Publicystyka

Lustracja w konfesjonale

Spread the love

Lustracja w konfesjonale

Szymon Gurbin

Jednym najgorszych i do dziś odczuwalnych skutków istnienia PRL-u jest deprawacja ludzi. Ówczesny system, funkcjonujący jako jedyna obowiązująca norma, programowo gnoił człowieka. A w zasadzie nie człowieka, tylko „obywatela”. „Obywatel” w socjalistycznym społeczeństwie tak naprawdę obywatelem nie był, stanowił natomiast element masy, a masami trzeba kierować jak stadem bydła. PRL czule tulił tych, którzy jeśli nie zeszmacili się do końca, to przynajmniej godzili się na daleko idące kompromisy. Łamał natomiast bezwzględnie każdego, kto wykazywał zbyt małą elastyczność kręgosłupa. Pod szczególnym ostrzałem byli oczywiście księża i zakonnicy. Polski Kościół, jak żaden inny w obozie, był solą w oku towarzyszy. Z drugiej strony nawet w czasie stalinowskiego terroru komuniści nie odważyli się na bezpośrednią konfrontację z „czarną reakcją”. Musieli zastosować bardziej czasochłonne i wysublimowane metody działania, które tak, czy inaczej, zmierzały do upodlenia człowieka. Dziś kwestia inwigilowania i werbowania jako agentów katolickich duchownych stała się elementem politycznej gry. Być może właśnie dlatego, że PRL ludzi zdeprawował Być może dlatego, że PRL żyje w Polakach do dziś…

Ksiądz Tadeusz Isakowicz Zaleski stał się ostatnio medialnym bohaterem. Jest jednym z tych, którzy doskonale wiedzą, że Orwell się nie mylił pisząc „Rok 1984”. Ks. Isakowicza fizycznie katowały PRL-owskie służby, mające w swojej nazwie słowo „Bezpieczeństwo”. To bardzo istotne w tych rozważaniach. Na tym właśnie polegał demonizm bogów czerwonego porządku. Kłamstwo, mistyfikacja, a nawet odbieranie znaczenia słowom – to były owe wysublimowane metody. Nie przeszkadzało to jednak w tym, że od święta można było jakiemuś księdzu, i nie tylko księdzu, nastrzelać po pysku, albo go utopić pod Włocławkiem. Tadeusz Isakowicz Zalewski ma prawo czuć w sobie gniew. Nie jako ksiądz, ale jako człowiek. Ma prawo, by czuć niechęć do byłych szpicli i agentów, którym teraz nie żyje się wcale źle. Ale czy KSIĄDZ Tadeusz Isakowicz Zalewski również ma to samo prawo? Tym bardziej, że jego prywatne dopominanie się o ludzką sprawiedliwość skrzętnie wykorzystują ludzie chcący skompromitować ideę lustracji w ogóle?

No właśnie – bo czy można tutaj czynić jakiekolwiek rozróżnienia? Czy te wszystkie okropne rzeczy, kryjące się pod kurzem osadzonym na teczkach, te wszystkie dowody ludzkiej słabości, nikczemności, a czasem zwyczajnej głupoty można wrzucić do jednego worka? Otóż nie. Ostrze lustracji państwa pretendującego do praworządności powinno być wymierzone tylko i wyłącznie wobec ludzi, którzy mają apetyt na piastowanie istotnych funkcji publicznych lub państwowych. Pieniądze, prestiż i władza działają jak magnes. Ludzie, którzy kiedyś okazali swoją słabość wobec tych właśnie pokus, słabość tak daleko idącą, że zawierali kompromisy nie tylko z rzeczywistością Ludowej Ojczyzny, ale również z własnym sumieniem, nie powinni mieć możliwości kreowania życia politycznego III Rzeczpospolitej. I nie chodzi tu o karę, lecz o zabezpieczenie interesów państwa. Tych ludzi można prześwietlać, bo ich udział w życiu politycznym jest ich osobistym wyborem.

Tu larum podniosą szeregi ludzi związanych z Sojuszem Lewicy Demokratycznej, ale akurat to właśnie ugrupowanie polityczne, które czy tego chce, czy nie, dzierdziczy wszystkie grzechy PZPR-u, jest dowodem na to, że towarzysze przepoczwarzeni w kolesi traktowali młodą polską demokrację jak kontynuację peerelowskiego folwarku. Kiedy to połączy się z wieloma groteskowymi zachowaniami radykalnej prawicy – mamy obraz cyrku, w którym Polska tkwi od 1989 roku. Nie mniej o jednym nie można zapominać – bardziej, czy mniej groteskowy – jest to jednak kraj wolny. Kraj próbujący się otrząsnąć przede wszystkim z 50 lat demoralizacji. Ale nie wszystkim zależy na moralności…

Ksiądz dopominający się o ujawnienie agentów w gronie duchownych to temat, który nie znalazł się przypadkowo na pierwszych stronach polskich gazet. Oto duch „Roku 1984” znowu zaczyna się unosić nad tymi, których Miłosz nazwał zniewolonymi umysłami. W ten sposób robi się ludziom wodę z mózgów. Nikt już nie wie, co jest dobre, a co jest złe. Dla wielu taki stan rzeczy gwarantuje dalsze funkcjonowanie na, powiedzmy, wyższej półce. Dlatego prywatny gniew Tadeusza Isakowicza Zaleskiego, podkreślmy to jeszcze raz – gniew uzasadniony – szybko został podchwycony przez ludzi, którym nie zależy na niczym innym, jak tylko na politycznej grze i zachowaniu swojego status quo. I oto mamy Księdza lustrującego Kościół, a w tle słychać popierający go chór, który brzmi cokolwiek fałszywie. Kto wie, ilu w tym chórze ludzi, którzy kiedyś właśnie do takich, jak ksiądz Zaleski mówili: „wyśpiewaj nam bratku…”

No dobrze – ktoś powie – ale czy nie można abstrahować od tego całego polskiego politycznego bagienka i właśnie od księży w sposób szczególny oczekiwać uczciwego przyznania do winy? Można, tak samo, jak od szewców, kierowców, czy aptekarzy. Uczciwości można oczekiwać od każdego człowieka. Ale nie tylko nieuczciwe, ale wręcz podłe jest „wystawianie” księży, szewców, kierowców, czy aptekarzy po to, by w ten sposób osłabić atak na skompromitowanych polityków. Nie można nie dostrzegać tej różnicy.

Kiedyś Tygodnik „Wprost” zbierał podpisy pod petycją, by upublicznić teczki SB dotyczące dziennikarzy. Podpisałem się imieniem i nazwiskiem pod tym pomysłem i teraz bardzo tego żałuję. Przemawiała przeze mnie duża doza naiwności, jeżeli nie jest to eufemizm dla zwykłego braku rozumu. W III RP teczkami ubecji grają duchy PRL-u. Odpowiedzialna lustracja byłaby dla tych duchów egzorcyzmem. Ludzie upadają, a potem wstają, albo i nie. Ich winy i grzechy nie powinny być przedmiotem publicznych sądów, o ile ludzie ci nie mają staś się częścią mechanizmu napędzającego państwo. Kościół, owszem, powinien publicznie przyznać, że był zinfiltrowany przez Służby Bezpieczeństwa, że duchowni uginali się tak samo, jak wielu innych Polaków.

Być może powinniśmy poznać skalę tego zjawiska. Ten sam jednak Kościół uczy miłości konfesjonału. A konfesjonał to nie mechaniczne rozliczanie z win. Konfesjonał to nie oskarżanie człowieka, ale postawienie jego małości w obliczu Miłości. Inna sprawa, że polski Kościół byłby bardziej odporny na ataki takie, jak ten, o którym tu mowa, gdyby nabrał większego dystansu do samego siebie. Gdyby zszedł wreszcie z wyniosłych piedestałów trydenckiej mentalności i przewietrzył się duchem soborowej odnowy. Gdyby nie wstydził się właśnie swojej małości. Bo Kościół to przecież ludzie, których wspólnym mianownikiem jest Chrystus. Ten Chrystus, który przyszedł do grzeszników.

Rozmawiałem dzisiaj z człowiekiem, który powiedział: im starszy jestem, tym bardziej podoba mi się przypowieść o tych pełnych świętego gniewu ludziach, którym nagle wypadają z rąk kamienie. Przed Chrystusem sypią się na ziemię również teczki z ubeckich archiwów…

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code