Książka

Nadzieja na dobrą śmierć

Spread the love

Żadne „prawo” nie może za ciebie myśleć, za ciebie podejmować decyzji i zwalniać cię od odpowiedzialności. Nawet jeżeli jest to winą, to może się zdarzyć, że uznasz, iż powinieneś wziąć tę winę na siebie.

Nadzieja na dobrą śmierć

Jacek Filek

Weź psa, pożyj z nim przyjaźnie paręnaście lat i doczekaj chwili, kiedy powalony przez nowotwór pies twój nie może już nawet ugasić łaknienia. Pojedź z nim do godnego zaufania weterynarza i – rozważywszy starannie wszystkie za i przeciw – spróbuj podjąć tzw. optymalną decyzję. Wróciwszy do domu (lepiej od razu kup po drodze flaszkę) i usiadłszy naprzeciw legowiska swego bezgranicznie ci ufającego psa, doświadcz, że owa „jedynie słuszna decyzja” jest czymś, co teraz doprawdy trudno usprawiedliwić. I nie idzie o to, że nie bardzo umiesz wytłumaczyć dzieciom i żonie, gdzie podziałeś psa, ale nade wszystko o to, że sam nie bardzo rozumiesz, dlaczego on właściwie nie wrócił z tobą i nie leży teraz na swym legowisku, co tak lubił, i nie wodzi oczami za domownikami, co zdawało się go zawsze uspokajać. Tak, jesteś winny i z winą tą musisz żyć dalej. Nie znaczy to jednak, że gdyby decyzja twoja była inna, uszedłbyś przed winą.

Pytają mnie, co myślę o eutanazji. Powiadają, że to „zapalny problem”. Jest jakaś łatwizna w skupianiu uwagi na owych „zapalnych problemach”. Tymczasem są sprawy istotniejsze, dotyczące nas bardziej bezpośrednio i na co dzień, a nie od święta, sprawy, na których jednak niesłychanie ciężko jest skupić uwagę publiczności. Przyznaję, że eutanazja nigdy nie była moim osobistym problemem, tzn. nie zdarzyło mi się być w sytuacji, w której zmuszony byłbym prosić cię o pomoc w pozbawieniu siebie życia, ani też w sytuacji, w której ty byś o to prosił mnie. I prawdę powiedziawszy, nie bardzo wierzę, bym kiedyś w takiej sytuacji się znalazł. Natomiast codziennie mam sobie do zarzucenia całą masę zaniedbań, inaczej mówiąc, zabijam się po trochu i to bez niczyjej pomocy, a i bez niczyjego protestu, oraz całą masę drobnych „wpędzeń do grobu” ludzi, którzy bynajmniej mnie o to nie proszą. Roznamiętnianie się tedy w dyskusji nad „zapalnym problemem”, który nie jest ani moim, ani twoim osobistym problemem, będzie, oczywiście, formą milczenia, o tym, co naprawdę mnie dotyczy i co naprawdę mnie boli; a nawet więcej, sprawianiem wrażenia, jak gdyby nasz powszedni sposób życia był zasadniczo etyczny, a problemem było jedynie właściwe zachowanie się w pewnych sytuacjach zgoła niepowszednich.

Nasze próby radzenia sobie z „zapalnymi problemami”, w których udział nasz ogranicza się do zasłyszenia czy do lektury notatki w gazecie, muszą pozostać w sferze nierzeczywistych rojeń i co najwyżej stanowić ćwiczenie dla wyobraźni.

Ćwiczenie pierwsze: dobra śmierć w pierwszej osobie

Wielki ból i ciężka choroba oszczędzały mnie dotąd na tyle usilnie, iż – z jednej strony – nie mogę mieć o nich żadnego adekwatnego wyobrażenia, a – z drugiej strony – powinienem rozumieć, że czas już najwyższy, by mnie dopadły. Jest ogrom spraw, których nie rozumiem, ogrom, co do których łudzę się, że bym sobie z nimi poradził, ale aż tak głupi znów nie jestem, żeby nie wiedzieć, że przyjść może taki ból, który całkowicie mnie powali; i twierdzić, że na pewno mu sprostam i że przyjmę „jedyną słuszną” postawę, bynajmniej nie zamierzam. Oczywiście, jeśli kocham i jestem kochany, potrafię znieść więcej, niż kiedy żyję w samotności i w opuszczeniu. Jeśli ją kocham, a ona wierzy, ufa, że wytrzymam, nie chce, bym się poddał, to chciałbym znaleźć na to siły. Jeśli jednak ból i beznadzieja przekroczą granicę tego, co jestem w stanie wytrzymać, a sam nie będę potrafił już sobie pomóc, to – myślę – poproszę o pomoc ciebie.

Istnieje racjonalna, w pełni przekonująca argumentacja na rzecz niedopuszczenia eutanazji i to w każdej dającej się pomyśleć sytuacji. Załóżmy, że istnieje. I co z tego? Czy może ona zwalniać cię z twojej osobistej odpowiedzialności wobec tej konkretnej, egzystencjalnie granicznej sytuacji, w której dramatycznie postawiony zostałeś wobec mego błagania o pomoc?

Istnieje racjonalna, w pełni przekonująca argumentacja na rzecz dopuszczenia – w uzasadnionych przypadkach – eutanazji. Załóżmy, że istnieje. I co z tego? Czy może ona zwolnić cię z twojej osobistej odpowiedzialności wobec konkretnej, egzystencjalnie granicznej sytuacji, w którą wtrąciło cię moje błaganie o koniec?

Jeżeli cierpię ból i beznadzieję nie do wytrzymania, cóż zrozumieć może z tego jakiś moralizujący – w tę czy w tamtą stronę – mądrala, którego pewna siebie wiedza nie zatacza się, bo niewiele wie o bólu. Żadna akademicka czy ideologiczna szermierka argumentacyjna nie może zadecydować za ciebie, jeśli życie brzemię takiej decyzji złoży na twym sercu. Czy „wiesz”, czy „nie wiesz”, jak postąpić, odpowiedzialność jest tu i tak twoja, osobista, a nie zawodowego uzasadniacza. Żadne „prawo” nie może za ciebie myśleć, za ciebie podejmować decyzji i zwalniać cię od odpowiedzialności. Nawet jeżeli jest to winą, to może się zdarzyć, że uznasz, iż powinieneś wziąć tę winę na siebie.

Zapewne w życiu nie idzie o to, żeby zawsze zachować się tak, by broń boże winą się nie splamić. Wina twoja jest nieuchronna. Musisz tylko świadomie wziąć ją na siebie. Spokojnego snu mieć już nie będziesz. To nie bezgrzeszność jest naszym najwyższym zadaniem. Czasami trzeba wybrać grzech. I nie idzie tu wcale o jakieś deptanie „świętości życia”, ale o mój ból i moją beznadzieję, których nie potrafię już wytrzymać. Tu idzie o miłość, która gotowa jest wziąć grzech na siebie.

Przecież mnie znasz i ufasz mi, i wiesz, że prośba ma nie jest fanaberią, i sam przecież widzisz, jak straszliwie i beznadziejnie cierpię.

W tym ćwiczeniu wyobraźni potrafię wyraźnie zobaczyć, jak piękny jesteś, kiedy rozumiesz mnie i bierzesz na siebie winę, by zadośćuczynić memu błaganiu. Ja sam zaś dawno już opuściłem dziedzinę, gdzie władać może racjonalna argumentacja, i przekonywanie mnie przez kogoś, kto jeszcze czyta gazety, a wieczorem siada przed telewizorem, co powinienem, a czego nie powinienem, jest dla mnie taką samą abstrakcją, jaką ostatnie przemówienie naszego przywódcy było dla mojego psa.

Ćwiczenie drugie: dobra śmierć w drugiej osobie

Sam tego chciałeś, ale jeżeli nie ma to być jeszcze jedna abstrakcyjna konstrukcja płatnego dostarczyciela racji, to muszę przedstawić też sobie, że oto przyszło na ciebie i zgasłymi oczami błagasz, bym pomógł ci z tym skończyć, i masz nadzieję, tę jedną jedyną jeszcze nadzieję, że nie wycofam się na pozycje „dobrze uzasadnionych” przez profesorów i docentów zasad. Znasz mnie i wiesz, że jeżeli istnieją jakieś ustalone i obowiązujące zasady, to ja i tak muszę postąpić na własną odpowiedzialność (a nie na ich), a zatem i niekiedy przeciw tym zasadom, a być może też – gdyby dana mi była jakaś wielokrotność – raz tak, a raz inaczej. Tego rodzaju sytuacje są absolutnie pojedyncze i nie dają się uogólnić. Rzeczywiste stanie wobec sytuacji tak granicznej domaga się zaryzykowania samym sobą i nie może zadowolić się wspomnianym wycofaniem.

Krańcowo udręczony, sprawiasz oto, że problem eutanazji staje się dla mnie rzeczywistością, staje się problemem osobistym, relacją z innym, w której muszę być gotowy wziąć na siebie winę – szczególnie, jeśli nie mogę wziąć na siebie cierpienia. Lepiej teraz rozumiem, jaką ulgę mogłaby tu stanowić jakaś obowiązująca prawna regulacja, ale też lepiej rozumiem, że w tej rzeczywistości, w której mnie postawiłeś, regulacja taka żadnej ulgi stanowić nie może.

Sądzę tedy – ale pamiętaj, że to jest fantazja, mogę się więc łudzić – że gdybym uznał, iż tak trzeba, zdolny byłbym wziąć na siebie nie tylko winę, ale i karę, i pogardę osądzającej mnie z wyżyn swej moralnej „czystości” publiki. Zgoda, nie miałem prawa, ale gdybym robił wyłącznie to, co przepisuje prawo, na co by mi była moja wolność? I na czym polegałaby moja odpowiedzialność, kiedy zawsze usprawiedliwiałoby mnie ustanowione prawo? Stanowione prawo funkcjonuje na mniej podstawowym poziomie niż wolność i odpowiedzialność bytu ludzkiego. Nie można przeto wymienić ich na prawo.

I na czym polegałoby twoje, nie ustanowione wprawdzie, ale przecież też prawo, prawo do dobrej śmierci, kiedy z pomocą nader wyrafinowanej aparatury technicznej wbrew twemu ciału i wbrew twej duszy nie pozwalano by ci umrzeć?

Ćwiczenie trzecie: dobra śmierć w trzeciej osobie

Nie jest jednak tak źle ze mną, przynajmniej na razie, ani – na szczęście – nie jest też tak źle z tobą, ale słyszę przecież o nim, którego ani ja, ani ty bliżej nie znamy, że całkiem z nim źle, że błaga o pomoc, a ci, którzy mogliby mu pomóc, są zdezorientowani i oczekują jakichś wskazówek, a i gwarancji, że nie splamią się winą. Nie to, by jego dobra śmierć była mi obojętna. Jasne jest, że cierpi niewinnie. I jasne jest też, że dobra śmierć nie jest sprawiedliwie po ludziach rozdzielona.

Naiwność niektórych filozofów, którzy wierzyli, że takie rzeczy jak np. zdolność rozumienia czy zdolność używania wolności, nie mówiąc już o zdolności kochania rozdzielone są po osobnikach ludzkich równo, równa jest naiwności tych, którzy wierzą w sprawiedliwy rozdział cierpienia. Łatwo więc przedstawić mi sobie, że cierpi on zgoła niezasłużenie, a i bezsensownie. Czy jednak myślisz, że możemy pomóc mu, a raczej jego potencjalnym pomocnikom, występując z jakąś inicjatywą prawodawczą, która określiłaby ich sposób zachowania się wobec tak rzadkiego wyzwania? Powiem szczerze, że nie wierzę.

Być człowiekiem, to móc nie być. Nie ma życia bez śmierci. Zrobisz miejsce następnym, jak tobie zrobiono. Im lepiej to zrozumiesz, tym lepiej to przyjmiesz. Jeśli jednak życie tak istotowo związane jest ze śmiercią, to prawo do życia musi mieć swoje konieczne pendant w postaci prawa do śmierci. Prawo do życia zaś, jeżeli nie ma być jeszcze jednym żartem z człowieka prostego, musi być prawem do dobrego życia, a nie do wegetacji. Prawo do dobrego życia ma tedy swe pendant w prawie do dobrej śmierci. Prawo do życia – do dobrego, godnego życia, jak i prawo do śmierci – do dobrej, godnej śmierci, nie są prawami przyrodniczymi, nie są spełniane mocą jakiegoś ontologicznego automatyzmu. Mają charakter uprawnień, których przestrzeganie – zarówno przez przyrodę, jak i przez współ-żyjących – musi zostać wywalczone i zabezpieczone.

Być człowiekiem, to móc nie być. Stąd stała możliwość odebrania sobie życia jest konstytutywnym momentem bytu człowieka. To dopiero dzięki tej możliwości obstawanie przy życiu w pewnych granicznych warunkach nabywa owej szczególnej wartości. Gdyby udało się z bytu ludzkiego konsekwentnie możliwość tę wykreślić, to wykreślono by tym samym podstawę dla wartości potwierdzania życia. Podobnie jak gdyby udało się z życia ludzkiego wykreślić wszelką możliwość zdrady, zlikwidowano by wartość wierności. Nie oznacza to, oczywiście, że mamy zdradzać i zabijać się.

Nie oznacza to jednak również, że mamy tego rodzaju możliwość prawnie zabezpieczać. Podstawowa nieuogólnialność owych granicznych sytuacji egzystencjalnych sprawia, iż nie sposób ogarnąć je prawną regułą. Regulowanie nieregulowalności prowadzić musi do takich samych konfliktów, przed jakimi miało chronić. Mam nadzieję, że mnie dobrze rozumiesz.

Gdyby nawet ktoś uznał, że pożądane zgrabne uogólnionko jest tu możliwe i że rzeczywiście zapobiegnie ono przeżywanym dramatom, to pokłada on ufność w instytucjach społecznych równą ufności w Bogu. Mogę zazdrościć czy dziwić się narodom, które mają tak wielkie zaufanie do swoich instytucji, że nie obawiają się zdać na nie decyzji tego kalibru. Jest jednak jasne, że ja i ty zaufania takiego podzielać nie możemy. Zatem mowy nie może być o scedowaniu w naszym kraju decyzji o życiu i śmierci na jakiekolwiek sformalizowane gremia. Nie będę pisał podania do Wysokiej Komisji o wyrażenie zgody na odebranie sobie życia, ani nie będę pisał podania o wyrażenie zgody na odebranie tobie życia, bo żadna instytucja nie ma prawa mieć takich praw. Nie znaczy to jednak, że znalazłszy się w sytuacjach, które wcześniej starałem się sobie wyobrazić, nie zdecyduję się zrobić coś, na co żadna ustawa nie może mi zezwalać i co nieuchronnie będzie winą, którą muszę wziąć na siebie.

Pamiętać też należy, że nie ma bezpośredniego związku pomiędzy dobrym życiem, a dobrą śmiercią. Nie można więc „zasłużyć” na dobrą śmierć. Wszystkim nam pozostaje tedy jedynie żywić nadzieję na dobrą śmierć.

Dodaj komentarz

Tekst pochodzi z książki J. Filka “Tajna wielkość twego życia”

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code