11 marca 2008
Wtorek V tygodnia Wielkiego Postu
Dzisiejsze czytania
Kimże Ty jesteś?
Michał Piątek
Panie, Boże mój? Widzę i wiem, dobry Jezu, że jedyna droga, jaką mogę zbliżyć się do Ciebie w tym świecie, to droga wiary, wiary w to, co mi powiedziałeś, i z wdzięcznością kroczę jedyną tą drogą, jaką przede mną otworzyłeś.
/John Henry Newman, Rozmyślania i modlitwy/
Zdarza nam się, że z politowaniem patrzymy na niektórych ludzi, którzy z różnych powodów opowiadają nam o sobie – kim to oni nie są, co robią, co osiągnęli. Często wyolbrzymiają swój pozytywny obraz, zwłaszcza gdy dla jakichś celów chcą nam się ukazać w jak najlepszym świetle. Chyba jeszcze częściej, gdy ktoś nam się przedstawia i opisuje swe dokonania, to mu nie wierzymy, a nawet – nie mamy ochoty mu wierzyć i nie wkładamy w to najmniejszego wysiłku. Przytrafia się nam to zwłaszcza, gdy mamy kontakt z osobami, które nie pasują nam do obrazu jaki sami sobie tworzymy. Zwierzenia tych osób traktujemy jako zwykłe przechwałki i mitomanię, a tymczasem – to co nam o sobie mówią może być jednak prawdą.
Nie wiem dlaczego tak się dzieje – może dlatego, że nie zawsze podoba nam się to, że nasz kolega, czy koleżanka może być w czymś od nas lepszy, a może też dlatego, że czasami osoby, które za bardzo wyróżniają się z naszego środowiska, po prostu nam nie pasują? Może też w takich wypadkach wychodzą z nas nasze własne frustracje i nie przyjmując do wiadomości czyjejś wyjątkowości, staramy się siebie dowartościować? Sytuacja pogarsza się jeszcze bardziej, gdy taka osoba – ze zwykłej dobroduszności – pragnie nam udzielać jakichś życiowych wskazówek, czy też porad. Traktujemy to jako wtrącanie się w nasze sprawy i często za żadne skarby nie dociera do nas, że ktoś chce dla nas dobrze. Tak jak nie wierzyliśmy w to, co nam o sobie opowiadał – tak samo nie ufamy jego uczciwym intencjom. Jakim prawem? Niech się zajmie sobą! A kim on dla mnie jest? Padają różne pytania i nawet nie pomyślimy o tym, że nic tak naprawdę nie zrobiliśmy w tym kierunku aby go lepiej poznać i zrozumieć, zamiast od razu osądzać go w myślach. Nie przychodzi nam też wtedy do głowy, że może faktycznie spotkaliśmy kogoś mądrzejszego, czy też – bardziej doświadczonego od nas i warto go posłuchać.
Przyzwyczailiśmy się do tego, że zazwyczaj sami decydujemy o wszystkim i rzadko zastanawiamy się nad tym, jaki jest drugi człowiek. Nasze kontakty z innymi ludźmi coraz częściej stają się powierzchowne, pozbawione wzajemnego zainteresowania, a nawet egoistyczne. Często bierzemy od innych tylko to, co nam potrzebne i nie bardzo interesują nas ludzie, którzy są gdzieś obok nas, ale nie bardzo możemy ich w jakiś sposób wykorzystać. Coraz częściej także swoje interesowne podejście do ludzi przenosimy do świata naszej wiary. Chcemy czerpać z niej jedynie to co nam pasuje i nie bardzo przejmujemy się niektórymi jej nakazami, które według nas utrudniają nam życie. Nie przyjmujemy do wiadomości niektórych prawd lub mało one nas obchodzą. Usprawiedliwiamy się często, że spowodowane jest to tym, że świat idzie naprzód i zmieniają się ciągle warunki codziennego życia oraz nasze potrzeby, a Kościół pozostaje w tyle i nie nadąża za współczesnością. Wiele wymagamy od Kościoła, ale sami nie bardzo mamy ochotę na głębsze zaangażowanie. Rzadko wykazujemy chęć głębszego poznania naszej wiary, a dotyczy to także spraw najbardziej fundamentalnych i nie zdajemy sobie z tego czynu konsekwencji.
Nasze „płytkie” podejście przypomina trochę sytuację z lat osiemdziesiątych, kiedy to nastąpił wzrost religijności, ale Kościół nierzadko traktowany był jak market, do którego przychodziło się i brało tylko to co potrzebne. Zwracał na to uwagę o. Jacek Salij w opublikowanym przed laty na łamach miesięcznika „Więź” artykule: „Wyobraźmy sobie, że ktoś powiada: “Wszystko mi jedno, czy Chrystus jest Bogiem i czy naprawdę nas odkupił, a nawet czy w ogóle istnieje; mnie zadowala to, że mit ewangeliczny doskonale zaspokaja moje religijne potrzeby”. Człowiek taki w ogóle nie jest chrześcijaninem, bo nie można być chrześcijaninem, nie mając bodaj pragnienia żywego stosunku do żywego Chrystusa” (1).
Dziś także przyzwyczajeni jesteśmy do myśli o człowieczeństwie Jezusa Chrystusa do tego stopnia, że zdarza nam się zapominać o Jego boskości. Może niekoniecznie zapominać, ale niektórym z nas rozważania takie wydają się obojętne, lub nawet popieramy tezy poddające te jedną z fundamentalnych prawd w wątpliwość. Pasuje nam postać wędrownego, uznanego przez wszystkich filozofa, która w znaczny sposób upraszcza nam nasze postrzeganie wiary i nie zawsze musimy się z nim zgadzać. Czasami szukamy wtedy z rozpędu w Piśmie Świętym fragmentów, które potwierdziłyby nasze racje. Niektórym się wydaje, że znaleźli, inni podciągają różne fragmenty pod „swoją” tezę.
W dzisiejszej Ewangelii, odnajdujemy jednak przypomnienie o boskości Jezusa. Chrystus po raz kolejny stara się uświadomić nam, że wcale nie jest zwykłym człowiekiem. Właśnie chęcią przekazania tej informacji są jego słowa do Żydów- „Ja jestem z Wysoka. Wy jesteście z tego świata”, Ja nie jestem z tego świata” (J 8, 23). Wydawałoby się, że jego wypowiedź jasno wskazuje na to skąd pochodzi, a co za tym idzie – także Kim jest i kto jest Jego Ojcem, ale jednak do niektórych taki przekaz nie dociera i pada pytanie – „Kimże ty Jesteś?” (J 8, 25). Pytanie to często zadajemy do dnia dzisiejszego, ale co innego wątpić, a co innego – wierzyć. Jezus Chrystus tłumaczył im dalej chcąc uchronić ich od grzechu niewiary: „Wiele mam o was do powiedzenia i sadzenia. Ale Ten, który mnie posłał, jest prawdziwy, a ja mówię wobec świata to, co usłyszałem od Niego” (J 8, 26). Żydzi jednak dalej nie wierzyli, czy też nie pojmowali jego słów i zmieniło się to dopiero gdy powiedział: „gdy wywyższycie Syna Człowieczego, wtedy poznacie, że JA JESTEM i że Ja nic od siebie nie czynię, ale że to mówię, czego mnie Ojciec nauczył (J 8, 28).
Prawda nie zawsze jest dla wszystkich zrozumiała, ale często jest to spowodowane naszym wewnętrznym egoizmem i zapatrzeniem w siebie. Wydaje nam się, że wszystko wiemy lepiej i nie chcemy wierzyć i ufać innym. Nie wykazujemy chęci zrozumienia i myślimy, że tak nam jest lepiej. Po co wkładać tyle wysiłku w zrozumienie drugiego człowieka? Po co nakładać sobie tyle „ciężarów” związanych z naszą wiarą, skoro można żyć łatwiej i przyjemniej?
A czy nie jesteśmy chrześcijanami? Nie traktujmy Jezusa Chrystusa, jak zwykłego znajomego, który ciągle nam coś radzi nieproszony, a my nie mamy ochoty go słuchać, bo sami sobie doskonale radzimy. Nie traktujmy go jedynie jak zwykłego mędrka, z którego filozofii możemy czerpać to, co nam pasuje. Pamiętajmy o Jego boskości i nie obrażajmy Go. Wierzmy w to co nam pragnie przekazać, bo to jest ścieżka, którą możemy kroczyć ku Niemu i pamiętajmy też słowa z „Drogi”, Josemarii Escrivy – „W Chrystusie mamy wszystkie ideały: On jest Królem, jest Miłością, Jest Bogiem”. Wierzmy w Niego i wierzmy Jemu, bowiem zgodzić się można z o. Jackiem Salijem, który w jednym z wywiadów powiedział: „Jeżeli Chrystus nie jest Synem Bożym, to pustym słowem jest Jego orędzie, że Bóg tak umiłował świat, że dał nam swojego Syna; to Eucharystia nie jest spożywaniem Jego Ciała i Krwi; to w Jego ukrzyżowaniu nie było nic przełomowego i wcale On nie zmartwychwstał. Jeżeli Chrystus nie jest Bogiem, to – korzystam teraz z 15. rozdziału Listu do Koryntian – daremna jest nasza wiara i aż dotąd pozostajemy w grzechach, i jesteśmy bardziej od innych ludzi godni politowania” (2).
_____
(1) Niepokoje związane ze współczesnym odrodzeniem wiary, „Więź”, nr 5/1983
(2) Dziennik”, 9-10. 02 2008
Jeśli pragniesz poświęcić chwilę czasu na modlitwę nad Słowem Bożym i proponowaną refleksją
Kliknij tutaj
Chcesz dowiedzieć się czegoś o autorze powyższego tekstu
Kliknij tutaj