"Tygodnik Powszechny"

Tu chodzi o wiarę

Spread the love

Tu chodzi o wiarę

ks. Andrzej Luter

Tegoroczny Tydzień Modlitw o Powołania ma wymiar szczególny:
w Polsce w ciągu dwóch lat liczba kandydatów do kapłaństwa spadła o 10 procent.

Spadek liczby powołań w zasadzie nie powinien dziwić. Modernizacja i „europeizacja” Polski zmienia nie tylko gospodarkę, ale także styl życia. Oczywiście to nie znaczy, że droga kapłańska czy zakonna jest nieatrakcyjna. Przeciwnie, jest fascynująca, bo współczesny świat niesie ze sobą wiele niezwyczajnych wyzwań, jeśli spojrzy się na niego w sposób afirmatywny, a nie z zamkniętej twierdzy otoczonej fosą dla złudnego poczucia bezpieczeństwa.

Przy czym o ile zmienili się radykalnie ludzie, którzy mogliby przekroczyć próg furty seminaryjnej czy klasztornej, o tyle nie zmieniły się metody formacyjne. Współcześni młodzi ludzie dojrzewają w zupełnie innej rzeczywistości społecznej niż moje pokolenie. Wychowują się na rynku idei. Chrześcijaństwo jawi się im jako jedna z możliwości, którą powinni w sposób wolny wybrać – a w konsekwencji żyć Chrystusem.

Słowo-wytrych

Sytuacja na tle innych krajów europejskich nie jest jeszcze najgorsza. Ten trudny temat podejmują nie tylko biskupi i odpowiednie komórki episkopatu, ale i księża między sobą, dochodząc niekiedy do bardzo krytycznych konkluzji. Nie wiemy jeszcze poza tym, czy trend spadkowy się utrzyma, czy to tylko wahnięcie w dół.

Najczęściej jako przyczyny spadku powołań podaje się niż demograficzny, wyjazdy młodych za granicę oraz kryzys rodziny. Są to powody bezdyskusyjne, a ten ostatni jest może najważniejszy. Opinie wyrażane przez Radę Duszpasterstwa Powołań w zasadzie nie budzą wątpliwości: mniejsza liczba powołań oznacza wyzwanie dla Kościoła – potrzebę troski o jakość duszpasterstwa w środowiskach młodzieżowych, w parafii, a szczególnie w rodzinach.

Jako przyczynę regresu wymienia się także tzw. kulturę antypowołaniową, która utrudnia młodzieży podjęcie dojrzałej i wiążącej na całe życie decyzji. Powstaje pytanie: co to jest owa „kultura antypowołaniowa”? Prosta interpretacja i niestety najczęściej stosowana w kościelnych analizach wskazuje na libertynizm i liberalizm – tak jakby miał być on z założenia czymś złym – i oczywiście na media, które „agresywnie, jednostronnie przedstawiają i nagłaśniają wewnętrzne problemy Kościoła”.

Problem polega na tym, że każde czasy niosą ze sobą niebezpieczeństwa, bo ludzie są grzeszni i – jak mówił kard. Lustiger – w bardzo różnych okresach, krajach, sytuacjach są bardziej lub mniej odważni, bardziej lub mniej gotowi przyjąć Boże powołanie. A media w Polsce w swojej większości nie są wrogie Kościołowi, szczególnie gdy porównamy je ze środkami przekazu w innych krajach europejskich. Podlegają one jednak coraz większej tabloidyzacji, upraszczają widzenie świata, a więc także Kościoła, który często opisywany jest jak skrzyżowanie Mniszkówny z Ludlumem. Zwracam też uwagę, że najostrzejsze ataki na Kościół wychodzą spod piór publicystów katolickich – tak przynajmniej o sobie mówią – tych, którzy z pozycji fundamentalistycznych i ideologicznych „czyszczą” go niczym stajnię Augiasza, próbując ukształtować rzeczywistość kościelną na swój obraz i podobieństwo. Obawiam się zatem, że termin „kultura antypowołaniowa” może stać się kolejnym kościelnym pojęciem-wytrychem używanym, by tylko pominąć sedno problemu. Delegat KEP ds. Powołań bp Wojciech Polak w czasie zeszłotygodniowej konferencji zauważył jednak, że kryzys powołań to także brak zaufania młodych do Kościoła. I chyba na tym powinniśmy skupić naszą uwagę.

Styl i język

W okresie pontyfikatu Jana Pawła II trwał boom powołaniowy. Czym istotnym różni się kultura z czasów papieża Wojtyły od kultury rzekomo „antypowołaniowej” obecnego okresu? Kultura ma znaczenie, ale drugorzędne. Przyczyn należy szukać w wewnętrznym życiu Kościoła. Jakiego rodzaju koncepcję życia proponuje się młodym w osobie znajomego księdza lub zakonnicy? Najważniejszą formą kontaktu powołaniowego jest katecheza. Czy młodzież dostrzega, że ksiądz katecheta jest człowiekiem zadowolonym ze swojego życia? Dla wielu księży prowadzenie katechezy to udręka. Taka „katorżnicza” wizja kapłaństwa nie przysporzy nowych powołań.

Nie chcę krytykować księży katechetów ani generalizować, ale po wielu rozmowach z młodymi duchownymi dostrzegam frustrujący problem, często niezawiniony przez nich – niektórzy mogliby znakomicie realizować się, ale nie w szkole. Innymi słowy nie potrafią wykazać, że kapłaństwo to nie tylko wyrzeczenie, ale przede wszystkim radość życia.

Czy ksiądz mówi normalnym językiem, czy też posługuje się pustą kościelną nowomową i żargonem teologiczno-pobożnościowym? Jeśli tak robi, to jest postrzegany jako odklejony od rzeczywistości nie tylko w dziedzinie języka, ale przede wszystkim problemów, jakimi młodzi ludzie żyją. Patriarchalizm powoduje, że Kościół jawi się jako obca i anachroniczna rzeczywistość. I niewiele tu pomogą akcje powołaniowe, bo życie młodych wymaga ciągłości i autentyzmu – oni każdy fałsz wyczują na odległość. Trzeba zgodzić się z bp. Polakiem, który mówi, że potrzeba „jakościowego skoku” w funkcjonowaniu parafii, „zwłaszcza w obliczu niedawnych odejść znanych księży i zakonników”.

Zgadzam się z krajowym duszpasterzem powołań ks. Markiem Dziewieckim, kiedy mówi, że „współczesny młody człowiek ma problemy z samym sobą, z dorastaniem do własnych marzeń”. Ale takie problemy człowiek miał od początku dziejów. Poza tym młodzież ma prawo mieć problemy z sobą i z dorastaniem do marzeń. Ma prawo do buntu i kontestacji. To taki przywilej młodości. Jan Paweł II potrafił wyjść naprzeciw tym problemom i marzeniom, nikomu ich nie wypominał, nie ganił, nie załamywał rąk, mówił, że każdy ma swoje Westerplatte.

Znaki czasu

Ks. Dziewiecki mówił też, że „nie można mówić o kryzysie powołań – bo Bóg jest ich dawcą, ale o kryzysie powołanych i osób towarzyszących powołaniom – ich wychowawców”. Zgadzam się. Rozumiem też, że ks. Dziewiecki dotykając ledwie problemu wychowawców, dostrzega wyraźną asymetrię między zabiegami Kościoła o powołania a zabiegami, by to powołanie pielęgnować. Dzisiaj coraz częściej klerycy odchodzą sami z seminariów, nawet tuż przed diakonatem. Z jednej strony można powiedzieć, że seminarium jest po to, żeby rozeznać prawdziwość powołania. Odchodzą, ale kończą studia teologiczne i potem z oddaniem pracują np. jako świeccy katecheci; wspaniale realizują się w małżeństwie. Z drugiej strony odchodzą, gdy widzą, że seminarium raczej dołuje niż wywyższa, raczej tłamsi, niż pomaga rozwinąć talenty. Odchodzą, zachowują wiarę, ale przestają się identyfikować z „instytucją”.

Nie uogólniam, gdyż wiem, jak wielkie różnice są między seminariami w poszczególnych diecezjach. W każdym razie powołanie można – wbrew pozorom – łatwo zmarnować.

Ks. Dziewiecki rozważając istotę powołania, zauważył, że najpierw trzeba odkryć powołanie do człowieczeństwa, potem powołanie do świętości, a następnie ewentualne powołanie do życia konsekrowanego czy kapłaństwa. Mam wrażenie, że stosuje on zbyt sztywny schemat myślowy. Pamiętam, że decydując się na wstąpienie do seminarium, byłem pewny, że ta decyzja jest najgłębszym spełnieniem mojego człowieczeństwa. Nie wiedział, czy wytrwam, ale nie kombinowałem i nie dokonywałem podziału najpierw na człowieczeństwo, potem na świętość, a dopiero na końcu na kapłaństwo. Powołanie albo jest wydarzeniem, które w okamgnieniu obejmuje całego człowieka z jego umysłem, duszą i ciałem, albo jest zawracaniem głowy sobie i innym. Trudno powiedzieć, dlaczego „jest się” w seminarium, ale najważniejsze to mieć poczucie, że droga którą wybrałem ma sens. Zatracenie sensu oznacza koniec powołania.

A może ten regres seminaryjny należy odczytać jeszcze inaczej, jako znak Boży, wskazujący na potrzebę nawrócenia i wyjścia z otwartością do ludzi, żeby w końcu porzucić triumfalizm sprowadzający się do zdania, że Polska jest ostoją katolicyzmu. Może właśnie to dobre samopoczucie Bóg postanowił skorygować.

Pozostaje jeszcze modlitwa. Piszę o niej na końcu, choć jest najważniejsza, bo bez niej wszystko sczeźnie, wszakże musi być ona poparta „życiem”. Bo przecież – jak radykalnie sformułował jeden z teologów – „problem spadku liczby kandydatów do seminariów to efekt wymierania wspólnot chrześcijańskich w Polsce. Jeśli nie ma wierzących, to nie ma i powołań”.

Bo tak naprawdę chodzi o wiarę.  

ks. Andrzej Luter

Tekst pochodzi z „Tygodnika Powszechnego”

“Tygodnik” numer 20 już w kioskach, a w nim:

Polemika ks. Waldemara Chrostowskiego z tekstem Marka Zająca “Rzeka żółci”
Artur Sporniak: Episkopat się reformuje
Dodatek “Karol Wojtyła – komunizm i wolność”, a w nim m. in. wywiad z abp. Nyczem i George’m Weiglem
Marek Zając z Jerozolimy o wizycie Benedykta XVI w Izraelu

Zaprenumeruj e-tygodnik!

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code