"Tygodnik Powszechny"

Akompaniament rysów

Spread the love

Akompaniament rysów

Grzegorz Jankowicz

Obok doskonale skomponowanych piosenek i skrzętnie opracowanego wizerunku scenicznego pojawił się eksperymentalny projekt nowego podmiotu, pozbawionego płci, wieku i funkcji społecznych.

Michael Jackson niemal od początku solowej kariery funkcjonował jako ikona, a nawet – jak chcą niektórzy – ostateczne ucieleśnienie popkultury, co w praktyce oznaczało, że granica między jego prywatnym życiem i publicznym wizerunkiem została całkowicie zatarta.

W jednym z wczesnych wywiadów piosenkarz powiedział, że nie zna świata poza sceną, w zasadzie nigdy z niej nie schodzi. Planując ostatnią trasę koncertową, zasugerował, że w każdym odwiedzanym przez niego mieście powinien stanąć pomnik przedstawiający go w dobrze znanym stroju (połączenie garnituru z paradnym mundurem). Relacjonujący śmierć Jacksona dziennikarz CNN przypominał wydarzenia z jego kariery, koncentrując się na porażkach i skandalach. W pewnym momencie powiedział, że od połowy lat 90. każdy upadek artysty był znakiem kryzysu popkultury, która w jego osobie znalazła doskonałą inkarnację. Jego śmierć natomiast oznacza kres całej epoki, kres fenomenu, którego sens ciągle próbujemy zrozumieć.

Bez różnicy

Słynny bloger polityczny Chris Ford zasugerował, że nazywając Jacksona ikoną kultury powinniśmy pamiętać, o jakiej kulturze mowa. Nie, nie chodzi o masowy charakter jego muzyki, o podział na wysokie i niskie, który według Forda nie odgrywa już dzisiaj niemal żadnej roli. Istotny jest natomiast fakt, że owa ikona została stworzona przez kulturę kapitalistyczną, stając się w pewnym momencie forpocztą kapitalizmu w krajach, do których z trudem docierał on innymi drogami.

Światowa kariera Jacksona rozpoczęła się na dobre, kiedy w 1983 r. stacja MTV wyemitowała jego teledysk. Z dzisiejszej perspektywy trudno zrozumieć rangę tego zdarzenia, jeśli zapomnimy, że Jackson był pierwszym czarnoskórym artystą, któremu udała się ta sztuka. W ten sposób przekroczona została granica nie tylko w kulturze amerykańskiej, ale także w sferze społeczno-politycznej (mimo że zapisy konstytucyjne gwarantujące równouprawnienie pojawiły się w USA w 1964 r., segregacja rasowa była odczuwana do lat 80., a nawet później).

Żeby jednak przekroczyć kolejne granice, Jackson musiał szybko przekształcić swój wizerunek w obraz „uniwersalny”, czyli zatrzeć wszelkie ślady nieakceptowanej różnicy. Wątki antyrasistowskie pojawiały się również później, ale były dystrybuowane w bardzo ostrożny sposób. Np. drugą część teledysku „Black or White” – tańczący bez podkładu muzycznego Jackson niszczy samochód pokryty nazistowskimi symbolami, a potem zmienia się w czarną panterę – prezentowano rzadko. Ciekawe, że owa czarna pantera – symbol radykalnej organizacji politycznej walczącej o równouprawnienie Afroamerykanów – została niezauważona przez pierwszych krytyków muzycznych, którzy dostrzegli w klipie jedynie przyjemny dla oka efekt wizualny i pogodne przesłanie o tym, że żyjemy we wspólnym świecie.

To, co było pierwszym etapem wprowadzania różnicy w obręb kultury amerykańskiej, stało się jednocześnie początkiem procesu uniwersalizacji, który zdefiniował charakter dzieła Jacksona i całej muzyki pop. Piosenkarz do perfekcji opanował metodę neutralizowania tych elementów muzycznych i wizerunkowych, które mogły spotkać się z oporem fanów. Jego drugi solowy album, „Thriller” – najlepiej sprzedająca się płyta wszechczasów – był doskonałą mieszanką kilku stylów muzycznych podanych w odpowiednich proporcjach. Mieszanką łatwą do przyjęcia przez fanów zarówno w USA, Europie, jak i krajach azjatyckich. Jackson miał się sprzedawać i sprzedawał się wszędzie.

Perwersyjny rdzeń

Właśnie wtedy obok doskonale skomponowanych piosenek i skrzętnie opracowanego wizerunku scenicznego pojawił się eksperymentalny projekt nowego podmiotu, w którego tworzenie artysta bez reszty się zaangażował. Chodziło o taką konstrukcję, która przekroczy istniejące granice – płci, wieku, zachowania i społecznej funkcji.

W zrozumieniu tego projektu może pomóc kategoria, która ostatnimi czasy zrobiła sporą karierę w dyskursie społeczno-politycznym. Chodzi o pojęcie bliźniego, którego nową interpretację przedstawili we wspólnej książce Kenneth Reinhard, Eric Santner i Slavoj Žižek. Ten ostatni wyjaśnia sens owej kategorii, odwołując się do jednej ze scen „W poszukiwaniu straconego czasu”. Marcel telefonuje do ukochanej babki i po raz pierwszy słyszy jej głos w oderwaniu od osoby, po raz pierwszy jego percepcja koncentruje się tylko na głosie, a nie na całej postaci, którą tak dobrze zna. Z pozoru zwyczajna rozmowa telefoniczna zamienia się nagle w koszmar, którego źródłem jest chropawy, mechaniczny głos babki. Marcel uświadamia sobie, że dźwięk dolatujący do jego ucha, odsłania prawdziwe oblicze osoby, którą do tej pory umieszczał w rozmaitych kontekstach symbolicznych, neutralizujących przerażające uczucie dystansu i obcości. Symboliczna sieć, w którą pochwycona zostaje babka z powieści Prousta, przesłania realny obraz schorowanej, starej kobiety.

Paradoks polega na tym, że prawdziwe oblicze zostaje odsłonięte dzięki mediacji telefonu. Wbrew tradycji – zdaje się mówić francuski pisarz – bezpośrednie spotkanie zarażone jest percepcyjnym błędem. Zamiast przyglądać się całościowemu obrazowi, który skrywa mankamenty rzeczywistości, powinniśmy raczej skoncentrować uwagę na detalu (w tym przypadku jest nim głos). Ów detal stanowi perwersyjny rdzeń całego układu. Głos babki w telefonie zmienia percepcję Marcela i pozwala mu przejść od doświadczenia osoby, czyli pełnego obrazu, do doświadczenia bliźniego. Bliźni jest właśnie tym, co zostaje z osoby, kiedy odrzucimy sieć symbolicznych podpórek, które do tej pory określały jej pozycję w świecie.

W kontekście uniwersalizującej strategii Jacksona, jasne jest, że głównym celem zabiegów wizerunkowych i promocyjnych było zakrycie owego perwersyjnego rdzenia, ukazanie artysty jako osoby w całym egzystencjalnym i symbolicznym bogactwie.

Proust pisze, że przerażający głos babki dźwięczy w uchu Marcela bez „akompaniamentu rysów”, które łagodziły doświadczenie obcości. Ta metafora – akompaniament rysów – doskonale pasuje do Jacksona. Chodziło przecież o to, by stworzyć odpowiedni podkład muzyczny (akompaniament) i kosmetyczny (rysy), by przesłonić ów niewygodny rdzeń, tę perwersyjną (choć niekoniecznie związaną z seksualnością) podstawę podmiotu. Scena z morphingiem (jedna twarz płynnie przechodzi w drugą) z klipu „Black or White” jest doskonałą figurą tego egzystencjalnego i kulturowego mechanizmu.

Pęknięcie

A jednak w pewnym momencie eksperyment wymknął się spod kontroli. Pęknięcia pojawiały się niemal od samego początku, ale z perspektywy czasu nabierają szczególnego znaczenia. Žižek przyrównuje bliźniego do zombie, czyli czegoś, co jest zawieszone pomiędzy życiem i śmiercią, nie jest ani żywe, ani martwe, stanowi emanację czystego popędu, którego nie możemy wygnać z porządku bytów ożywionych. Od razu przypominamy sobie scenę z „Thrillera”, w której Jackson zamienia się w zombie i porusza się w mechaniczny sposób (tę mechaniczność włączy później do swojego popisowego moonwalkera, który z czasem straci początkową płynność). Ale powinny nam się również przypomnieć wypowiedzi artysty z wywiadów, w których mówił, że nie potrafi się zatrzymać, że jego umysł pracuje cały czas, że nie umie się relaksować, czuje ciągły i wyniszczający przymus działania.
Symboliczne, emocjonalne i fizjologiczne zabiegi doprowadziły do jego przerażającej manifestacji. Kolejne informacje o ekscentrycznych zachowaniach Jacksona, skandale, oskarżenie o pedofilię, operacje plastyczne… W pewnym momencie akompaniament rysów zniknął całkowicie, a na zmaltretowanej twarzy pojawił się nieludzki grymas.

Na uwagę zasługuje fakt, że po śmierci Jacksona w wielu wypowiedziach (najsłynniejsza padła z ust Baracka Obamy) podkreślany był rozziew między jego karierą muzyczną a problemami osobistymi. Obama zwrócił uwagę na ogromny talent piosenkarza, zaznaczając, że ciemna strona jego osobowości powinna być dla nas przestrogą, a nie przeszkodą w uznaniu dokonań artystycznych.

Wspominany wcześniej w przypadku Jacksona podział na prywatne i publiczne został zawieszony w chwili, w której stał się ikoną popkultury. Kiedy jednak mechanizm przestał działać, trzeba było dokonać podziału wtórnego, by ochronić nie tylko dorobek artystyczny piosenkarza, ale przede wszystkim produkt, który nadal musi się sprzedawać. Taki jest – jak sądzę – sens słów Obamy. To ostatnia operacja neutralizująca perwersyjny rdzeń… nie tylko osobowości Michaela Jacksona, ale kapitalistycznej kultury w ogóle.

Prawda leży jednak na wierzchu. Nie da się oddzielić tego, co marketingowa maszyna na trwałe złączyła. Dzięki temu połączeniu oglądaliśmy osobliwy spektakl, w którym niezwykle utalentowany chłopak z Midwestu stał się ikoną, a potem na oczach szalejących fanów zmienił się w zombie.

Grzegorz Jankowicz

Tekst pochodzi z „Tygodnika Powszechnego”

“Tygodnik” numer 28 już w kioskach, a w nim:

Jak ratować życie? Wywiad z bioetykiem, Zbigniewem Zalewskim

Bolesław Piecha: Niepłodność nie jest chorobą – wywiad ks. Bonieckiego

Józef Majewski: Chrystus innych religii

Dodatek o stolicy: Warszawa – ziemia obiecana?

Zaprenumeruj e-tygodnik!

Dodaj komentarz

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code