Książka

Śmierć Filozofa Tysiąclecia

Spread the love

Śmierć Filozofa Tysiąclecia

W 350 rocznicę śmierci Kartezjusza

Jacek Filek

Dziwnym się może wyda, dlaczego poważne myśli znajdujemy raczej w dziełach poetów aniżeli filozofów.

Rene Descartes

Każde dziecko wie, że Sokrates należał do owych nielicznych wielkich nauczycieli ludzkości, którzy nigdy niczego nie napisali. Jeśli jednak wierzyć Platonowi, to nie jest to prawda. Sokrates bowiem pisał. Co? No a co mógłby pisać – oczywiście wiersze. „O te twoje poezje, o wierszowane przeróbki bajek Ezopa, o hymn do Apollona już mnie kilka osób pytało – zwraca się w Fedonie Kebes do Sokratesa – co ci się to stało, że kiedyś tu przyszedł, zacząłeś pisać te rzeczy, a przedtem niczegoś nigdy nie pisał?” Sokrates w obliczu śmierci zaczął pisać wiersze. Wiedział, jak przyznaje, że „to niełatwa rzecz”, ale „bezpieczniej nie odchodzić – twierdzi – zanim się człowiek od świętego obowiązku nie uwolni, robiąc wiersze według rozkazu otrzymanego we śnie. I tak, naprzód, napisałem wiersz na cześć boga, któremu właśnie wypadała ofiara”. Poezja Sokratesa, a ściślej, jej „śmiercionośność”, miała w tajemny, do dziś nie wyświetlony sposób oddziałać na nowożytną historię, w tym również Polski.

Przypadek Sokratesa-poety wstrząsnął Kartezjuszem, który wielokrotnie niepokojony był „chęcią tworzenia wierszy”. Jak przystało na „racjonalistę”, uleganie tego rodzaju „chęci” uważał za niechybny znak nadchodzącej śmierci. W lutym 1645 roku zwierzał się Huygensowi: „Przypominając sobie, że Sokrates zaczął układać wiersze dopiero tuż przed swoją śmiercią, ze strachu, że to będzie również dla mnie zła wróżba, powstrzymywałem się od tego.” W cztery lata później, w lutym 1649 roku, tłumaczył księżniczce Elżbiecie: „Skłonność do pisania wierszy, którą Wasza Wysokość miała w czasie choroby, przywodzi mi na myśl Sokratesa, o którym Platon powiada, że podobną żywił chęć, gdy przebywał w więzieniu. Sądzę, że ten nastrój do tworzenia wierszy bierze się z silnego działania tchnień życiowych, które mogłyby całkowicie zaprzątać wyobraźnię osób nie posiadających mózgu wystarczająco zrównoważonego, lecz które jedynie rozpalają nieco bardziej i usposabiają do poezji osoby z mózgami zwartymi. Dlatego uważam takie uniesienie za oznakę umysłu silniejszego i wznioślejszego od umysłów pospolitych.” Opór filozofa jakby słabnie. Czyżby z wolna ulegał? Zaczyna „komponować wiersze” jeszcze tego samego roku, w grudniu. Twierdza padła. Umiera w czterdzieści parę dni później, w lutym roku następnego. Żył niespełna 54 lata.

„Ośmielam się sądzić, iż wewnętrzna radość ma jakąś tajemną moc czynienia losu bardziej łaskawym. /…/ jedną mam tylko obawę, że będziesz Pani rozbawiona sądząc, iż staję się naiwny. Jednakowoż na poparcie mej opinii mam nieskończoną liczbę doświadczeń, a nadto autorytet Sokratesa. Co do owych doświadczeń, to często zauważałem, iż zamierzenia, których dokonywałem z sercem radosnym, bez jakiejkolwiek wewnętrznej niechęci, zwykły kończyć się dla mnie szczęśliwie.” A jednak mimo ogromnej „wewnętrznej niechęci” i całkowicie bez „radości serca” przyjął zaproszenie królowej Krystyny i popłynął do Sztokholmu. Dobrze pamiętał, że Sokrates zawsze pozostawał w domu, kiedy jego duch opiekuńczy odradzał mu wyjście. Własnego ducha jednak nie posłuchał. „Niepowodzenia wszystkich mych podróży, jakie odbyłem w ciągu lat dwudziestu – pisze w marcu 1649 do Chanuta – napełniają mnie lękiem, że w tej ostatniej czekają mnie po drodze złodzieje, którzy mnie ograbią, albo rozbicie statku, w którym postradam życie. /…/. Błagam Cię, Panie, i zaklinam, abyś sprawił, bym bez narażenia się na gniew Królowej mógł być zwolniony z tej podróży.” Przecież wyruszył w drogę. W październiku 1649, po miesięcznej podróży, przybywa do Sztokholmu. W grudniu, jak już wspomniałem, pisze wiersze. W styczniu 1650, w liście do Bregy’ego skarży się: „Przysięgam Ci, Panie, że chęć powrotu do mej pustelni wzrasta z dnia na dzień coraz bardziej /…/. Wszelako nie jestem tu w swoim żywiole”. Wczesnym rankiem 11 lutego następuje koniec, dusza odłącza się od ciała. „No, duszo, w drogę” – oto, wedle relacji Clerseliera, ostatnie słowa filozofa.

Tymczasem w drogę wyruszyło ciało. Najpierw na sztokholmski cmentarz przeznaczony „dla dzieci zmarłych bez chrztu lub przed osiągnięciem wieku dochodzenia do rozumu”, a po kilkunastu latach do Francji, podczas której to drogi Kartezjusz ostatecznie stracił głowę. Szczątki jego, pozbawione skradzionej czaszki, spoczywają dzisiaj w kościele Saint-Germain-des-Pres.<

A dusza? Trudno powiedzieć. W każdym bądź razie w roku 1663 wszystkie dzieła Kartezjusza papież Aleksander VII umieszcza na indeksie ksiąg zakazanych. Smutna to rzecz, choć z drugiej strony to przecież niespełnione marzenie niejednego filozofa współczesnego.

* * *

żyć i nie filozofować to po prostu mieć oczy zamknięte i nie próbować nigdy ich otworzyć.

Rene Descartes

350-ta rocznica śmierci Kartezjusza pozostaje w cieniu 250-tej rocznicy śmierci Bacha. No i słusznie, bo gdzie tam filozofii do muzyki, a i liczba 350 mimo wszystko mniejszą ma rangę niż liczba 250. Wiem, że nie należy poddawać się zarazie milenijnych rankingów, wiem, że człowiek wykształcony wie, iż owe rankingi to w gruncie rzeczy sztuczka rynkowych kusicieli, ale przecież jest bezsprzeczną prawdą, że Bach jest największym geniuszem muzycznym mijającego tysiąclecia, a Kartezjusz zapewne nie jest filozofem tysiąclecia. Tak przynajmniej myślałem, dopóki tego nie przemyślałem.

Z miesiąc temu, myjąc naczynia, usłyszałem, bodaj w Radiu Zet, informację, iż przeprowadzony w internecie plebiscyt na największego myśliciela tysiąclecia zdecydowanie wygrał Karol Marks. Zdumiałem się i wzruszyłem. Nie przyszło mi wcześniej do głowy, że można by postawić takie pytanie. Wiadomo, że pytanie to jest głupstwem, ale jest wolność i zapytać można, i można próbować odpowiedzi. Połączeni „internariusze” wszystkich krajów odpowiedzieli, że Marks. Szkoda, że nie doczekał – pomyślałem, ale nie ze względu na samego Marksa. O ile wiem, zgoła nie był próżny. Pomyślałem tak ze względu na jego przejęcie się losem proletariatu. No bo to oczywisty dowód nie tylko ekonomicznego, ale i intelektualnego awansu mas proletariackich, które jako żywo zdobyły już większość w społeczeństwie internautów. No dobrze, ale żadna większość nie może rozstrzygnąć, kto jest największym myślicielem tysiąclecia. Pytanie jest co prawda głupstwem, ale ja zapewne nie jestem większością, może zatem spróbuję je rozstrzygnąć.

Przerwałem mycie naczyń i zamyśliłem się. Nie, Marks nie, bez przesady. Przemierzając tysiąclecie od jego wschodu do zachodu po raz pierwszy zatrzymałem się przy św. Tomaszu z Akwinu. Tak, to jest zwieńczenie. Ale to jest zwieńczenie przeszłości. Tymczasem nowe tysiąclecie jeszcze nie odkryło swej filozoficznej fizjonomii. Dopiero wielkie postacie renesansu posiadają wyraźne rysy naszego tysiąclecia, a pełna artykulacja jego przesłania filozoficznego jest dziełem właśnie Kartezjusza. To on formułuje nowy paradygmat myślowy, proponując w miejsce filozofii przedmiotu, filozofii trzeciej osoby, filozofię podmiotu, filozofię pierwszej osoby. Owa filozofia subiektywności jest zarazem filozofią wolności, filozofią zwróconą w przyszłość.

W czasach późniejszych nie brak postaci równie wielkich, niekiedy nawet bardziej imponujących, jak choćby postacie Kanta i Husserla. Jednakże filozofowie ci nie otwierają nowej epoki, lecz mieszczą się w paradygmacie kartezjańskim, eksplorując otwartą przezeń przestrzeń. Wiek XX przynosi obfitość przeciętnie wybitnych dzieł filozoficznych, czy to z zakresu paradygmatu przedmiotowego, arystotelesowskiego, czy to z zakresu paradygmatu podmiotowego, kartezjańskiego. Jednakże to dopiero filozofowie dialogu poczynają z wolna artykułować nowy paradygmat myślowy, paradygmat drugiej osoby. Jego najpełniejsza artykulacja jest dziełem Emmanuela Levinasa, jedynej – jak sądzę – postaci, którą można by przeciwstawić Kartezjuszowi. Ale tak jak św. Tomasz wieńczył przeszłość filozofii, tak Levinas funduje jej przyszłość i jako taki należy już do następnego tysiąclecia.

Ku własnemu przeto zdziwieniu ukazała mi się ta oto prawda: filozofem tysiąclecia, drugiego tysiąclecia, jest Rene Descartes. Nie jestem kartezjanistą, nie jest moją intencją uprawianie jakiejkolwiek propagandy filozofii ego. Przyznam się nawet – co zresztą nie ma nic do rzeczy – że jeśli idzie o wiek XVII, to zawsze wolałem Pascala i nadal będę wolał Pascala, ale powtarzam: myślicielem drugiego tysiąclecia jest Kartezjusz.

Dodaj komentarz

Tekst pochodzi z książki Jacka Filka “Tajna wielkość twego życia”

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code