Teksty

Inny

Spread the love

Inny

ks. Józef Tischner

Inny jest tym, czym nie jest i czym musi uzupełnić swój brak. Jest głodny i potrzebuje chleba, jest spragniony i potrzebuje napoju, jest bezdomny i potrzebuje mieszkania. Inny opowiada o swych potrzebach.
Inny zbliża się, aby się”karmić mną”. Co mam począć? Odsunąć się czy poddać?

Spotkanie z Innym jest wydarzeniem, które otwiera przed spotkanym i spotykającym nowy wątek dramatyczny. Bodaj pierwszym następstwem spotkania jest zmiana znaczenia przestrzeni, w której znajduje się spotykający. Przestrzeń zaczyna przypominać skrzyżowanie dróg. Inny, którego napotykam, znajduje się w ruchu, co sprawia, że i we mnie budzi się świadomość możliwego ruchu. On może się oddalić i odejść i ja mogę odejść lub przybliżyć się, on może pójść w prawo, a ja w lewo, on w lewo, a ja w prawo, ja mogę się uniżyć, a on wywyższyć lub ja wywyższyć, a on poniżyć. Obojętna dotąd przestrzeń staje się przestrzenią poprzecinaną możliwymi drogami. Wszystkie te możliwości dają się – za Antonim Kępińskim – sprowadzić do dwóch podstawowych: można się zwrócić ku spotkanemu lub można się odwrócić od spotkanego; “wywyższenie” i “poniżenie” są także odmianą ruchu “od-do”.

Przestrzeń, którą przecinają drogi, jest elementarną przestrzenią wolności. Wewnętrzna świadomość wolności ujawnia się i dochodzi do pełni poprzez zewnętrzną świadomość przestrzeni, w której “stawia nas” spotkanie z Innym. Oglądamy własną wolność jako możliwy ruch na drodze. Wraz z przestrzenią konstytuuje się także czas – czas możliwego obcowania z Innym, zbliżenia, oddalenia, pogoni, ucieczki, wyniesienia, poniżenia. Jak przestrzeń tak i czas nabierają w spotkaniu znaczenia dramatycznego. Przestrzeń staje się sceną dramatu, a czas jego wewnętrznym rytmem.

Co znaczy “Inny”? “Inny” nie jest tym samym, co “różny”. Słowo “różny” stosujemy do przedmiotów, natomiast słowo “Inny” do osób, w szczególności do ludzi w ich obcowaniu między sobą. Niestety język polski nie uwzględnia różnicy między “Innym” przedmiotem a “Innym” człowiekiem, w przeciwieństwie do łaciny (alter), francuskiego (1’autre), angielskiego (other) czy niemieckiego (der Andere). Słownik filozoficzny Lalande’a powiada, że 1’autre jest “jednym z podstawowych pojęć myśli, niemożliwym do zdefiniowania”. Aby przynajmniej z grubsza zakreślić jego sens, podaje jego francuskie przeciwieństwo: meme. Meme znaczy, że “nie-Inny”, więc taki sam. W języku polskim brakuje nam jednego celnego słowa, które wskazałoby jednoznacznie innego jako “innego ja”, “innego ty”, “jego innego”. Jesteśmy skazani na przybliżenia opisowe. Na wstępie powiedzmy najogólniej: Inny to ten, który może się stać Ty lub On i dla którego również Ja mogę się stać On lub Ty. Innym nie jest natomiast to lub tamto. Ustalmy horyzont znaczeniowy: Inny to Ty, natomiast “różny” to koń, pies, drzewo itp. Spotkanie z Innym wydarza się i dopełnia na płaszczyźnie dialogicznej, różnej od płaszczyzny intencjonalnej. Płaszczyzna intencjonalna to płaszczyzna aktualnych lub możliwych “uprzedmiotowień”, “obiektywizacji” – koni, psów, drzew. Ale Inny nie jest rzeczą między rzeczami ani przedmiotem między przedmiotami, lecz podmiotem, Innym Ja, który staje się dla mnie Ty lub On, i z którym mogę też wejść we wspólnotę My.

Powyższa krótka charakterystyka znaczenia innego ukazuje jego ścisły związek z mową. Słówka: “Ja”, “Ty”, “On”, “My” są integralnymi częściami mowy. Inny to w końcu ten, z którym mogę mówić. Inna sprawa, czy możliwość ta stanie się rzeczywistością – ważne jest, że w spotkaniu wyraźnie się rysuje. Zachodzi różnica między tym, z kim i do kogo mogę mówić, a tym, o czym mogę mówić. To, z kim i do kogo mogę mówić, mieści się w wymiarze dialogicznym świadomości, natomiast to, o czym mogę mówić, wypełnia wymiar intencjonalny. Nie wyklucza to, oczywiście, przypadków potraktowania innego jako przedmiotu i przedmiotu jako innego. Intencje dialogiczne mogą być “zamieniane” przez intencjonalne i intencjonalne przez dialogiczne, co jednak nie przekreśla ich istotnej różnicy.

Inny – inne Ja, Inny podmiot świadomości” – jest “otwarty na to, co inne” – świat, ludzi w świecie, Boga. Jego otwarcie, podobnie jak moje, ma charakter dialogiczny i intencjonalny. Otwarcie dialogiczne oznacza, że możemy być dla siebie nawzajem – On dla mnie i ja dla niego – Ja, Ty lub On; otwarcie intencjonalne oznacza, że wokół niego, jak wokół mnie, mogą pojawić się rzeczy i przedmioty, stanowiące jego i mój “świat otoczenia”. Otwarcie dialogiczne “personifikuje”, otwarcie intencjonalne “uprzedmiotawia”. W wydarzeniu spotkania intencjonalność przedmiotowa choć nie znika, to jednak traci na znaczeniu, natomiast nabiera znaczenia dialogiczność i wszystko to, co się z nią bezpośrednio lub pośrednio wiąże. Wyobraźmy sobie, że Inny mówi i opowiada o tym, co ma przed oczyma. Mniej ważne okazuje się dla nas to, o czym wedle swej świadomości intencjonalnej mówi, a bardziej ważne to, że i jak mówi. W tym, jak mówi, wyraża się nie tylko jego nastrój czy “osobowość”, ale również jego stosunek do mnie – mnie, który się ku niemu zbliżyłem. Owe “jak” mowy jest najczęściej pozawerbalnym, choć możliwym do zwerbalizowania, elementem mowy.

Często wymiar intencjonalny nie daje się wyraźnie oddzielić od dialogicznego. Dialogiczność może się ukrywać w intencjonalności jak ręka żywego aktora kryje się za ruchem kukiełki w teatrze lalek. Obecność intencji dialogicznej daje się jednak wówczas wyśledzić w samym ukierunkowaniu promieniowania świadomości intencjonalnej. Inny mówi i wskazuje palcem na drzewo: “Popatrz, to jest drzewo”. Nie chodzi tylko o wskazanie przedmiotu, chodzi o to, abym ja zwrócił na niego uwagę. Drzewo przestało być przedmiotem “samym w sobie”, “dla niego samego”, a stało się także przedmiotem “dla mnie”. Inny – jak pisze Emmanuel Lévinas – “ofiaruje mi świat”. Pokazanie już jest ofiarowaniem. Projekt uprzedmiotowienia – “to drzewo” – jest określony przez dialogiczność – “popatrz”. Pomińmy jednak słówko “popatrz”, pozostańmy przy samym “przedmiocie”. Czymże jest “przedmiot”? Mówimy: tym, co “obiektywne”. Co znaczy “obiektywne”? To znaczy, że jest dane nie tylko dla mnie, nie tylko dla ciebie, ale również dla nas, dla wielu nam podobnych. Intencjonalność “uprzedmiotawia” i “obiektywizuje” po to, by uprzystępnić rzecz każdemu możliwemu “podmiotowi”. W procesie obiektywizacji wyczuwamy obecność siły dialogiczności.

Zatrzymajmy uwagę na samym zjawisku innego.

Inny mieści w sobie paradoks: on jest Inny niż ja, a jednak do mnie podobny – podobny w inności i Inny w podobieństwie. Doświadczenie innego ma dwie strony: egotyczną i alteryczną i jedna nie daje się oddzielić od drugiej. Inność innego wydobywa na jaw moją własną inność. Inność jest wzajemna. Inność zaskakuje, przynosi wciąż nowe niespodzianki, w całej przewidywalności jest nieprzewidywalna. Ciąg doświadczeń innego zamykają dwie granice: nigdy nie może dojść do tożsamości “nas” i nigdy nie może dojść do zupełnego zróżnicowania “między nami”. Zamknięta między tymi granicami “inność”, jest dramatycznym ujawnianiem obustronnych tajemnic. Oto matka przygląda się własnej córce i odkrywa w niej… siebie. Oto ojciec patrzy na syna i widzi… siebie. A jednak pomimo podobieństw, są istotne różnice. Córka jest i pozostanie inna, syn jest i pozostanie Inny. Inni są inni, a jednak sobie przypisani. Gdzie kończy się podobieństwo, a zaczyna różnica? Nie ma jasnej linii granicznej. Jest dramaturgia wypełniona całym ciągiem mniejszych i większych wydarzeń, w których daje się wychwycić jakaś, wychodząca poza jednostkowe życiorysy, wspólnota losu.

Niewątpliwie kluczową rolę w doświadczeniu innego odgrywa analogia. Inny jest podobny do mnie, jest Innym Ja, ma podobne nogi, ręce, głos, mowę. Gdy mówię o analogii, nie mam na myśli rozumowania “przez analogię”, lecz myślę raczej o “analogizującym doświadczeniu”. To, co doświadczane, “wymusza” wychwytywanie podobieństw. Wyobraźmy sobie przykład takiego doświadczenia. Oto stoję na moście i wypatruję ryby w rzece. Moje widzenie biegnie po “analogiach”: zauważam cień kształtem podobny do ryby, kawałek wystającej z dna gałęzi, nadkruszony kamień. Oko zatrzymuje się na moment, by po chwili – zwiedzione podobieństwem – szukać dalej. Ryba jest inna niż cień, gałąź, nadkruszony kamień; choć podobna, to przecież inna. Tak samo z doświadczeniem innego – tego, którego napotkałem. Choć podobny, to Inny. Intencje dialogizujące poruszają się w formie koła: ode mnie do innego i od innego do mnie. Są podwójne, sobie przeciwstawne: jedna biegnie tropem narastającej inności, druga biegnie tropem narastającej takożsamości. Z przeciwieństwa, jakie stwarzają, wyłania się napięcie, na którym rośnie zaciekawienie i zdumienie, ale także niepokój, lęk, gotowość do ucieczki. Z kolei doświadczenie podobieństwa i narastającej takożsamość rodzi świadomość “znajomości” i spokój. Niepokój i pokój przeplatają się i krzyżują. Inny coś obiecuje i zarazem czegoś odmawia.

Można, oczywiście, przyjąć, że doświadczenie i poznanie innego nigdy nie jest w stanie zamknąć się w formie ostatecznego wyniku; stając wobec innego, stajemy wobec nieskończoności. Nie jest to jednak całkiem słuszne. Poznanie zatrzymuje się bowiem, by w pewnym momencie powiedzieć do siebie: “wystarczy”. Wprawdzie droga do nieskończoności jest wciąż otwarta, ale dalsza podróż nie jest już potrzebna. Moment postoju jest momentem uchwycenia wewnętrznej indywidualności innego. Czym jest indywidualność wewnętrzna? Nie chodzi tu o uchwycenie koloru oczu, skóry, wzrostu i tysiąca Innych cech wyróżniających. Indywidualność wewnętrzna jest – mówiąc metaforycznie – sposobem “trawienia świata” przez innego. Co to znaczy?

Chcę powiedzieć, że świat jest nie tylko światem, w którym żyjemy, lecz również światem, z którego żyjemy. Lévinas mówi: jouissance. Nie ma czegoś takiego jak czyste “doświadczenie świata” jako tego, co doskonale “uprzedmiotowione”. Doświadczenie czysto przedmiotowe jest abstrakcją, która odcina od doświadczenia wszelkie związki ze mną jako podmiotem doświadczającym. Doświadczenie jest nie tylko widzeniem łąki, ale również radością z kwitnącej łąki, nie tylko widzeniem wody, ale również przyjemnością z zanurzenia ciała w wodzie, jest poczuciem swobody na szczycie góry, spokojem spływającym do duszy z obrazu rozgwieżdżonego nieba, a także lękiem w czasie burzy, chłodem w czasie mrozu, zmęczeniem po długiej wędrówce, bólem mięśni po ciężkiej pracy. O Hiobie mówi Biblia, że “umarł syty dni”. W Ewangelii czytamy, że “człowiek żyje słowem, które pochodzi ust Boga”. Dotoczy to również doświadczenia innego przez innego. Nie ma czystego doświadczenia innego jako takiego. Ono również jest abstrakcją wywiedzioną z doświadczenia jego i mojej troski, jego i mojego niepokoju, jego i mojego zmęczenia i tęsknoty, nadziei i rozczarowania. Wszystkie te i tym podobne przeżycia i doświadczenia przenikają nasze dusze, sycą je i zmuszają nas do “przetrawienia”. Ale nie wszystko możemy “przetrawić”. Część przeżyć z góry wykluczamy, spychamy poniżej progu świadomości, inne wyolbrzymiamy, przeinaczamy, by uczynić je bardziej “strawnymi” dla siebie. W tym przejawia się indywidualność innego, że ma on własny “sposób trawienia” świata. Sposób ten nazwijmy indywidualnym skrętem świadomości. Świadomość jest nie tylko ogniem, który wysyła promienie na wszystkie strony, lecz także ogniem, który – aby świecić – musi coś spalać. Ogień świeci i trawi. Nie wszystko jednak można strawić. Konkretna świadomość jest konkretnym skrętem, który tak “przekręca” świat, by stał się “strawny” dla człowieka i tak wybiera “potrawy”, że ich część pozostaje niespożyta.

Poznać innego jako innego i zarazem nie-innego znaczy uchwycić go w jego indywidualnym, wewnętrznym skręcie, określającym jego niepowtarzalny sposób przeżywania życia. Wiadomo wtedy – oczywiście z grubsza – co Inny trawi, a czego nie trawi. Czy jest to jednak możliwe bez rozpoznania skrętu własnej świadomości? Skrętu innego nie poznaje się przez bezstronną obserwację, ale przez dramatyczne zderzenie z nim własnego skrętu i wyrastające stąd nieporozumienia i konflikty. Mamy dwa skręty, czyli dwa różne sposoby “trawienia świata”. Skręty spinają się ze sobą, bolą ale i cieszą, nie pozwalają ani na zbytnie zbliżenie, ani na oddalenie. Widzę, jak naprzeciw siebie stanęli inni. Czy potrafią “strawić” siebie?

>Są dwie możliwości dramatyczne: albo postępująca przemiana w stronę takożsamości, albo przemiana w stronę radykalnej inności. Przemiana w stronę takożsamości biegnie po linii Ja – Ty – On – My. Przemiana w stronę radykalnej różnicy biegnie po linii Ja – Ty – On – nie My.<

Inny wzywa najpierw do pojednania. Fundamentem pojednania jest wzajemne uznanie, które może mieć charakter estetyczny, etyczny, religijny. Pisałem o tym szerzej na Innym miejscu. Dalszym warunkiem pojednania jest porozumienie. Aby się porozumieć, trzeba się zrozumieć. Z kolei, aby się zrozumieć, trzeba uzyskać odpowiedni “materiał porozumienia”. Materiał przychodzi wraz z doświadczeniem. Doświadczenie ma charakter “analogizujący”, jest doświadczeniem podobieństwa w niepodobieństwie. Jak przedstawia się intencja wyzwania do pojednania – wyzwania, które promieniuje z innego?

Wyzwanie zawiera najpierw pewną negację: wzywa, abym stał się Innym dla siebie samego. Jeśli pozostanę taki-sam, nie będę rozumiał i nie pojednam się. Moje oczy, które patrzą a nie dostrzegają, muszą się stać Innymi oczami, podobnie moje uszy, mój rozum. Negacja przenika głęboko i atakuje mój indywidualny skręt, którym “trawię świat”. Ja nie mogę już być Ja-w-sobie-i-dla-siebie, lecz muszę się stać Ja-z-Innym a nawet Ja-dla-innego. Muszę się “otworzyć” na samą inność innego, “znosząc” własną inność. Muszę się w tej inności “zanurzyć”, “zatopić”, “obumrzeć dla siebie”. Zmiana taka nie jest niczym więcej, jak konsekwentną zmianą punktu widzenia – z mojego na jego. Konsekwencja owocuje tym, że Ja nie jest już Ja, lecz Ty – jestem Ty dla innego.

Ruch jednania może jednak skierować się w przeciwną stronę. Nie tylko ja jestem kwestionowany przez innego, lecz również Inny przeze mnie. Wtedy jego Ty zanurza się i zatapia w moim Ja, kwestionując swój skręt przeżywania świata, swą indywidualność. Kwestionowania biegną w obydwie strony, raz Ty staje się mną, raz Ja staje się nim. Nie ma tutaj stałej reguły. Granice dzielące Ja od Ty zamazują się. Jeśli można mówić o wzajemnym uznaniu, to tylko w sensie możliwości: uznaję cię, ponieważ możesz stać się mną, jestem uznany przez ciebie, ponieważ mogę stać się tobą. Naprawdę nie ma mnie i ciebie w naszej utrwalonej na zawsze tożsamości, przechodzimy w siebie, tracimy siebie i pozyskujemy siebie.

Przechodzenie mnie w ciebie i ciebie we mnie dokonuje się w doświadczeniu, którego jedną granicę stanowi pieszczota, a drugą okrucieństwo

Pieszczota jest w swej istocie doświadczeniem analogizującym, w którym w bezpośredni sposób dane jest przechodzenie od Ja do Ty i od Ty do Ja. Jest odkrywaniem siebie w Innym i innego w sobie. Pieszczota odkrywa wciąż to samo: pokrewieństwo uczuć, wrażliwość, przynależność do siebie. Są “dwoje w jednym ciele”. Zawsze bliscy, a jednak wciąż za mało bliscy; sycący się sobą, a zarazem wciąż głodni siebie; coraz to pełniej otwarci na siebie, a zarazem wciąż nieodgadnieni w swoim skręcie ku sobie. Lévinas mówi: “Bliskość nigdy dość bliska”. I dalej:

Pieszczota jako kontakt jest zmysłowością. Ale pieszczota transcenduje to, co uzmysławialne. Nie żeby wyczuwała dalej niż wyczuwa, szła dalej niż sensy, by zagarniała sobie jakiś subtelny pokarm, zachowując w swej relacji z tym, co przeczuwa ostatecznie, intencję pragnienia pokarmu, który się temu głodowi obiecuje i oddaje, drąży go, jakby pieszczota żywić się miała własnym głodem. Pieszczota polega na tym, że niczego się nie chwyta, na pobudzaniu się tym, co nieustannie wymyka się swej formie w stronę przyszłości – nigdy dość przyszłej – na pobudzaniu tego, co tak kryje się, jakby tego jeszcze nie było. Ona szuka, ona przeszukuje. W pewnym sensie wyraża miłość, ale i cierpi z powodu niemożliwości wypowiedzenia jej. Ma – w bezustannym narastaniu głodu – głód samego wyrazu”.

1

Czy pieszczota obchodzi się bez słów? Słowem, które się powtarza i nadaje wartość każdemu innemu słowu, jest: “mój-moja”. “Moja” i “nie dość moja”, “twój” i “nie dość twój”, “my” a przecież “nie-my”, “swoi” i nigdy “do swoi” – Ty we mnie, a Ja w tobie. Jednak znaczenie słów jest tu najważniejsze, ale sposób ich wysławiania.
Pieszczota szuka dla siebie miejsca pod słońcem. Miejscem tym jest “raj”. W “raju” jest się “we dwoje”. Każdy “trzeci” byłby przeszkodą, chyba że wywołany pieszczotą, przyszedłby tylko po to, by swym śpiewem i muzyką komentować jej bieg. Raj jest pełen kwiatów, które służą jako ornament i symbol pieszczoty. Owoce zwisające z rajskich drzew są one znakiem pokarmu, jakim Ty stało się dla Ja, a Ja dla Ty.

Drugą granicą bezpośredniego obcowania Ty i Ja jest okrucieństwo. Zarodek okrucieństwa mieści się już w samej relacji kwestionowania “swawolnej niezależności” Ja przez innego. Inny atakuje moje oczy, by umiały spojrzeć na świat także jego oczyma, atakuje moje uszy, by umiały słyszeć to, co on słyszy, podważa suwerenność punktu widzenia, który jest moim punktem widzenia. Niczego w zamian nie obiecując, Inny wymaga, aby stać się jego pokarmem, jego częścią składową, nim. Inny zadaje ból. Poprzez ból poszerza granice swego królestwa. Warłam Szałamow pisze o Innym-podmiocie okrucieństwa:

“Wyjście przez drzwi więzienia śledczego ma w rzeczywistości tylko jeden kierunek – do >>czarnego kruka<>obozów pracy<>płomień – pali, a ta dzida – boleśnie kłuje<>sprawy<>Podpisuje<< wszystko, co tylko wymyślił śledczy, i od tej minuty staje się sam postacią tego nierealnego świata, z którym walczył, staje się pionkiem w strasznej i mrocznej, krwawej grze, rozgrywanej w gabinetach śledczych".

Zewnętrznym symbolem okrucieństwa jest “piekło” i jego rozmaite odmiany, takie jak “katorga”, “kaźń” czy bardziej współczesne: “obóz koncentracyjny”, “obóz pracy”. Trzeba jednak rozróżnić: miejsce, gdzie zadawany ból zakłada, że Inny jest Ty (inne Ja), i miejsce, gdzie zadawany ból zakłada, że Inny jest tylko przedmiotem. Nowożytny obóz koncentracyjny i obóz pracy opierał się na uprzedmiotowieniu lub raczej na bezustannym przechodzeniu od Ty do przedmiotu i od przedmiotu do Ty. Na codzień więzień był tylko “numerem”, gdy jednak potrzeba go było ukarać, był wynoszony z poziomu przedmiotu do poziomu Ty. Jako Ty miał się stać częścią władzy. Przykładem miejsca, na którym Ty pozostaje Ty i jako Ty jest zabijane przez inne Ty, jest pokój z dramatu Jean-Paula Sartre’a Przy drzwiach zamkniętych. Trzy osoby dramatu – dwie kobiety i jeden mężczyzna – splątane są ze sobą więzami pożądania i zazdrości. Pożądanie obiecuje pojednanie w Edenie, ale ile razy dochodzi do zbliżenia jednej z kobiet z mężczyzną, tyle razy budzi się zazdrość drugiej kobiety, która nie pozwala na zbliżenie. Sartre mówi: “piekło to inni“. Istotą takiego piekła jest to, że wszyscy jego mieszkańcy są dla siebie inni na poziomie Ty i wszyscy szukają w Innych “pokarmu” dla Ja. W pewnym momencie drzwi pokoju otwierają się. Można wyjść na wolność. Nikt jednak nie wychodzi, ponieważ wolność bez “pokarmu” jest dla nich gorsza od “piekła”.

Dopiero wyłonienie się wymiaru On zmienia gruntownie sytuację i sens innego. Przejście od Ja i Ty do On ma również dramatyczny charakter. Oznacza to, że jest skokiem, który nie daje się wywieść dedukcyjnie z poprzedzających go przesłanek. On nie ma przesłanek. Co więcej: różnica między Ja i On oraz Ty i On jest jeszcze bardziej radykalna, niż między Ja i Ty. W pełnym rodowodzie Onego rolę kluczową odgrywa przeżycie bezinteresowności. Przez bezinteresowność rozumiem wyjście poza schemat pieszczoty i okrucieństwa. Samo słowo “bezinteresowność” nie jest jednak najszczęśliwsze, ma bowiem sens negatywny, oznacza odstępstwo od siebie, od subiektywizmu i egotyzmu, które przeniknęły do oczu i do uszu, a czasem przedostały się nawet wgłąb rozumu. Inny jest Inny i dlatego trzeba wciąż podchodzić do niego inaczej, porzucając własny punkt widzenia i własny “interes”. Sama bezinteresowność nie tłumaczy jednak jeszcze genezy Onego. Negując Ja i negując Ty, nie wiem jeszcze ku czemu zdążam. Po drodze natrafiam przecież na To i Tamto – czyli na ogrom rzeczy i przedmiotów, które wypełniają scenę naszego dramatu. Aby napotkać Jego, muszę wyłonić ze siebie coś więcej niż bez-interesowność, muszę wznieść się do poziomu wspaniałomyślności. Do tego potrzebny jest jednak ktoś “trzeci” – On.

Kim jest On? Odpowiedź wymaga najpierw sformułowania kilku uwag krytycznych pod adresem Edmunda Husserla, a pośrednio również Immanuela Kanta. Rozwijając koncepcję Ja transcendentalnego, Husserl wskazywał na możliwości tkwiące w refleksji, która jest istotną możliwością świadomości. Refleksja fenomenologiczna ma kilka pięter. Na najniższym poziomie kieruje się na Ja jako istniejące w uznanym za realny świecie, na jego otwarcie na świat i na sam świat, o ile jest uobecniany przez owe Ja. Drugie piętro refleksji zajmuje Ja, które jako swój przedmiot ma Ja z pierwszego poziomu i jego świat. Na piętrze trzecim pojawia się jeszcze jedno Ja – Ja transcendentalne – które “bada” Ja z drugiego poziomu. Można w ten sposób budować dalsze piętra refleksji, ale nie prowadziłoby to już do żadnych nowych odkryć. Odkrycie tego, co istotne, a mianowicie “genezy konstytutywnej sensu”, nastąpiło bowiem już wcześniej dzięki pojawieniu się Ja transcendentalnego. Czy przytoczony opis jest poprawny? Myślę, że Husserl nie zauważył, iż wyłonione na drugim i trzecim poziomie Ja nie jest już Ja i nie jest tym bardziej Ty, lecz jest Nim; oto On, który na nowych piętrach refleksji staje się “obiektywnym obserwatorem” Ja i jego – mojego – świata. Ja jako Ja i Ty jako Ty nigdy nie mogą być “obiektywnymi obserwatorami” czegokolwiek, ponieważ uniemożliwia im to ich egoizm i ich indywidualizm. Stają się nimi dopiero pod warunkiem, że “wyłonią” z siebie Jego – Onego – który jest zdolny “zobaczyć” świat od “trzeciej” strony.

Jaka tajemnicza “siła” sprawia, że między Ja i Ty wkracza On jako “ten trzeci”, który jest w stanie wyzwolić z okrucieństwa i z “rozpieszczonego egoizmu” we dwoje? U Husserla siłą tą jest rozum i jego dążenie do prawdy. U Kanta będzie to respekt dla prawa ze względu na to, że jest prawem. U Lévinasa źródłem jest dobro. Mimo różnych odpowiedzi, w każdym z tych przypadków pojawia się motyw wspaniałomyślności – uznania innego jako innego, czyli oddania innemu tego, co “jego jest”. Do takiego uznania i takiego oddania jest zdolny wyłącznie “ten trzeci”.

Sięgnijmy raz jeszcze do metafory przestrzeni. Na naszym skrzyżowaniu dróg, na którym dokonało się spotkanie, relacja Ja i Ty ukazuje się jako podstawa trójkąta, natomiast relacja Ja-Ty i On jako wierzchołek trójkąta. Inny jako On “patrzy z góry”. Widzi nie tylko mnie i ciebie, ale również widzi to, co my widzimy. Do widoku, który mamy, dołącza własny widok. On jest “instancją wyższą”, “mistrzem sprawiedliwości”, sędzią z obrazu “sądu ostatecznego”, nadzieją uciśnionych i zadręczanych. Może jednak również przybrać postać dziecka jako owocu wzajemności mężczyzny i kobiety. Tylko On może uratować mnie przed sobą i tobą, i podobnie ciebie przed tobą i przede mną. On jest drogą prowadzącą do My. Przede wszystkim jednak to On wyzwala w nas wspaniałomyślność, bez której nie do pomyślenia byłaby sprawiedliwość i prawda.

On może być jednak również źródłem zagrożenia. Podobnie jak droga do Ty, również droga do “Niego” prowadzi przez postępującą negację Ja. Ja musi wyrzec się swego punktu widzenia, musi dokonać operacji na zmysłach, musi przestać ufać swemu doświadczeniu świata. Musi umieścić między sobą i światem “Jego” sprawiedliwość i jego prawdę. Czy On, wchodząc między mnie a świat, pozwoli na dalsze trwanie mojej indywidualności? Czy nie zabije we mnie owego skrętu świadomości, dzięki któremu mogę się karmić światem? Czy On pozwoli na to, bym nadal żył moimi gustami, moimi widokami, moimi smakami? Czy nie zamieni mnie w przedmiot? Jak się mam przed “nim” bronić? Czy usłyszy mą skargę i mój płacz?

Stoję więc na swym skrzyżowaniu dróg i raz jeszcze ogarniam spojrzeniem Innych: ciebie, jego i ciebie, ponieważ przy spotkaniu z Innym ja sam stałem się Inny dla siebie. Próbuję przyjrzeć się bliżej doświadczeniu, w którym dany mi jest Inny. Doświadczenie to skupia się wokół dwojakiej osi.

Najpierw rysuje się ciąg doświadczeń ekspresyjnych. Inny — mogę nim być także ja sam – uśmiecha się, płacze, wyraża życzenia, pragnienia, żale i oczekiwania, smutki, radości, tęsknoty. Inny tym różni się od rzeczy, że rzecz się “zjawia” a Inny się “wyraża”. Poza ciągiem wyrazów – ekspresji – ukazuje mi się wnętrze innego. Inny ma swoje “wnętrze”, swoją “głębię”. W swej “głębi” jest on niewyczerpalną “pełnią”, jest “bogactwem”, które się “przelewa”. Ale “głębia” ukazuje się i skrywa jednocześnie. Aby dotrzeć do “głębi”, trzeba nauczyć się znaczenia wyrazów. Jest to tym bardziej potrzebne, że wyrazy mogą kłamać. Czy ten, kto płacze, naprawdę doznaje bólu? Czy ten, kto się śmieje, naprawdę jest szczęśliwy? Mimo tych wątpliwości, wydaje się jednak, że nie ma lepszej drogi do wnętrza innego jak droga poprzez wyraz. Choć każdy wyraz jest nosicielem cząstkowej prawdy o człowieku, to jednak z prawd cząstkowych daje się zbudować prawda fundamentalna, dotycząca całości. Dlatego nie zważajmy na to, co Inny mówi, lecz na to, jak mówi. Pomińmy to, co widzi, a spytajmy, jak widzi. Pozostaniemy wtedy najbliżej dialogicznego wymiaru świadomości. Wtedy też i tylko wtedy znajdziemy się na drodze do indywidualnego skrętu świadomości – tego, który decyduje o sposobie “trawienia” świata.

Druga oś nosi na sobie piętno intencjonalności, choć w istocie swej ma również charakter dialogiczny. Jeśli w pierwszym przypadku Inny ukazywał się nam jako pełnia odsłaniająca swą prawdę w systemach wyrazów, to w drugim widzimy go przede wszystkim w jego brakach, a więc w jego dążeniu do pełni. Zewnętrzne przejawy tych dążeń odkrywamy w świecie zewnętrznym: chleb, napój, dom, fabryka, świątynia, cały świat techniki poczynając od prostego krzesła, a kończąc na samochodach, komputerach, satelitach. Inny jest tym, czym nie jest i czym musi uzupełnić swój brak. Jest głodny i potrzebuje chleba, jest spragniony i potrzebuje napoju, jest bezdomny i potrzebuje mieszkania. Inny opowiada o swych potrzebach. W mowie, którą ku nam kieruje, potrzeba mieści się w obszarze tego, co mówi. Wiadomo jednak, że występująca na tym poziomie potrzeba jest już potrzebą “przetworzoną”, umieszczoną w horyzoncie świata, a więc w jakimś stopniu już “uprzedmiotowioną”. Istotna potrzeba to ta potrzeba, jaka pojawia się na poziomie dialogicznym. Inny zbliża się, aby się “karmić mną”. Co mam począć? Odsunąć się czy poddać?

Artykuł powyższy, wraz z dwiema kolejnymi częściami powstał jako kontynuacja Filozofii dramatu. Ostatecznie nie znalazł się jednak w tomie Spór o istnienie człowieka.

Przypisy:
1. E. Lévinas, Totalite et Infini, LaHaye 1968, s. 235.
2. W. Szałamow, Opowiadania kołymskie, t. III: Lewy brzeg, tłum. J. Baczyński, Gdańsk 1991, s. 100-101.

Publikujemy za uprzejmą zgodą Redakcji miesięcznika Znak

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code