"Tygodnik Powszechny"

Bóg wycofuje się ze świata

Spread the love

Bóg wycofuje się ze świata

Artur Sporniak rozmawiał z Joanną Tokarską-Bakir

Joanna Tokarska-Bakir, antropolog kultury:

Prorok zawsze jest wyobcowany, bo widzi więcej niż inni, wystaje ponad tłum o całą tę drabinę, na której stoi. Ryzykowne jest jednak tą jego samotnością usprawiedliwiać nasze reakcje na to, co mówi.

Artur Sporniak: W jakich okolicznościach poznała Pani o. Stanisława Musiała?

Joanna Tokarska-Bakir: Dla mnie, buddystki od lat trzydziestu, o. Musiał był jednym z nielicznych polskich księży, przy których nie czułam się traktowana protekcjonalnie. Zwróciłam się do niego po tym, jak opublikował tekst o „Historiach godnych pamięci” Rudolfa ze Schlettstadt z roku 1303.

W popularnej dla średniowiecza formie autor, będący przeorem dominikaninów w klasztorze w Alzacji, z aprobatą opisuje tzw. rzeź Rindfleischa, nadreńskie pogromy Żydów z przełomu XIII i XIV w., wywołane m.in. pogłoskami o profanowaniu hostii. Ponieważ zamierzałam opracować antropologicznie historie o oskarżaniu Żydów o profanowanie hostii i morderstwa dzieci chrześcijańskich, szukałam kogoś, kto pomógłby mi przedzierać się przez zagadnienia teologiczne. Niełatwo było kogoś takiego znaleźć, ks. Musiał okazał się idealną osobą.

Utwierdziłam się w tym po obejrzeniu filmu Andrzeja Białki „Mord rytualny”, w którym ks. Musiał mówił o obrazach w kościołach sandomierskich, ukazujących tzw. mord rytualny. Gdy przekonywał, że powinny one zniknąć z przestrzeni, w której głosi się prawdę, spotkał się z zarzutem pewnej historyk sztuki, że mówiąc o tym, sam propaguje owe legendy, rzekomo już przez nikogo niepamiętane. Przyjął ten zarzut z pokorą, autentycznie się nim przejął. Kiedy się z nim dzieliłam moimi planami badawczymi, zniechęcał mnie, odwołując się właśnie do tego argumentu, że jego walka z obrazami wzmaga nienawiść.

Argument absurdalny.

Ale w jakiś sposób nieśmiertelny. Później natykałam się na niego w wielu kontekstach i w wielu miejscach. Po ukazaniu się mojej książki usłyszałam go zresztą pod swoim adresem.

Pani praca „Legendy o krwi. Antropologia przesądu”, wydana już po śmierci Staszka, potwierdziła, że irracjonalne i okrutne przesądy o rytualnych mordach są wciąż żywe w świadomości ludzi w okolicach Sandomierza. Jak to można wytłumaczyć?

To dla mnie samej było zaskakujące, ale zarazem oddało sprawiedliwość ks. Musiałowi, który nas na to uczulał. Okazało się, że pod Sandomierzem wiele osob wciąż uważa, że dziś to może już nie, ale kiedyś, w przeszłości, Żydzi naprawdę zabijali chrześcijańskie dzieci „na macę”.

W społecznościach ludzkich funkcjonują schematy percepcyjne, które odgrywają ważną rolę w porządkowaniu obrazu rzeczywistości i budowaniu kultury. Szczególnie odnosi się to do mechanizmów prześladowczych, gdyż człowiek jest istotą agresywną i musi sobie z własną agresją radzić. Owe mechanizmy, można powiedzieć, działają na „dobre” i na „złe”, gdyż z jednej strony powodują, że się różnimy i rozróżniamy – to pozytywny aspekt budowania kultury – ale także wzajemnie niszczymy. Łacińskie discriminatio oznacza i „rozróżnianie”, i „dyskryminację”. Zatem i twórczość, i wykluczanie; i miłość, i nienawiść.

Religijna i społeczna odrębność Żydów umożliwiała katolikom budowanie własnej tożsamości. Ale też silnie działał mechanizm kozła ofiarnego: gdy znajdowano zwłoki dziecka, „sprawca” był pod ręką…

Tak to działało. Społeczeństwo tradycyjne nie ma np. określenia na pedofila. Jest to zbrodnia tak niewyobrażalna, że świadomość przednowoczesna nie znalazła na nią słowa. Ma to swoją wymowę – brak słowa oznacza, że nie dostrzegano zjawiska. Czasem sprawcą był pedofil, czasem zwierzę, a czasem był to po prostu wypadek. W każdym razie, gdy znajdowano poranione zwłoki dziecka, coś z tym przerażającym zdarzeniem trzeba było zrobić. W tekstach, które analizuję, powtarza się jak refren: „Jedyni, którzy mogli zachować się w ten sposób, to Żydzi, czyli ci, którzy podnieśli rękę na Boga”. Działa tu prosty schemat: skoro my, ludzie z naszej grupy, z definicji jesteśmy dobrzy, to jedynymi kandydatami na morderców są obcy, ci, którzy nie są tacy jak my. Tylko krok dzieli to rozumowanie od stwierdzenia: nie zasługują oni na miano ludzi. To zdanie ­otwiera drogę do tego, co w XX w. Auden określił mianem „koniecznego morderstwa”.

Chyba wciąż jest w nas silny odruch (skutek grzechu pierworodnego?), by w obcym nie dostrzegać człowieka. Czy czystki etniczne w Ruandzie albo w Kosowie tego nie potwierdzają?

Musimy odwoływać się do tego, jak właściwie rozumiemy różnicę. Czy w efekcie obcowania z kimś, kto ją uosabia, zdecydujemy się określić ją mianem inności czy obcości? Pierwotna dla człowieka jako istoty żywej jest chyba jednak obcość – pojmowanie różnicy jako zerwania między mną a drugim, w kategoriach dylematu „albo ty, albo ja”. Inność jako efekt oswojenia z różnicą, który pozwala drugiemu być koło mnie w taki sposób, że niczego mnie on nie pozbawia, a może i o coś wzbogaca, to rzecz trudniejsza i chyba jednak kulturowo późniejsza. Ale mogę się tu mylić. Prof. Reiner Wiehl, filozof, uczeń Gadamera, zwrócił mi kiedyś uwagę, że wyobrażenia o czasach archaicznych jako o okresie archaicznej moralności mogą być po prostu produktem mitu postępu, któremu wszyscy niewidzialnie podlegamy. Może po prostu lubimy sobie wyobrażać, że nasi przodkowie byli dzicy, podczas gdy my już z dzikością problemu nie mamy.

We „Wstępie do filozofii religii” o. Jan Andrzej Kłoczowski pisze: „Prorok jest jak gdyby pozbawiony zmysłu pedagogicznego. Jest tym, który porywa, a nie tym, który tłumaczy i wyjaśnia. Stawia ludziom wymagania i zadania przerastające niejednokrotnie ich ludzką miarę. Dlatego też wzbudza gwałtowne emocje – u jednych nienawiść i gwałtowny opór, przez innych natomiast jest uwielbiany i kochany”. Czy te słowa można odnieść do Staszka?

Znakomicie do niego pasują. Przychodzi mi do głowy egzotyczny obraz: niepiśmienny pasterz Muhammad, późniejszy prorok, jest wzywany przez Boga. Muhammad opiera się dwie noce, i dopiero za trzecim razem odpowiada na wezwanie. Jak wiemy, nie on jeden…

…przytrafiło się to także biblijnemu Jonaszowi.

No właśnie. Gdy Muhammad przybył do groty, dokąd go wezwano, anioł Gabriel rozkazał mu: „Ikra!”, co znaczy „recytuj”. I Muhammad zaczął – jak głosi mit – recytować wieczne, niezrodzone Słowo Boże, tekst Koranu. To wezwanie: „recytuj”, było właściwie boskim narzędziem, za pomocą którego anioł wydobył z niego Koran w gotowej postaci. Ta opowieść ma głęboką symbolikę. Mnie kojarzy się ona z ks. Musiałem. Niejednokrotnie miałam wrażenie, że rzeczy, które mówił, przerastały go. Zdarzało się, że mówił coś, a następnie temu zaprzeczał. Właśnie z powodu przynależności zakonnej i bardzo głębokiej lojalności wobec zakonu jezuitów, który niejednokrotnie oskarżał za sprawy postrzegane przez niego jako głęboko hańbiące. Np. całe pokolenia Polaków wychowały się na lekturze „Żywotów świętych” Piotra Skargi, w których odnajdziemy kanoniczną, przepisaną z łacińskiej broszury Tibarina, wersję mordu dokonanego przez Żydów na Szymonie z Trydentu w 1475 r. – jego kult zniesiono w Kościele dopiero po Soborze Watykańskim II. Ostatnie wydanie „Żywotów” – bez żadnego komentarza – zostało wydrukowane przez krakowskich jezuitów w 1933 r., a więc w chwili dojścia Hitlera do władzy. Podobnie rozpoczęte przez Bollanda i kontynuowane przez wieki monumentalne dzieło „Acta Sanctorum” zawierają największy zbiór żywotów męczenników zamęczonych przez Żydów. To były najpotężniejsze strumienie, zasilające w pierwszym rzędzie europejską, w dalszej kolejności polską wiarę w żydowskie mordy rytualne.
Nikt prócz księdza Musiała nie zwrócił uwagi, że przypadki te są ogromną winą. On to dostrzegał i to go bolało, a zarazem stawiało w trudnej sytuacji jako katolika, jezuitę i Polaka. Mimo to ten przerastający go proroczy przekaz wydostawał się z niego. W ten sposób niósł nie swoje winy. Można chyba nawet powiedzieć więcej: on się sam karał za to, że widzi.

O. Kłoczowski zauważa, że prorok często wchodził w konflikt z kapłanami, dbającymi o kult i zachowanie tradycji, zarzucając im rytualizm i religijny konformizm. Jeremiasz na progu świątyni wołał: „Nie ufajcie słowom kłamliwym, głoszącym: »Świątynia Pańska, Świątynia Pańska, Świątynia Pańska!«. Albowiem jeśli naprawdę poprawicie wasze postępowanie i jeżeli będziecie się kierować wyłącznie sprawiedliwością jeden wobec drugiego, jeżeli nie będziecie uciskać cudzoziemca, sieroty i wdowy (…) wtedy pozwolę wam mieszkać na tym miejscu” (7, 4-7). Pomyślałem, że w naszych polskich warunkach tymi „cudzoziemcami” byli właśnie Żydzi…

Można to też rozumieć głębiej, odwołując się do obrazu cierpiącego Sługi Jahwe u Izajasza. Jeśli kogoś traktujemy tak, jak traktowało się Żydów, urągamy obrazowi Bożemu w człowieku. Urągamy także obrazowi Sługi Jahwe, który jest dla mnie obrazem najgłębiej chrześcijańskim, chociaż ukazanym w żydowskiej księdze. Przypomina mi się opowieść mojej przyjaciółki, Żydówki, której rodzice zginęli w getcie warszawskim. Ona sama jako dziecko została uratowana przez siostry zakonne. Po wojnie nękana była przez rozmaitych ludzi pytaniem, jak bardzo jest tym siostrom wdzięczna. To w gruncie rzeczy okrutne pytanie, bo dotyczy nie tylko wdzięczności, ale upokorzenia związanego z faktem, że było się przedmiotem takiego opuszczenia, takiej próby, i z niesieniem tego doświadczenia w życiu. Tymczasem ci, którzy ją pytali, chcieli zaspokoić narcystyczną potrzebę wdzięczności i umocnić się w przekonaniu, że Żydzi mają być nam, chrześcijanom, za coś wdzięczni. W końcu moja przyjaciółka zaczęła odpowiadać: „Nie, ja nie jestem tym siostrom wdzięczna. One to zrobiły dla siebie”. Czy Pan rozumie tę odpowiedź – jej ironię i jednocześnie głębokie przesłanie?

Kojarzy mi się ona z piękną żydowską sentencją, że kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat, a więc także siebie.

Ratując czyjeś życie, ratujemy Boży obraz, ratujemy własne człowieczeństwo. W tym sensie rzeczywiście ratujemy wszystko, gdyż świat, w którym Boży obraz jest deptany, staje się nieludzki. Gdy na to od tej strony patrzymy, wtedy jakiekolwiek pytania tracą sens, a domaganie się wdzięczności staje się małodusznym, narcystycznym gestem. W tym najgłębszym rozumieniu owe siostry naprawdę robiły to dla siebie.

Po śmierci Staszka pojawił się postulat, by na jego życie nie patrzeć tylko przez pryzmat spraw żydowskich, gdyż taka perspektywa przesłania np. jego ewangeliczną troskę o ubogich. Pani zapytała wówczas: kim jest ubogi?

No właśnie: kim? To fundamentalna sprawa. Czy dla chrześcijanina prześladowany Żyd jest „ubogim”, czy jednak „tylko Żydem”? Czy przypadkiem ów ewangeliczny ubogi nie jest z definicji „nasz”? Przecież to nie o samych Żydów chodzi! I nie o Żydów ostatecznie chodziło Musiałowi. W ogóle cała rozmowa o Żydach dotyczy w istocie nas samych, Pana i mnie, bo na najgłębszym poziomie, wobec spraw ostatecznych, jesteśmy istotami bez narodowości. „Rozmowa o Żydach” dotyczy w gruncie rzeczy człowieczeństwa, tego, co my, jako ludzie, jesteśmy w stanie zrobić sobie nawzajem.

Napisała Pani: „Odrzucanie proroków, izolowanie ich, wyśmiewanie, a nawet zabijanie, w tradycji chrześcijańskiej wygodnie przypisywane »Jerozolimie«, to, niestety, zachowania odwieczne i ogólnoludzkie. Ludy i narody czynią to uparcie na własną zgubę”. Cena przerastającej nas prawdy?

Jezus boleje nad Jerozolimą odrzucającą proroków. Ale przecież ta „Jerozolima” jest wszędzie. To jest też chyba jakaś szczególna polska specjalność. Nasz kraj słabiej niż inne radzi sobie z honorowaniem wielkich ludzi. Nie potrafimy traktować ich w kategoriach dobra wspólnego. Niedawno oglądałam film o wybitnej skrzypaczce Wandzie Wiłkomirskiej, która wyemigrowala z Polski w okresie stanu wojennego. Wie Pan, gdzie prowadzi ona swoją szkołę mistrzowską? W Australii. W Polsce, już wolnej i zmienionej, nikt jej tego nie zaproponował.

Wbrew usilnie kultywowanym pozorom Polacy są bardzo indywidualistyczni, co byłoby może komplementem, gdyby nie robili tego w egoistyczny, destrukcyjny sposób. Mają o sobie wyobrażenie, że są wspólnotą, kierującą się wartościami kolektywnymi, ale dzisiaj to jest w rozsypce, jeżeli w ogóle kiedykolwiek było prawdą. Można powiedzieć, że współczesny niezbyt mądry indywidualizm rozkwitł na żyznym gruncie tradycyjnego polskiego warcholstwa. Zaowocowało to ochlokracją, rządami tłumu w polityce i mediach. Merytokracja, władza i zaszczyty honorujące ludzi zasłużonych, to słowo, którego dziś nikt nie rozumie.

Tu biją źródła nieszanowania proroków, w tym także o. Musiała. Pamiętam, że publiczne ataki na niego nasiliły się zwłaszcza wówczas, kiedy buntował się przeciwko naszej militarnej obecności w Iraku i uczestniczeniu w niej kapelanów wojskowych. Nazwano go wtedy „histerycznym kapłanem”. Ks. Stanisław wypowiedział wówczas zupełnie niezwykłe słowa…

„Przewalająca się – z dopuszczenia Bożego – przez świat fala laicyzacji czy też wręcz niewiary jest samoobroną Boga przed wciąganiem go w obrzydliwość”. Jak Pani rozumie tę wypowiedź?

Niesamowite zdanie! Nie wiem, czy nie jest to najgłębsza interpretacja laicyzacji, z jaką się w ogóle spotkałam. Jestem przekonana, że ks. Stanisław, właśnie jako prorok, nie zdawał sobie do końca sprawy, co właściwie powiedział. Proszę zobaczyć, jak bardzo to zdanie jest aktualne. Nasza cywilizacja używa Boga w skandaliczny sposób. Do celów, które nie mają z Nim nic wspólnego.

Za bardzo oswoiliśmy Boga?

Tak. Nie wypada mi piętnować pogan, do których sama bywam zaliczana, ale to głęboko pogańskie traktować Boga jako kogoś, na kogo można się powołać w każdej sytuacji, kogoś, kto nas bezwarunkowo popiera. Zupełnie utraciliśmy poczucie grozy, miary w wystawianiu Boga na próbę. Taki sam rodzaj bezbożności dostrzegam w antysemityzmie – gdy ktoś szyderczo rozprawia o Żydach, przerzuca się antysemickimi kodami, i uważa się za „biednego chrześcijanina”. Do jakiego Boga się modli?

Bóg jest jak ojciec i matka. Czy rzeczywiście powinniśmy się Go bać?

Bóg potrafi powiedzieć „nie” – tak mówi Karen Blixen, a ja się z nią zgadzam. Lekceważymy Boga, jeśli nie bierzemy tego pod uwagę. Emmanuel Lévinas napisał kiedyś o chrześcijanach, że widząc w nim nieskończenie miłosierne bóstwo, które nie pojmuje nic z tragiczności grzechu, i jak automat wszystko wybacza, robią z Boga karykaturę. Ta „twarda mowa” Żydów istotnie daje do myślenia.

Straszmy więc piekłem?

Tego nie powiedziałam. Czymś innym jest straszenie piekłem, a czymś innym świadomość, że Bóg potrafi powiedzieć „nie”. Pan nie bierze w ogóle pod uwagę, że tak może być? Bóg wszystko miłosiernie akceptuje – także Holokaust? Te pytania powinny nas zastanawić. Tymczasem nowy katechizm wzmocnił tendencje do infantylizacji Boga. Samo słowo „pokuta” zostało zastąpione „pojednaniem”. Była już o tym mowa: brak słowa może zacierać zrozumienie rzeczy.

Rzeczywiście, Bóg mówi „nie”. Problemem jest to, że ze względu na naszą ułomność nie jesteśmy w stanie zawsze odpowiedzieć Bogu „tak”. Nikt przecież ze sobą do końca sobie nie radzi – w tym sensie, że nie zna siebie do końca, nie wie, jakie lęki czy zranienia nim kierują. Przykład drastyczny: wspomniała Pani, że świadomość przednowoczesna w ogóle nie przyjmowała do wiadomości istnienia tak okrutnego zjawiska jak pedofilia. Dzisiaj wiemy, że akty pedofilskie wynikają często z choroby uzależnienia. Pedofil sam mógł być głęboko skrzywdzony w dzieciństwie i nie potrafi sobie z tym poradzić. Zatem wierzę, że Bóg mówi „nie” krzywdzeniu dzieci, ale nie wierzę, że mówi „nie” wobec człowieka, który jest chory.

Zgadzam się. Chciałam tylko wyrazić przypuszczenie, że jeżeli Bóg mówi „nie”, czasem w grę wchodzą rzeczy, które przerastają naszą wytrzymałość. Mogę założyć, że Boże współczucie jest jakoś wpisane w każdy akt cierpienia. Jednak rozważanie tego, najlepiej na przykładzie nas samych i naszych bliskich, jest ćwiczeniem wyjątkowo trudnym. W jego rezultacie rośniemy albo porzucamy wiarę. Jest to też najlepszy sposób, aby się naocznie przekonać, że nie jest prawdą, iż tylko złych ludzi spotykają złe rzeczy.

Jeremiasz się żali: „Biada mi, matko moja, żeś mnie porodziła, męża skargi i niezgody dla całego kraju. Nie pożyczam ani nie daję pożyczki, a wszyscy mi złorzeczą. (…) Nigdy nie siadałem w wesołym gronie, by się bawić; pod Twoją ręką siadałem samotny, bo napełniłeś mnie gniewem” (15, 10 i 17).

Prorok zawsze jest wyobcowany, bo widzi więcej niż inni, wystaje ponad tłum o całą tę drabinę, na której stoi. Ryzykowne jest jednak tą jego ontologiczną samotnością usprawiedliwiać nasze reakcje na to, co mówi. Niektórych proroków ludzie jednak kochają. W Polsce np. kochano Jana Pawła II. Może dlatego, że nikt nie brał na serio tego, co mówił?

Powiedziała Pani kiedyś, że „przyszłość religii zależy od tego, jak oceni ona pokusę przemocy w niej zawartą”. Skąd ta pokusa się bierze?

Jeśli ja, jako osoba religijna i dobra, mam swoją „świętą rację”, jest jasne, że cały świat musi się tej racji podporządkować. To może rodzić przemoc. W niektórych religiach chodzi jednak niekiedy o coś zupełnie innego. Mówi się na przykład: najpierw popatrz na kenozę swego Boga i zobacz, jak on się zachowywał, mając swoją „świętą rację”.

Czy motyw kenozy – samoogołocenia się i uniżenia Boga – występuje także poza chrześcijaństwem?

Oczywiście. Wspominaliśmy już, że w judaizmie jest obecny obraz Sługi, który „stał jak jagnię i ust swych nie otworzył”. Islam posługuje się w podobnych kontekstach pojęciem „wygaśnięcia”, fanaa. Także buddyzm, np. gdy mówi o nieistnieniu jaźni, o „pustce ja”, ma na myśli specyficznie pojmowane ogołocenie. Wcale nie chodzi tu jednak o nihilizm, tylko o zrozumienie tego, co w języku chrześcijańskim można by wyrazić w ten sposób: ja jest sługą wszystkich sług bożych. Nie znamy celów, nie wiemy, kim naprawdę dla siebie jesteśmy. Nie znasz sposobu, w jaki jesteś podobny do innych i w jaki różnisz się od nich.

Mimo to jestem przekonana, że motyw kenozy jest uniwersalny dla religii. To wielkie zdanie Musiała o zgorszeniu Boga wskazuje właśnie na kenozę. Ideał kenozy jest tym, co Bóg ma nam ostatecznie do powiedzenia i co nie jest słuchane. Dlatego wycofuje się ze świata. 

Rozmawiał Artur Sporniak

Joanna Tokarska-Bakir jest antropologiem kultury, etnografem, profesorem Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych UW.

Opublikowała m.in.: „Rzeczy mgliste. Eseje i studia” (2004) oraz poświęcone zagadnieniu tzw. mordu rytualnego „Legendy o krwi. Antropologia przesądu” (2008). Jest laureatką Nagrody im. Jana Karskiego i Poli Nireńskiej.

Tekst pochodzi z „Tygodnika Powszechnego”

“Tygodnik Powszechny” nr 11 w sprzedaży od 12 marca, a w nim:

Raport o stanie Kościoła: co zmieniły wybory Przewodniczącego Episkopatu?
Kard. Stanisław Dziwisz: Antysemityzm to grzech
Rozmowa z bp. Tadeuszem Pieronkiem: Geografia Episkopatu
Dodatek “Książki w Tygodniku”: Janion, Lubelski, Wat, Sosnowski, Allen

Zaprenumeruj e-tygodnik!

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code