Na szczytach mistyki

Doświadczenie Boga w chrześcijaństwie-wykład IV

Spread the love

Doświadczenie Boga w chrześcijaństwie

Thaddée Matura OFM

Czwarty wykład

Piątek, 17 września 1976

Przybliżenie do niewysłowionego

Potrzebowaliśmy dokonywanych po omacku przybliżeń z ostatnich wykładów, aby dojść do najważniejszego punktu. Dotykamy tego, co niewysłowione. Temu, co powinno stanowić szczyt, grozi pewnego rodzaju upadek. Posługując się naszymi marnymi ludzkimi słowami spróbujemy jednak określić nieco dokładniej charakter przeżywanego przez wiernych doświadczenia Boga.

Przede wszystkim postaram się powiedzieć trochę, na czym ono polega. Następnie powiem o jego możliwości, a nawet prawidłowości i konieczności, o tym, w jakich okolicznościach powstaje, o jego częstotliwości i wreszcie o roli, jaką wierzący może odegrać w przygotowaniu się do niego.

Wszystko, co dotychczas zostało powiedziane, przygotowało nas do tego przybliżenia. Powrócimy do kilku zasadniczych spraw, aby przedstawić je trochę inaczej. Pozwoli nam to określić nieco dokładniej niewysłowioną rzeczywistość.

„Bóg ponad wszystkim”. Tu rzeczywistość i doświadczenie przewyższa wszystko. Jest ponad obrazem, ideą, dającym się wyrazić pojęciem, ponad doznanym uczuciem, co trzeba przeanalizować, ponad działaniem, kontaktem, niezależnie od tego, czy chodzi o rzeczy zwyczajne, ludzkie, czy też o bardziej nadprzyrodzone, niezwykłe: wizje, konkretne doświadczenia. O tej ostatniej sprawie najwięksi mistycy powiedzą: „To tylko przybliżenie, to tylko przynęta pozostawiana niekiedy przez Boga”. Co do zjawisk, które towarzyszą owemu doświadczeniu, zewnętrznych wrażeń słabości, psychicznych lub innych doznań, to wynikają one z kruchej ludzkiej psychiki. Jakkolwiek wydają się nabierać wagi w życiu pewnych świętych, zawsze pozostają skrajnie drugorzędne. Nie są ważniejsze niż nasze dotyczące Boga obrazy i pojęcia. Bóg jest zawsze dalej. To właśnie nadaje doświadczeniu jego przejmujący charakter.

Jako ludzie musimy zawsze opierać się na rzeczach, które znamy. Gdy Bóg -tajemnica zarazem straszliwie bliska, nieznana i nieodgadniona – każe odejść od wypróbowanych przyzwyczajeń, człowiek boi się, a jednocześnie coś go nieskończenie przyciąga. Oto pierwszy zasadniczy składnik doświadczenia: bycie ponad. Zawsze ponad, zawsze dalej, nawet przy najczystszych obrazach i największym wyrzeczeniu. W tym sensie wschodnia mistyka ma trochę racji, wzywając zawsze do przekraczania granic. Nie posunąłbym się jednak do tego, aby mówić o wznoszeniu się ponad wszelką świadomość. W jaki sposób można poznać, uświadomić sobie stan ponad wszelką świadomością? We wschodniej mistyce istnieje pokusa unicestwienia jaźni. W judeochrześcijańskim realizmie tej pokusie trzeba się przeciwstawić. Trzeba być sobą, aby móc spotkać innego.

I to jest właśnie drugi zasadniczy składnik w opisie doświadczenia Boga: z większą lub mniejszą siłą doświadczamy zawsze samego siebie jako tajemnicy. Słusznie w jednej ze swoich książek Marcel Légaut zwraca uwagę wszystkich uduchowionych osób na fakt, że człowiek, który nie zdaje sobie sprawy z własnych głębi i z własnej tajemnicy, nie może się otworzyć na tajemnicę Boga. Tajemnica Boga jest właśnie miejscem, w którym człowiek dotyka własnej tajemnicy, widzi siebie zarazem jako nadzwyczaj wielkiego i kruchego, zagubionego w przestrzeni i w historii, jako świadomość, ale świadomość zagrożoną śmiercią, niekonieczną… Wobec tajemnicy bytu pojawia się jakby rodzaj dreszczu, a jednocześnie rodzaj przygnębienia bytem. Trzeba, żeby człowiek był kochany, żeby nie był sam, żeby został przyjęty w pełni, lecz wiemy, że mimo okruchów miłości, które otrzymujemy lub możemy dawać, pozostajemy biednymi i samotnymi istotami. Jesteśmy zawsze samotni wobec ostatecznego przejścia. Byliśmy samotni przy wielkim przejściu, jakim są nasze narodziny, a tym bardziej będziemy samotni przy innym przejściu, jakim będzie nasza śmierć. Ta cała rzeczywistość wydaje się skupiać w tych kilku chwilach doświadczenia.

Lecz równocześnie z doświadczeniem samego siebie mamy również doświadczenie przewyższającego nas Innego, który jest absolutną pewnością, stanowiącą oparcie dla naszego istnienia skałą i na którym możemy polegać, jeżeli nawet nie widzimy Go, jeżeli nawet przeczuwamy zaledwie jego oblicze. Właśnie w otaczających nas ciemnościach przeczuwamy ojcowskie ręce, które przyjmą nas na zawsze i akceptującą nas już teraz nieskończoną czułość. Nie jesteśmy ostatecznie samotni, nie błądzimy wiecznie ani nie zaczęliśmy istnieć przez przypadek, aby następnie w taki sam sposób zniknąć.

Mamy zatem doświadczenie samego siebie, przejmującą świadomość swojego istnienia, swojej wielkości, swojego ubóstwa, swojego grzechu, swojej potrzeby innego człowieka. Jest jednak również tajemnicza Rzeczywistość, o której tak trudno mówić. Docieramy do tego, co zarówno w języku mistyki jak psychologii bywa nazywane „cienkim ostrzem”. „Ostrzem”, ponieważ chodzi o coś najbardziej nieuchwytnego. „Cienkim ostrzem”, ponieważ wszystko zbiega się tam, lecz gdy tylko próbujemy coś uchwycić, nie dosięgamy prawie niczego, nie widzimy już prawie niczego. W tym właśnie miejscu dochodzi do zetknięcia, spotkania, przeczucia niewysłowionej rzeczywistości, jaką jest tajemnica Boga. Owo doświadczenie może wydawać się czymś bezosobowym, fascynującym: „bezmiarem”, „milczeniem”, „pustynią”, „ogniem”, „spalaniem”… Równocześnie jednak dzięki objawieniu Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba, Boga Jezusa Chrystusa wiemy, że żywy, rzeczywisty Byt jest czułością, życzliwym przyjęciem, nieskończoną miłością i ostatecznie promienieje z twarzy Jezusa Chrystusa. Dalej zajmę się właściwym doświadczeniem Jezusa. W tej chwili natomiast spróbujemy bliżej określić doświadczenie Boga w Jego tajemnicy, będące oczywiście także doświadczeniem Jezusa, lecz jako Słowa Boga i samego Boga.

Mamy doświadczenie samego siebie jako tajemnicy, doświadczenie tego Ponad sobą, które będąc ostateczną Rzeczywistością, całkowitą Rzeczywistością wzywa, zagarnia i mamy spotkanie tej dwoistej rzeczywistości. W tym, co próbuje powiedzieć, najważniejsze tkwi ponad słowami. Lecz słowa wprowadzają w tajemnicę. Nie mówią tego, co chciałbym powiedzieć, lecz ośmielam się spodziewać, że złączone z tym, co jest już w was, znajdą pewien oddźwięk.

Można by jeszcze powiedzieć o czwartym zasadniczym składniku, który nazwałbym „zasłoną” albo „progiem”. Panuje mrok, noc, lecz przeczuwamy, mamy nawet pewność, nadzieję, że za progiem, za zasłoną jest Życie, jest Radość, jest pełnia Boga, który ofiarowuje się nam. Stoimy na progu z zasłoniętą twarzą, trochę jak Mojżesz przed ognistym krzewem.

Nie możemy podnieść zasłony. Odsłonięcie to śmierć, to wyjście poza nieprzekraczalną dla nas obecnie granicę. Pozostajemy na progu. Już słyszymy świętowanie, już przeczuwamy radość z Bożej rzeczywistości. Lecz jesteśmy jeszcze w mroku, wierzymy. Oto obecny stan doświadczenia Boga. W tym sensie można mówić o „nieobecności”. Nie negatywnej, pustej nieobecności, która byłaby zobojętnieniem lub rozpaczą, lecz nieobecności, która jest cierpieniem, że jeszcze tam nie jesteśmy, że nie możemy przekroczyć progu, nie możemy rozedrzeć zasłony. W każdym, nawet najbardziej przejrzystym doświadczeniu istnieje zawsze ukryte dno tajemnicy, nieobecności, cierpienia. W przeciwnym razie nie byłoby to już takie doświadczenie, jakie jest nam dane w naszej obecnej sytuacji. Z tego właśnie powodu doświadczenie Boga jest niestrudzonym pragnieniem, wciąż wznawianym poszukiwaniem – jesteśmy „poszukiwaczami Boga, który żyje w waszym sercu”.

Chrześcijanin, wierzący jest poszukiwaczem Boga. Można niewątpliwie powiedzieć jak Pascal: „Nie szukałbyś mnie, gdybyś mnie już nie znalazł”. Coś z tej tajemnicy dało się nam już poznać. Lecz jesteśmy tylko na progu. Przeczuwamy, przybliżamy się, lecz nie wolno nam przekroczyć tego progu. Cierpienie, pragnienie stąd wynikają. Chodzi tutaj o punkt szczytowy doświadczenia. Istnieje również inny próg. Czasami wydaje się raczej, że jest to całkowicie zablokowana brama z ołowiu. Przypomnijmy sobie obraz długiego tunelu świętej Teresy od Dzieciątka Jezus. Nawet dla tych, którzy mówią o Bogu zupełnie prosto i jasno, Bóg pozostaje również zawsze Bogiem niewidzialnym, Bogiem, który nie pozostawia śladu, Bogiem niezmierzonym, do którego nie można się przybliżyć i który jest zawsze dalej, Najwyższym, który wymyka się wszystkiemu. Doświadczenie Boga nie może nigdy być łatwym doświadczeniem.

Jeżeli myślimy, że odnaleźliśmy Boga, to odnaleźliśmy cień albo samych siebie. Jedynie Bóg może nas odnaleźć. My jesteśmy w Nim. On jest również w nas, lecz wychodzi poza nasze ograniczenia. Jest w nas, ale także na zewnątrz nas, nieskończenie większy niż my.

Wobec tego, co zostało właśnie powiedziane, rodzi się pytanie: Jak w stosunku do doświadczenia tajemnicy Boga umiejscowić doświadczenie Jezusa, znajdujące się w samym środku chrześcijańskiego doświadczenia? Jeżeli uznajemy Jezusa za Słowo Boże, Syna Bożego, stanowi On nierozdzielną część tej Tajemnicy, jest tą Tajemnicą. Jezus jako Słowo, jako Syn, będąc osobową rzeczywistością, nie różni się od Ojca ani od Ducha, Jego tajemnica jest równie głęboka, równie bezdenna jak tajemnica Ojca i Ducha. Mówimy o możliwym dla nas doświadczeniu człowieczeństwa Jezusa, Jego zmartwychwstałego człowieczeństwa. Nie możemy doświadczyć historycznego człowieczeństwa Jezusa. Tego człowieczeństwa już nie ma. Przez śmierć na krzyżu zostało ono przemienione i okryte chwałą w chwili zmartwychwstania. To zmartwychwstałe człowieczeństwo Jezusa jest niedaleko Boga, wewnątrz chrześcijańskiej wspólnoty, daje się poznać w Słowie i w Eucharystycznej Tajemnicy.

Lecz daje się poznać pod osłoną Słowa, pod osłoną materialnych składników: Chleba, Wina. Co zatem możemy spostrzec? Trzeba przyznać, że jest w tym coś nieskończenie tajemniczego. O wiele łatwiej nam posiadać obrazy, a nawet nieco zmysłowe doświadczenia człowieczeństwa Jezusa. Możemy sporządzić sobie pewien obraz, nawet jeżeli nie wiemy ostatecznie, jak Jezus wyglądał. W istocie ewangeliści nie pozostawili nam żadnego opisu, żadnego portretu Jezusa, nawet psychologicznego portretu wbrew temu, co często myślimy. Ewangeliści widzą zawsze „Jezusa z Nazaretu” poprzez wiarę w „Pana Jezusa Chrystusa”. Jest bardzo ważne, aby rozważać ewangelie, wewnętrznie odtwarzać obrazy, lecz bez przerwy trzeba poza to wychodzić.

Odtwarzanie przeszłości musi prowadzić nas dalej: ku doświadczeniu zmartwychwstałego człowieczeństwa Pana Jezusa Chrystusa, Jezusa nowego Człowieka. Zmagamy się wciąż z taką samą Tajemnicą!

Jeszcze głębiej sprawę ujmując, trzeba powiedzieć, że nie możemy nigdy doświadczyć samego w sobie człowieczeństwa Jezusa, gdyż jest zanurzone w tajemnicy Boga, jest jakby „bramą otwartą” na Tajemnicę Boga. Jezus jest zawsze drogą, która prowadzi nas ku Ojcu. Gdy zaczynamy Go „widzieć” w Janowym sensie duchowego doświadczania Jego Rzeczywistości, uchyla On rąbka głębszej tajemnicy, która Go wyjaśnia, nadaje Mu absolutny sens, jaki ma On dla nas: Tajemnicy Boga, Słowa, Ojca i Ducha.

Wobec doświadczenia człowieczeństwa Jezusa znajdujemy się – z zachowaniem wszelkich proporcji – w takim samym położeniu jak wobec Tajemnicy Boga. Ze zmartwychwstałym człowieczeństwem Jezusa będziemy mogli się w pełni zapoznać i zetknąć dopiero wówczas, gdy sami ożyjemy i zmartwychwstaniemy, gdy staniemy się naprawdę synami Bożymi, całkowicie przemienionymi, pełnymi blasku, czystymi, otwartymi na wszystkich dzięki nieograniczonej zdolności do nawiązywania międzyludzkich relacji. Obecnie jednak pod rządami zewnętrznych kształtów, przybliżeń, obrazów spotykamy Jezusa w Jego Słowie i Jego sakramentach. To zewnętrzny kształt, konsekrowane chleb i wino, a zarazem rzeczywistość, lecz pozostająca jeszcze w tajemnicy, oczekiwana i upragniona.

Nie będę rozwodził się dłużej nad naturą doświadczenia Boga z obawy, żeby nie utopić w słowach odrobiny treści, którą spróbowałem wam podsunąć.

Przechodzę do pytania: czy doświadczenie Boga jest możliwe?

Odpowiadam natychmiast: nie tylko jest możliwe, lecz dla chrześcijanina jest konieczne. Dopóki coś z tej rzeczywistości nie staje się jednostkowym przeżyciem, nie można mówić o wierze w Boga i w Jezusa Chrystusa. Oczywiście, wielu prostych ludzi, przejętych tajemnicą Boga nie zrozumiałoby tego, co usiłowałem wyjaśnić. Powodem jest jednak użyty język, który wymaga pewnej humanistycznej kultury i teologicznego podejścia. Sama tajemnica wiary wymaga tylko tyle, aby rozpocząć to doświadczenie. Tajemniczy dreszcz, doznany w takiej lub innej chwili, wysłowiony lub niewysłowiony, zawsze trochę świadomy, stanowi otwarcie, początek wiary.

Uwzględnianie tej rzeczywistości jest niezwykle ważne przy zapoznawaniu z wiarą. Nie można przekazywać wiary jako nauki. Nikt nie wprowadza w wiarę. Jedynie Bóg wprowadza człowieka w tę tajemnicę. „Nikt nie może przyjść do Mnie – powiada Jezus – jeżeli go nie pociągnie Ojciec”. O ile świadek żyje tą rzeczywistością wiary, poprzez słowa, które wygłasza, a które nie są jego słowami, lecz słowami Boga i Syna Bożego, doświadczenia chrześcijańskiej tradycji, o tyle coś z tej rzeczywistości może przeniknąć, zapukać do drzwi serca, spowodować przytaknięcie.

Wiara, o której mówi Pismo Święte, nie jest zarezerwowana dla wielkich mistyków, lecz przeznaczona dla wszystkich wierzących. Wiara jest wtedy, gdy widzimy Jezusa nie cieleśnie, lecz w Duchu, gdy domyślamy się trochę Tajemnicy Boga, który nas wzywa. Za każdym razem, gdy chrześcijańskie życie charakteryzuje pewna szczerość, zaangażowanie, odnowa, zakłada się tę rzeczywistość, nawet jeżeli ludzie, którzy nią żyją, nie potrafią zbyt dobrze wyjaśnić jej lub mówić o niej.

Oczywiście, w kręgach duchownych i wśród badających mistykę teologów powraca bez przerwy słynny spór o to, czy owo doświadczenie jest nadzwyczajnym powołaniem, czy też otwartą dla wszystkich chrześcijan drogą. Nie zamierzam wchodzić tutaj w te rozróżnienia. Mówię o samej istocie doświadczenia, a do tej identycznej z wiarą rzeczywistości wszyscy chrześcijanie są powołani. Chrześcijanin musi wciąż pogłębiać starania prowadzące do tajemniczej rzeczywistości Boga i Jezusa. W ten właśnie sposób czyni postępy w poznawaniu Boga, samego siebie i świata, a chociaż jest kruchy, biedny i grzeszny, możliwe staje się dla niego akceptowanie siebie i akceptowanie innych, odnawianie każdego ranka swojego „serdecznego miłosierdzia”, jak wyraził się pięknie Jeremiasz.

Identyczne z rzeczywistością wiary doświadczenie Boga to znajdujący się w centrum wszystkiego wymóg. Pismo Święte, Kościół, Sakramenty – wszystko skupia się na tej rzeczywistości. Gdy tylko człowiek doświadczy owego centrum, wszystko dla niego ulega zmianie: jego człowieczeństwo, jego stosunek do Boga, jego stosunek do innego, jego stosunek do świata, jego zdolność do pracy, przeobrażania, życia nadzieją. Można by zapytać: Co pozostaje z konkretnej rzeczywistości człowieka, dzisiejszego człowieka, z zagadnień biedy i sprawiedliwości społecznej, z zaangażowania i odpowiedzialności? Nic z tego wszystkiego nie jest wykluczone, lecz nowe, głębokie zrozumienie człowieka i Boga powoduje, że wszystko przybiera inną barwę, a konkretne rzeczy są przeżywane jeszcze prawdziwiej.

Teraz kilka słów o sprzyjających temu doświadczeniu okolicznościach.

Chętnie powiedzielibyśmy, że powstaje ono za każdym razem, gdy pogrążamy się w modlitwie, gdy przyjmujemy Sakramenty, Eucharystię…, „za każdym razem, gdy…”. Tymczasem na ogół owo doświadczenie jest o wiele bardziej nieprzewidywalne! Bóg jest bezinteresowny, Duch Boży wieje, gdzie chce, kiedy chce, a czasami w najbardziej nieoczekiwanych sytuacjach. Bóg zaskakuje nas często. Przecież droga modlitwy jest zawsze drogą, która dokądś prowadzi, nawet jeżeli nie bezpośrednio i nie wówczas, gdy tego oczekujemy. Podejmowane w modlitwie wspólnotowe lub indywidualne poszukiwanie Boga to uprzywilejowana przestrzeń doświadczenia. Należy chyba powiedzieć: bardzo często właśnie dlatego, że w tej przestrzeni, nie widząc, chodziliśmy, wędrowaliśmy, pragnęliśmy, nagle w chwili, gdy nie oczekujemy już tego…, Bóg przybywa.

Co możemy powiedzieć o częstotliwości tego doświadczenia?

Bardzo trudno ustalić pewnego rodzaju prawidłowość. Według mnie pewne doświadczenia mogą być tak głębokie, że nawet jeżeli bywają niezmiernie rzadkie, nawet jeżeli nie miały się nigdy powtórzyć, pozostają ważne na zawsze. Nie żyjemy jedynie wspomnieniem i pamięcią o tym, czego udało się doświadczyć w ściśle określonej chwili, owo doświadczenie ukształtowało nas, uczyniło nas zupełnie innymi, tkwi w nas. Krótko mówiąc, nie jest to kwestia czasu. Bóg oddziałuje. Objawia nas samym sobie, objawiając się nam w jakimś ulotnym, szybkim przejściu obok. Tak właśnie Bóg przechodzi przed Mojżeszem i kładzie na nim rękę…, a gdy Mojżesz spogląda, widzi już tylko ślady.

U świętego Łukasza i u świętego Jana mamy rodzaj obrazowego, alegorycznego opisu doświadczenia wiary w zmartwychwstałego Jezusa: scenę z idącymi do Emaus uczniami i scenę z Marią przy grobie. W obydwóch wypadkach występuje ten sam schemat: Tajemnica przedstawia się, jest i to nie Bóg lekceważy spotkanie, lecz człowieka nie ma. Gdy mamy wrażenie, że istnieje gruba zasłona albo całkowicie zamknięty tunel, to zamknięcie jest wewnątrz, w nas. Lecz Bóg jest, jak Jezus jest w ogrodzie, jak nieznany pielgrzym jest w drodze. On przechodzi obok, On wyjaśnia i coś zaczyna płonąć w naszym wnętrzu. Gdy rozważamy Pismo Święte, przystępujemy do sakramentów, słuchamy Słowa Bożego, gdy widzimy obecność Jezusa wśród braci, nasze serce płonie, ale nie poznajemy Go jeszcze. To są znaki. Gdy siada z nami do stołu, gdy łamie chleb, nasze oczy otwierają się. Lecz Ewangelia mówi nam: właśnie w chwili, gdy oczy otwierają się, Jezus znika. To tylko chwila. Nie można Go pochwycić. To samo dotyczy sceny z Marią Magdaleną. Różne przybliżenia wyrażają taką samą rzeczywistość. Jezus jest, mówi do niej, a ona nie rozpoznaje Go. Podczas gdy u idących do Emaus uczniów jest to doświadczenie Eucharystii, dzielenia się i daru z siebie, u Marii Magdaleny to imię „Maria”. Maria Magdalena zostaje objawiona samej sobie i w tej samej chwili objawia się obecność Jezusa. Ona chce Go zatrzymać, lecz Jezus wysyła ją z poleceniem. I już Go nie ma. Niezależnie od częstotliwości owo doświadczenie jest ulotne, przemijające, przejściowe.

Ostatnią sprawę wspominam mimochodem jako wniosek i zarzewie praktycznego działania.

Jak można przygotować się na to doświadczenie?

Wskażę pokrótce drogi. Istnieje przede wszystkim ludzka droga. Musimy stawać się coraz bardziej ludzcy, ludzcy w znaczeniu wewnętrzności, głębi, tego, co nazwałbym pewnym poetyckim wymiarem bytu. Ten aspekt jest straszliwie zagrożony przez obecną cywilizację, jej struktury wydajności, produktywności.

Wszystko, co zachęca do powierzchowności, do ucieczki od samego siebie i od międzyludzkich relacji, niszczy człowieka nie tylko w jego rzeczywistości nadprzyrodzonej, lecz także w jego rzeczywistości zwyczajnie ludzkiej. Musimy zdobyć umiejętność pozostawania w milczeniu, pozostawania we własnym wnętrzu, pozwalania, aby na dnie naszych dusz wyłaniał się ów niezrozumiały świat, oswajania się z nim, zajmowania stanowiska wobec Boga. Wewnętrzność, zstąpienie do głębi, otwarcie się na poziomie serca to coś absolutnie podstawowego. Toteż kontemplacyjne życie zachowało kilka elementów, które mają wartość świadectwa dla dzisiejszego człowieka. Przypomina ono światu nie tylko o konieczności doświadczenia Boga, lecz także o konieczności pewnego człowieczeństwa, pewnej ludzkiej dyscypliny. W przeciwnym razie człowiek ulega dezintegracji, jego życie staje się niespokojne, napięte, nerwowe, niepewne, zmienne. Wpływa to głęboko na jego myślowe struktury.

Istnieje zatem ludzka droga. Ale istnieje również droga wierzącego, chrześcijanina, przygotowanego już przez tego rodzaju otwarcie, wewnętrzność, możliwość życzliwego przyjmowania.

Chrześcijanin musi przede wszystkim być otwarty na Słowo Boże, które go wzywa, które dochodzi do niego przez Pismo Święte, Sakramenty, życie Kościoła, jego braci będących wierzącymi lub niewierzącymi ludźmi. Mamy tutaj jakby współśrodkowe okręgi: wezwanie ze strony Słowa, które stanowi właśnie strukturę wiary, wezwanie ze strony Sakramentów, a w szczególności Eucharystii, wezwanie ze strony życia Kościoła, wiary wyznawców, wezwanie ze strony dowolnego bliskiego lub obcego człowieka w jego radości i w jego nieszczęściu. To wszystko jest otwarciem na Słowo.

Ściślej rzecz ujmując, otwarcie na Słowo, zwłaszcza biblijne to chrześcijańska modlitwa, wspólnotowa modlitwa, związane z wiarą obrzędy, różniące się od indywidualnej modlitwy. Wspólnotowa modlitwa oraz indywidualna modlitwa to dwie uzupełniające się, niezbędne wzajemnie, ale nieidentyczne wartości. Nie należy oczekiwać od związanych z wiarą obrzędów tego, czego oczekujemy od prywatnej modlitwy. Zdrowa równowaga potrzebuje równocześnie jednego i drugiego. Wspólnotowa modlitwa rozwija się w osobistym doświadczeniu wewnętrznego życia, głębi, poszukiwania Boga. Obrzędy związane z Tajemnicą, jaka objawiła się w Jezusie Chrystusie i jest przeżywana w Kościele, dają zakorzenienie indywidualnej modlitwie oraz chronią ją przed subiektywizmem, fałszywym wewnętrznym życiem, ucieczką.

Otwarcie na wezwanie Słowa musi prowadzić chrześcijanina do posłuszeństwa Słowu, „spełniania wymagań prawdy”, jak mówi Ewangelia według świętego Jana. Zgodnie z wymaganiami Słowa musimy przeżywać naszą codzienną ludzką rzeczywistość, nasze relacje, naszą odpowiedzialność, nasze zaangażowanie. To wszystko otwiera nas na doświadczenie Boga. To wytyczona idealnie droga. Istnieje również cała konkretna rzeczywistość z jej pęknięciami, jej odmowami, jej wahaniami, jej porażkami. Wszystko może nas wzywać. I właśnie poprzez te rzeczy doświadczenie Boga toruje sobie w nas drogę oraz prowadzi nas do progu, na którym pozostawi nas pewnego dnia. Wówczas przekroczymy go w niewysłowionym doświadczeniu.

Bóg Rzeczywistość
Bóg Nieobecność
Tylko te słowa
Są, by nie milczeć.

Thaddée Matura OFM

Nowy przekład Małgorzaty Frankiewicz
Thaddée Matura Doświadczenie Boga w chrześcijaństwie – wykład I
Thaddée Matura Doświadczenie Boga w chrześcijaństwie – wykład II
Thaddée Matura Doświadczenie Boga w chrześcijaństwie – wykład III
Adam Królikowski Thaddée Matura – teolog mistyczny

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code