13 grudnia, 2007
czwartek II tygodnia Adwentu
Czym jest Adwent?
Dzisiejsze czytania
Zabawa z Janem Chrzcicielem
Tomasz Ponikło
Pochwała Jana Chrzciciela to wskazówka na czas Adwentu. Do głowy przychodzi mi prosta zabawa: jaką osobę, którą blisko znam, nazwałbym chrześcijaninem? I krok drugi: czy ja tak przez kogoś mógłbym być nazwany?
Pojawia się od razu kwestia pewnego napięcia. Stefan Wilkanowicz nazywa ten moment „problemem chrześcijanina”. To poczucie rozdarcia pomiędzy dwoma nakazami: pokory i skrytości oraz świadectwa. „Chrześcijanin powinien dawać świadectwo. Nie może się popisywać, a musi dbać, żeby dobro było widzialne”.
Na to nie ma recepty. Każdy zgodnie ze swoim powołaniem mozolnie próbuje stabilizować tę huśtawkę, która raz ambicją i pychą wybija nas w górę, a potem z zawstydzenia prawdziwą skalą „sukcesów”, przytłacza do ziemi.
Zaczynam zabawę. Z iloma osobami rozmawiam o wierze? Kto spośród znajomych chodzi na msze? I już mam jedną grupę. Dalej. Kto się buntuje przeciwko Bogu? Kto szuka, pyta, jest ciekawy? To druga grupa. I trzecia: ci, co na samą myśl o chrześcijaństwie albo nie reagują w ogóle, albo wręcz się krzywią.
Jan Chrzciciel jest postacią rozpiętą między Starym i Nowym Testamentem. Z jednej strony to wielki prorok o szczególnej godności, a z drugiej tylko „zwiastun” Chrystusa. Na dodatek mało kto widział go takim, jakim był. Przeważały raczej wyobrażenia, które koniec końców nie mieściły się we współczesnych umysłach.
My tak samo chodzimy na skróty: mamy własne wyobrażenia, swoje przemyślenia, a z nich tworzymy oczekiwania. Poźniej nie potrafimy właściwie przyjąć osób, które mają nam coś istotnego do powiedzenia. Bo nie ten język, nie ta forma… „bo my sobie wyobrażaliśmy”.
Co z moją zabawą? Jeżeli ją doprowadzę do końca uzyskam tylko jeden efekt: zawstydzenie. Bo ten sztuczny podział, który wprowadziłem i oczekiwania nakierowane na jedną z grup, nie przystają do rzeczywistości. Nagle okazuje się, że – o ile tylko jestem na to otwarty – to właśnie ci, po ktorych nie spodziewam się zakoczenia, zawstydzją mnie najbardziej. Czasem to ktoś spośród nich potrfi stanowić wyraźny znak chrześcijaństwa.
I już rozumiem. W odpowiedzi „czy ktoś nazwałby mnie chrześcijaninem”, stawiam sobie kolejne pytania: a co takiego właściwie dla niego zrobiłem? Czy przynajmniej byłem autentyczny? Czy stałem się zwiastunem – czy stałem się dla niego „zajawką” Dobra?
Jeśli pragniesz poświęcić chwilę czasu na modlitwę nad Słowem Bożym i proponowaną refleksją
Kliknij tutaj
Chcesz dowiedzieć się czegoś o autorze powyższego tekstu
Kliknij tutaj