Książka

Młody człowiek pragnie rządzić

Spread the love

Platon nieprzypadkowo pouczał nas, iż „do rządów nie powinni się brać ludzie, którzy się w rządzeniu kochają” (Państwo, 521 B). Słyszysz? Powtórzę, a ty zapamiętaj i powtórz innym: „Do rządów nie powinni się brać ludzie, którzy się w rządzeniu kochają”. Czy nie oczywiste? Dla Platona w ogóle „za hańbę uchodzi samemu się garnąć do rządu” (tamże, 347 C). A dla ciebie?

Młody Człowiek Pragnie Rządzić

Jacek Filek

Lubię włączać odkurzacz i telewizor równocześnie. Wzajem się wówczas znoszą, to i człowiekowi znieść to łatwiej. Ongiś, ładne parę olimpiad temu, włączam zestaw wsysający i biorę się za dywan. Dziarsko się uwijam, aż tu w lewym kącie śmieć z gatunku tych, co to wczepią się w persa i żadna siła odkurzająca nie jest w stanie ich usunąć. Nie żałowałem krzyży, ale wszystko nadaremnie. Pochylam się, by lepiej mu się przyjrzeć i nagle słyszę: „Jestem zawodowym politykiem.” Patrzę na ekran: szczaw, no, szczaw, studiów nawet dobrze nie skończył, ale już zawodowiec. Wyłączyłem oba wsysacze i oddałem się rozmyślaniom.

Jak to jest, myślę sobie, zawodu żadnego nie ma, ale zawodowym jest politykiem. Pracą żadną się nie zhańbił, ale rządzić pragnie i rządzić będzie. Przecież nie sprawdził się w żadnym zawodzie, w żadnym nie zdobył pozycji i uznania. Skąd więc nagle właśnie tu, w „rządzeniu” jego miejsce? Co czyni go owym „zawodowym” politykiem – i to od razu, bez przejścia przez okres „amatorstwa”? Co czyni go „zdatnym”, „predestynowanym” do takiego życia? Wola bycia „władzą”? Instynkt rządzenia? – Co sądzić o takiej woli, o takim instynkcie?

Platon nieprzypadkowo pouczał nas, iż „do rządów nie powinni się brać ludzie, którzy się w rządzeniu kochają” (Państwo, 521 B). Słyszysz? Powtórzę, a ty zapamiętaj i powtórz innym: „Do rządów nie powinni się brać ludzie, którzy się w rządzeniu kochają”. Czy nie oczywiste? Dla Platona w ogóle „za hańbę uchodzi samemu się garnąć do rządu” (tamże, 347 C). A dla ciebie?

Jeśli nie ma zawodu, to i nie ma mistrzostwa w zawodzie, a jeśli tak, to do czego dzierżyrządca po porządzeniu ma z ochotą powrócić? Nie ma do czego wracać. Powrót jest powrotem w nicość. Stąd kurczowe trzymanie się rządowych posad i szerzenie przekonania o własnej niezastąpioności. Stąd owa karuzela stanowisk. Maister Karuzelski porządzi tu, porządzi tam, co jak co, ale na rządzeniu się zna. Każdy więc widzi, iż rządzenie musi być zawodem i to dożywotnim, bez przymusowej emerytury.

Znałem kilku zawodowych „rządców”. Wszyscy oni byli uczciwi, tzn. znajdowali dość powodów, by uważać się za uczciwszych od innych w branży rządzenia, ale wszyscy – w mniejszym czy większym stopniu – byli psychopatyczni. I choć byli to na ogół ludzie zdolni i pracowici, to jednak nie byli (i nie są) zdolni wyobrazić sobie swego życia poza nałogiem rządzenia. Powiedzieć można: „prawdziwe powołanie”.

Mam dwanaście lat i gram w piłkę na szkolnym podwórku. Jeden z nas – i wcale nie ten, który gra najlepiej – ma zdecydowanie „powołanie do rządzenia”. Trudno dziś powiedzieć, kim będzie rządził, ale to, że będzie rządził, nie ulega wątpliwości. Dlaczego nie lubię takich facetów? Dlaczego żywię wobec nich podejrzenia? Myślę, iż m.in. dlatego, że nie rozumiem ich pragnienia. Jak można pragnąć rządzić innymi? Jak człowiek szanujący się i znający swą wartość może żywić pragnienie, by władać innymi ludźmi? Ilekroć próbowałem zrozumieć mechanizm psychiczny poruszający takiego człowieka, zawsze ukazywało mi się coś nader podejrzanego i trudnego do zaakceptowania. Zaś groteskowa nadętość tych facetów nie tylko nie rozładowywała nastroju pewnej grozy, lecz nawet go wzmagała.

Pomyśl tylko: władzę dzierżą ci, którzy wygrywają walkę o władzę. Walkę o władzę mogą wygrać tylko ci, którzy staną do walki. Do walki stają z reguły ci tylko, którzy władzy gorączkowo pragną. Ci zaś, którzy gorączkowo władzy pragną, są ostatnimi, którzy władzę powinni sprawować. Dlaczego człowiek prawdziwie mądry i nieskazitelnie uczciwy nie może być nawet prezydentem miasta? Co mówi to o tym „mieście”? Jak jednak taki człowiek miałby konkurować z partyjnym uwodzicielem medialnym? Jak miałby zniżyć się do manipulowania opinią publiczną? Tak zwana szersza publiczność zawsze chętniej pójdzie za tym ostatnim niż za nie umiejącym się mizdrzyć autorytetem. Oto triumfujące dziś duo: nomenklaturowy bubek i medialny trefniś.

Notoryczna, ponadustrojowa antyinteligenckość naszego kraju sprawia, iż ostatecznie do władzy zawsze dochodzi resentyment. „Atleci władzy” rekompensują sobie swe niedorastanie do wielkości, której pożądają. Absolutny dzierżyciel rządu pragnie nawet rządu nad duszami i nie zadowoli się przy tym rządem nad bez-dusznymi czy małodusznymi. On pragnie rządzić i wielkimi duszami, ale to jest sprzecznością. Przeto mimo całej swej grozy, która bierze swój początek właśnie z jego bezsilności, zawodowy dzierżyciel rządu jest zarazem postacią śmieszną.

Wiem, grzeszyłem i być może jedną z kar doczesnych jest dożywotne cierpienie notorycznej obecności w polityce ciągle tych samych nomenklaturowych rzepów. Kiedy jednak pomyślę, że mógłbym jeszcze żyć z kilkadziesiąt lat i do końca być przymuszonym wysłuchiwać rezonowania tych samych zawodowych dzierżyrządców, to uznaję, iż kara jest zbyt surowa. Trudno jednak liczyć na jej złagodzenie. Władza nomenklatur partyjnych jest ustawowo zabezpieczona, a ruch społeczny, który byłby zdolny znieść to zabezpieczenie, jeszcze nie powstał.

Raz rozbudzony apetyt na rządzenie – pod każdą postacią, na przykład
notoryczni funkcjonariusze akademiccy – wydaje się już nie do zaspokojenia. „Funkcjonowanie” ma być jedynie dodatkiem do rzeczywistej pracy (stąd tzw. dodatek funkcyjny), a przecież nie brak ludzi, którzy w „funkcjonowaniu” całkowicie się wyczerpują, którzy przeto panicznie boją się „końca funkcjonowania”, bo oznaczałby on pustkę absolutną – bez „funkcjonowania” są niczym. Oczywiście, tego rodzaju motyw do „funkcjonowania” z góry je patologizuje. Tymczasem apetyt na funkcję wydaje się rosnąć w miarę narastania wewnętrznej pustki. To dlatego permanentny funkcjonariusz jest kimś z góry podejrzanym. W normalnej sytuacji przestać „funkcjonować” oznaczałoby powrócić na swoje miejsce, powrócić do swej zawodowej pasji – w przykładowym przypadku oznaczałoby powrócić do swych badań, mieć teraz na nie czas – tu jednakże oznacza klęskę, koniec. Jak pamiętamy, nie ma miejsca, nie ma zawodu, nie ma pasji – poza, oczywiście, pasją rządzenia – nie ma więc do czego wrócić.

Słynne twierdzenie Marksa-Filka: „byt funkcyjny określa świadomość” o tyle jest tu niewystarczające, że istnieją „świadomości”, które wydają się już a priori określone przez byt funkcyjny, występujący pierwotnie jedynie jako przedmiot ich marzenia i pożądania, a nie jako realność. „Plac” dla takiego marzenia to pustka. W warunkach uniwersytetu to pustka badawcza, problemowa. Mechanizm kompensacyjny jest tu widoczny jak na dłoni.

Reasumując, rządy garnących się do rządzenia „zawodowców”, zorganizowanych w partie czy nieformalne grupy nacisku są nieszczęściem w sensie estetycznym, psychologicznym i merytorycznym. Estetycznym, bo nieustannie gorszą nasze poczucie dobrego smaku, w konsekwencji czego wielu ludzi o nie skarlałym poczuciu godności stroni od politycznego ringu. Co zresztą wydaje się dokładnie tym, co polityczne chamstwo chce osiągnąć i czego potrzebują też medialne spędowiska. Psychologicznym, bo blokują owym „zawodowym politykom” zdolność rozumienia i patologizują sprawowanie funkcji, skądinąd społecznie ważnych. Merytorycznym, bo wmawiają społeczeństwu rzekomą zawodową kompetencję „specjalistów od rządzenia”, podczas gdy zarówno samo „zawodowstwo”, jak i owa „specjalistyczna wiedza” są fikcją i sprowadzają się zasadniczo do przemożnej woli rządzenia, tzn. „specjalizacja” nie dotyczy rzeczywistej wiedzy, jakiejś „rządologii”, lecz jedynie pożądania władzy. Oni „znają się” na rządzeniu, bo rządzą albo „garną się do rządu”. Krótko mówiąc, rządzenie nie jest profesją, a profesjonalizm owych fachowców od rządzenia jest pozorem.

Naiwni ludzie, tacy jak ja i być może ty, myślą, że tzw. odpowiedzialną funkcję polityczną powierzać należy komuś, kto najpierw zdobywszy jakiś zawód dowiódł swej zawodowej kompetencji i dał się poznać nie tylko jako mistrz w swym zawodzie, ale również jako człowiek uczciwy, odpowiedzialny, budzący szacunek. Człowiek taki nie jest anonimową twarzą z plakatu telewizyjnego, ale też nie jest, broń boże, znanym z telewizji partyjnym watażką. Środowisko, w którym mieszka, i to nie zaledwie od wczoraj, jak i środowisko, w którym od lat pracuje, potrafią zaręczyć za niego, zaręczyć również za to, iż nie jest on jednym z owych „garnących się do rządzenia”. Zaś po upływie okresu sprawowania swej funkcji człowiek ten z utęsknieniem wraca do swego miejsca zamieszkania i do swego zawodu, i jego powrót nie ma nic wspólnego z jakąś porażką, lecz jest m.in. okazją, by pokazać, iż „funkcjonowanie” było jedynie owym „dodatkiem”, a nie treścią życia, i że go nie zdeprawowało. Powrót jest podstawowym i niezbędnym elementem zdrowego „funkcjonowania”. Gdyby ci, co nami „rządzą”, wiedzieli, że nieuchronnie do nas powrócą, że powrócą do wspólnot, które za nich ręczyły, ustrzegliby się niejednej patologii.

Siedzę przy piwie z kolegą, politologiem, i ten mówi mi, że nic nie rozumiem, że partie i władza ich nomenklatur są niezbędne, że demokracja wielkiej liczby wymaga medialnej kokieterii i że nic lepszego nie da się tu wymyślić. Ja jednak, głupi, nadal nie rozumiem.

Dodaj komentarz

Tekst pochodzi z książki J. Filka “Tajna wielkość twego życia”

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code