Publicystyka

Polifonia z katedry

Spread the love

Polifonia z westminsterskiej katedry

Szymon Gurbin

Jak wiemy, dla Pana jest bardzo droga śmierć Jego przyjaciół, a brat Roger był przyjacielem Boga. On należał do tych pozbawionych bicepsów herosów, jak matka Teresa z Kalkuty, jak Karol Wojtyła z Krakowa, którzy wobec absurdu świata mieli tylko swoją wiarę, że Krzyż jest drogą miłości.

Jerzy Turowicz napisał kiedyś w „Tygodniku Powszechnym”, że „Kościół nie jest łodzią podwodną”. Kiedy w piątkowy, październikowy wieczór wszedłem do katedry westminsterskiej na spotkanie poświęcone Bratu Rogerowi, właśnie te słowa, natarczywie, rozpychały się między wszystkimi błądzącymi po mojej głowie myślami.

W katolickiej katedrze w Londynie spotkali się tego wieczoru różni chrześcijanie. Jedni, wchodząc, klękali wierząc w obecność Chrystusa w Eucharystii. Inni tego nie robili. Jedni mieli w kieszeniach albo w torebkach różańce, inni nie i do Maryjnego kultu raczej im daleko. Wszystkich ich jednak łączyła tego wieczoru nie tylko wiara w Zmartwychwstałego Jezusa, który jest głową Kościoła. Obecnych tam ludzi scalała nadzieja, że będąc razem, tego wieczoru, w tym akurat miejscu, są naprawdę Kościołem powszechnym. Są braćmi i siostrami. Są inni, świadomi tych różnic, ale potrafią być razem. Wśród zaproszonych gości był m.in. arcybiskup Canterbury Rowan Williams. Swój list do zebranych przysłał kardynał Cormac Murphy O`Connor, który osobiście nie mógł przybyć.

Oprawa spotkań wspólnoty z Taizé ma w sobie wiele uroku. Niezwykłej urody modlitwa śpiewem, całym szeregiem kanonów tworzących niepowtarzalną atmosferę, zapalone świece trzymane w dłoniach wszystkich zgromadzonych – słowem: sielsko i anielsko. Tyle że zakładający w Taizé swoją ekumeniczną wspólnotę brat Roger daleki był od ckliwych i naiwnych uniesień. To nie kongres rozmodlonego zdewocenia był celem tego człowieka. Doskonale wiedział, że nie sprowadzanie wszystkiego do wspólnego mianownika jest drogą, bo jednak chrześcijanie wierzą w Prawdę a nie w kompromis. Nie głupia wiara w proste rozwiązania dawała temu niepozornemu ewangelikowi siłę do działania, ale konsekwentne odnoszenie wszystkich swoich działań do Boga. Tylko co zrobić, żeby spotkać Boga? Co zrobić żeby Boga nie minąć, wpatrując się w swoje o Bogu fantasmagorie? Fantasmagorie tak bliskie, bo własne, z własnych oczekiwań zrodzone, na własnej religijności wyhodowane…
Bracia z Taizé modlą się często, to znaczy bardziej Boga słuchają, niż do niego mówią. Pracują dużo, tzn. wychodzą na przeciw drugiego człowieka, co jest warunkiem koniecznym miłości. I jeszcze widzą człowieka w jego małości i ubóstwie, a nie świętości i chwale.

Jak wiemy, dla Pana jest bardzo droga śmierć Jego przyjaciół, a brat Roger był przyjacielem Boga. On należał do tych pozbawionych bicepsów herosów, jak matka Teresa z Kalkuty, jak Karol Wojtyła z Krakowa, którzy wobec absurdu świata mieli tylko swoją wiarę, że Krzyż jest drogą miłości.

Pod tym Krzyżem właśnie, dzięki bratu Rogerowi, w październikowy wieczór spotkali się wszelkiej proweniencji chrześcijanie i będąc razem, tuż obok siebie, odwołali się do Tego, Który Jest. Dzięki temu, nie licytując swoich racji, mogli zwrócić się ku sobie i podać sobie ręce jak bracia. Nie ma innego punktu wyjścia do dialogu. A przecież nie może nie być dialogu…

Stajemy wobec Najwyższego, kładziemy przed Nim wszystkie nasze życiowe tobołki i mówimy: amen. A potem w jak największej ciszy słuchamy. Choćby w samym centrum zgiełkliwego Londynu, ciszę musimy sobie pokornie wymodlić w sobie. Wtedy coraz wyraźniej słychać, co On ma do powiedzenia, wtedy my mamy coraz mniejszą potrzebę gadania. I rozpływają się wyobrażenia, wszystkie fantasmagorie. Stajemy wobec jedynej rzeczywistości. Nadzy, zupełnie oskubani z całego blichtru dobrego mniemania o sobie. Tak, wtedy możemy krzyknąć z dziecięcą radością: Alleluja. Kiedy krzyczymy razem, różnymi głosami, wcale nie brzmimy fałszywie…

Kiedy tego wieczoru wracałem do domu, byłem bez wątpienia dalej katolicki, ale w towarzystwie podszeptów Turowicza i brata Rogera, całkowicie rozhermetyzowany. Czyli katolicki tym bardziej…

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code