Publicystyka

Wolność parafianina

Spread the love

Wolność parafianina

Maria Salbert – Miszke

Wolność to jedno ze słów, które mają wiele znaczeń. Pojęcie to można zdefiniować w różnoraki sposób dochodząc wręcz do granic absurdu. W wolności można szukać usprawiedliwienia dla każdego swojego czynu, bez względu na jego konsekwencje, utożsamiając ją z samowolą.

Osobiście wolność rozumiem jako możliwość wyboru, która może się dopiero realizować, gdy spełniony jest warunek konieczny: czynić prawdę w miłości, nie czynić krzywdy sobie, drugiemu człowiekowi, a także nie godzić w stworzenia nierozumne i nie niszczyć przyrody.

Nasuwa się jednak pytanie, czy katolik może dzisiaj realizować swoją wolność w Kościele, zwłaszcza w polskim kontekście? Odpowiadając na to pytanie czysto teoretycznie odpowiedź brzmi: „Tak”. A jak jest w praktyce? Z tym jak zawsze bywa różnie. Podzielę się skromnym doświadczeniem, związanym z tą kwestią.

W naszej parafii przez ostatnie kilka lat działo się coraz gorzej. Powoli, ale sukcesywnie parafia staczała się po równi pochyłej, a kresem tego mogło być po prostu jej rozwiązanie.  Na mszy św. w dni powszednie uczestniczyło często nie więcej niż dziesięć osób. Nawet w największe uroczystości kościelne: w Wigilię Wielkanocy, Wielkanoc czy w Boże Narodzenie można było spokojnie zająć miejsce siedzące, przychodząc do kościoła chwilę przed rozpoczęciem liturgii (kościół jest mały).

Wizja przyszłości była przerażająca: po wymarciu najstarszego pokolenia będzie niewiele osób, które będą uczęszczać na nabożeństwa do parafialnego kościoła. Wielu ludzi młodych i w wieku średnim zmieniło parafię albo zerwało kontakt z Kościołem. Z każdym dniem rosła liczba osób będących w konflikcie z proboszczem. Żal było patrzeć jak osoby zaangażowane w życie parafialne i mające odwagę nazwać problem po imieniu – „parafia umiera”, były z niego eliminowane lub same z tej działalności rezygnowały. Na nic zdały się prośby by podjąć próbę ożywienia życia parafialnego, wykorzystując różne formy działalności duszpasterskiej. Ksiądz proboszcz nie widział żadnego problemu. Nie krył zaś swojego oburzenia, że ktoś w sposób bezpośredni porusza niewygodne dla niego tematy. Uważał, że osoba świecka nie ma prawa zabierać głosu w kwestiach duszpasterskich. Własną pracę sprowadzał jedynie do przestrzegania przepisów. Słowo Boże i człowiek nie były już tak istotne. Liczyła się ilość intencji mszalnych zamówionych przez wiernych. Gdy była ona niewystarczająca, z ambony padały słowa pretensji, wypowiadane podniesionym głosem.

Wielu ludzi obawiało się cokolwiek powiedzieć, bo paraliżował ich strach. Bali się zachowania księdza, który nie przebierając w słowach, ripostował wypowiedzi, po czym zalegało złowrogie milczenie lub przy nadarzającej się okazji pojawiały się sarkastyczne uwagi. Bezradność oraz brak perspektyw rozwiązania narastającego konfliktu na płaszczyźnie duszpasterskiej sprawiły, że parafianie zaczęli szukać pomocy u przełożonych ks. proboszcza. Procedura była czasochłonna, wymagała wysiłku, silnej wiary, znoszenia obelg i niezrozumienia i zaangażowania wielu osób: interwencja u ks. dziekana, spotkanie z ks. biskupem pomocniczym, przedstawienie sprawy na piśmie, próba mediacji ze strony kurii, oczekiwanie.

Mijały miesiące, poza wyciszeniem pewnych spraw przez proboszcza, nie dało się zauważyć innych pozytywnych zmian. Konieczna była więc interwencja u ks. bp. ordynariusza, która zaowocowała decyzją o zmianie proboszcza w naszej parafii.

Realizowanie wolności nie należy do zadań łatwych. Dotyczy to także przestrzeni wolności w Kościele. Ten drobny przykład z życia mojej parafii utwierdził mnie w przekonaniu, że wolność wymaga wiele trudu i ofiary jak również determinacji w działaniu, ale przynosi to dobre owoce. Pytanie tylko, czy zawsze musi to odbywać się takim kosztem?

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code