Simone Weil

(I) Formy nieuświadomionej miłości Boga

Spread the love

Formy nieuświadomionej miłości Boga (część pierwsza)

Simone Weil

Przykazanie: “kochaj Boga” wyraża przez swoja formę rozkazującą, że chodzi tu nie tylko o zgodę, która dusza może dać lub której może odmówić, w chwili gdy sam Bóg przychodzi ująć rękę swej przyszłej oblubienicy, lecz także o miłość poprzedzająca te odwiedziny. Chodzi tu bowiem o trwale zobowiązanie.

Bóg nie może być przedmiotem miłości uprzedniej, gdyż nie zna ona jeszcze obecności Bożej. Musi więc mieć inny przedmiot. Mimo to jej przeznaczeniem jest, żeby stała się miłością Boża. Można ją nazwać pośrednią lub nieuświadomioną miłością Boga.

Jest to prawda nawet wtedy, kiedy przedmiot tej miłości nazwiemy Bogiem. Gdyż wtedy można powiedzieć, że ta nazwa nadana została w sposób nieodpowiedni, albo też, że użycie jej jest uzasadnione jedynie ze względu na przewidziany rozwój tej miłości.

Nieuświadomiona miłość Boga może być tu, na ziemi, zwrócona bezpośrednio tylko ku trzem przedmiotom, w których Bóg jest obecny w sposób rzeczywisty, choć ukryty. Są to – ceremonie religijne, piękno świata i nasz bliźni. Są to wiec trzy miłości.

Do tych trzech miłości trzeba by może dorzucić przyjaźń; ściśle biorąc, różni się ona od miłości bliźniego.

Te miłości pośrednie maja dokładnie te sama wartość. Zależnie od okoliczności, temperamentu i powołania ta lub ‘inna z nich pierwsza pojawia się w duszy, ta lub inna dominuje w okresie przygotowawczym. Niekoniecznie musi to być jedna i ta sama przez cały czas trwania tego okresu.

Jest możliwe, że w większości przypadków okres przygotowawczy zostaje doprowadzony do końca i dusza jest gotowa na przyjecie osobistej wizyty swego Mistrza dopiero wtedy, kiedy nosi w sobie, i to w wysokim stopniu, te wszystkie trzy miłości pośrednie.

Zespół tych miłości stanowi miłość Boga w formie ukrytej, odpowiedniej dla okresu przygotowawczego.

Nie znikają one jednak, gdy w duszy zjawia się miłość Boga we właściwym znaczeniu tego słowa, staja się tylko wtedy nieskończenie silniejsze i to wszystko razem stanowi jedna miłość.

Musi ona jednak być poprzedzona ukryta forma miłości, która nieraz przez długi czas sama króluje w duszy, u wielu może aż do śmierci. Ta miłość ukryta może osiągnąć bardzo wysoki stopień czystości i siły.

Każda z form tej miłości, w momencie gdy przenika do duszy, ma wartość sakramentu.

Miłość bliźniego

Chrystus dał dość jasne wskazówki dotyczące miłości bliźniego. Powiedział, że kiedyś podziękuje swym dobroczyńcom, mówiąc: Byłem głodny i nakarmiliście mnie. Kto może być dobroczyńca Chrystusa, jak nie sam Chrystus? Jak człowiek może nakarmić Chrystusa, jeśli nie jest, przynajmniej w danej chwili, wzniesiony do tego stanu, o którym mówi święty Paweł, że już żyje nie on sam, lecz żyje w nim Chrystus?

W tekście Ewangelii mowa jest tylko o obecności Chrystusa w cierpiącym. Mimo to wydaje się, że godność duchowa tego, który otrzymuje dar, nie wchodzi tu w grę. Trzeba wiec przyjąć, że to sam dobroczyńca, jako nosiciel Chrystusa, daje go wraz z chlebem nieszczęśliwemu i zgłodniałemu. Ten zaś może te obecność uznać lub nie, zupełnie tak jak przystępujący do komunii. Jeśli dar jest dobrze dany i dobrze przyjęty, przejęcie kawałka chleba od jednego człowieka do drugiego jest prawdziwą komunią.

Dobroczyńcy Chrystusa nie są przez niego nazwani miłującymi ani miłosiernymi.
Są nazwani sprawiedliwymi.Ewangelia nie czyni żadnego rozróżnienia między miłością bliźniego a sprawiedliwością. Także w oczach Greków cześć dla Zeusa i jego wstawiennictwa była pierwszym z obowiązków sprawiedliwości. To myśmy wymyślili rozróżnienie między sprawiedliwością i miłosierdziem. Łatwo jest zrozumieć dlaczego. Nasze pojecie sprawiedliwości zwalnia tego, który posiada, od dawania. Jeśli daje pomimo wszystko, uważa, że ma prawo być z siebie zadowolony. Uważa, ze spełnił dobry uczynek. Jeśli chodzi o otrzymującego, to zależnie od tego, jak rozumie on to pojęcie, albo zwalnia go ono od wszelkiej wdzięczności, albo zmusza do poniżających podziękowań.

Tylko zupełna identyfikacja sprawiedliwości i miłości umożliwia równocześnie, z jednej strony, współczucie i wdzięczność – z drugiej poszanowanie godności nieszczęścia u nieszczęśliwego przez niego samego i przez innych.

Należy przypuszczać, że żadna dobroć, pod groza ukrywania winy pod fałszywymi pozorami dobroci, nie może posunąć się dalej niż sprawiedliwość. Sprawiedliwość bowiem jest rzeczą tak piękną, ze trzeba sprawiedliwemu dziękować za to, że jest sprawiedliwy, tak jak dziękujemy Bogu za jego wielka chwale. Każda inna wdzięczność jest służalcza, prawie że zwierzęca.

Jedyna różnica między tym, który uczestniczy w akcie sprawiedliwości, a tym, który odbiera płynące z niego materialne korzyści, polega na tym, że dla pierwszego piękno sprawiedliwości jest tylko widowiskiem, a dla drugiego przedmiotem kontaktu, a nawet jakby rodzajem pożywienia. W ten sposób uczucie, które u pierwszego jest zwykłym podziwem, zostaje u drugiego podniesione do stopnia o wiele wyższego przez płomień wdzięczności.

Nie być wdzięcznym, gdy zostało się potraktowanym sprawiedliwie w okolicznościach, w których łatwo można było doznać niesprawiedliwości, to pozbawiać się cnoty nadprzyrodzonej, sakramentalnej, zawartej w każdym akcie czystej sprawiedliwości.

Nic nie pozwala tak dobrze zrozumieć tej cnoty, jak doktryna sprawiedliwości naturalnej, wyłożona z nieporównana rzetelnością umysłu w paru cudownych liniach u Tucydydesa.

Ateńczycy, prowadząc wojnę przeciwko Sparcie, chcieli zmusić mieszkańców małej wysepki Melos, od dawna sprzymierzonej ze Sparta i dotąd neutralnej, aby się do nich przyłączyli. Nadaremnie Melajczycy wzywali sprawiedliwości wobec ateńskiego ultimatum, błagali o litość dla swego starożytnego miasta. Ponieważ nie chcieli ustąpić, Ateńczycy zrównali miasto z ziemia, zabili wszystkich mężczyzn, a kobiety i dzieci sprzedali w niewolę.

Zdania, o których mowa, wkłada Tucydydes w usta Ateńczyków. Zaczynają oni od stwierdzenia, iż nie będą próbowali dowieść, że ich ultimatum jest sprawiedliwe.

“Zajmijmy się raczej tym, co jest możliwe … Wiecie tak samo jak my, że stosownie do uformowania umysłu ludzkiego, to co jest sprawiedliwe, rozpatrywane jest tylko wtedy, kiedy istnieje jednakowa konieczność z jednej i drugiej strony. Ale jeśli mamy mocnego i słabego, to to, co jest możliwe, zostaje narzucone przez pierwszego, a przyjęte przez drugiego”.

Mieszkańcy Melos stwierdzili., że w razie bitwy będą mieli bogów po swojej stronie, gdyż ich sprawa jest słuszna. Ateńczycy odpowiedzieli, że nie widza żadnego powodu, by tak przypuszczać.

“W stosunku do bogów mamy wiarę, w stosunku do ludzi pewność, że zawsze, gdyż jest to koniecznością natury, każdy rozkazuje tam, gdzie czuje, że ma władzę. Nie myśmy ustanowili to prawo, nie my pierwsi je stosujemy. Myśmy je zastali, my je zachowujemy, jak by miało trwać wiecznie, i dlatego je stosujemy. Wiemy dobrze, że i wy, tak jak wszyscy inni, doszedłszy do tego samego stopnia potęgi, postępowalibyście w ten sposób”.

Ta przenikliwość w ujmowaniu pojęcia niesprawiedliwości jest czymś, co choć na niższym poziomie, pozostaje jednak w związku ze światem miłosierdzia. Jest to jasność, która zostaje tam, gdzie miłosierdzie istniało, ale wygasło. Poniżej są już tylko ciemności, wśród których mocny szczerze wierzy, że jego sprawa jest słuszniejsza od sprawy słabszego. Tak się miała rzecz miedzy Rzymianami a Hebrajczykami.

Możliwość, konieczność, to są pojęcia przeciwstawiane tu sprawiedliwości. Możliwe jest to wszystko, co mocny może narzucić słabszemu. Warto rozpatrzyć, jak daleko sięga ta możliwość. Jeśli przypuszczamy, że mocny zna jej zakres, to jest pewne, ze spełni on swa wolę aż do ostatniej granicy możliwości. To jest konieczność mechaniczna. Inaczej byłoby tak, jakby chciał i równocześnie nic chciał. Jest w tym konieczność tak dla mocnego, jak dla słabego.

Kiedy te dwie istoty ludzkie działają razem i żadna z nich nie ma władzy, by coś drugiemu narzucić, muszą się porozumieć. Sięga się wtedy do sprawiedliwości, bo tylko ona może uzgodnić dwie wole. Ona jest obrazem tej Miłości, która w Bogu łączy Ojca i Syna, która jest wspólna myślą rozdzielonych istot myślących. Ale kiedy jedna jest silna, druga słaba, nie ma potrzeby, aby łączyły się dwie wole. Jest tylko jedna wola, silnego. Słaby musi słuchać. Wszystko dzieje się tak jak wtedy, gdy człowiek posługuje się materia. Nie istnieją dwie wole, które trzeba uzgadniać. Człowiek chce, materia się poddaje. Słaby jest jak gdyby rzeczą. Nie ma żadnej różnicy między rzuceniem kamienia, żeby odpędzić natrętnego psa, a powiedzeniem niewolnikowi: “Wygon tego psa”.

Począwszy od pewnego stopnia nierówności w nierównych stosunkach sił między ludźmi, istnieje dla słabszych groźba przejścia w stan materii i utraty osobowości. Starożytni mówili: “Człowiek traci polowe swej duszy, w chwili gdy staje się niewolnikiem”.

Zrównoważone szale wagi, obraz stosunku równych sił, były w całym starożytnym świecie, a przede wszystkim w Egipcie, symbolem sprawiedliwości. Możliwe, ze waga była przedmiotem kultu religijnego, zanim zaczęto używać jej w handlu. Użycie jej w handlu jest obrazem tej wzajemnej zgody, która będąc sama istotą sprawiedliwości, ma być zasada wymiany. Oparta na wzajemnej zgodzie definicją sprawiedliwości, która mieściła się w prawodawstwie Sparty, była prawdopodobnie pochodzenia egeokreteńskiego.

Jeśli ma się przewagę w nierównym stosunku sil, nadprzyrodzona cnota sprawiedliwości polega na dokładnie takim postępowaniu, jak gdyby istniała równość. Dokładnie i pod każdym względem, we wszystkich odcieniach akcentu i postawy, gdyż jeden taki odcień może wystarczyć, by zepchnąć niżej stojącego do stanu materii (który w tej sytuacji staje się jego stanem naturalnym), tak jak najmniejszy wstrząs powoduje zamarzanie reszty wody, która pozostała płynna, poniżej zera stopni.

Dla słabszych, w ten sposób traktowanych, ta sama cnota polega na tym,by nie wierzyli, ze istnieje naprawdę równość sił, lecz ze tylko szlachetności drugiej strony zawdzięczają ten sposób traktowania. To właśnie nazywa się wdzięcznością. Dla słabszego traktowanego w przeciwny sposób nadprzyrodzona cnota sprawiedliwości polega na zrozumieniu, że to, co znosi, z jednej strony, jest zupełnie różne od sprawiedliwości, z drugiej jednak strony, jest dostosowane do konieczności mechanizmu natury ludzkiej. Nie powinien się poddawać, ale też nie powinien się buntować.

Kto traktuje jako równych sobie tych, którzy wskutek nierównego stosunku sił stanęli o wiele niżej od niego, ten naprawdę obdarza ich swym dostojeństwem istoty ludzkiej, którego los ich pozbawił. Jak dalece jest to w mocy stworzenia, odtwarza w nich pierwotne dobrodziejstwo Stwórcy.

Jest to cnota par excellence chrześcijańska. Wyrażają ją także słowa egipskiej Księgi Umarłych, równie wzniosłe jak słowa Ewangelii: “Nikt przeze mnie nic płakał. Nigdy nie przemawiałem głosem wyniosłym. Nigdy w nikim nie wzbudzałem strachu. Nigdy nie bylem głuchy na słowa sprawiedliwości i prawdy”.

Wdzięczność u nieszczęśliwego, jeśli jest czysta, jest po prostu udziałem w tej samej cnocie, gdyż ten tylko może ją docenić, kto sam jest do niej zdolny. Inni odczuwają jej skutki, lecz pozbawieni są tego rozeznania. Taka cnota jest identyczna z realna czynna wiara w prawdziwego Boga. Ateńczycy Tucydydesa sądzili, ze bóstwo, tak jak człowiek w stanie pierwotnym, rozkazuje aż do ostatnich granic możliwości.

Prawdziwy Bóg to Bóg pojmowany jako wszechmoc, lecz nie rozkazujący wszędzie, gdzie może; przebywa On bowiem w niebie lub tez tu, na ziemi, ale w utajeniu.

Ci z Ateńczyków, którzy wyrznęli mieszkańców Melos, nie mieli już w ogóle pojęcia o takim Bogu.

O ich pomyłce świadczy przede wszystkim to, iż wbrew ich twierdzeniu, zdarza się, choć niesłychanie rzadko, że przez czysta szlachetność człowiek wstrzymuje się od rozkazywania tam, gdzie miałby po temu władzę. To, co jest możliwe dla człowieka, tym bardziej jest możliwe dla Boga.

Można te przykłady podawać w wątpliwość. Ale jest pewne, że jeśli w tym
lub innym przykładzie można by było dowieść, że chodzi tu tylko o czysta szlachetność, to ta szlachetność byłaby ogólnie podziwiana. Wszystko, co człowiek jest w stanie podziwiać, jest możliwe dla Boga.

Widok tego świata jest dowodem jeszcze pewniejszym. Nigdzie nie znajdujemy na nim czystego dobra. Wobec tego albo Bóg nie jest wszechmocny, albo nie jest absolutnie dobry, albo też nie rozkazuje wszędzie tam, gdzie by mógł.

W ten sposób istnienie zła na ziemi nie tylko nie jest dowodem przeciwko istnieniu Boga, lecz jest tym, co nam Go objawia w całej prawdzie.

Stwarzanie nie jest dla Boga aktem własnej ekspansji, lecz powstrzymania się, wyrzeczenia. Bóg i wszystko to, co On stworzył, stanowi razem mniej niż Bóg sam. Bóg przyjął to pomniejszenie. Dał z siebie część bytu. Dał siebie w tym akcie swej boskości. To dlatego święty Jan mówi, że Baranek był zabity od powstania świata. Bóg dopuścił, aby istniały rzeczy inne od Niego i o nieskończenie mniejszej wartości. Przez ten akt twórczy zaparł się samego siebie, tak jak Chrystus nam nakazuje, abyśmy się siebie zaparli. Bóg zaparł się samego siebie dla nas, aby nam umożliwić zaparcie się dla Niego. Ta nasza odpowiedz, która jest jakby echem i której wolno nam odmówić, jest jedynym możliwym usprawiedliwieniem tego szaleństwa miłości w akcie stwórczym.

Religie, które pojęły to wyrzeczenie, ten dobrowolny dystans, dobrowolne usuniecie się Boga, jego pozorna nieobecność i utajona obecność na ziemi, te religie są prawdziwe, są tłumaczeniem na inny język wielkiej Nowiny. Religie, które przedstawiają bóstwo jako rozkazujące wszędzie tam, gdzie sięga jego władza, są fałszywe. Nawet gdy są monoteistyczne, są bałwochwalcze.

Ten, kto przez nieszczęście spadł do stanu rzeczy martwej i biernej, a dzięki szlachetności innych powraca, przynajmniej na pewien czas, do stanu
ludzkiego, ten, jeśli umieć przyjmować i odczuwać prawdziwą treść tej szlachetności, otrzymuje w tym momencie dusze zrodzona wyłącznie z miłości.
Z góry otrzymuje życie z wody i z ducha. (Słowo używane w Ewangelii, anothen, znaczy częściej “z góry” niż “na nowo”). Odnosić się z miłości do bliźniego znajdującego się w nieszczęściu, to tak jak gdyby udzielić mu chrztu.

Ten, kto spełnia czyn szlachetny, nie mógłby tak postąpić, gdyby nie przeniósł się myślą w tego drugiego człowieka. On tez w tej chwili jest złożony tylko z wody i z ducha.

Szlachetność i współczucie są nierozłączne i maja swój wzór w Bogu, w akcie stworzenia i w Męce.

Chrystus nas poucza, że nadprzyrodzona miłość bliźniego polega na wymianie współczucia i wdzięczności, przebiega ona jak błyskawica między dwiema istotami, z których jedna posiada osobowość ludzka, a druga jest jej pozbawiona. Jedna z nich jest tylko strzępem nagiego ciała nad brzegiem rowu, strzępem nieruchomym i krwawiącym, bez imienia, o którym nikt nic nie wie. Ci, którzy przechodzą obok tej rzeczy, zaledwie ja spostrzegają i w parę minut później już nawet nie pamiętają, że ją widzieli. Ktoś jeden zatrzymuje się i okazuje zainteresowanie. Czyny, które potem następują, są tylko automatycznym skutkiem tej chwili uwagi. Jest ona twórcza, lecz gdy działa, jest aktem wyrzeczenia. Przynajmniej wtedy, gdy jest czysta. Człowiek przyjmuje pewne umniejszenie, skupiając się, aby wydać z siebie energię, która nie rozszerzy jego władzy, pozwoli tylko istnieć innej i niezależnej od niego istocie. Co więcej, pragnąc istnienia tej drugiej istoty, to znaczy przenieść się w nią mocą empatii i wskutek tego mieć również udział w stanie martwej materii, w której ona się znajduje.

Spełnienie tego jest w tym samym stopniu przeciwne naturze u człowieka, który nie znał nieszczęścia i nie zdaje sobie sprawy, czym ono jest, jak u człowieka, który je poznał lub przeczuł i poczuł do niego wstręt.

Nie jest rzeczą dziwną, że człowiek, który ma chleb, odda z niego kawałek głodnemu. Zdumiewające jest, że może on to uczynić w inny sposób, niż dokonuje się kupna jakiejś rzeczy. Jałmużna, gdy nie wynika ze źródeł nadprzyrodzonych, jest podobna do transakcji handlowej. Za nią kupuje się nieszczęśliwego.

Czegokolwiek by człowiek pragnął w zbrodni, jak i w najwyższej cnocie, wśród drobnych trosk, jak i wśród wielkich planów, zawsze treścią jego woli jest przede wszystkim to, aby chcieć w sposób wolny. Pragnąc, aby ta zdolność swobodnego wyboru istniała u drugiego człowieka, który był jej pozbawiony przez nieszczęście, to przenieść się w niego, przystać samemu na nieszczęście, czyli na zniszczenie samego siebie. Wyrzekając się siebie, człowiek staje się zdolny, po Bogu, do uznania – przez twórcza afirmacje drugiego człowieka. Dając siebie jako okup za bliźniego, spełnia akt odkupienia.

Sympatia słabszego do silniejszego jest czymś naturalnym, gdyż słabszy, przenosząc się w tego, który ma nad nim przewagę, zyskuje wyimaginowana siłę. Sympatia silniejszego do słabszego, będąc odwrotnością tamtego procesu, jest przeciwna naturze.

Dlatego uczucie sympatii słabego względem silnego tylko wtedy jest czyste, jeśli jedynym jego przedmiotem jest sympatia, jaka ten drugi mu okazuje, będąc rzeczywiście szlachetnym. To jest właśnie nadprzyrodzona wdzięczność, polegająca na tym, że jest się szczęśliwym, będąc przedmiotem nadprzyrodzonego współczucia. Pozostawia ono dumę całkowicie nietkniętą.
Zachowanie w nieszczęściu tej prawdziwej dumy jest także sprawa nadprzyrodzona. Czysta wdzięczność – tak jak i czyste współczucie –
są w swej istocie zgoda na nieszczęście. Nieszczęśliwy i jego dobroczyńca, między którymi nierówność losu ustaliła nieskończony dystans, jednoczą. się w tej zgodzie. Istnieje między nimi przyjaźń w sensie pitagorejskim, cudowna harmonia i równość.

Równocześnie jeden i drugi są całą duszą przeświadczeni o tym, że lepiej jest nie wszędzie rozkazywać, choć ma się po temu władzę. Ta myśl, jeśli wypełnia całą. duszę i rządzi wyobraźnią, która jest źródłem czynów, stanowi prawdziwą wiarę. Odnosi ona bowiem dobro poza ten świat, tam, gdzie są. wszystkie źródła potęgi, i uznaje, że jest ono wzorem tego tajemniczego punktu, który tkwi w centrum osoby ludzkiej i jest podstawa wyrzeczenia.

Nawet w sztuce lub wiedzy produkcja drugorzędna, błyskotliwa lub przeciętna, jest powiększaniem siebie, gdy tymczasem produkcja najwyższej klasy, twórczość, jest wyrzeczeniem się siebie. Nie rozróżnia się tego, gdyż sława często miesza ze sobą i pokrywa swym blaskiem w równej mierze twory pierwszej jakości, jak i te najbardziej błyskotliwe, lecz drugorzędne, dając nawet często pierwszeństwo tym ostatnim.

Miłość bliźniego, wypływając z twórczego skupienia, jest analogiczna do geniuszu.

Skupienie twórcze polega na tym, by rzeczywiście skoncentrować uwagę na tym, co istnieje. W bezimiennym ciele, porzuconym na skraju drogi, ludzkość nie istnieje. Samarytanin, który się zatrzymuje i dostrzega je, zwraca jednak uwagę na te nieobecna. ludzkość, a czyny, które po tym następują, świadczą, że była to rzeczywista, skupiona uwaga.

Wiara, mówi święty Paweł, jest widzeniem rzeczy niewidzialnych. W tej chwili uwagi wiara jest obecna tak samo jak miłość.

Tak samo człowiek, który jest całkowicie na łasce innych, jak gdyby nie istnieje. Nie istnieje niewolnik ani w oczach pana, ani w swoich własnych. W Ameryce czarni niewolnicy, gdy któryś z nich przypadkowo zranił się w nogę lub w rękę, mówili: “To nic, to noga pana, to ręka pana”. Ten, kto jest w zupełności pozbawiony jakichkolwiek dóbr, w których krystalizuje się szacunek społeczny, jak gdyby nie istnieje. Jedna z ludowych piosenek hiszpańskich wyraża to w zadziwiająco prawdziwych słowach: “Jeśli ktoś chce się stać niewidzialnym, to najpewniejszy na to sposób stać się biednym”. Ale miłość widzi rzeczy niewidzialne.

Bóg pomyślał to, co nie istniało, i przez sam fakt tej myśli powołał do bytu. W każdej chwili istniejemy tylko dzięki temu, że Bóg godzi się – choć naprawdę nie istnieliśmy – podtrzymać w swej myśli nasze istnienie. Przynajmniej w ten sposób po ludzku, wiec, co za tym idzie, fałszywie, wyobrażamy sobie stworzenie; mimo wszystko ten obraz zawiera w sobie cześć prawdy. Tylko Bóg ma moc myślenia realnie tego, co nie istnieje. Tylko Bóg obecny w nas może realnie myśleć o piętnie ludzkim w nieszczęśliwych, patrząc na nich w inny sposób niż patrzy się na przedmioty, słuchać ich głosu, tak jak słucha się prawdziwej mowy. I oni wtedy spostrzegają, że maja głos. Inaczej nie mieliby okazji, by zdać sobie z tego sprawę.

Tak jak trudno jest naprawdę wysłuchać nieszczęśliwego, tak samo jemu trudno jest pogodzić się ze świadomością., że wysłuchuję się go tylko przez współczucie.

Miłość bliźniego jest miłością, która zstępuje od Boga ku człowiekowi. Poprzedza ona miłość wstępująca od człowieka ku Bogu. Bóg pragnie jak najśpieszniej zejść ku nieszczęśliwemu. Gdy tylko jakaś dusza jest gotowa dać przyzwolenie, to gdyby nawet była ostatnia, najbardziej nędzna, najbardziej ułomna, Bóg do niej zstępuje, by poprzez nią patrząc na nieszczęśliwych i wysłuchiwać ich. Dopiero z czasem uświadamia ona sobie tę obecność. Ale nawet gdyby nie miała nadając jej imienia, wszędzie tam, gdzie miłość nieszczęśliwych ma na celu tylko ich samych, Bóg jest obecny.

Tam, gdzie nieszczęśliwi są po prostu okazja do czynienia dobrze, nawet jeśli z tej racji są kochani, Bóg, choćby był wzywany, nie jest obecny. Wtedy bowiem są oni w swojej roli naturalnej, w roli materii, rzeczy. Są kochani bezosobowo, choć właściwie w ich stanie bezładu i bezimienności należy im nieść miłość osobową.

Oto dlaczego takie wyrażenia, jak kochać bliźniego w Bogu, dla Boga, są wyrażeniami dwuznacznymi, które mogą wprowadzać w błąd. Człowiek musi skupić całą swoją uwagę, aby być w stanie przyjrzeć się tej bezładnej i gołej odrobinie ciała leżącego obok drogi. To nie jest chwila, aby zwracać myśl ku Bogu. Tak jak są chwile, gdy trzeba myśleć o Bogu zapomniawszy o wszystkich stworzeniach bez wyjątku, tak samo czasem, patrząc na stworzenia, nie należy wyraźnie myśleć o Stwórcy. W takich chwilach obecność Boga w nas jest uwarunkowana tak wielką tajemnicą, że powinna ona być tajemnicą nawet dla nas. Są chwile, kiedy myślenie o Bogu oddziela nas od niego. Tak jak dziewicza wstydliwość jest warunkiem prawdziwego zjednoczenia nowożeńców.

Jeśli miłość jest prawdziwa, to nie my kochamy nieszczęśliwego, to kocha go Bóg ukryty w nas. Gdy my jesteśmy w nieszczęściu, to Bóg ukryty w nas kocha tych, co chcą nam czynić dobrze. Współczucie i wdzięczność pochodzą od Boga i gdy wymieniają się w spojrzeniu, Bóg jest obecny w punkcie, w którym spojrzenia się spotykają. Jeśli nieszczęśliwego i tego, co się nad nim nachyla, łączy wzajemna miłość, zaczyna się ona w Bogu i działa poprzez Boga, ale nie kocha się bliźniego dla miłości Bożej. Kocha się go dla miłości wzajemnej, a ze to jest w zasadzie czymś niemożliwym, dlatego dokonuje się to tylko poprzez Boga.

Ten, kto zgłodniałemu biedakowi daje chleb dla miłości Bożej, nie otrzyma podziękowania od Chrystusa. Już w samej tej myśli wziął swa zapłatę. Chrystus wynagradza tych, którzy nie wiedzieli, komu dają jeść.

Zresztą dar jest tylko jedna z dwóch możliwych form okazywania miłości nieszczęśliwym. Przewaga jest zawsze możliwością czynienia dobrze lub złe. W stosunku bardzo nierównych sił przełożony może być sprawiedliwy względem podwładnego, czyniąc mu dobro albo w równie sprawiedliwy sposób zadając mu cierpienie. W pierwszym przypadku jest to jałmużna, w drugim kara.

Sprawiedliwa kara, tak samo jak sprawiedliwa jałmużna, zawiera w sobie realna obecność Boga i stanowi coś w rodzaju sakramentu. To również jest jasno wyrażone w następujących słowach Ewangelii: “Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem”. Tylko Chrystus jest bez grzechu.

Chrystus oszczędził cudzołożna kobietę. Funkcja karania nie przystawała do życia ziemskiego, które miało się zakończyć na krzyżu. Ale też nie nakazał znieść sprawiedliwości karzącej. Pozwolił, aby w dalszym ciągu rzucano kamieniami. Wszędzie tam, gdzie czyni się to sprawiedliwie, to On rzuca pierwszy. I jak mieszka w zgłodniałym biedaku, którego karmi sprawiedliwy,mieszka również w nieszczęśliwym skazańcu, którego sprawiedliwy karze. Wprawdzie nie powiedział, lecz jest wystarczającym dowodem, że umarł skazany przez prawo powszechnie stosowane. Jest on boskim wzorem skazańców. Jak młodzi robotnicy J .O.C. upajają się myślą, że Chrystus był jednym z nich, tak samo i recydywiści mieliby prawo zakosztować tegoż upojenia. Trzeba by im tylko o tym powiedzieć, tak jak mówi się to robotnikom. W pewnym sensie Chrystus jest bliższy skazańców niż męczenników.

Kamień, który zabija, i chleb, który żywi, maja te sama wartość, jeśli w punkcie wyjścia i u kresu jest Chrystus. Dar życia i dar śmierci są równowartościowe.

Według tradycji hinduskiej, król Rama, wcielenie drugiej Osoby Trójcy, musiał, choć z wielkim żalem, aby uniknąć publicznego zgorszenia, zabić człowieka z niższej kasy który wbrew prawu oddawał się ćwiczeniom ascezy religijnej. Sam do niego poszedł i zabił go uderzeniem miecza. Wkrótce potem ukazała mu się dusza zmarłego, i padłszy mu do nóg, dziękowała za wysoki stopień chwały, który osiągnęła dzięki zetknięciu się z błogosławionym mieczem. W ten sposób egzekucja, mimo ze w pewnym sensie niesprawiedliwa, ale zgodna z prawem i dokonana ręką Boga, miała wartość sakramentu.

Legalny charakter kary nie ma prawdziwego znaczenia, jeśli nie udziela jej wartości religijnej, jeśli nie czyni jej odpowiednikiem sakramentu. Z tego wynika, że wszystkie funkcje związane z karaniem, od sędziego aż do kata i strażnika więziennego, powinny w pewnym sensie mieć udział w kapłaństwie.

Sprawiedliwość dopełnia się tak samo w karze, jak w jałmużnie. Polega ona na zwróceniu uwagi na nieszczęśliwego jako na żywą istotę, a nie jako na rzecz, na pragnieniu, aby mógł on zachować zdolność wolnego wyboru.

Ludziom się wydaje, że pogardzają zbrodnią, w rzeczywistości zaś pogardzają
słabością wynikająca z nieszczęścia. Istota, w której łączy się jedno i drugie, pozwala ludziom oddawać się pogardzie dla nieszczęścia pod pozorem, że pogardzają zbrodnią. Taka istota staje się przedmiotem największej pogardy, pogardy, która jest przeciwieństwem pełnego uwagi zainteresowania.
Wyjątek istnieje tylko w przypadku przestępstwa, które z jakiegokolwiek powodu otoczone jest pewnym uznaniem, jak to często bywa w wypadku morderstwa w afekcie, w związku z wrażeniem przelotnej siły, jaka się w nim przejawia, albo jeśli idzie o przestępstwo, którego obraz nie jest dostatecznie żywy w świadomości osadzających pojęcie winy. Kradzież jest przestępstwem najbardziej pozbawionym uznania i wzbudzającym najwięcej oburzenia, ponieważ własność stanowi przedmiot najpowszechniejszego i najsilniejszego przywiązania. Da się to nawet zauważyć w Kodeksie Karnym.

Nie ma nic niższego od istoty ludzkiej obarczonej prawdziwa lub pozorna wina i całkowicie zdanej na łaskę kilku ludzi, którzy w paru słowach zdecydują o jej losie, choć nie zwracają na nią uwagi. Zresztą taki człowiek od chwili, gdy wpadnie w ręce aparatu sprawiedliwości, aż do chwili, gdy się z nich wydostanie – a ci, których nazywa się recydywistami, tak samo zresztą jak prostytutki, zwykle nie wydostają się z nich aż do śmierci – nie jest nigdy przedmiotem uwagi i zainteresowania. Wszystko jest ułożone aż do najdrobniejszych szczegółów, aż do intonacji głosu, by uczynić z niego w oczach innych i w jego własnych rzecz nikczemna, zbyteczny strzep. Brutalność i brak powagi, słowa pogardy i żarty, sposób mówienia, sposób słuchania i sposób niesłuchania – wszystko jest tu jednakowo skuteczne.

Nie ma w tym żadnej złej woli. Jest to automatyczny skutek profesji, której przedmiot stanowi zbrodnia obserwowana w postaci nieszczęścia, to znaczy w postaci ukazującej całą jej odrażająca nagość. Wynikiem takiego stałego kontaktu musi być skażenie, które przybiera formę pogardy. Ta pogarda odbija się w każdym oskarżonym. Aparat karny jest jakby aparatem transmisyjnym, za pomocą którego w każdym oskarżonym odbija się cały brud, jaki zawierają wszystkie ośrodki przestępstwa i nędzy. Nawet w samym kontakcie z aparatem karnym istnieje rodzaj wstrętu wprost proporcjonalnego do niewinności duszy, która w jakiejś części pozostała nieskażona. Ci, którzy są zupełnie zepsuci, nie ponoszą z tego powodu żadnej szkody ani nad tym nie cierpią.

I nie może być inaczej, jeśli między karaniem a zbrodnia nic ma czegoś, co oczyszczałoby ten brud. Tym czymś może być tylko Bóg. Tylko nieskończona czystość nie doznaje skażenia przez kontakt ze złem. Każda względna czystość staje się skażeniem wskutek tego przedłużającego się kontaktu. Żadna zmiana kodeksu nie sprawi, by wymierzenie kary stało się bardziej ludzkie, jeśli nie pośredniczy w nim Chrystus.

Stopień surowości kary nie jest tu sprawa najważniejsza. W obecnych warunkach skazany, mimo ze winny i poddany karze stosunkowo łagodnej w stosunku do jego winy, najczęściej może być zupełnie słusznie uważany za ofiarę okrutnej niesprawiedliwości. Ważne jest, żeby kara była zgodna z prawem, te znaczy wywodziła się wprost z niego. Żeby uznany został boski charakter prawa nie dla tego, co w sobie zawiera, lecz dlatego, że jest prawem. Żeby każda organizacja sprawiedliwości miała to na celu, by wyżsi urzędnicy sadowi i ich pomocnicy odnosili się do oskarżonego z taka uwaga i szacunkiem, jakie wszyscy ludzie powinni okazywać tym, którzy są od nich zależni. Od oskarżonego zaś powinna wymagać poddania się narzuconej karze, poddania, którego doskonały wzór dal niewinnie skazany Chrystus.

Kara śmierci wymierzona w ten sposób nawet z powodu lekkiej winy byłaby mniej okropna niż dziś skazanie na sześć miesięcy wiezienia. Nie ma nic okropniejszego od tak częstego teraz widoku, gdy oskarżony, nie posiadający żadnego innego sposobu obrony oprócz własnego słowa, nie umiejący jednak się nim posługiwać z powodu pochodzenia społecznego i braku kultury, przybity wina, nieszczęściem i strachem, bełkoce przed sędziami, którzy go nie słuchają i przerywają mu, czyniąc ostentacyjny użytek ze swej wyrafinowanej wymowy. {K.K.-Ł.).

Dopóki w społecznym życiu będzie istniało nieszczęście, dopóki prywatna lub zalegalizowana jałmużna i kara będą nieuniknione, rozdzielanie państwowych instytucji i religijnego życia będzie zbrodnia. Poglądy laickie same w sobie są całkowicie błędne. Mają one pewne uzasadnienie tylko jako reakcja przeciw religii totalitarnej. Z tego względu trzeba przyznać, że są one w pewnej mierze uzasadnione. {MF).

Religia, aby – jak to czynić powinna – docierać wszędzie, nie może być totalitarna, lecz powinna sama siebie z całym rygoryzmem ograć życie do płaszczyzny miłości nadprzyrodzonej, która jedynie jej przystoi. Gdyby tak czyniła, przeniknęłaby wszędzie. Powiedziane jest w Biblii: “Mądrość przenika wszędzie dzięki swej doskonalej czystości”.

Wskutek nieobecności Chrystusa żebractwo w najszerszym tego słowa znaczeniu i system karny są chyba najstraszniejszymi rzeczami, jakie istnieją tu, na ziemi. To są dwie rzeczy wprost piekielne – dają nawet przedsmak piekła. Można do nich dołączyć jeszcze prostytucje, która jest w stosunku do prawdziwego małżeństwa tym, czym jest jałmużna i karanie bez miłości w stosunku do jałmużny i karania słusznego.

Człowiek otrzymał władzę czynienia dobrze i złe nie tylko względem dała, ale i względem duszy bliźniego, względem każdej duszy, w której Bóg nie jest obecny, u innych względem tej części duszy, w której Bóg nie mieszka. Jeśli człowiek, w którym Bóg mieszka, musi wskutek potęgi zła lub po prostu wskutek mechanizmu, który rządzi ciałem, dawać lub karać, to to, co nosi on w sobie, przechodzi w dusze drugiego poprzez chleb lub ostrze miecza. Materia chleba i żelazo są dziewicze, wolne od dobra i zła, jednakowo zdolne do przenoszenia jednego i drugiego. Ten, kogo nieszczęście zmusza do przyjęcia chleba lub znoszenia uderzeń, ma dusze wystawiona nago i bezbronnie na równoczesne działanie zła i dobra.

Jest tylko jeden sposób, aby przyjmować samo dobro. Trzeba wiedzieć, i to nie abstrakcyjnie, lecz cała dusza, że ludzie, którzy nie są ożywieni czystą miłością, stanowią w porządku świata mechanizmy na kształt materii nieożywionej. Wszystko zatem pochodzi wprost od Boga: albo przez miłość człowieka, albo poprzez bezwład materii cielesnej lub psychicznej, poprzez ducha lub wodę. Wszystko, co powoduje w nas wzrost energii życiowej, jest jak ten chleb, za który Chrystus dziękuje sprawiedliwym. Wszystkie uderzenia, rany i okaleczenia są jakby kamieniem rzuconym w nas ręka samego Chrystusa. Chleb i kamień pochodzą od Chrystusa i przenikając do wnętrza naszej istoty, wprowadzają tam Chrystusa. Chleb i kamień są miłością. Powinniśmy jeść chleb i ofiarowywać się kamieniowi w ten sposób, by jak najprędzej zagłębił się w nasze ciało. Jeśli mamy zbroje, zdolna do osłonięcia naszej duszy przed kamieniami, które rzuca Chrystus, powinniśmy ją zdjąć i odrzucić.

Simone Weil

tłum. Krystyna Konarska-Łosiowa

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code