"Tygodnik Powszechny"

Don Stanislao

Spread the love

Don Stanislao

Ks. Adam Boniecki

Nie blokował drogi do Papieża, raczej ją otwierał.
Był integralnym i niekwestionowanym elementem pontyfikatu.
Jeśli w Watykanie miał wrogów,
to chyba niewielu.

Ktoś nazwał go „uosobieniem” (oczywiście Papieża). Jakiś włoski dziennikarz „cieniem” – na co miał odpowiedzieć, że „kto doświadczył cienia, wie, że czasem w cieniu lepiej widać rzeczy, które są w świetle”. Kiedy spytałem go, czy w mojej korespondencji z Rzymu mogę się na niego powołać, odpowiedział mniej więcej tak: zapamiętaj raz na zawsze, mnie nie ma, po prostu nie ma, ja nie istnieję.
Ale istniał…

Kiedy w pamiętny, październikowy wieczór 1978 r. nowy papież wezwał swego dotychczasowego sekretarza i poinformował go, że chce, by nadal był jego sekretarzem, w życiu niespełna czterdziestoletniego księdza rozpoczął się rozdział całkowicie nowy. Ten rozdział trwa do dziś, mimo że sekretarz jest dziś następcą Karola Wojtyły w Krakowie i kardynałem.

Wróćmy do początków. Miejsce, otoczenie, język, zadania – wszystko było nowe. Nie był sam, bo z pewnością w watykańskie tajniki wprowadzał go „sekretarz trzech papieży” John Magee. Ale styl trzeciego bardzo się różnił od stylu dwóch poprzednich i nowym stylem był także on, sekretarz osobisty, Don Stanislao.

Historii tego rozdziału życia kard. Dziwisza nikt poza nim samym nie opisze. Ponoć od pierwszego dnia, codziennie, wszystko starannie notował. Piszę „ponoć”, bo tych notatek, o ile wiem, nikomu nie udostępnił. Jaka była współpraca z Mageem? Nie wiem. Oceniając z zewnątrz – doskonała. Potem Magee został arcybiskupem i wyjechał do Irlandii. Przychodzili następni, księża Emery Kabongo, Vincent Thu i ks. Mieczysław Mokrzycki, którego na jakiś czas zatrzymał u siebie Benedykt XVI. Jaki był podział obowiązków – nie wiem. Jak każdy w Watykanie wiedziałem, że pierwszym i najważniejszym jest Don Stanislao.

Swej ważności nie okazywał nigdy. Może dzięki temu cieszył się w Watykanie – i poza nim – życzliwością. Był architektem nieformalnych spotkań Jana Pawła II z resztą świata. Pośrednikiem, dobrze wyczuwającym wolę Szefa. Papież chciał, także poza protokołem, spotykać się z ludźmi, słuchać ich, rozmawiać. Nie wiem, czy istnieje statystyka zaproszonych na prywatne Msze do papieskiej kaplicy, śniadania, obiady i kolacje, Msze w watykańskich ogrodach i inne, nieformalne spotkania.

Spragnieni takich spotkań zwracali się do „Księdza Stasia”, jak za Papieżem nazywali go Polacy. Pracowałem w łatwo dostępnym miejscu w Watykanie i mnóstwo razy w tym pośredniczyłem. Prosiłem, by z góry mi wybaczył namolność, obiecałem, że nie będę jęczał w przypadku odmowy. Przez 11 lat mojej pracy odmowy były prawdziwą rzadkością. A bynajmniej nie zawsze chodziło o postacie znane.

Młoda Kanadyjka, zaprzyjaźniona z moimi przyjaciółmi, umyśliła, że na rocznicę ślubu rodziców będzie w Rzymie i sama poprosi Papieża o modlitwę za nich i błogosławieństwo. Wszystko ustaliłem z opiekunem pielgrzymów, o. Konradem Hejmą. Ustalił, że dziewczę przyjdzie na audiencję generalną przed innymi pielgrzymami, on ją usadzi w odpowiednim miejscu i na zakończenie przyprowadzi do Papieża. Przyjechała w umówionym dniu, przyszła wcześniej. Niestety, mając na głowie setki pielgrzymów, biedny dominikanin zapomniał, gdzie ją posadził i jak ona wygląda. Dowiedziałem się o tym dopiero wieczorem. Samolot miała następnego dnia. Zadzwoniłem do ks. Dziwisza. Na drugi dzień rano była na Mszy w prywatnej papieskiej kaplicy.
Nie blokował drogi do Jana Pawła II, raczej ją otwierał.

Inną wielką dziedziną była finansowa pomoc Papieża ludziom w katastrofalnych sytuacjach. Podejrzewam, że Jan Paweł II takie sprawy delegował Sekretarzowi. Pośredniczyłem w kilku z nich. Opłacenie kosztownej terapii po wykryciu białaczki u młodej pracownicy dziennika „L’Osservatore Romano”, kupno lekkiej protezy nogi dla kogoś w Polsce…

Jestem przekonany, że wiele ogólnie podziwianych gestów Papieża, wymownych darów, oznak pamięci zawdzięczamy Sekretarzowi. Czy nie popełnił pomyłki? Czy nie został nabrany? Czy się nie zdarzało, że jego życzliwość została nadużyta? Ależ tak – te przypadki świadczą, jak trudna była jego misja. Zwłaszcza że Jan Paweł miał do ks. Dziwisza ogromne zaufanie.

Uczestnicy spotkań przy papieskim stole będą wspominali ks. Stanisława jako animatora fascynujących dyskusji, czasem sporów. Kiedy rozmowa przygasała lub schodziła na manowce, podsuwał temat, który ekscytował wszystkich.
I czuwał. Kiedyś, było to w r. 1979, przekazałem Janowi Pawłowi II prośbę kard. Koeniga z Wiednia, by ustnie, za moim pośrednictwem, wyraził aprobatę dla jakiejś jego inicjatywy. Papieżowi przypadła ona do gustu i już otwierał usta, żeby tę aprobatę wyrazić, ale w tym momencie wkroczył Sekretarz: chwileczkę – powiedział – dlaczego właściwie kardynał nie może sam się z tym zwrócić do Papieża? No i taką odpowiedź przekazałem do Wiednia.

Ks. Dziwisz pozostawał w ścisłym kontakcie, a może i w przyjaźni z rzecznikiem prasowym Watykanu, którym był przez długie lata hiszpański dziennikarz, członek Opus Dei Joaquin Navarro-Valls. Dzięki temu system informacji dotyczących działalności Papieża funkcjonował dobrze, a ks. Dziwisz doskonale się orientował, co się dzieje w mediach. Takt, szacunek dla każdego rozmówcy, znakomita orientacja w watykańskich meandrach sprawiły, że będąc „cienem” – czy raczej pozostając w cieniu – był integralnym i niekwestionowanym elementem pontyfikatu. Jeśli w Watykanie miał wrogów, to chyba niewielu.

W 1998 r. Jan Paweł II mianował go biskupem tytularnym San Leone i drugim prefektem Domu Papieskiego, 19 marca tegoż roku w Bazylice św. Piotra go konsekrował. W homilii powiedział: „Od początku mojego pontyfikatu stoisz wiernie u mego boku jako sekretarz, dzieląc trudy i radości, niepokoje i nadzieje związane z posługą Piotrową. Dziś z radością wielbię Ducha Świętego, który przez moje ręce udziela ci sakry biskupiej”.

Miejsce, jakie papieski sekretarz zajmuje w watykańskich strukturach, jest specyficzne. Nikt nie chce mu się narazić, by w ten sposób nie narazić się samemu papieżowi. Nie jest chyba łatwo żyć, nie będąc pewnym, czy okazywana przyjaźń, oddanie i dyspozycyjność otoczenia są autentyczne, czy stanowią tylko element dworskiej gry.

Inna trudność to poruszanie się w świecie nieco nierealnym. Wszelkie zderzenia z twardą (dla innych) rzeczywistością są amortyzowane przez działający magicznie status „osobistego sekretarza”. Nie wiem, czy poruszając się po Rzymie (zazwyczaj towarzysząc Papieżowi), osobisty sekretarz doświadczy, czym jest codzienna udręka traffico, czyli koszmarnego zatłoczenia rzymskich ulic. A jaką ma świadomość cen? Kiedyś na jego prośbę zarezerwowałem przybywającym z Polski przyjaciołom Papieża miejsce w jednym z rzymskich hoteli. Ani hotel, ani pokoje nie były szczególnie luksusowe, a cena taka jak w innych hotelach. Kiedy przedstawiłem księdzu Dziwiszowi rachunek, jęknął zaskoczony. On po prostu takich spraw nie załatwiał.

Czasem też – choć nie dawał po temu okazji – oczekiwania i wyobrażenia o jego możliwościach i władzy ewidentnie bywały wygórowane. Watykański system rządzenia ma precyzyjne reguły, które nawet papież respektuje, a cóż dopiero jego sekretarz, dlatego zwykłą ignorancją były pretensje, że
ks. Dziwisz jakichś polskich spraw od ręki nie załatwił. Nie musiał też wszystkich trafiających do niego problemów przedkładać Janowi Pawłowi II. Od tego są działające z upoważnienia i w imieniu papieża dykasterie, funkcjonujące lepiej lub gorzej według ustalonych w Kościele reguł.

Najtrudniejszym, jak sądzę, okresem służby w Watykanie, był dla ks. Dziwisza czas ostatniej choroby Jana Pawła II. W wielu sprawach siłą rzeczy Sekretarz stawał się jedynym pośrednikiem między chorym Papieżem i Urzędem. Z ciężkim sercem stał się rzeczywiście „uosobieniem”. Można sobie wyobrazić szeptane na watykańskich korytarzach, niekoniecznie życzliwe komentarze.

Kim był dla Papieża, świadczyć może choćby to, że w pisanym i poprawianym w ciągu kilku lat testamencie z imienia i nazwiska są wymienione tylko dwie osoby, jedną z nich jest ks. Stanisław Dziwisz (drugą główny rabin Rzymu Elio Toaff).

Ks. Adam Boniecki

Tekst pochodzi z „Tygodnika Powszechnego”

“Tygodnik” numer 18 już w kioskach, a w nim:

Polak-katolik w zaniku: blok tekstów o znikającym symbolu

Józef Majewski przedstawia doktrynalne kłopoty zakonnic amerykańskich

Rozmowa z Dawn Eden, autorką książki “Dreszcz czystości”

Polemika Marka Zająca z książką ks. Chrostowskiego “Kościół, Żydzi, Polska”

Ks. Andrzej Bronk: Chrześcijaństwo przyszłości

Zaprenumeruj e-tygodnik!

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code