"Tygodnik Powszechny"

Religia narodów

Spread the love

Religia narodów

Maciej Müller rozmawia z ks. Grzegorzem Rysiem

Ks. Grzegorz Ryś, historyk Kościoła:
Wiara jest relacją człowieka z Bogiem i ludzi wobec siebie – w Bogu. Jeśli się ją urzeczowi, dochodzi do degeneracji.

Maciej Müller: Opisując religijność Polaków, operujemy czasem zbitką „Polak-katolik”. Jak Ksiądz ocenia takie pomieszanie rzeczywistości religijnej i narodowej – czy nawet nacjonalistycznej?

Ks. Grzegorz Ryś: W tym pytaniu brzmi teza nie do końca uprawniona i raczej niesprawiedliwa. Charakterystyczne, że słowo „naród” jest zawarte w nakazie misyjnym Chrystusa: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody”. To nie jest sformułowanie przypadkowe: wiara jest głęboko osobistą postawą; przeżywana jest jednak we wspólnocie; więcej: jest wspólnototwórcza. Wspólnota narodowa jest dla człowieka bardzo ważna. Wyposaża go w szereg darów, począwszy od języka, w którym zakodowany jest z kolei cały system wartości, pamięć, kultura, tradycja, korzenie. Miłosz pisał, że słowa „Prawda” i „Sprawiedliwość” piszemy zawsze i spontanicznie dużą literą – bo język sam prowadzi nam rękę.

Czy to wszystko ma znaczenie dla przeżywania wiary?

A po co w dzień Pięćdziesiątnicy Apostołowie otrzymali dar języków? Widocznie ważne było to, żeby mogli przemawiać do ludzi, do których zostali posłani, w ich własnych językach. Nie musi być więc tak, że synteza wartości narodowych i wiary jest zagrożeniem dla tej ostatniej. Jest dokładnie na odwrót. Wiara dochodzi do człowieka, który jest „konkretny” – także przez przynależność do wspólnot, w których żyje. Przekaz wiary dociera do człowieka, który dojrzewa, wychowuje się w rodzinie i w narodzie. Z kolei przyjęta wiara pozwala dobrze przeżywać więzi rodzinne i narodowe.

W czasach nowożytnych Rzeczpospolita była przedmurzem chrześcijaństwa, broniącym go przed islamem; przeżyliśmy zabory i zniewolenie komunistyczne, podczas których Kościół i wiara przyczyniły się do ocalenia narodu. W rezultacie element religijny bardzo silnie sprzągł się z byciem Polakiem. Czy historia nie nauczyła nas jednak być wierzącym przeciw komuś?

Wiara pozwoliła Polakom przejść przez sytuacje dramatyczne. Ks. Tischner mawiał, że nasz Kościół nie zrodził wprawdzie wielkiej myśli teoretycznej, ale zawsze przynosił ludziom Nadzieję. Spójrzmy choćby na wieki XIX i XX: ludzie przychodzili do Kościoła nie po to, by szukać wysublimowanej konstrukcji teologicznej, ale po doświadczenie nadziei.

Nie wolno się wyrzec tego dziedzictwa; trzeba je w dojrzały sposób podjąć w nowych czasach. Świat robi się ruchliwy, życie – globalne. Tylu Polaków wyjechało za granicę, w Polsce gościmy z kolei wielu przybyszów (także katolików), wiążących swoją teraźniejszość z naszym krajem. Katolik, Polak, musi się odnaleźć w takiej rzeczywistości. To, co jest naszą tradycją, musi być podejmowane nie na zasadzie kalkowania dawnych postaw.

Czyli jak?

Weźmy taki przykład. W czerwcu zacznie się w Kościele Rok Kapłaństwa, a Benedykt XVI jako patrona tego czasu proponuje św. Jana Vianneya. Czy naśladowanie Proboszcza z Ars ma polegać na tym, by kopiować jego praktyki ascetyczne (np. jeść przez cały tydzień raz ugotowane ziemniaki)? Czy raczej na tym, by znaleźć własną formę realizacji tych samych wartości, które zbiegają się w słowie asceza?… Ideały i motywacje pozostają niezmienne; formy realizacji muszą być indywidualne.

Tradycja polskiego katolicyzmu ma wiele nurtów. Jan Paweł II w „Pamięci i tożsamości” wskazał, że jemu osobiście najbliższa była tradycja jagiellońska. To tradycja Kościoła funkcjonującego w państwie wielonarodowym i wielowyznaniowym. W państwie, którego władca mówił: „nie chcę być królem waszych sumień” i którego obywatele sami uchwalili w 1573 r. niezwykłej treści akt tolerancji, jakim była tzw. konfederacja warszawska – nie dlatego, że toczyły się wojny religijne, ale po to, aby ich nie było w przyszłości.

Nie był to też akt narzucony przez władcę, jak we Francji pod ostatnimi Walezjuszami, ale owoc zbiorowej mądrości naszej szlachty. Kiedy w czasie Soboru Watykańskiego II Ojcowie debatowali nad dekretem o wolności religijnej, Karol Wojtyła mógł nie bez dumy mówić, że Polacy przerobili to pięć wieków wcześniej i wypowiedzieli piórem Włodkowica. Ale to ideał wielki, wymagający ogromnej dojrzałości. Bo przecież to, co w XVI w. było złotą wolnością, także religijną, w XVII i XVIII w. okazało się zmurszałą. Warto dziś, kiedy żyjemy w społeczeństwie pluralistycznym i w dodatku we wspólnocie wielonarodowej, sięgać po ten ideał – ale ze świadomością, że jest on trudnym wyzwaniem.

Często jednak wiara była narzędziem przeciwko komuś. Weźmy przykład Hiszpanów, którzy walczą w pierwszym dziesięcioleciu XIX w. z Napoleonem – pod znakiem krzyża. Nasz katolicyzm również był „przeciw” – Turkom, Szwedom, Moskalom, Prusakom, komunistom… Kiedy słyszymy sformułowanie „Polak-katolik”, wielu z nas się irytuje.

Dziedzictwo Kościoła w Polsce musimy przyjmować w całości, a nie licytować się, który fragment był najbardziej wartościowy. To podejście ahistoryczne – postrzegamy przeszłe postawy ze współczesnego punktu widzenia i formułujemy łatwe sądy wobec ludzi, którzy żyli w innym kontekście. Opatrujemy znakiem zapytania to, co im pozwalało przetrwać i przeżyć.

O manipulacje oczywiście łatwo. Rolą religii nie jest tworzenie dobrych patriotów, tak jak rolą patriotyzmu nie jest tworzenie wzorowych wierzących. Zmienia się rozumienie patriotyzmu – jest coraz bardziej nowoczesny, nie realizuje się w symbolice i sztandarach. Natomiast podejrzliwość wobec zbitki „Polak-katolik” staje się uzasadniona wtedy (i tylko wtedy!), gdy zachodzi ideologizowanie wiary. Wiara jest relacją człowieka z Bogiem i ludzi wobec siebie – w Bogu. Jeśli się ją urzeczowi, dochodzi do degeneracji.

Takiej „syntezie” polskości i wiary trzeba się sprzeciwić. Ale czy rozmiary tego zjawiska są naprawdę niepokojące? Czy nie powinniśmy naszej energii kierować gdzie indziej?

Wyniki badań dominicantes wskazują, że na Msze przychodzi średnio 38 proc. katolików. To znaczy, że Kościół trafia ze swoim duszpasterstwem do mniejszej części populacji. Jeśli wołać do wiary te pozostałe 60 procent, to przecież nie dla powodów patriotycznych!

Ale czy Kościół w swoim nauczaniu nie powinien dotykać patriotyzmu?

Powinien. Kościół jest, jak zdefiniowano na Soborze, sakramentem zjednoczenia ludzi. Więc także potwierdzania więzów, które dla człowieka są istotne. Język, przeszłość, tradycja to wartości, które mają znaczenie w wierze.
To, co w Kościele jest lokalne, można przeżywać jako źródło antagonizmów, ale można także (i lepiej!) jako źródło bogactwa. Co w tym złego, że Polak doświadcza wiary inaczej niż Brytyjczyk czy Niemiec? Chodzi o to, żebyśmy się nie wykluczali nawzajem wartościującymi sądami. Lubię czytać Pismo Święte po angielsku i po łacinie: każdy przekład pokazuje coś, co ginie w innym języku.

Kościół naucza, że Bóg działa w historii. Co z tego wynika dla Polaka?

Przeszłość to dla wiary rzecz istotna. Jeśli np. kandydat do święceń kapłańskich nie ma sensownego poczucia zakorzenienia – to (zgodnie z kryteriami skatalogowanymi przez Stolicę Apostolską) nie nadaje się do kapłaństwa. Skoro Bóg działa w historii, mam obowiązek dostrzec Go działającego w mojej własnej historii życia, historii mojej rodziny, w dziejach wspólnoty narodowej. Są wydarzenia w życiu narodów, które możemy określić jako historiozbawcze. Chrzest Mieszka. Męczeństwo św. Stanisława. Wiara uczy patriotyzmu, bo uczy szacunku do tego, co ludzkie, a naród jest wspólnotą formującą człowieka.

Czy możemy się pokusić o wyszukanie w dziejach Polski takich osób, których podejście do wiary i do patriotyzmu mogłoby być wzorem współcześnie?

Ważniejsze od takich poszukiwań jest uświadomienie sobie, że Bóg działa w życiu każdej osoby. Bóg jest jednym z bohaterów historii ludzkiej. Nie chodzi o to, żeby przebierać w faktach. Trzeba dokonywać wyboru wtedy, kiedy pytamy, którą część dziejów chcemy kontynuować. Ale wyprzeć się jakiegoś elementu historii nie sposób.

Oczywiście są tacy ludzie, których świadectwo jest czytelniejsze. Warto wskazać
św. królową Jadwigę czy wspomnianego już Pawła Włodkowica, rektora Uniwersytetu Krakowskiego, który w swoich dziełach dowodził, że nie wolno nawracać pogan przemocą. Dwa wieki po nim mamy Piotra Skargę…

Który upatrywał nieszczęście Polski w innowiercach…

Niezależnie od tego, co się myśli o jego kontrreformacyjnej publicystyce – jeśli chodzi o charyzmat miłosierdzia, dokonywał rzeczy niesamowicie dojrzałych. Niewielu dzisiaj ma Skarga naśladowców w pomaganiu kobietom żyjącym z prostytucji. Próbował wciągnąć do współodpowiedzialności cały Kościół, tworząc Arcybractwo Miłosierdzia i skrzynkę św. Mikołaja, w której gromadzono posagi dla tych dziewczyn. Na innych polach Skarga może budzić mniej sympatii. Ale Bóg objawia się w życiu ludzi nie tylko idealnych!

Na przełomie XIX i XX w. mamy Brata Alberta. To kwintesencja chrześcijaństwa. Beatyfikując go w stanie wojennym, Jan Paweł II pokazał, jak można być człowiekiem w nieludzkich czasach. Brat Albert nie uznawał żadnej własności – nawet wspólnej. To radykalizm w czystej formie.

Idźmy dalej: o. Maksymilian Kolbe. Jego beatyfikacja nastąpiła w 1971 r. Trwał wtedy synod biskupów na temat kapłaństwa. Toczyły się debaty teoretyczne, m.in. o sensowności celibatu – a Kościół polski pokazał o. Maksymiliana jako model radykalnej ofiary z życia. Kapłaństwo Chrystusowe ma taką specyfikę, że kapłan i ofiara są ze sobą tożsame. Na pewno ks. Jerzy, męczennik… Wielu wybitnych polskich świadków wiary nie figuruje jeszcze w podręcznikach, ale przecież każdy spontanicznie odnajduje swoje własne wzorce.

Ma Ksiądz kogoś takiego?

To Józefa Mikowa, z domu Machay, pochowana na Salwatorze. Przed wojną społecznik, pedagog na Orawie, a potem już w Krakowie działaczka podziemia. Była męczennicą sprawy polskiej – torturowana w śledztwie, nie wydała żadnego ze współpracowników. Wiara była dla niej doświadczeniem nadziei i siły. Wybaczyła kobiecie, która ją zadenuncjowała.

Nie zapomnę też, jak w archiwum tobolskim natknąłem się na teczkę człowieka o nazwisku Kurdwanowski. Zesłany dożywotnio razem z rodziną na Sybir po powstaniu styczniowym. Pozwolono mu zabrać na zesłanie kilka kilogramów bagażu. Przekonany, że jest odpowiedzialny za wychowanie religijne dzieci, zabrał katechizm. Własnoręcznie go przepisał z drukowanego tekstu.

Wiara i patriotyzm tworzą obszar symboli, które się głęboko przenikają. Przedwczoraj stałem w gmachu polskiej ambasady w Moskwie przed polską flagą. 17 września 1939 r. uratował ją woźny, nie pozwalając, żeby Rosjanie ją zniszczyli. Flagę tę następnie ocalił cały łańcuch Polaków. Wzięli ją na zesłanie do łagrów, wynieśli z ZSRR z Armią Andersa; towarzyszyła im przez całą wojnę. Dzisiaj wisi w ambasadzie polskiej i widać na niej wszystkie ślady tych dziejów. Spoglądając na flagę, którą ktoś ratował przed znieważeniem, pytam sam siebie: co im kazało to zrobić? Obracamy się w kręgu najważniejszych dla człowieka wartości.

Rozmawiał Maciej Müller

Tekst pochodzi z „Tygodnika Powszechnego”

“Tygodnik” numer 19 już w kioskach, a w nim:

Jak przetrwać Pierwszą Komunię? Blok tekstów o polskich komuniach

Zbigniew Nosowski: Papież jedzie do Izraela

Rozmowa z rabinem Davidem Rosenem

Przedstawiamy program czwartego dnia Festiwalu im. Josepha Conrada!

Zaprenumeruj e-tygodnik!

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code