drugi. na nie patrzy”. Te dwa ptaki to dwie części naszej duszy.

Ponieważ piękno nie ma celu i końca, stanowi tu, na ziemi, jedyną nieskończoność. Bo tu nie ma w ogóle celów i końców. Wszystkie te rzeczy, które uważamy za ostateczne, są tylko środkami. To jest prawda oczywista. Pieniądze są środkiem do kupowania, władza środkiem do rozkazywania. Tak jest, mniej lub więcej widocznie, ze wszystkimi tak zwanymi dobrami.

Tylko piękno nie jest środkiem do niczego innego. Ono jest dobre samo w sobie, choć my nie znajdujemy w nim żadnego dobra. Jest raczej obietnica aniżeli dobrem. Ale daje nam tylko siebie, nie daje nigdy nic innego.

Niemniej, ponieważ jest jedynym celem i końcem, obecne jest we wszystkich ludzkich dążeniach. Mimo iż ścigamy w nich tylko środki, gdyż wszystko, co istnieje tu, na ziemi, jest tylko środkiem, piękno udziela im blasku skończoności. Inaczej nie byłoby pożądania, a co za tym idzie, wytrzymałości w dążeniu.

Dla skąpca w rodzaju Harpagona cale piękno świata zamknięte jest w złocie. I rzeczywiście złoto, materia czysta i lśniąca, ma w sobie coś z piękna. Można przypuszczać, że zniknięcie złota jako monety sprawiło, ze zaniknął też ten rodzaj skąpstwa. Dzisiaj ci, którzy gromadzą, nie wydając, szukają władzy.

Większość tych, którzy szukają bogactwa, łączy z tym myśl o zbytku. Zbytek jest pełnią bogactwa. I zbytek jest dla pewnego rodzaju ludzi wcieleniem piękna. Tworzy on otoczenie, w którym jedynie mogą odczuwać niejasno, że wszechświat jest piękny. Tak samo jak święty Franciszek, żeby odczuć piękno wszechświata, musiał stać się włóczęga i żebrakiem. Jeden i drugi środek byłby równie słuszny, gdyby w jednym i drugim wypadku piękno świata było odczuwane w sposób tak samo bezpośredni, czysty i pełny. Na szczęście jednak Bóg zechciał, by tak nie było. Ubóstwo jest przywilejem. Jest to opatrznościowe zrządzenie, bez którego piękno świata łatwo mogłoby stanąć w sprzeczności z miłością bliźniego. Niemniej wstręt, jaki czujemy w stosunku do ubóstwa – a każde umniejszenie bogactwa albo niebogacenie się może być odczute jako ubóstwo – jest w istocie wstrętem w stosunku do brzydoty. Dusza, której okoliczności nie pozwalają odczuwać piękna świata nawet w sposób niejasny, nawet poprzez kłamstwo, jest przeniknięta aż do samej głębi rodzajem wstrętu.

Miłość władzy wywodzi się z chęci zaprowadzenia wokół siebie ładu wśród ludzi i rzeczy, na wielką lub małą skalę, i ład ten pożądany jest przez wzgląd na uczucie piękna. W tym przypadku, jak i w przypadku zbytku, chodzi o to, żeby pewne ograniczone środowisko, które chciałoby się stale rozszerzać, urządzić w sposób sprawiający wrażenie powszechnego ładu. Niezadowolenie, chęć rozrostu, ma właśnie jako przyczynę pragnienie kontaktu z powszechnym pięknem, gdy tymczasem środowisko, które organizujemy, nie jest universum. Nie jest nim i go zakrywa. Wszechświat dookoła nas jest jak gdyby dekoracja teatralna.

Valery w poemacie Semira świetnie pozwala odczuć związek między tyrania a umiłowaniem piękna. Ludwik XIV poza prowadzeniem wojny, będącym narzędziem wzrostu władzy, interesował się tylko urządzaniem przyjęć i architektura. Zresztą i sama wojna, zwłaszcza taka, jaka była kiedyś, w żywy i przejmujący sposób pobudzała wrażliwość na piękno.

Sztuka jest dążeniem do przeniesienia w pewna ilość materii kształtowanej przez człowieka – obrazu nieskończonego piękna całego wszechświata. Jeśli próba jest udana, to owa cześć materii nie powinna zakrywać wszechświata, ale przeciwnie, objawiać wokół jego rzeczywistość.

Dzieła sztuki, które nie są prawdziwym i czystym odbiciem piękna świata, jakimś bezpośrednim otwarciem na nie, nie są też, ściśle mówiąc, piękne, nie są dziełami najwyższej rangi. Ich autorzy mogą mieć dużo talentu, lecz nie maja autentycznego geniuszu. Dotyczy to wielu dziel sztuki pośród najsławniejszych i najbardziej chwalonych. Każdy prawdziwy artysta musiał mieć rzeczywisty, prosty, bezpośredni kontakt z pięknem świata, ów kontakt, który jest jakby sakramentem. To Bóg był natchnieniem każdego dzieła sztuki najwyższej próby, choćby o jak najbardziej świeckim temacie. Za to wśród tych innych, dla których nie był on natchnieniem, blask piękna, który pokrywa niektóre z nich, mógłby równie dobrze być blaskiem diabelskim.

Przedmiotem wiedzy jest badanie i teoretyczna rekonstrukcja ładu świata; ładu świata i jego stosunku do umysłowej, psychicznej i fizycznej struktury człowieka. W przeciwieństwie do naiwnych złudzeń niektórych uczonych, ani użycie teleskopów i mikroskopów czy też najdziwniejszych formuł algebraicznych, ani nawet lekceważenie zasady niesprzeczności nie pozwalają wyjść Z granic tej struktury. Zresztą nie byłoby to pożądane. Przedmiotem wiedzy jest obecność we wszechświecie Mądrości, której jesteśmy braćmi – obecność Chrystusa poprzez materie, z której świat jest utworzony.

My sami odtwarzamy obraz ładu świata, wychodząc od ograniczonych, obliczalnych i ściśle określonych danych. Między tymi abstrakcyjnymi i przez to nadającymi się do posługiwania pojęciami sarni dostrzegamy wzajemne stosunki i ujmujemy je w formę związków. W ten sposób w obrazie, którego istnienie zależne jest od aktu naszej uwagi, możemy kontemplować i podziwiać konieczność, która jest sama treścią wszechświata, ale jako taka objawia nam się tylko w nagłych przebłyskach.

Nie ma kontemplacji bez miłości. Przyglądając się obrazowi ładu świata, nawiązujemy pewien kontakt z jego pięknością. Piękno świata jest ładem świata, który się kocha.

Praca fizyczna stanowi specyficzny kontakt z pięknem świata, a nawet w najlepszych chwilach kontakt o takiej pełni, jaka trudno by było znaleźć w czym innym. Artysta, uczony, myśliciel, mistyk powinni rzeczywiście podziwiać wszechświat, przebić te powłokę nierealności, która go zasłania i czyni z niego prawie dla wszystkich ludzi i prawie we wszystkich chwilach ich życia tylko sen czy dekoracje teatralna. Powinni – ale w większości wypadków nie mogą. Ten, kto ma członki złamane wysiłkiem dnia pracy, to znaczy dnia, w ciągu którego był poddany materii, nosi w swym ciele, niby cierń, realność wszechświata. Cała trudność polega dla niego na tym, by na nią patrzeć i by ja kochać. Jeśli zdoła to osiągnąć, kocha rzeczywistość.

To jest olbrzymi przywilej, który Bóg zachował dla swych biednych. Ale oni prawie nigdy o tym nie wiedza. Nikt im tego nie mówi. Nadmiar znużenia, dokuczliwe troski pieniężne, brak prawdziwej kultury – nie pozwalają im tego zauważyć. Wystarczyłyby niewielkie zmiany w ich sytuacji, żeby otworzyć im dostęp do skarbca. Rozdzierająca jest świadomość, jak łatwo byłoby w wielu wypadkach otworzyć skarbiec swym bliźnim i jak mijają wieki, a nikt się o to nie troszczy.

W epoce cywilizacji ludowej, której szczątki przechowujemy obecnie pod nazwa folkloru jako okazy muzealne, lud miał niewątpliwie dostęp do tego skarbca. Także mitologia, będąca bliska krewna folkloru, świadczy o tym, jeśli odczytać jej poezje.

Miłość cielesna we wszystkich swych postaciach, od najwyższej, prawdziwego małżeństwa czy miłości platonicznej, aż do najniższej, aż do rozpusty, ma jako przedmiot piękno świata. Miłość, która odnosi się do widoku nieba, równin, morza, gór, do ciszy natury, podkreślonej przez tysiąc szmerów, do podmuchów wiatru, do żaru słońca, ta miłość, która każdy człowiek przynajmniej przez chwile przeczuwa, jest miłością niepełną, bolesną, gdyż odnosi się do rzeczy, które nie są w stanie na nią odpowiedzieć, odnosi się do materii. Ludzie pragną przenieść te miłość na istotę podobna do siebie, zdolna na nią odpowiedzieć, powiedzieć “tak”, oddać się. Poczucie piękna związane z wyglądem istoty ludzkiej sprawia, że czasem to przeniesienie staje się możliwe, przynajmniej w sposób złudny. Ale prawdziwym celem pożądania jest piękno świata, piękno powszechne.

Ten rodzaj przeniesienia miłości wyraża cala literatura miłosna od najdawniejszych, najbardziej wytartych metafor i porównań poezji aż po subtelne analizy Prousta.

Pragnienie, aby w drugim człowieku kochać piękno świata, jest w istocie swej pragnieniem wcielenia. Tylko przez pomyłkę uważa się je za coś innego.
Tylko wcielenie może zaspokoić to pragnienie. Toteż blednie zarzuca się czasem mistykom używanie języka zakochanych. To oni są jego prawowitymi właścicielami. Inni maja prawo tylko go zapożyczać.

Jeśli miłość cielesna, niezależnie od jej poziomu, tak czy owak dążą ku pięknu – a wyjątki są być może tylko pozorne – pochodzi to stąd, że dla wyobraźni piękno zawarte w istocie ludzkiej czyni ja rodzajem odpowiednika ładu świata.

To dlatego grzechy w tej dziedzinie są ciężkie. Obrażają one Boga już dla tego samego, ze dusza nieświadomie jest w trakcie szukania Go. Zresztą wszystkie one sprowadzają się do tego, ze chce się w mniejszym lub większym stopniu obyć bez przyzwolenia. Lecz obyć się w zupełności bez niego jest najohydniejszym ze wszystkich ludzkich występków. Cóż jest okropniejszego niż brak poszanowania woli istoty, w której, choć może nieświadomie, szukamy obrazu Boga.

Jest także występkiem, choć już mniej ciężkim, zadowalanie się przyzwoleniem pochodzącym z niskich lub powierzchownych pobudek. Niezależnie od tego, czy związek cielesny zaistniał, czy nie, wymiana miłości jest bezprawna, jeśli z jednej i z drugiej strony przyzwolenie nie pochodzi z samego wnętrza duszy, w którym “tak” może być tylko czymś wieczystym. Zobowiązanie małżeńskie, choć dzisiaj często patrzy się na nie, jak na zwykła społeczna umowę, tkwi w samej naturze myśli ludzkiej dzięki związkowi między miłością cielesną i pięknością. Wszystko, co ma jakiś związek z pięknością, powinno być wyjęte spod działania czasu. Piękno jest wiecznością tu, na ziemi.

Nic dziwnego, że człowiek w chwili pokusy ma tak często poczucie absolutu, czegoś, co go nieskończenie przewyższa, czemu nie można się oprzeć. Absolut jest tu rzeczywiście obecny. Ale popełnia się omyłkę, przypuszczając, że tkwi on w przyjemności.

Pomyłka jest rezultatem przestawienia wyobraźni, która jest podstawowym mechanizmem myśli ludzkiej. Niewolnik, o którym mówi Hiob i który umierając, przestanie słyszeć głos swego pana, przypuszcza, że ten głos sprawia mu cierpienie. I to jest prawda. Ten głos każe mu aż nadto cierpieć. Mimo to jest w błędzie. Głos sam w sobie nie może zadawać bólu. Gdyby nie to, że jest on niewolnikiem, nie sprawiałby mu żadnej przykrości. Ale ponieważ jest niewolnikiem, ból i brutalność uderzeń bata przenikają poprzez słuch razem z głosem aż do wnętrza jego duszy. Nie jest w stanie się temu przeciwstawić. Nieszczęście zaciągnęło ten węzeł.

Tak samo człowiek, który sadzi, ze jest owładnięty przez przyjemność, w rzeczywistości jest owładnięty przez absolut, który w niej umieścił. Ten absolut ma się do przyjemności tak, jak uderzenia bata do głosu pana. Ale ten związek nie jest w tym wypadku wynikiem nieszczęścia, lecz wynikiem ukrytego występku, bałwochwalstwa. Święty Paweł ukazał pokrewieństwo istniejące między występkiem a bałwochwalstwem.

Ten, kto w przyjemności umieścił absolut, musi zostać przezeń owładnięty. Człowiek nie może walczyć z absolutem. Ten, kto umiał umieścić absolut poza przyjemnością, posiadł cnotę wstrzemięźliwości.

Różne rodzaje występków, używanie narkotyków w dosłownym lub przenośnym sensie tego słowa – to wszystko poszukiwanie stanu, w którym byłoby odczuwalne piękno świata. Pomyłka polega właściwie na szukaniu jakiegoś stanu szczególnego. Fałszywa mistyka jest także jedna z form tej pomyłki. Jeśli ta pomyłka tkwi dość głęboko w duszy, człowiek nie może jej nie ulec.

Biorąc ogólnie, wszystkie ludzkie gusty, od najbardziej występnych do najniewinniejszych, od najbardziej pospolitych do zupełnie indywidualnych,
odnoszą się do zespołu okoliczności, do środowiska, w którym wydaje się ludziom, ze będą mieli dostęp do piękna świata. Przywilej takiego lub innego zespołu okoliczności zawdzięcza się temperamentowi, śladom minionego życia, przyczynom najczęściej niemożliwym do poznania.

Jest tylko jeden wypadek, niestety częsty, kiedy urok przyjemności zmysłowej nie polega na kontakcie z pięknem: wtedy gdy, przeciwnie, stanowi ucieczkę od niego.

Dusza szuka tylko kontaktu z pięknem świata albo, na jeszcze wyższym poziomie, z Bogiem, ale równocześnie ucieka od tego kontaktu. Jeśli dusza od czegoś ucieka, ucieka zawsze albo od okropności brzydoty, albo od kontaktu z tym, co jest naprawdę czyste. Wszystko bowiem, co jest mierne, ucieka od światła, a we wszystkich duszach, wyjąwszy te, które są bliskie doskonałości, istnieje sporo mierności. Te mierna cześć duszy ogarnia panika za każdym razem, gdy ukazuje się trochę czystego piękna, czystego, dobra; chowa się ona wówczas za ciałem, robi sobie z niego zasłonę. Tak samo jak wojowniczy lud, aby powiodły mu się podboje, musi ukryć swa agresje za byle jakim pretekstem, którego wartość jest w tym wypadku zupełnie obojętna, tak samo mierna część duszy potrzebuje jakiegokolwiek pretekstu, aby uciec od światła. Urok przyjemności, obawa przed cierpieniem – dostarczają tego pretekstu. Tu znowu nie przyjemność, lecz absolut opanowuje dusze, ale już nie jako przedmiot przyciągający, lecz jako przedmiot odrazy. Bardzo tez często w poszukiwaniu przyjemności cielesnej dochodzi do kombinacji obu tendencji, dążenie do czystego piękna i chęć ucieczki daleko od niego gmatwają się tak, ze nie można ich rozeznać.

Zawsze jest obecna, w każdym razie w zajęciach ludzi obojętnie jakich, troska o piękno świata dostrzegane w obrazach mniej lub więcej zniekształconych lub zbrukanych. Wskutek tego nie ma w życiu ludzkim dziedziny, która byłaby wyłącznie dziedzina natury. To, co nadprzyrodzone, jest w sposób ukryty obecne wszędzie; pod tysiącem różnych postaci, Laska i grzech śmiertelny są wszędzie.

Pomiędzy Bogiem i tym połowicznym, nieświadomym, czasem występnym poszukiwaniem piękna jedyne pośrednictwo stanowi piękno świata. Chrześcijaństwo nie wcieli się, dopóki nie przyswoi sobie myśli stoickiej,, żarliwej miłości do świata, do tej ziemskiej ojczyzny, która jest wszechświat. W dniu, w którym przez trudne dziś do pojęcia nieporozumienie chrześcijaństwo oddzieliło się od stoicyzmu, skazało się ono na egzystencje abstrakcyjna i w izolacji.

Nawet najwznioślejsze osiągnięcia w zakresie poszukiwania piękna, na przykład w sztuce czy nauce, nie są w rzeczywistości piękne. Jedyna pięknością rzeczywistą, jedyną pięknością, która jest realna obecnością Boga, jest piękność wszechświata. Wszystko, co jest mniejsze niż wszechświat, nie jest piękne.

Wszechświat jest piękny, tak jak piękne byłoby doskonale dzieło sztuki, gdyby choć jedno z nich mogło zasługiwać na to miano. Toteż nie zawiera on nic, co mogłoby stanowić jakiś cel czy jakieś dobro. Nie zawiera żadnej celowości poza samym uniwersalnym pięknem. Oto zasadnicza prawda o wszechświecie, która trzeba poznać: jest on absolutnie pozbawiony celowości. Żadna forma celowości nie da się tu zastosować, chyba tylko przez kłamstwo lub pomyłkę.

Jeśli ktoś pyta, dlaczego w jakimś wierszu dane słowo znajduje się na danym miejscu, i jeśli istnieje na to odpowiedz, to albo wiersz nie jest pierwszej jakości, albo czytelnik nic nie zrozumiał. Jeśli można uzasadnić, że słowo to znajduje się w danym miejscu, żeby wyrazić jakaś myśl, dla gramatycznego związku, dla rymu czy aliteracji, dla wypełnienia wiersza czy dla kolorytu lokalnego, czy nawet dla kilku tych powodów naraz – to oznaczałoby, że kompozycja wiersza polegała na poszukiwaniu efektu, a nie na prawdziwym natchnieniu. W wypadku wiersza naprawdę pięknego jedyna odpowiedzią jest, że słowo znajduje się tu, gdyż tu jest miejsce dla niej odpowiednie. Dowodem tego jest to, że właśnie tu się znajduje i ze wiersz jest piękny – to znaczy, że czytelnik nie pragnie, żeby był inny.

Tak to sztuka naśladuje piękno świata. Odpowiedniość rzeczy, istot, zdarzeń polega na tym, że one istnieją i że nie powinniśmy pragnąć, żeby nie istniały lub żeby były inne. Takie życzenie jest bezbożnością w stosunku do naszej ojczyzny-kosmosu, uchybieniem względem stoickiej miłości wszechświata.

Na pytanie Beaumarchais’go: “Dlaczego te rzeczy, a nie inne?” – nie ma nigdy odpowiedzi, ponieważ wszechświat jest pozbawiony celowości. Nieobecność celowości jest równoznaczna z panowaniem konieczności. Rzeczy mają swe przyczyny, a nie cel. Ci, którzy sądzą, że poznali szczegółowe plany Opatrzności, przypominają profesorów, którzy umniejszają piękno poematu, zajmując się tak zwana interpretacja tekstu.

W sztuce odpowiednikiem tego panowania konieczności jest opór materii i dowolność reguł. W doborze słów rym narzuca poecie kierunek zupełnie nie mający związku z ciągłością myśli. Jego rola w poezji jest być może analogiczna do roli cierpienia w życiu. Cierpienie zmusza do tego, by cała dusza odczuwać brak celowości.

Jeśli miłość jest nastawieniem duszy, to im bardziej oddajemy się kontemplowaniu konieczności, im mocniej przyciskamy do żywego ciała jej twardość i metaliczny chłód, tym bardziej zbliżamy się do piękna świata. To właśnie odczuwał Hiob. Ponieważ był tak uczciwy w swym cierpieniu, ponieważ nie dopuścił do siebie żadnej myśli zdolnej zakłócić jego prawdę, Bóg zstąpił ku niemu, by mu objawić piękno świata.

Właśnie ponieważ nieobecność celowości, nieobecność intencji jest treścią piękna świata, Chrystus zalecił nam przyglądać się, jak deszcz i światło słońca spływają bez różnicy na dobrych i złych. Przypomina to ostatni krzyk Prometeusza: »Niebo, po którym dla wszystkich wspólne światło krąży”.Chrystus każe nam naśladować to piękno. Platon w Timajosie tez nam doradza, byśmy przez kontemplacje upodobnili się do pięknego świata, do okrężnego ruchu, który sprawia, że następują po sobie dnie i noce, miesiące, pory roku i lata. W tych ruchach okrężnych, w ich połączeniach objawia się również brak intencji i celowości; jaśnieje w nich czyste piękno.

Wszechświat jest nasza ojczyzna, ponieważ może być przez nas kochany i ponieważ jest piękny. Jest tu, na ziemi, nasza jedyna ojczyzna. Ta myśl jest istota mądrości stoików. Mamy też ojczyznę niebieska. W pewnym sensie jednak, ponieważ jej nie znamy, zbyt trudno jest ja kochać. Równocześnie w pewnym sensie zbyt łatwo ją kochać, ponieważ możemy wyobrażać ją sobie tak, jak się nam podoba. Ryzykujemy, że pod tym mianem będziemy kochać fikcje. Jeśli umiłowanie tej fikcji jest dość silne, czyni ono każda cnotę łatwa, ale też mało wartościową. Kochajmy naszą ziemską ojczyznę. Ona jest rzeczywista, oporna naszej miłości. To ja Bóg nam przeznaczył do kochania. Chciał, żeby kochanie jej było trudne, niemniej możliwe.

Czujemy się tu, na ziemi, obcy, wykorzenieni, na wygnaniu. Jak Ulisses, przeniesiony przez marynarzy w czasie snu, obudził się w nieznanym kraju i tęsknił do Itaki tęsknotą, która rozrywają mu dusze. Nagle Atena otworzyła mu oczy i wtedy spostrzegł, że jest w Itace. Tak samo każdy człowiek, który nic strudzenie tęskni za swoją ojczyzną, który ani Kalipso, ani syrenom nie daje wyrwać z siebie tej tęsknoty, spostrzega nagle pewnego dnia, że znajduje się w swojej ojczyźnie.

Naśladowaniem piękna świata, odpowiedzią na nieobecność celowości, intencji, rozróżnień jest w nas samych nieobecność intencji, wyrzeczenie się własnej woli. Być doskonale posłusznym, to być doskonałym, tak jak Ojciec nasz niebieski jest doskonały.

W stosunkach między ludźmi niewolnik – choć jest posłuszny swemu panu – nie staje się przez to do niego podobny. Przeciwnie – im bardziej jest poddany, tym większy staje się dystans między nim i tym, który wydaje mu rozkazy.

Inaczej jest między człowiekiem a Bogiem. Stworzenie rozumne, jeśli jest absolutnie posłuszne, staje się, w stopniu takim, jaki mu przysługuje, doskonałym obrazem Wszechmocnego.

To, co w człowieku jest obrazem samego Boga, jest czymś, co w nas łączy się z faktem istnienia w nas osobowości, lecz nic jest tym faktem samym w sobie. Jest to zdolność rezygnowania z osobowości. Jest to posłuszeństwo.

Za każdym razem, gdy człowiek wznosi się do tego stopnia doskonałości, który przez uczestnictwo czyni zeń istotę boska, pojawia się w nim jakaś cecha bezosobowości, anonimowości. Tłumi się jego głos. Przejawia się to w wielkich dziełach sztuki i myśli ludzkiej, w wielkich czynach świętych i w ich słowach.

Jest więc w pewnym sensie prawda, że trzeba pojmować Boga bezosobowo w tym znaczeniu, że jest on boskim wzorem osoby, która przez wyrzeczenie przewyższa sama siebie. Pojmować Boga jako osobę wszechmocna lub pod imieniem Chrystusa uważać za osobę ludzką – znaczyłoby to wyzbyć się prawdziwej miłości Boga. Oto dlaczego trzeba kochać doskonałość Ojca w tym, ze tak równo rozdziela światło słoneczne. Boski absolutny wzór tego wyrzeczenia w nas, które jest posłuszeństwem – oto twórcza i porządkująca zasada wszechświata, oto pełnia bytu.

Ponieważ wyrzeczenie się osobowości czyni z człowieka odbicie Boga, czymś tak strasznym jest ograniczenie ludzi do stanu martwej materii przez spychanie ich w niedole. Wraz z charakterem osoby ludzkiej odbiera się im możliwość wyrzeczenia się go; wyjątek stanowią tylko ci, co już są do tego wystarczająco przygotowani. Tak jak Bóg Stworzył nasza autonomie, abyśmy mieli możność wyrzeczenia się jej przez miłość, dla tej samej przyczyny powinniśmy starać się o zachowanie autonomii naszych bliźnich. Ten, kto jest doskonale posłuszny, nieskończenie wysoko ceni w ludziach zdolność wolnego wyboru.

Tak samo nie ma sprzeczności między umiłowaniem piękna świata i współczuciem. To umiłowanie nie przeszkadza cierpieć samemu, gdy się jest nieszczęśliwym. Nie przeszkadza też cierpieć z powodu nieszczęścia innych. Umiłowanie to po prostu jest na innym planie niż cierpienie.

Miłość piękna świata, pozostając miłością powszechna, pociąga za sobą, jako miłość podrzędna i jej poddana, miłość wszystkich rzeczy naprawdę cennych, które zły los może zniszczyć. Wartości naprawdę cenne to te, które tworzą drabinę ku pięknu świata, które otwierają się na nic. Ten, kto poszedł dalej, aż do samego piękna świata, nie umniejsza swej miłości do nich, przeciwnie, miłość ta staje się jeszcze o wiele większa.

Do liczby tych wartości cennych zaliczamy czyste i autentyczne osiągnięcia sztuki i nauki. W sposób bardziej ogólny jest to wszystko to, co otacza poezja życie ludzkie we wszystkich warstwach społecznych. Każda istota ludzka zakorzenia się tu, na ziemi, za pośrednictwem jakiejś ziemskiej poezji, będącej odbiciem światła niebieskiego i stanowiącej mniej lub bardziej mgliście odczuwana więź z prawdziwą ojczyzną. Niedola jest wykorzenieniem.

Społeczności ludzkie, jedne mniej, inne więcej, zależnie od stopnia swej doskonałości, otaczają poezją życie swych uczestników. Są one obrazami i odbiciami społeczności ogólnoświatowej. Zresztą, im bardziej mają one formę narodów, im bardziej chcą same być ojczyznami, tym bardziej zniekształcony i skażony przedstawiają one obraz. Ale niszczenie materialne lub moralne tych społeczności lub wykluczanie z nich istot ludzkich, spychanie ich między wyrzutków społeczeństwa, to przecinanie wszelkich więzów poezji i miłości miedzy duszami ludzkimi i wszechświatem. To zanurzanie ich siła w okropności brzydoty. Nie ma chyba większej zbrodni. My wszyscy jesteśmy wspólnikami niezliczonej ilości takich przestępstw. Gdybyśmy byli w stanie to zrozumieć, powinniśmy wszyscy płakać nad tym krwawymi łzami.

Simone Weil

tłum. Krystyna Konarska-Łosiowa

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code