Udręki Psyche

wiara czy terapia

Spread the love

Wiara czy terapia?

O dojrzewaniu w wierze z o. Jackiem Prusakiem SJ rozmawia Sławomir Rusin

/fragment rozmowy/

Ojcze, co znaczy wierzyć?

Nasza wiara ma dwa wymiary: treści, tzn. że w coś lub Kogoś wierzymy i staramy się „to” opisać, i relacji — nie tylko wierzę w Kogoś, ale przede wszystkim wierzę Komuś, mam do niego zaufanie. Treść wiary, to, co nam mówi Objawienie, a czego Kościół naucza, jest dla nas swoistego rodzaju mapą religijną. Ta mapa wskazuje nam kierunek drogi, ratuje nas przed pobłądzeniem, natomiast do nas należy wejście na tę drogę, nawiązanie relacji z tym, kogo pragniemy poznać. Ten drugi wymiar — jeśli chcemy mówić o dojrzałej wierze — jest bardzo ważny, gdyż wiara to rodzaj egzystencjalnego ukierunkowania na Osobę, którą jest Bóg.

Panuje przekonanie, że współczesny człowiek jest niedojrzały, nie podejmuje wiążących decyzji, nie buduje dojrzałych relacji. Czy taki człowiek może wierzyć dojrzale?

Jeśli nasze umiejętności budowania dojrzałych relacji są ograniczone, hamowane, to przekłada się to na wymiar relacji w naszej wierze. Ludzie, którzy mają trudności w budowaniu relacji, nie zawsze potrafią wejść w relację z Bogiem, bo nie wiedzą, czym ona jest, czy — co w tym przypadku o wiele ważniejsze — nie wiedzą co to więź. Relacje mają bowiem najczęściej charakter użytkowy: spotykamy się, rozmawiamy, żeby np. załatwić jakiś interes, natomiast więź jest bezinteresowna. Więź z Bogiem jest tak naprawdę najgłębszą formą relacji.

Jak ją budować?

To Bóg wychodzi z inicjatywą budowy więzi — Jezus pierwszy nazwał nas swoimi przyjaciółmi (por. J 15, 14). Choćbyśmy nie wiem jak bardzo pragnęli więzi z Bogiem, sami nie możemy jej nawiązać. Jedyne co możemy zrobić, to przyjąć bądź odrzucić to zaproszenie od Boga.

Jaka jest rola uczuć we wchodzeniu w więź z Bogiem? Dla wielu ludzi bardzo ważne jest np. poczucie bliskości Boga podczas modlitwy.

Mamy bardzo silną potrzebę doświadczenia obecności Boga. Ona może być, i często jest, szczera, ale Bóg to nie są nasze uczucia — nawet te najpobożniejsze. Niedawno rozmawiałem ze studentką, która uważa, że nie wierzy, ale „bardzo chciałaby być nawrócona”. Kiedyś uczestniczyła w spotkaniu grupy modlitewnej i tam przez chwilę poczuła Bożą obecność. Kiedy jednak wyszła ze spotkania, odczucie minęło. Czy to był Bóg? Być może. Tyle że my nie możemy wiązać się z odczuciami, bo wtedy Bóg staje się kimś, kto ma spełniać nasze potrzeby związane z poczuciem bezpieczeństwa, z bliskością. A co wtedy, gdy nie będzie ich spełniał?

Zobaczmy jak umierał Jezus — modląc się: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? (Mk 15, 34). I to jest prawdziwe kryterium wiary — przejście nie przez to, jak wspaniały jest dla mnie Bóg i jak wielkimi łaskami mnie obdarza, ale przez ogołocenie, kenozę. To, co „uratowało” Jezusa, to nie poczucie obecności Ojca, ale Jego więź z Nim. Ta więź Boga z człowiekiem, która przetrwała doświadczenie krzyża, uratowała także nas.

Co się stanie z naszą wiarą, jeśli napotka — a tak chyba jest w życiu każdego chrześcijanina — doświadczenie krzyża, ten krzyk Jezusa? Jeśli ktoś uważa, że takie doświadczenie jest tylko doświadczeniem Jezusa, to ma złe wyobrażenia na temat chrześcijaństwa. Jeśli uważa, że normalne dla rozwoju duchowego jest stałe poczucie Bożej obecności oparte na uczuciach, to też jest w błędzie.

Nie negowałbym takich doświadczeń bliskości, takich odczuć czy przeżyć, ale też nie przywiązywałbym się do nich. Mistrzowie duchowości mówili: jeśli masz takie przeżycia, to nie wpadaj z ich powodu w dumę, nie przywiązuj się też do nich, ale zostaw je, bo i tak odpłyną.

Czy w modlitwie powinniśmy zatem uciekać od wyobrażeń na temat Boga?

W rozwoju duchowym zaczyna się od wyobrażeń i projekcji, ale jeśli człowiek rzeczywiście angażuje się w modlitwę, to przyjdzie taki etap, w którym nie będzie odczuwał obecności Boga. Można brać Ewangelię, można nad nią medytować, ale gdy następuje kryzys, noc, pojawia się przeświadczenie, że mówimy albo do siebie, albo ciągle to samo. Chcemy stanąć w obecności Boga, a czujemy, jakbyśmy stali przed ścianą. Ten kryzys jest nieunikniony. Ale ma on prowadzić do doświadczenia w wierze, które w liście do Galatów Paweł opisuje słowami: Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2, 20).

I to jest dojrzała wiara?

Tak. Ona polega na egzystencjalnym przeżyciu tych słów Pawła, na tym, że to wyznanie kształtuje całe nasze życie.

Czy może Ojciec podać jakieś praktyczne wskazówki jak budować dojrzałą wiarę?

Najpierw musimy zgodzić się na to, że te różne religijne „systemy zabezpieczeń”, które stworzyliśmy, by pomogły nam w życiu (np. zachowuję przykazania, więc nie może mnie spotkać nic złego), są w dużym stopniu iluzją. W momencie, w którym te „zabezpieczenia” z jakiegoś powodu przestają działać, trzeba wejść na drogę szukania tego, co autentyczne. Kiedy człowieka spotykają różne sytuacje kryzysowe, musi znaleźć oparcie w autentycznej wierze, bo tylko ona jest mu w stanie pomóc. Tutaj jednak nie można dać łatwych porad, bo wiara jest łaską.

Pierwodruk: List nr 01/2005

Dodaj komentarz

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code