Na szczytach mistyki

Doświadczenie Boga w chrześcijaństwie-wykład I

Spread the love

Doświadczenie Boga w chrześcijaństwie

Thaddée Matura OFM

Ogólny rys zagadnienia

Doświadczenie wiary, tkwiące u korzeni chrześcijańskiego istnienia (poznania Boga, Jezusa, siebie, świata oraz zgodnego z tym zaangażowania: działania – praktyki) to w istocie niezrozumiałe, lecz niewątpliwe spotkanie z tajemnicą żywego Boga.

Jednak owo spotkanie, owo odkrycie, owo istnienie wobec-i-razem nie mogą i nie powinny być utożsamiane z pojęciową wiedzą ani z pewnymi uczuciowymi wrażeniami, ani z praktyką, zaangażowaniem.

Pojęciowa wiedza to słowa i przekazywane przez nie pragnienia. Można się wiele nauczyć i wiele wiedzieć o Bogu (Biblia, teologia, doświadczenie świętych), można wiele mówić o Bogu (język modlitwy), lecz słowa i wyrażane przez nie pojęcia, chociaż konieczne („fides ex auditu”), nie powodują automatycznie doświadczenia Boga. Utożsamianie ich z tym doświadczeniem to niebezpieczny błąd.

Tak samo uczuciowość, zmysłowe albo duchowe wzruszenia, których można doznawać i które przynajmniej na pewnym etapie należą do życia wiarą, nie są doświadczeniem Boga.

Tak samo sprawa wygląda również z konkretnym zachowaniem, pracami, działaniem (praktyką). Zachowania mogą występować, mogą wyrażać to doświadczenie, lecz nie są nim.

Oprócz tego niezbędnego, krytycznego ujęcia (które odpowiada z grubsza nocy świętego Jana od Krzyża) powstaje problem, na czym polega owo spotkanie, owo doświadczenie Boga? Co wierzący człowiek może w trakcie ziemskiego doświadczenia spostrzec albo przeczuć z tajemnicy żywego Boga, z objawionego w Jezusie absolutnego Ty? Jakie zasadnicze doświadczenie, w którym ukazuje się coś Bożego, znajdziemy za zasłoną słów, obrazów, idei, uczuć, zobowiązań? Właśnie
a) możliwość,
b) naturę,
c) częstość,
d) konieczność takiego doświadczenia
należy badać, opierając się na
a) Słowie Bożym,
b) wielowiekowym doświadczeniu Kościoła.
Tym teologicznym poszukiwaniom musi towarzyszyć krytyczna współpraca innych podejść: historycznego, psychologicznego itp.

Pierwszy wykład

Czwartek, 16 września 1976

Uwagi wstępne:

synteza wypowiedzi z trzech pierwszych dni obrad

Bóg Rzeczywistość
Bóg Nieobecność
Tylko te słowa
Są, by nie milczeć.
Pierre Emmanuel

Nie komentuje się wierszy. Ten czterowersowy tekst ma po prostu ukazać duchowy klimat, w jakim już od tygodnia próbujemy żyć i pragnęlibyśmy zagłębić się jeszcze bardziej w ciągu dwóch ostatnich dni. Podkreślam tylko cztery wyrazy: RZECZYWISTOŚĆ, NIEOBECNOŚĆ, SŁOWA, MILCZEĆ. Bóg jest jedyną Rzeczywistością, rdzeniem, substancją całej rzeczywistości. Lecz jest On również najboleśniejszą dla człowieka Nieobecnością. Czy to nieobecność Boga, czy też nieobecność człowieka przy Bogu? Dlaczego ta nieobecność? Dlaczego nie dochodzimy do sedna Rzeczywistości, od którego zaczyna się objawienie, oświecenie, poznanie, więź? Dwa ostatnie słowa ukazują środowisko, w którym rodzi się owo doświadczenie i mogą się rodzić również prawdziwe wypowiedzi, prawdziwe słowa, przepełnione sensem, nieliczne, lecz znaczące słowa, doświadczane w milczeniu.

Przede wszystkim chciałbym ukazać szybko szlak wędrówki, którą spróbuję odbyć wraz z wami podczas czterech najbliższych wystąpień.

Zacznę od pewnego rodzaju wstępu, w którym mam zamiar sięgnąć pamięcią do trzech przeżytych już wspólnie dni. Postaram się naświetlić sprawy tak, abyśmy lepiej zrozumieli, dlaczego wszystko, co powiedzieliśmy dotychczas, prowadzi ku istotnemu zagadnieniu.

Otóż całość naszych rozważań dzieli się na cztery części:
a) Kilka biblijnych wskazówek na temat doświadczenia Boga.
b)Doświadczenie wierzących, czyli to, co poprzez stulecia uprzywilejowani świadkowie Boga powiedzieli nam o tym doświadczeniu. W ogólnym i pospiesznym z konieczności zarysie spróbujemy jednak ukazać istotne stałe elementy tego doświadczenia.
c) Namiastki doświadczenia Boga i ich krytyka.
d) Kilka dróg, jakimi przybliżamy się dzisiaj po omacku do tego doświadczenia Boga.

Spójrzmy najpierw wstecz na trzy dni, które już przeżyliśmy. Zatrzymajmy się parę chwil, zastanówmy się, zajmijmy jakieś stanowisko. Zobaczmy, dlaczego każdy przyczynek, który mogliśmy usłyszeć i przyswoić sobie, przybliża nas do zasadniczego pytania o doświadczenie Boga.

W pierwszym dniu usłyszeliśmy wystąpienie ojca Bourgault na temat wewnętrznego albo duchowego doświadczenia w buddyzmie. Nie musimy krytykować tego, co zostało nam przedstawione i ma przede wszystkim informacyjny charakter, ale zostaliśmy zachęceni, aby zająć chrześcijańskie stanowisko. Co należy myśleć wobec tak silnego i tak potężnego świadectwa wielkiej duchowej tradycji?

Według mnie powinniśmy zacząć od tego, aby zaznaczyć, że zgadzamy się z pewną liczbą spraw, które dla nas, w samym sercu naszej chrześcijańskiej tradycji stanowią w istocie upomnienia.

Pierwsza sprawa to „centralność” wewnętrznego doświadczenia. Według buddyzmu najważniejszą dla człowieka i dla wszechświata rzeczywistością jest wewnętrzne doświadczenie, w którym człowiek wnika w samego siebie, zmierza do głębi, do centrum tego, co rzeczywiste. W chrześcijańskiej tradycji niewątpliwie również centralne doświadczenie, jakim jest doświadczenie wiary i Boga, powinno dla wszystkich wierzących znajdować się w samym środku wszystkich zajęć, wszystkich poszukiwań, wszystkich doświadczeń. Jeżeli Bóg jest naprawdę Bogiem, jeżeli Bóg jest naprawdę Rzeczywistością, jeżeli Boga doświadcza się zawsze w głębiach człowieka albo wszechświata, to owa rzeczywistość jest na pewno najważniejsza i cała reszta musi jej być podporządkowana. Tutaj niewątpliwie buddyzm nas upomina. Nie zawsze mamy wrażenie, powiedziałbym nawet coś przeciwnego, mamy raczej zawsze wrażenie, że chrześcijanie są zajęci wieloma rzeczami, które wiążą się nawet z religią, lecz są czymś innym niż tajemnica samego Boga i tajemnica Jego objawienia w Jezusie.

Druga sprawa, co do której buddyzm przynosi nam zarazem naukę i radę: realna rzeczywistość nie znajduje się na zewnątrz, na powierzchni bytów, lecz wewnątrz. Nie to jest najprawdziwsze, co powierzchowne, uboczne. I to na wszystkich płaszczyznach. Na płaszczyźnie racjonalnej to nie pierwsze zetknięcie jest najbardziej realne. Może ono być niekiedy bardzo pociągające, niekiedy bardzo zwodnicze. Należy jednak pójść dalej, głębiej, stworzyć bardziej autentyczną więź. I tak we wszystkich dziedzinach: doświadczania świata, przyrody itp. Nie pierwsze wrażenie doprowadza nas do rzeczywistości, lecz zawsze głębia. Jeżeli porównamy to, co rzeczywiste, do pewnego rodzaju kuli, najgłębsza rzeczywistość znajdzie się zawsze wewnątrz, w samym środku, a w pewnym duchowym doświadczeniu rzeczywistość to Bóg, który nie jest tą rzeczywistością, lecz tkwi w jej środku.

Inna dostarczana przez buddyzm nauka, z którą możemy się zgodzić: najgłębsze doświadczenie wykracza zawsze poza słowa, pojęcia, obrazy, uczucia. Obfitość słów może być bardzo często rodzajem ucieczki przed rzeczywistością, strachem przed czymś rzeczywistym. Im mniej mamy ważnych rzeczy do powiedzenia, tym więcej mówimy. Boimy się milczenia, tej przestrzeni wyglądającej na próżnię, ale w rzeczywistości mogącej być przygotowaniem do czegoś prawdziwszego, żywszego. Słowa i pojęcia. Bóg świadkiem, że dzisiaj bawimy się pojęciami. W obszarze religijnym na pewno, ale także w obszarze jedynie ludzkim, czemu towarzyszy rozpad filozofii i języka. Niekiedy mamy do czynienia z pewnego rodzaju potopem słów, z inflacją obrazów, pojęć, które uległy rozkładowi. Im prostsze i głębsze jest przeżyte doświadczenie, tym słowa stają się rzadsze i prostsze. Tak właśnie bywa w wypadku wielkich poetów i wielkich duchowych mistrzów. Ewangelia św. Jana używa tylko 900 słów, a mówi niewątpliwie o najistotniejszych rzeczach, o jakich powiedziano kiedykolwiek na świecie. Nie chcę w ten sposób podważać zaufania do języka, pojęć, obrazów, uczuć.

Zobaczyliśmy, do jakiego stopnia wchodzą one w skład naszej konkretnej rzeczywistości, którą należy akceptować i która stanowi wartość. Należy jednak pójść jeszcze głębiej. Jeżeli spotkanie z tajemnicą Boga albo przybliżenie do niej rozbudza w nas obrazy, wywołuje uczucia, nie musimy się martwić. Lecz równocześnie powinniśmy zawsze mówić sobie: Bóg jest ponad tym, to wszystko wskazuje na głęboką rzeczywistość, ale nie jest jeszcze tą rzeczywistością. A ciężko bywa czasami, gdy trzeba zrobić skok, zrobić wielki krok w jakąś ciemność.

Czwarta sprawa, z którą zgadzamy się: poszukiwanie tego głębokiego doświadczenia wymaga uregulowanego, pozbawionego obciążeń, spokojnego, bezinteresownego życia. Dzisiaj przyciąga nas najbardziej do buddyzmu właśnie „zen”, jego najbardziej ogołocona i w pewnym sensie najuboższa – uboga w znaki, uboga w środki wyrazu – postać. Jest to jednak religijny nurt, który stworzył najczystszą sztukę. Jak słowa potrzebują milczenia, aby coś znaczyć, tak piękno potrzebuje nieobecności i pustki, aby ukazać się. Uprzedzam tu chyba trochę świadectwo ojca Coutu, który całkowicie za tym obstaje. Niezależnie od bezpośrednio religijnych perspektyw trafiamy na uwagi dotyczące przyszłych losów całej ludzkości: przyszłość człowieka nie tkwi w obciążaniu się, majątku, kapitalizacji, bogactwie, ale w rodzaju ogołocenia, prostoty, Brzmi to przecież jak echo słów Ewangelii.

Jak widać, możemy zaznaczyć, z czym zgadzamy się, a znaleźlibyśmy niewątpliwie jeszcze inne sprawy, lecz ograniczam się do kilku podstawowych.

Muszę również powiedzieć, że pod pewnymi i to zasadniczymi względami buddyzm jest wewnętrznym doświadczeniem, które różni się całkowicie od chrześcijańskiego doświadczenia. Wymieniając poglądy z ojcem Bourgault i zadając pewne pytania, zaczęliśmy już trochę iść tym tropem. Dobrze byłoby zatrzymać się tutaj nieco dłużej.

Pierwsza podstawowa niezgodność: Według judeochrześcijańskiej tradycji, do której należy zresztą dołączyć islamską tradycję, rzeczywistość nie jest złudzeniem, nie jest przeszkodą, nie jest nierzeczywista. W judeochrześcijańskim Objawieniu rzeczywistość jest dziełem Boga: „A Bóg widział, że to było dobre”. Owa rzeczywistość nie dzieli się na poszczególne przegródki: nie ma z jednej strony gęstej, ciężkiej, wypełnionej pragnieniami materii, a z drugiej strony – naiwnej, niewinnej i abstrakcyjnej duszy. To wszystko razem jest Bożą rzeczywistością, materią, a wewnątrz człowiek pojawia się wraz ze swoim ciałem i swoją duchową rzeczywistością. To wszystko jest dobre, ukochane przez Boga i chociaż chwilowo pozostaje w niewoli, jak powiada święty Paweł, jest powołane do wyzwolenia i do wolności w chwale dzieci Bożych. Z judeochrześcijańskiego punktu widzenia nie tylko nasze ciało, otaczający nas świat, ale cały wszechświat jest niezwykłym fajerwerkiem, stworzonym ku radości Boga. W Księdze Hioba znajduje się zachwycający opis: podczas gdy Bóg stwarza świat, synowie Boży, czyli anioły, mityczne istoty, o których mówi nam Stary Testament, tańczą i cieszą się. Chociaż ten świat może ciążyć i przygniatać, bywa niekiedy zły albo obojętny, ogólnie rzecz biorąc, jest dziełem Bożym, jest „powołany”. To bardzo ważne. Nastawienie, z którym spotykamy się w buddyzmie, jest niemal naturalne dla ludzkiego umysłu i wszystkie wschodnie tradycje zmierzały w tym kierunku. Grecka tradycja, tkwiąca u podstaw naszej, mieści się również w tym nurcie. Można powiedzieć, że pozostawiony samemu sobie ludzki umysł idzie zawsze za tym upodobaniem, uciekając niejako od konkretnej rzeczywistości, gdy cudowność uwodzi, ale przytłacza i niszczy. Judeochrześcijański nurt zaprzecza całkowicie takiej wizji. Rzeczywistość jest ukochana przez Boga, jest dziełem Boga, „jest” w pełnym tego słowa znaczeniu. Wypaczona może, odwrócona od swojego celu, jest jednak powołana do odkupienia, do chwały, do przemiany. Będące materią ciało Zmartwychwstałego Jezusa stanowi centrum przemienionego i chwalebnego wszechświata. Jak wobec tego ciało mogłoby być złudzeniem? Jest ono chyba po Bogu najbardziej treściwą i najbardziej zachwycającą rzeczywistością.

Druga zasadnicza sprawa: nazywane Nirwaną, utożsamieniem się z Brahmanem itp. doświadczenie Absolutu, którego szuka buddyzm i wschodnie religie, nie jest w chrześcijaństwie zanikiem pragnienia, zanikiem mojego ja, zanikiem twojego ja, ciebie. Ostatecznie w tych religiach chodzi o stopienie się w szczęśliwą, nieświadomą całość. W chrześcijaństwie zaś szczytem doświadczenia Absolutu jest spotkanie Innego, jedność w różnorodności. Dla tych, którzy znają trochę psychologię, a zwłaszcza psychologię głębi, to coś niezmiernie ciekawego. W psychoanalitycznym języku stopienie się w całość, odrzucenie różnicy i podziału to regres. Taka skłonność występuje u każdego: nie chcielibyśmy porzucać łona matki, tożsamości z matką. Bycie takim samym jak inny wydaje się nawet ideałem szczęścia, jakiego ludzka istota doświadczyła w pewien sposób na początku. Trzeba jednak zgodzić się na odcięcie. Tylko przy takiej zgodzie jedność, chociaż w różnorodności, może się urzeczywistnić. Nie chce przez to powiedzieć, że chrześcijaństwo stosuje się do psychoanalitycznego schematu, gdyż jest raczej chyba przeciwnie, lecz skłonność do unicestwiania samego siebie, do unicestwiania różnorodności, która wydaje się niezdrowa pod względem psychologicznym, nie jest chrześcijańska. Oczywiście w chrześcijaństwie bywają również niewypowiedziane, niewysłowione okresy, lecz Bóg biblijnego Objawienia pozostaje Innym, który wzywa człowieka jako jego Partner, jako Ten, kto do człowieka przemawia, jako Ten, przy kim człowiek jest. Chrześcijańskie doświadczenie to poszukiwanie Oblicza Innego, związków z Innym i oczywiście także jedności. Może ono w pewnych chwilach wyglądać na stopienie się, ale bez unicestwienia świadomości i dlatego jest spotkaniem twarzą w twarz. Jakiekolwiek byłyby interpretacje buddyzmu (usłyszeliśmy, że nam, mieszkańcom Zachodu bardzo trudno interpretować te doświadczenia, gdyż mogą one po prostu zgadzać się z jednym aspektem sprawy, nie wykluczając przez to innego, a w każdym razie nie czyniąc tego wyraźnie), należy jednak pamiętać, że w konkretnej i pospolitej praktyce liczni ludzie, nie wyznając mocno i rzetelnie chrześcijaństwa, zapuszczają się na tę drogę i wpadają w pewnego rodzaju nieświadomą próżnię, która nie może być spotkaniem z Bogiem i Jezusem Chrystusem.

Trzecia sprawa: w chrześcijaństwie ukazywanie się Boga, objawienie Boga jest zawsze bezinteresowne, czyli zasadniczo niezależne od jakiegokolwiek przygotowania, od jakiegokolwiek nastawienia, a nawet od jakiegokolwiek poszukiwania Boga. Przesadzając być może, powiedzielibyśmy, że we wschodnich religiach człowiek, który nie szuka ich wewnętrznego charakteru, który nie przykłada się do ich technik, nie osiągnie nigdy oświecenia. „Tym, którzy Mnie nie szukali, dałem się znaleźć” – powiada Pan w Księdze Izajasza. Przypowieść o robotnikach winnicy kładzie nacisk na ten aspekt. Tekst przypisywany świętemu Janowi Chryzostomowi i powtarzany w wielkanocnej liturgii bizantyńskiej objaśnia wspaniale tę przypowieść. Zaprasza on wszystkich ludzi na wielką paschalną ucztę. „Wy, którzy utrudziliście się, wy, którzy pościliście, wy, którzy oczekiwaliście, wy, którzy, dokonaliście wszelkich wysiłków, przyjdźcie, uczta jest dla was”… A na końcu tekst oznajmia: „Wy, którzy nie uczyniliście niczego, wy, którzy próżnowaliście, wy, którzy nie zajmowaliście się niczym, wy, którzy niczego nie zyskaliście, przyjdźcie, uczta jest również dla was”. W chrześcijaństwie Bóg ukazuje się nawet tym, którzy Go nie szukają. Stoi u drzwi i puka. Święty Paweł, prześladowca… Mateusz, celnik, który miał dużo innych spraw na głowie… Jezus woła: „Przyjdź i chodź za mną”. Jezus wzywa bezinteresownie i nieoczekiwanie. Chrześcijaństwo wymaga oczywiście poszukiwania, czekania, lecz Miłość Boga do człowieka nie zależy od ludzkiego nastawienia, od ludzkiej cnoty, od ludzkiego poszukiwania, od ludzkiej wiary, od ludzkiej doskonałości. Boża Miłość jest absolutna, bezinteresowna, Ona jest: „Jeżeli bowiem, będąc nieprzyjaciółmi, zostaliśmy pojednani z Bogiem przez śmierć Jego Syna, to tym bardziej, będąc już pojednani, dostąpimy zbawienia przez Jego życie” (Rz 5, 10). Bóg kocha absolutnie, zasadniczo, On jest Miłością. On nie może nie kochać swojego dzieła.

Kilka powyższych uwag dotyczyło naszego pierwszego dnia. Widzimy, do jakiego stopnia wschodnie religie są ważną tradycją i wywierają dziś pewien wpływ na nasz zachodni świat. Jak podkreślał ojciec Bourgault, najczęściej importujemy nieudolne imitacje. Głęboka tradycja jest często rozmyta, uproszczona, pełna szarlataństwa. Jeżeli jednak przyglądamy się jej dogłębnie, a faktycznie pewna liczba chrześcijan ją zbadała, widzimy bardzo dobrze bogactwa, których nam dostarcza, a które łączą się z pewnymi zbyt uśpionymi w nas wartościami, budząc je. Niemniej jednak sądzę, że trzeba równocześnie bardzo jasno zapewnić o chrześcijańskiej tożsamości, która jest odmienna.

Następne pół dnia spędziliśmy z ojcem Coutu. Jego świadectwo nie wymaga analizy ani zajęcia stanowiska, ale sądzę, że jest bardzo poważnym wezwaniem. Jak dzielić się doświadczeniem Boga, które próbujemy przeżywać? Nie chodzi o to, aby rozmywać kontemplacyjne życie, aby otwierać je tak, że w końcu nie zostanie z niego już nic. Trzeba natomiast uświadomić sobie, że w kontemplacyjnym życiu streszcza się niejako ogólny chrześcijański wymóg, ważny dla każdej chrześcijańskiej wspólnoty: zasadniczym rdzeniem pozostaje zawsze poszukiwanie doświadczenia Boga oraz poznawanie Jezusa Chrystusa. Młodzi szukają po omacku, bardzo niepewnie, lecz szukają. Jeżeli zwracają się do księży, zakonników, zakonnic, spotykają najczęściej tylko osoby uwikłane w organizacyjne schematy, społeczne obowiązki, mniemające ani czasu, ani ochoty, aby porozmawiać o Bogu i o modlitwie. A właśnie ta ostateczna głębia – doświadczenie wiary, doświadczenie Boga, doświadczenie modlitwy – wzywa ku sobie Kościół. To wielkie wezwanie dla kontemplacyjnego życia. Jak postępować, aby owym doświadczeniem można się było dzielić, aby stało się dostępne? Być może nie potrzeba aż tak dużo…, lecz przynajmniej tyle, aby ludzie mogli popatrzeć, aby mogli posłuchać modlitwy, aby mogli wziąć w niej udział i aby niekiedy oprócz słów dawać świadectwo, duchową poradę.

Wysłuchaliśmy również świadectwa ojca Harveya, prowincjała jezuitów, który przedstawił nam rodzaj trzeźwego, jasnego, zdrowego, lekko zabarwionego humorem chrześcijańskiego doświadczenia Boga. Sądzę, że mamy tam również do czynienia z czymś bardzo ważnym, gdyż sami powiemy może więcej o ciemniejszych, boleśniejszych stronach poszukiwania Boga. To dobrze, że ktoś będący zarazem egzegetą, teologiem, człowiekiem czynu dostarcza nam uczciwego, prostego, głębokiego świadectwa. Trzeba sobie powiedzieć, że tego rodzaju doświadczenie napotyka również pułapki i próby, które prawdopodobnie różnią się znacznie od mogących wystąpić w bardziej kontemplacyjnym poszukiwaniu, lecz są rzeczywiste. To trudności, porażki, rozczarowania, które zmuszają, aby zaufać całkowicie, aby oddać się w pełni Bogu. Warto brać zawsze pod uwagę to doświadczenie. W Kościele nie istnieje tylko jeden rodzaj doświadczenia Boga.

Wysłuchaliśmy również wystąpienia siostry Claire, które jest bardzo ważne. Pokazało nam ono cielesne, konkretne zakorzenienie doświadczenia Boga. Ciężar Boga uciska naszą kruchość, tę rzeczywistość, którą Bóg kocha, którą stworzył, która jest dla Niego cudowna, ale jest tym, czym jest wraz ze swoim ciałem, swoją anatomią, swoim dobrym lub złym zdrowiem, swoją bardziej lub mniej zrównoważoną psychiką, swoimi rozmaitymi skłonnościami. Święci byli istotami z krwi i kości wraz ze swoimi słabościami i swoimi ograniczeniami. Czuli się bardzo wielkimi grzesznikami. W świetle Boga widzieli swoją kruchość, swój grzech, swoje skłonności, lecz mimo wszystko powierzali się Bożemu miłosierdziu. Bóg przenika te bezeceństwa, te ograniczenia, tę tak prostą, tak niekiedy uciążliwą, tak trudną rzeczywistość. Modlitwa to doświadczenie, że staję wobec Boga, wobec Innego wraz z tym, kim jestem, z moją konkretną rzeczywistością, moimi troskami, moim egocentryzmem, ze skupieniem na sobie albo na innym, który wydaje mi się groźnym wrogiem. Staję nagi wobec Boga, wobec tego nieskończonego Światła, które widzi to wszystko, które może to wszystko spalić. Oczywiście Bóg nie uczyni tego natychmiast, będzie potrzebował czasu, ale na tym właśnie polega doświadczenie modlitwy.

Oto przyjrzeliśmy się przebytej drodze. Sądzę, że ta refleksja pozwoli nam lepiej przyswoić sobie różne przytoczone składniki. To, co powiemy w ciągu dwóch następnych dni, wyda się nam ściślej związane z tym, co zostało powiedziane.
Na zakończenie prosta sprawa, która należy do wstępnych uwag. Chodzi o słownikowe uściślenie, które wydaje mi się ważne. Tematem tej sesji jest „doświadczenie Boga”. Można by równie dobrze mówić o doświadczeniu wiary, doświadczeniu modlitwy. Według mnie są to trzy zupełnie identyczne rzeczy.

Powiedzmy upraszczając, że doświadczenie Boga to spotkanie, łączność: ja-ty, świadomość Innego. Absolutnie Inny, Tajemnica Boga, stając wobec mnie, wzywa, a ja mogę zwracać się do Niego. Doświadczenie Boga to więź, łączność, przeczucie.

Doświadczenie wiary. Z wahaniem posługuję się tym językiem ze względu na jego dwuznaczności i niejasności, gdyż słowo „wiara” przywodzi zbyt często na myśl szereg prawd, w które trzeba wierzyć. Zasadniczo jednak wiara to spotkanie Innego: wierzę w Ciebie. A według chrześcijańskiej wiary Inny to przede wszystkim, istotnie Bóg w swojej Tajemnicy, Bóg jako sens wszystkiego, co istnieje, jako pełnia obecności, Bóg jako Żywy Byt, jako Absolutne Ty, które spotykamy.

Doświadczenie modlitwy. Nie może być prawdziwego doświadczenia modlitwy bez faktu bycia „wobec”. W chrześcijaństwie jesteśmy zawsze wobec Kogoś i możemy się do Niego zwracać. Możemy również być po prostu „wobec” Niego. Istnieją wszelkie możliwe formy modlitwy. Można wołać do Boga, można przyznawać się do swojego ubóstwa, swojego wstydu, swojej nędzy, ale także do nieskończonej Miłości, która przygarnia. Można zachwycać się, chwalić, wstawiać się za kimś, prosić albo po prostu być „wobec”. Lecz to wszystko ma sens tylko wówczas, gdy obecność Boga zostaje spostrzeżona, gdy jest wobec kogoś.

W tym sensie doświadczenie Boga, doświadczenie wiary i doświadczenie modlitwy są identyczne. Modlitwa to nasilony czas tego doświadczenia, a doświadczenie wiary może być o wiele bardziej rozproszone. Doświadczenie Boga, doświadczenie wiary i doświadczenie modlitwy wiążą się głęboko ze sobą, a w pewien sposób są jednym i tym samym. W trakcie następnych wystąpień będę zatem używał obydwóch wyrażeń bez różnicy.

Thaddée Matura OFM

Nowy przekład Małgorzaty Frankiewicz

Thaddée Matura Doświadczenie Boga w chrześcijaństwie – wykład II
Thaddée Matura Doświadczenie Boga w chrześcijaństwie – wykład III
Thaddée Matura Doświadczenie Boga w chrześcijaństwie – wykład IV
Adam Królikowski Thaddée Matura – teolog mistyczny

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code