Publicystyka

W granicach ludzkiej solidarności

Spread the love

W granicach ludzkiej solidarności

O dzieciach uratowanych z Shoah przez polskie zakonnice, antysemityzmie, naszych narodowych winach, kompleksach i zasługach z dr EWĄ KUREK – historykiem, rozmawia Szymon Gurbin

Podczas swojej wieloletniej pracy spotkała się Pani z osobami, które jako dzieci były ukrywane w czasie wojny w klasztorach z powodu swojego żydowskiego pochodzenia. Czy dzisiaj, już po wielu latach, osoby te mają jakiekolwiek problemy ze swoją tożsamością?

– Nie, doskonale wiedzą, kim są. Niewielka część świadomie wybrała katolicyzm i polskość, i ludzie ci absolutnie nie chcą wracać do swoich korzeni, bo według nich nie ma drogi powrotu. Jednak większość uratowanych przez polskie zakonnice przed Zagładą dzieci to dzisiaj Żydzi mieszkający w Izraelu. Tylko nieliczni pozostali w Polsce.

Z czego wynika to odcięcie się od swoich korzeni i spalenie za sobą wszystkich mostów? Czy to strach po grozie Shoah?

– Jest to przecież kwestia niezwykle bolesnych wspomnień, do których ci ludzie wolą już nie wracać. Trzeba podkreślić, że katolicyzm i polskość wybierały z reguły te osoby, których rodzice nie przeżyli Zagłady.

Znam kobietę, lekarkę, której ojciec opuścił rodzinę zostawiając dwie córki i żonę. Na oczach tej, wówczas małej dziewczynki, matka popełniła samobójstwo. Utopiła się w rzece, odbierając życie również młodszemu dziecku. Starsza dziewczynka z kolei była ukrywana przez chłopa, którzy bojąc się, odwiózł ją w okolice pobliskiego klasztoru i powiedział: „Idź tam, siostry cię przyjmą”. I rzeczywiście przyjęły.

Dziś ta dorosła już przecież kobieta mówi tak: „Katolicyzm i polskość oznaczają dla mnie życie. To jest mój świat. I znam tylko ten świat. Żydowskiego świata nie znam”.

Jest to osoba bardzo wierząca. Nie jakaś dewotka, ale naprawdę dobra katoliczka. I nie czuje żadnej potrzeby powrotu do swoich korzeni. Była na wycieczce w Izraelu – to wszystko. Kiedy ją jednak o to poprosiłam, zgodziła się dać świadectwo o tym, co zrobiły dla niej, jako żydowskiego dziecka, polskie zakonnice.

Gdyby wojnę przeżyli jej rodzice, być może miałaby jakieś dylematy, przeżywałaby rozdarcie między dwoma światami. Ale najbliżsi jej ludzie zginęli i podobnego dylematu, chociażby z tego powodu, nie ma. Odkąd skończyła siedem lat, rzeczywiście jej świat stanowią polskość i katolicyzm.
W przypadku tej kobiety nie można więc mówić o wewnętrznym konflikcie, tylko o wyborze, którego kiedyś dokonała. Jednak nie robi żadnej tajemnicy ze swojego pochodzenia. Zarówno jej mąż, jak również jej dzieci doskonale wiedzą o całej historii jej dzieciństwa.

Czy takie a nie inne dzieciństwo zaważyło na życiu religijnym tych ludzi? Może bardziej jest im właściwa swego rodzaju duchowa żarliwość, bez względu na to, czy związana z synagogą czy kościołem? A może wybrały ateizm? Te dzieci stały w obliczu śmierci i bardzo często były tego świadome. Takie doświadczenie zmienia człowieka…

– Jeśli chodzi o Żydów uratowanych w klasztorach lub polskich domach, trzeba mieć świadomość, że były to dzieci z rodzin zasymilowanych. Z rodzin chasydzkich znam może trzy podobne przypadki. Żydowskie dzieci mówiące po polsku z reguły pochodziły właśnie ze środowisk zasymilowanych, a te z kolei cechowała bezwyznaniowość.

Dzieci na czas wojny przyjmowały katolicyzm, wiedziały, że muszą się przeżegnać, bo inaczej zbiją je Niemcy. Jednak po wojnie wracały do swoich rodzin, ich kultury, modelu życia.

Ciekawą historią jest życie Marysi. Przykład, dlaczego niektóre z tych dzieci świadomie, z pełnym przekonaniem przyjmowały chrzest i na resztę życia zostawały katolikami. Otóż zasymilowani Żydzi, odchodząc od żydowskiej ortodoksji, jak już powiedziałam, byli de facto bezwyznaniowi. I nagle ich dzieci, w całej tej wojennej zawierusze, zaczęły trafiać do klasztorów, gdzie jest postać Marii – Matki Zbawiciela, która wszystkich do siebie przygarnia, gdzie jest miłosierny i cierpiący Chrystus… Nagle wszystko zaczyna być w jakiś przedziwny dla tych dzieci sposób poukładane. Być może nawet gdzieś znajdują odpowiedź na pytanie o bezmiar cierpienia, który dotknął ich najbliższych.

Regułą w czasie wojny było to, że żydowskie dzieci ukrywane w klasztorach były bardzo religijne. Kiedy wojna się skończyła, najczęściej ten epizod żarliwej religijności również się kończył zaraz po przekroczeniu klasztornej bramy.
Życie Marysi potoczyło się jednak inaczej. Ta żydowska dziewczynka poszła do jednej z zakonnic i poprosiła ją o chrzest. Zakonnica jednak odpowiedziała jej tak: „Ty módl się do żydowskiego Boga, a ja będę modliła się do chrześcijańskiego Boga. Jeśli obie będziemy się modlić, przeżyjemy tę wojnę. Nie ochrzczę cię, bo ta sytuacja jest ekstremalna, jest wojna, ale tylko jak ona się skończy, wrócisz do swoich bliskich i być może nie będziesz już wtedy chciała być chrześcijanką.”

Jednak dziewczynka była uparta. Druga sytuacja, w której poprosiła o chrzest, miała miejsce podczas bombardowania Przemyśla przez Sowietów. Siedziała w jakimś bunkrze, w którym schronił się cały sierociniec. W pewnym momencie Marysia podeszła do księdza i powiedziała mu, że bardzo chce, by ją ochrzczono, bo kocha Pana Jezusa, a jeśli teraz umrze bez chrztu, to nie pójdzie do nieba. Ksiądz na nią popatrzył i natychmiast odpowiedział, że jeżeli rzeczywiście zginą, to może być spokojna, bo będzie to chrzest krwi, a jeżeli przeżyje, być może zmieni zdanie i zechce wrócić do tradycji swoich przodków. Więc znowu się nie udało.

Wreszcie woja się skończyła, Marysia wróciła do rodziców. W którymś momencie powiedziała im, że chce iść do klasztoru, na co oni jej oczywiście nie pozwolili i wszyscy razem wyjechali do Szwecji. Marysia się jednak zbuntowała. Co prawda wyjechała do Izraela, wyszła za mąż za Żyda, ma dzieci, ale z przekonania, choć nie metrykalnie, jest chrześcijanką. Jak sama mówi o sobie: ja jestem nie ochrzczoną katoliczką.

Jej synowie są teraz dorosłymi ludźmi, ale kiedy jeszcze jeden z nich chodził w Izraelu do szkoły, na lekcji historii nauczyciel zapytał, czy ktoś z uczniów wie, kim był Jezus? Na to Menachen wstał i powiedział: „Tak, ja wiem, Jezus to jest Pan Bóg mojej mamusi.”
I teraz Marysia wychodzi z założenia, że chociaż ochrzczona nie jest, to Pan Bóg i tak ją do nieba przyjmie, bo dobrze wie, co jest na dnie jej serca.

Z tego, co Pani opowiada, nie wydaje się prawdziwym zarzut, że Kościół katolicki w czasie II wojny światowej próbował w jakiś systemowy i nachalny sposób „przekabacić” na katolicyzm żydowskie dzieci, które znalazły się w katolickich klasztorach. Taki zarzut jednak bardzo często pojawia się ze strony środowisk żydowskich…

– Z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że ten zarzut jest absurdalny. Prawdą jest, że w jednych klasztorach dzieci były chrzczone, a w innych nie, ale większość duchownych tego nie robiła.
Żydzi postawili zarzut Kościołowi, że ratowanie dzieci było próbą nałapania katolików. To bzdura i w tej chwili istnieje masa dowodów temu przeczących, chociażby wyniki mojej wieloletniej pracy. Nikt już nie może szafować takim argumentem.

Trzeba mieć jednak świadomość, a wielu katolików o tym nie wie, że dla religijnego Żyda przyjęcie przez kogoś z jego bliskich chrztu jest prawdziwą tragedią. Tego człowieka traktuje się tak, jakby go nie było wśród żywych. Jeśli taka sytuacja dotyczy kogoś z najbliższej rodziny, dochodzi do dramatu…

– Oczywiście, że taka sytuacja jest dramatem. Dla wyznawcy judaizmu życie Żyda ma wartość tylko wówczas, jeżeli jest on wyznawcą religii żydowskiej. Proszę sobie przypomnieć choćby scenę ze „Skrzypka na dachu”, kiedy córka Tewie Mleczarza opuszcza rodzinną wieś z chłopakiem, który nie jest Żydem. Ktoś, kto odchodzi od judaizmu i przyjmuje chrzest, umiera dla narodu żydowskiego. Jest za niego odmawiana modlitwa jak za osobę zmarłą.
W pewnym momencie mojej pracy przekonałam się, że dzieci żydowskie były ratowane w polskich klasztorach wbrew wielu Żydom i oskarżanie teraz Polaków, że uratowali tylko niewielką część ludzi przeznaczonych na Zagładę, jest nieporozumieniem.

Ortodoksyjni Żydzi wychodzili z następującego założenia: jeśli dzieci żydowskie mają być ratowane przez katolików i zatracić swoją żydowską tożsamość, to lepiej niech giną razem z nami. Ratowanie żydowskich dzieci odbywało się więc wbrew Żydom…

Nie możemy jednak aż tak bardzo uogólniać sprawy i mówić, że wbrew wszystkim Żydom. Żydzi zasymilowani i Żydzi ortodoksyjni to przecież dwa zupełnie różne środowiska. Dla tych pierwszych nie istniał dylemat wyboru między ratowaniem życia swojego dziecka a heroicznym dochowaniem wierności swojej wierze.

– To prawda, ale przed wojną Żydzi w Polsce w 85 proc. byli ortodoksyjni, przede wszystkim chasydzi. Zaledwie 15 proc. żydowskich dzieci mówiło po polsku. Osoby ratowane w klasztorach pochodziły w przytłaczającej większości właśnie spośród tych 15 proc. Żydzi ortodoksyjni zdecydowali, że ich dzieci umierają z nimi.

Oczywiście były pojedyncze wypadki niezgodne z tą regułą, ale to wyjątki. Kiedy w Ostrowcu Żydzi szli do transportu, cały ten kondukt ludzi jadących na pewną śmierć przechodził koło klasztornych zabudowań. Stary ortodoksyjny Żyd trzymał na rękach dwumiesięczne dziecko. Kiedy był dość blisko jednej z sióstr, rzucił dziecko w stronę zakonnicy i zdążył jedynie powiedzieć: „Ratujcie, to już wasze…”. To bardzo charakterystyczne zdanie. Słowo „wasze” wypowiedziane w tym kontekście można zrozumieć tylko wówczas, jeśli zna się mentalność wyznawców judaizmu. Ów chłopiec przeżył wojnę, siostry go wychowały, skończył studia, został inżynierem, założył rodzinę, dzisiaj sam ma już wnuki. Mieszka w Radomiu.

Jak groźny, Pani zdaniem, jest problem antysemityzmu w dzisiejszej Polsce? Czy Polacy są antysemitami?

– Trzeba sobie postawić pytanie: co to jest antysemityzm? Teraz niestety jest jakaś mania przypinania ludziom antysemickich etykietek. Cokolwiek się powie krytycznego na temat Żydów, jest przejawem antysemityzmu – a to też bzdura. Jeśli ja dziś mówię, że Żydzi w Izraelu postępują z Arabami w sposób niedopuszczalny, to nie jest to żaden objaw antysemityzmu.

Żydzi, ulegając jakiejś fobii, antysemityzmem określają każdy głos krytyki na ich temat. Wszystko można wówczas pod to podciągnąć.

Na problem antysemityzmu trzeba patrzeć w sposób rozumny, a nie ulegać fobiom i kompleksom, z czym niestety w Polsce mamy ostatnio do czynienia. Badania wykazują, że antysemityzm dotyczy ok. 14 proc. Polaków. We Francji mówi się o ponad 70 proc. To w Paryżu płoną synagogi, a nie w Warszawie. Niestety w naszej historii są takie straszne rzeczy, jak choćby mord w Jedwabnem. I trzeba o tym mówić, ale też nie można zakłamywać rzeczywistości.
Niestety nie ma idealnych społeczeństw. Nie wolno przemilczać swoich win, ale w wypadku Polaków są one nieproporcjonalne do tego, z czego mogą być dumni. Nie ma czegoś takiego jak narodowa nieskazitelność. W czasie wojny byli Polacy wydający Żydów, byli też Żydzi kolaborujący z Niemcami. Nieprawdziwy jest również mit żydowskiej solidarności w czasie Shoah. Takiej solidarności nie było. Temu problemowi poświęciłam swoją najnowszą książkę. Chasydzi ginęli poza granicą solidarności Polaków i reszty Żydów. Jednak choć nie ma świętych narodów, to są święci ludzie. I dla nich właśnie gotowość ratowania drugiego człowieka była elementem płaszczyzny moralnej, po której się poruszali. Nic więcej się nie liczyło. Jedni ludzie taką konstrukcję moralną w sobie noszą, inni nie.

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code