Kwartalnik "Więź"

Prawda albo miłosierdzie

Spread the love

Prawda albo miłosierdzie?

Zbigniew Nosowski

Nawet najwięksi przeciwnicy lustracji zorientowali się już, że procesu otwierania teczek komunistycznej Służby Bezpieczeństwa nie da się zatrzymać, trzeba zatem zmierzyć się z ich zawartością. Lustracja będzie postępować. Wciąż nie ma jednak jasności, jak będzie – a tym bardziej: jak powinno – się to dokonywać.

Wokół lustracji toczą się liczne gry polityczne i medialne. Gazety ścigają się o większą sensację, walczą o czytelników i – jeszcze bardziej – walczą ze sobą nawzajem. Podobnie w świecie polityki. PO ścigała się w Sejmie z PiS na radykalizm w tej dziedzinie – kto będzie bardziej konsekwentny i jednoznaczny w dążeniu do ujawnienia wszystkiego… Dla wielu zwolenników lustracji spór o przeszłość jest w gruncie rzeczy sporem o teraźniejszość – a dokładniej o to, kto ma moralne prawo wpływać na obecny kształt polskich przemian politycznych (jeszcze dokładniej: kto tego prawa mieć nie powinien…). Dla niektórych to coś jeszcze ważniejszego – chcą dokonać przewrotu w panteonie polskich (i tak bardzo nielicznych) autorytetów; pragną udowodnić, że ci, których w tym panteonie umieszczono, na to miejsce nie zasługują. Wśród przeciwników lustracji są ci, dla których prawda będzie niewygodna, są obrońcy postkomunistycznych powiązań i niejasnych interesów beneficjentów dawnego systemu. Są zwolennicy „historycznego kompromisu” dawnych opozycjonistów z postkomunistami. Są wreszcie ludzie nastawieni po prostu miłosiernie do grzechów z przeszłości.

Rzecz jasna, postaw wobec lustracji jest bardzo wiele. Można by je opisać na linii spektrum wyznaczanego z jednej strony przez tych, którzy całkiem serio uważają, że najlepiej byłoby wszystkie esbeckie akta spalić, z drugiej zaś – przez zwolenników ogłoszenia w internecie listy „osobowych źródeł informacji”, na której wieloletni agenci będą sąsiadować z niewinnymi osobami, które bez ich wiedzy rejestrowano jako „kontakty operacyjne”. Choć postaw jest wiele, to – pomimo upływającego czasu – wciąż narasta polaryzacja stanowisk. Ci, którzy byli przeciw, są coraz bardziej przeciw. Ci, którzy byli za, są coraz bardziej za… Argumenty padają, ale mało kogo przekonują, bo rozmijają się ze sobą.

Pomińmy w tej analizie tych, którzy są motywowani politycznie. Dla zrozumienia istniejących napięć bardzo ważne jest bowiem uznanie, że ludzie prawi są zwolennikami różnych postaw. Doszło tu bowiem nie tylko do zderzenia interesów i przekonań politycznych, lecz także do konfliktu wartości. Z jednej strony mamy „ujawniaczy”, a z drugiej – „niekrzywdzicieli”. Jednych interesuje jedynie (lub przede wszystkim) ujawnienie prawdy i dokonanie aktu sprawiedliwości dziejowej. Drudzy tak bardzo troszczą się o ludzkie prawo do dobrego imienia i o miłosierdzie dla grzeszników, że na dalszy plan odsuwają wymagania prawdy, albo nawet nie chcą jej poznawać.

Wśród zwolenników – umownie mówiąc – spalenia esbeckich akt są przecież nie tylko dawni komunistyczni funkcjonariusze i agenci, lecz także ludzie do tego stopnia zatroskani o to, by nie skrzywdzić choćby jednego niewinnego, że uważają, iż najlepiej w ogóle nie dotykać esbeckich papierów. Są w tej grupie także pobożni chrześcijanie, którzy uznają publiczne pranie brudów z przeszłości za poniżające i nieewangeliczne. Można się z tym poglądem nie zgadzać, trudno jednak odmówić mu motywacji moralnej.

„Ujawniacze” natomiast – w imię słusznego odkrycia prawdy i naprawienia krzywdy wyrządzonej przed laty swym dawnym kolegom z opozycji przez zdradzających ich tajnych współpracowników – lekceważą możliwe kolejne krzywdy, jakie mogą się pojawić przy otwarciu archiwów dla wszystkich. Niektórzy czynią to całkowicie świadomie, uzasadniając, że skrzywdzonych będzie niewielu, a poza tym jakieś ofiary żelaznej logiki nowej ustawy lustracyjnej być muszą, i nie ma co się tym przejmować.

Czy ten spór musi narastać? Czy nie dałoby się wypracować rozwiązań odsłaniających prawdę, a zarazem szanujących godność każdego człowieka? Łatwo powiedzieć, że niekoniecznie musimy stawać przed wyborem „prawda albo miłosierdzie”, że możliwe jest połączenie obu wartości. W praktyce z takimi postawami spotkać się jednak bardzo trudno, a jeszcze trudniej zapisać takie podejście w języku prawnym.

W wymiarze aksjologicznym mamy tu do czynienia z konfliktem wartości podobnym jak w sporze o to, co jest ważniejsze: wolność czy równość. Jak dobrze wiemy, spór ten jest nierozstrzygalny. Współczesne społeczeństwa świadome są, że trzeba się stale troszczyć o zachowywanie równowagi pomiędzy tymi wartościami, ale niejako ex definitione równowaga ta zawsze będzie chwiejna i nigdy nie da się jej ustalić ostatecznie.

Czy zatem jesteśmy skazani tylko na bezradne przyglądanie się lustracyjnym grom? Z jednej strony tak, bo przeciętny człowiek praktycznie nie ma wpływu na rzeczywistość medialno-polityczną. „Dziennik” będzie przecież nadal walczył z „Gazetą Wyborczą” i nawzajem. „Życie Warszawy” będzie starało się przypominać o swoim istnieniu kolejnymi sensacjami. „Arcana” będą nadal publikowały materiały wydobywane z archiwów przez zaprzyjaźnionych, wyraźnie motywowanych ideologicznie, historyków. Co pewien czas będą wybuchać awantury po kolejnych próbach obalenia solidarnościowych autorytetów, po których – zamiast argumentów – będziemy słyszeć epitety o „gnojkach z IPN”. Kierownictwo IPN zapewne nadal będzie zaś tolerować wybryki swoich podwładnych, świadczące nie tyle o wolności badań historycznych, ile o ich braku profesjonalizmu i uwikłaniu w politykę. PO i PiS nadal będą się zaś spierać, kto jest w tej sprawie bardziej antykomunistyczny…

Z drugiej jednak strony trzeba pamiętać o tym, że lustracja może dotknąć bardzo wiele środowisk. Tym samym pojawia się szansa, by każde z tych środowisk swoim postępowaniem tworzyło przykłady postaw, w których dążenie do poznania prawdy łączy się z poszanowaniem prawa osoby oskarżonej do obrony i złożenia wyjaśnień. Można przecież jednocześnie przyjąć trudną prawdę i nie odrzucić człowieka, który dał się złamać…

Szczególna rola przypada tu Kościołowi. Jak już wielokrotnie pisaliśmy na tych łamach, to właśnie Kościół powinien wnieść do tego sporu język zarazem wymagający i wyrozumiały – jest wszak „ekspertem” od ludzkiego grzechu i podnoszenia się zeń. Żeby być wiarygodnym głosem sumienia w debacie lustracyjnej, trzeba jednak umieć mądrze uporać się – w zgodzie z głoszonymi zasadami – z lustracją we własnych szeregach.

Dlatego tak wielką wagę będzie miała, pionierska i unikalna jak na razie, książka przygotowywana przez ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego. Dzięki wcześniejszym sporom autora z kard. Stanisławem Dziwiszem, książka zapowiada się na ważne wydarzenie – nie tylko jako medialna sensacja zawierająca nazwiska księży-agentów, ale jako owoc gruntownych badań, z uwzględnieniem także wyjaśnień samych zainteresowanych. Napisałem „dzięki sporom”, albowiem w tej sprawie wyraźnie doszło najpierw do zderzenia „logiki ujawniania” z „logiką niekrzywdzenia”. Dawny kapelan nowohuckiej „Solidarności” wykazał się godnym podziwu uporem i stanowczością w dążeniu do realizacji zamiaru ujawnienia prawdy o bolesnej przeszłości. Jego biskup natomiast dopominał się, początkowo także środkami administracyjnymi, o poszanowanie dobrego imienia oskarżanych księży, o nawiązanie z nimi dialogu. Z jednej strony chodziło o prawdę, z drugiej o miłosierdzie. Zamiary księdza Tadeusza zostały rozsądnie utemperowane, kardynał zaś – pod wpływem swego podwładnego – dokonał znamiennej ewolucji w swoim stanowisku. Mam nadzieję, że ostatecznym owocem sporu będzie powiedzenie prawdy w miłości…

Podczas prac nad materiałami SB dotyczącymi ks. Michała Czajkowskiego nabrałem przekonania, że nawet jeśli wierzę esbeckim materiałom, to im nie ufam. Wierzę – gdy po weryfikacji okazuje się, że są nie tylko autentyczne, ale i prawdziwe. Nawet jednak, gdy uznaję, że przekazują one obraz prawdziwy – nie ufam im, bo wiem doskonale, że jest to zaledwie wycinek rzeczywistości, także maleńki wycinek życia danego człowieka. Nie ufam tym aktom, bo wiem, że celem, dla którego je sporządzano, była bezwzględna walka o utrzymanie totalitarnego reżimu – walka z Kościołem, z opozycją polityczną, z wszelkimi przejawami niezależności w społeczeństwie.

Przeciwnicy lustracji mówią czasem o zwycięstwie SB zza grobu, bo – pomimo upadku komunizmu – otwieranie akt bezpieki rodzi nowe ostre podziały w społeczeństwie, w Kościele, nawet wewnątrz zgromadzeń zakonnych. Tak jednak nie musi się dziać. Bardzo wiele zależy od naszego podejścia do ujawnianych dokumentów, od sposobu, w jaki je wykorzystamy. W sporze o lustrację trzeba dziś stanąć po stronie prawdy i sprawiedliwości oraz potępić zło, nie potępiając jednak człowieka. Prawda i miłosierdzie nie muszą ze sobą konkurować. Można ujawniać i jednocześnie nie krzywdzić. Pomimo politycznych gier i medialnego szaleństwa można w tym hałasie pozostać normalnym człowiekiem…

Tekst pochodzi z miesięcznika „Więź&#8221 (październik 2006)

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code