W cieniu Dobra i Zła

Wirus przemocy

Spread the love

Wszyscy potrzebujemy jakiegoś minimalnego poziomu poczucia własnej wartości i szacunku dla siebie samego, by nie obumarła w nas ta niezwykle krucha i podatna na zranienie konstrukcja psychologiczna, którą nazywamy “ja” (self). Najbrutalniejsi więźniowie opisywali mi, jak ich “ja” umarło. Mówili, że czuli się martwi w środku, puści, niezdolni do odczuwania. Mówili o sobie jako o “żywych trupach”.

Wirus przemocy

Z JAMESEM GILLIGANEM rozmawia Łukasz Tischner

Kara nie tylko nie zapobiega przemocy, ale jest najpotężniejszym środkiem służącym jej stymulacji, jaki udało nam się wynaleźć.

Stany Zjednoczone są jedynym krajem zachodniej demokracji, w którym wciąż dokonuje się egzekucji przestępców. Jeśli kara śmierci przeciwdziałałaby bestialskim zbrodniom, to w porównaniu z innymi zachodnimi demokracjami Amerykanie powinni mieć najmniejszy odsetek morderstw, ale jest dokładnie odwrotnie. Odsetek zabójstw jest u nas dziesięciokrotnie wyższy niż w krajach zachodniej Europy i pięciokrotnie wyższy niż w Kanadzie, Australii, Nowej Zelandii.

ŁUKASZ TISCHNER:
Czy przemoc jest formą uzależnienia?

JAMES GILLIGAN:

Jeśli spojrzymy na uzależnienie – na przykład sięganie po alkohol czy narkotyki – jako na narzędzie redukowania napięcia lub trwogi, okaże się, że przemoc może pełnić tę samą funkcję. Może służyć tym samym psychologicznym celom, może być także ożywiana i potęgowana przez te same psychologiczne mechanizmy. Spotkałem wielu ludzi, którzy tłumaczyli, że musieli sięgnąć po przemoc, aby bronić się przed poczuciem wzmagającego się lęku, który w pewnym momencie stawał się nie do zniesienia. Podobnie uzasadniają konieczność picia alkoholicy.

Oblicza wstydu

– W książce Wstyd i przemoc mówi Pan o wstydzie jako o źródle przemocy. Wstyd w tym rozumieniu jest czymś, co zamyka człowieka przed światem, więzi go w kryjówce, nie pozwala mu na nawiązanie relacji miłości, bliskości z innymi. Istnieje też jednak wstyd pozytywny, który nie jest wyłącznie źródłem samoudręki, ale i sojusznikiem zmysłu moralnego – sumienia. Jak porównałby Pan te dwa rodzaje wstydu?

Całkowicie zgadzam się z Pana zastrzeżeniem. Myślę o wstydzie jako o emocji, choć ściśle rzecz biorąc jest to raczej brak emocji – brak miłości własnej, dumy, poczucia wartości. To bardzo mocny motyw, ponieważ szczególnie boleśnie go odczuwamy. Tak jak fizyczny ból ostrzega nas, że dzieje się coś złego, co zaburza fizyczną integralność naszego ciała i zagraża przetrwaniu, a w konsekwencji popycha nas, by go uśmierzyć, tak wstyd jest bolesną emocją, która alarmuje nas, że dzieje się coś złego w naszej psychice i w rozwoju naszej osobowości. Sposób, w jaki ludzie odpowiadają na ten motyw i emocję, może być zarówno konstruktywny, jak i destruktywny. W mojej książce skoncentrowałem się na aspekcie destruktywnym, ale równie ważne jest podkreślenie, że wstyd może motywować bardzo konstruktywne zachowania, o ile dana osoba jest do nich zdolna, czy też innymi słowy – o ile środki służące zachowaniom konstruktywnym są jej dostępne.

Kiedy używam sformułowania “poczucie wstydu”, traktuję je jako synonim poczucia niższości, osobistego wykluczenia – to stan wewnętrzny pojawiający się u osób, które uważają, że nie zdołały osiągnąć takiego poziomu samorozwoju, aby stać się godnymi szacunku. Ludzie czują wstyd, gdy postrzegają siebie jako niedouczonych, niesprawnych, niezręcznych, słabych lub niedojrzałych. Dlatego wstyd może motywować do osiągnięć, dojrzewania, rozwoju, skłaniać do pracy nad własnymi słabościami. Dopóki danej jednostce dostępne są środki do budowania poczucia wartości za pomocą konstruktywnych osiągnięć – takich jak zdobywanie edukacji czy działania cieszące się społecznym szacunkiem – dopóty nie jest skłonna sięgać po przemoc jako po tarczę ochronną dla poczucia własnej wartości. Ludzie korzystają z przemocy jako środka ostatecznego.

Najokrutniejsi przestępcy to ludzie, którym wyraźnie brakuje dostępnych zasobów – zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych – powstrzymujących większość z nas od sięgania po przemoc nawet wówczas, gdy jesteśmy naprawdę znieważeni, zażenowani, poniżeni, kiedy pod pewnymi względami czujemy się gorsi. Ci, których widziałem w więzieniu, byli często analfabetami lub mieli bardzo marne wykształcenie. Mogli się wykazać ledwie kilkoma umiejętnościami, na ogół niewystarczającymi do tego, by zdobyć jakąkolwiek pracę – nawet taką, którą większość z nas pogardza. Często należeli do najniższych warstw w społecznej hierarchii.

– Czy może Pan podać przykłady takich destruktywnych i konstruktywnych odpowiedzi na poczucie wstydu?

W więzieniach Massachusetts przeprowadziliśmy badania, by dowiedzieć się, który program więzienny najefektywniej przeciwdziałał recydywie lub ponownym aktom przemocy wśród wychodzących na wolność. Niemal w 100 procentach skuteczne okazało się objęcie badanych edukacją na poziomie szkoły wyższej, którą mógł wieńczyć dyplom. Przez 25 lat profesorowie uniwersytetu w Bostonie poświęcali swój czas więźniom w Massachusetts, prowadząc wykłady i zajęcia. Jeśli więźniowie wypełnili wymogi akademickie, mogli ubiegać się o dyplom (w ciągu ponad 25 lat zdobyło go kilkuset więźniów). Niczego nie można być absolutnie pewnym, ale jeśli ocenić te badania z perspektywy 30 lat, okazuje się, że tylko dwóch więźniów spośród tych, którzy zdobyli dyplom, wróciło za kratki. Zatem poziom recydywy kształtuje się poniżej 1 procenta, co w porównaniu z wynikiem 65 procent w ciągu zaledwie 3 lat od opuszczenia więzienia wśród tych, których nie objął eksperyment edukacyjny, daje rezultat rewelacyjny. Nie zaskakuje mnie ten wynik, ponieważ najbardziej bezpośrednim sposobem zyskiwania poczucia wartości są osobiste osiągnięcia, zwłaszcza te, które są przydatne dla wspólnoty. Jestem wtedy respektowany przez innych i zdobywam szacunek dla samego siebie.

Wszyscy potrzebujemy jakiegoś minimalnego poziomu poczucia własnej wartości i szacunku dla siebie samego, by nie obumarła w nas ta niezwykle krucha i podatna na zranienie konstrukcja psychologiczna, którą nazywamy “ja” (self). Najbrutalniejsi więźniowie opisywali mi, jak ich “ja” umarło. Mówili, że czuli się martwi w środku, puści, niezdolni do odczuwania. Mówili o sobie jako o “żywych trupach”. Niektórzy nazywali siebie wampirami i w gruncie rzeczy nimi byli. To nie była metafora – oni naprawdę tak się zachowywali!

– Wspomina Pan w swojej książce o wstrząsających przypadkach najokrutniejszych samookaleczeń “żywych trupów” i dosłownie aktach wampiryzmu i kanibalizmu, których dopuszczali się ci ludzie.

Tak właśnie było. To przykład tego, co nazywam śmiercią “ja”. Leży ona u podstaw najbardziej brutalnych aktów przemocy.

Powinienem w tym miejscu dodać, że nawet jeśli dana osoba nie przeszła jeszcze śmierci “ja”, jeśli wciąż próbuje ochronić swe “ja” przed zranieniem i lęka się możliwości, że wkrótce przeżyje tego rodzaju śmierć, może sięgnąć po przemoc, aby pozbyć się tej trwogi. Niestety przemoc jest szybkim i łatwo dostępnym środkiem budowania imitacji poczucia szacunku dla siebie. Kiedy ktoś nie postrzega siebie jako zdolnego do wzbudzenia szacunku u innych w sposób pozytywny, wówczas sięga do owego erzacu poczucia szacunku, który nazywa się strachem. Stosowanie przemocy jest w gruncie rzeczy wyrazem rozpaczy.

– Czy jednak winniśmy eliminować poczucie wstydu? Wstyd jest przecież czymś fundamentalnym dla natury ludzkiej. Może nie tyle sam wstyd, ile raczej to, do czego odnosi – poczucie naszej kruchości, dramatyczności relacji z innymi.

Ma Pan rację. Zdrowie emocjonalne nie polega na braku wstydu albo niezdolności do odczuwania wstydu. Opiera się ono na zdolności do dźwigania lub znoszenia wstydu – który jest nieunikniony i realistycznie właściwy – bez sięgania po destruktywne środki eliminowania takich uczuć. Dojrzała osoba posiada zdolność do rozpoznania własnych ograniczeń, dostrzeżenia, w czym jest gorsza, nie tylko w stosunku do innych ludzi, ale także w stosunku do własnego idealnego “ja”. Rozpoznać to uczucie i żyć z nim, używając go jako pozytywnej motywacji do pracy nad ograniczeniami własnego “ja”, które są jego źródłem – na tym polega dojrzałość.

Ostatecznie jednak mamy tu paradoks. Im więcej ludzie wiedzą, tym bardziej uświadamiają sobie własną ignorancję. Przecież by uświadomić sobie swoją niewiedzę, trzeba już całkiem sporo rozumieć. Jest to zasada generalna. Zatem zdolność do autentycznej i realistycznej pokory, przez co rozumiem rozpoznanie ograniczeń, które są po prostu nieuniknione, możliwa jest wówczas, gdy dana osoba rozwinęła w sobie jakieś podstawowe poczucie własnej wartości. Chociaż brakuje jej tak wiele, jest na wiele sposobów ułomna, wciąż ma w sobie poczucie, że pozostaje wartościowym człowiekiem. Dopiero wtedy stać ją na to, by radzić sobie z rozpoznaniem, jak niewiele osiągnęła.

Istnieje pewien aspekt religii, który pomaga wzmocnić ową zdrową pokorę. Myślę o poczuciu, że wszyscy ludzie są miłowani przez Boga, co oznacza, iż bez względu na to, jak bardzo jesteśmy kalecy, wciąż na pewnym podstawowym poziomie pozostajemy godni miłości. Bardzo bliski jest mi cytat, który przytoczyłem na początku mojej książki – “Nikt nie jest dobry, ale wszyscy są uświęceni”. To przekonanie leży u podstaw mojego podejścia do więźniów. Jeśli przyjąć najbardziej surowe kryteria moralne, okazuje się, że każdy jest ułomny – w pewnym elementarnym sensie wszyscy jesteśmy grzesznikami. Ale mimo to istnieje pewien zasadniczy rdzeń (w kategoriach religijnych nazwany duszą, a w psychologicznych – “ja”), który jest święty. Jest to niezmienne jądro, którego nie można, nie wolno naruszyć. To ono jest fundamentem godności każdego człowieka bez względu na to, co uczynił.

Myślę, że nie możemy żywić takiego pozytywnego stosunku do innych, jeśli nie żywimy go też względem siebie i vice versa. Nasza samoakceptacja i akceptacja innych mają być bezwarunkowe w tym sensie, że nie powinny wynikać z tego, w jakim stopniu dorastamy do naszych standardów moralnych. Muszą być oparte na świadomości, że nigdy nie sprostamy ideałom. Ale wciąż będziemy szanować samych siebie i innych, kierować się pokorą w stosunku do siebie i innych.

Urodzeni mordercy?

– W swojej pracy musiał się Pan spotykać z zarzutami, że Pana poglądy – wiara w “świętość”, możliwość poprawy zbrodniarzy – to czysta naiwność. Istnieje rozpowszechnione przekonanie, że niektórzy ludzie są pozbawieni sumienia i zdolności do empatii jakby z urodzenia, niezależnie od upokorzeń, których mieli potem zaznać. Jak Pan odpowiada na podobne obiekcje? Czy zdarzają się rzeczywiście ludzie bez sumienia, urodzeni mordercy?

Rozumiem Pana zastrzeżenie. Wielu ludzi zadaje mi podobne pytania. Czy to nie naiwność? Czy niektórzy ludzie nie są po prostu nieuleczalnie źli? Moja odpowiedź brzmi: nie chcę spekulować na ten temat. Opieram się jedynie na własnym doświadczeniu. Myślę w tym wypadku o dwóch rodzajach doświadczeń. Pierwsze to doświadczenie kliniczne z konkretnymi jednostkami, drugie to statystyczne dowody mówiące o tym, jak zachowują się brutalni przestępcy, jeśli poddaje się ich w więzieniu specjalnemu programowi, który nadzorowałem.

Opiszę moje doświadczenia w obu kontekstach. Ma Pan całkowitą rację, że najbardziej brutalnym i niebezpiecznym przestępcom radykalnie brakuje odruchów sumienia, czyli zdolności do tego, by poczuwać się do odpowiedzialności, by mieć poczucie winy. Nie posunęliby się do okrutnych zbrodni, gdyby byli zdolni do wyrzutów sumienia, empatii, które powstrzymują większość z nas od użycia przemocy. Ale nie uważam, aby była to ostateczna charakterystyka tych ludzi. Pewien więzień wyznał mi kiedyś: “Wiesz, doktorku, wreszcie zobaczyłem, co mi dolega. Wiem, że nie jestem upośledzony umysłowo, ale jestem upośledzony emocjonalnie”. Uderzyła mnie trafność tego, co powiedział. On nie był upośledzony umysłowo – jego władze poznawcze w niczym nie szwankowały, lecz rzeczywiście był upośledzony uczuciowo w tym sensie, że nie rozwinął w sobie pewnych emocjonalnych dyspozycji. Nie wykształcił w sobie zdolności do poczucia winy, wyrzutów sumienia, empatii, miłości czy troski o innych, a nawet do racjonalnego lęku przed karą, by móc przewidzieć, z jakimi konsekwencjami przyjdzie mu się zmierzyć. Nie oznacza to, że one całkowicie z niego wyparowały. Były w nim opóźnione, jak muzyka, która zwalnia w finałowej frazie.

Osoba upośledzona umysłowo może nauczyć się pewnych podstawowych czynności, które umożliwiają normalne życie. Wymaga to jednak czasu – czynności, których dziecko uczy się w ciągu miesiąca, niepełnosprawny umysłowo uczy się czasem przez 10 lat. Ale w końcu mu się udaje. Myślę, że ta sama prawidłowość odnosi się do ludzi upośledzonych emocjonalnie – więźniów. Nie osiągnęli emocjonalnych dyspozycji, które normalna osoba zdobywa w wieku lat piętnastu czy nawet pięciu. Ale jeśli dać im czas, by podjęli poważny wysiłek, mogą w końcu posiąść te zdolności.

Podatność na stosowanie przemocy w dużym stopniu zależy od wieku. Śmiercionośna przemoc – myślę w tym wypadku zarówno o zabójstwach, jak i samobójstwach – bardzo rzadko pojawia się w dzieciństwie. Zasadniczym problemem staje się w okresie młodzieńczym. Sprawcami większości przypadków użycia przemocy w stosunku do innych ludzi są osoby na progu dorosłości (koniec dojrzewania i wchodzenie w samodzielne życie). A potem brutalne zachowania stają się coraz rzadsze – wśród ludzi po czterdziestce czy pięćdziesiątce niemal nie odnotowuje się kryminalnych zachowań z użyciem przemocy. Dzieje się tak między innymi dlatego, że dojrzeli emocjonalnie do takiego poziomu, by unikać przemocy i zachowywać się konstruktywnie. Przestępca w więzieniu może osiągnąć tę dojrzałość dopiero w 45 roku życia. Ale jest to możliwe!

Nauczyłem się, że nie można nikogo przekreślać, bez względu na to, jak wiele zła wyrządził. Przywołam jeden przykład kliniczny – historię człowieka, którego zobaczyłem po raz pierwszy 20 lat temu. Jest to mężczyzna, który zamordował kilka osób, po czym został aresztowany i osadzony w więzieniu przed rozpoczęciem procesu. Oczekując na pierwszą rozprawę, zabił współwięźnia. Sędziowie uświadomili sobie, że ze względu na bezpieczeństwo innych powinien oczekiwać na proces w więzieniu o zaostrzonych środkach ostrożności, do którego naturalną rzeczy koleją trafiłby dopiero po ogłoszeniu wyroku. Ale i w tym specjalnym więzieniu zabił kolejną ofiarę. W tym momencie postanowiono podesłać go do mnie…

– Na szczęście widzę, że wciąż Pan żyje…

Prowadziłem wówczas więzienny szpital psychiatryczny o najwyższy standardzie bezpieczeństwa dla kryminalistów z zaburzeniami psychicznymi. Kiedy człowiek ten pojawił się w drzwiach naszego szpitala, wyglądał jak zombie, jak “żywy trup” – był niemy, mocno paranoiczny (wokoło widział samych wrogów), przestraszony i oczywiście bardzo niebezpieczny. Na terenie szpitala znajdował się szczególnie kontrolowany kompleks budynków mieszkalnych, w których trzymaliśmy najniebezpieczniejszych więźniów. Mieli tam własne pokoje z łóżkiem (w nocy zamykano je na klucz). W przypadku tego człowieka należało dodatkowo respektować jego potrzebę poszerzonej przestrzeni prywatności – cały personel zachowywał się tak, jakby otaczał go niewidzialny mur. Mówiliśmy do siebie: “Nie podchodź do niego zbyt blisko”. On także nie zbliżał się do nikogo. Dzięki temu na nikogo nie napadał.

Z drugiej strony, obserwując go, pomyślałem sobie, że nie ma dla niego żadnej nadziei, że nie można go wyleczyć. Co można z nim zrobić? Jak mam rozpocząć psychoterapię kogoś, z kim nie da się rozmawiać? Jeden z psychologów chciał podjąć psychoterapię indywidualną, ale w porę go powstrzymałem: “Gdy do niego podejdziesz, odbierze to jako naruszenie jego przestrzeni, potraktuje cię jak intruza. Musimy poczekać, aż sam się do nas zwróci”.

Po pewnym czasie okazało się, że ten “żywy trup” nawiązał kontakt z mieszkającym w tym samym budynku głęboko upośledzonym umysłowo osiemnastolatkiem, który był tak opóźniony, że nie potrafił nawet samodzielnie zawiązać butów. Wielokrotny morderca zaczął go chronić przed innymi – towarzyszył mu w drodze do jadalni, pilnował, by nikt go nie wykorzystywał, nie kradł jego rzeczy. Gdy zobaczyłem, co się dzieje, powiedziałem: “Zostawmy to. Pozwólmy, by się rozwijało. Ta relacja będzie dla niego mostem wiodącym go z powrotem do człowieczeństwa. My nie potrafimy mu pomóc, ale uzdrowi go ten młody człowiek”. Okazało się, że była to prawda.

Ten brutalny kryminalista ostatecznie dojrzał do tego, by porozmawiać. Opowiedział mi wtedy o swoim dzieciństwie i całym życiu. Historia była straszna. Jego matka była przekonana, że siedzi w nim diabeł. Za jej sprawą przeżył jako dziecko niezwykle traumatyczne doświadczenie – egzorcyzm. Był to rodzaj ceremonii voodoo (pochodził z rodziny afroamerykańskiej). Opisywał mi terror, którego doświadczył, kiedy zaprowadzono go do ciemnej piwnicy – paliły się tam tylko świece, a ceremonię prowadził kapłan voodoo. Ostatecznie jego matce udało się obudzić w nim coś, co Erik H. Erikson nazywał “negatywną tożsamością”. Uwierzył, że ma w sobie diabła i w istocie tak zaczął się zachowywać. Był jednak w stanie wreszcie wyrzucić to z siebie i zacząć angażować się zarówno w psychoterapię indywidualną, jak i grupową. A teraz, kiedy odwiedzam ten szpital po dwudziestu latach, ten człowiek, którego wszyscy śmiertelnie się bali, ma konstruktywny zawód (zajmuje się pracami porządkowymi) i nie budzi żadnej grozy. Kiedy wchodzę, uśmiecha się, zagaduje: “Witam doktora Gilligana. Co nowego pan pisze?” Zachowuje się jak zwyczajny człowiek. Od ponad dwudziestu lat nie zerwał nawet nikomu włosa z głowy. Jest rozpoznawalną osobą, a nie “żywym trupem”. Nie uważam, że powinien wrócić do społeczeństwa w jakimkolwiek przewidywanym przeze mnie czasie. Prawdopodobnie nie będzie miał nawet takiej szansy, bo odsiaduje bardzo wysoki wyrok. Co więcej, przypuszczam, że on sam byłby przerażony, gdyby usłyszał, że jutro wychodzi na wolność. Myślę nawet, że nie byłoby to dla niego dobre. Ale odzyskał poczucie własnego człowieczeństwa i wewnętrznej równowagi, angażuje się w konstruktywną działalność, dając coś od siebie społeczności przywięziennego szpitala, przebywa w otoczeniu, w którym nikt nie zakłóca jego spokoju. W moim poczuciu jest to co najmniej znaczący postęp, jeśli nie sukces. Przykład ten pokazuje, że nie ma przypadków beznadziejnych.

– Przejdźmy zatem do Pana doświadczeń w drugim kontekście. Co na temat uleczalności przemocy mówią statystyki?

Mogę odwołać się do moich doświadczeń z więzień w Massachusetts i ośrodków odosobnienia o zmniejszonym rygorze w San Francisco, w których pracuję teraz nad zapobieganiem przemocy. O Massachusetts już wspominałem. W przypadku San Francisco okazało się, że więźniowie, którzy uczestniczyli w eksperymencie prewencji przemocy przez przynajmniej 4 miesiące i wyszli na wolność, są w 80 procentach mniej skłonni popełnić nową okrutną zbrodnię niż przestępcy z konwencjonalnych więzień. Nasz program jest bardzo intensywny – trwa 6 dni w tygodniu po 12 godzin dziennie. Składają się nań terapie grupowe, edukacja, zajęcia z malarstwa, udział w scenkach dramatycznych, spotkania z ofiarami przemocy, które opowiadają o tym, jak bolesne doświadczenia wpłynęły na ich dalsze życie, itd. Zaledwie po 3-4 miesiącach widzimy radykalne zmniejszenie zachowań z użyciem przemocy. Oczywiście nie są to tak okrutni przestępcy, jak ci, o których wspominałem wcześniej. W San Francisco większość więźniów nie popełniła ciężkich zbrodni, nie dokonała morderstw. Jest to zatem program prewencyjny, który wprowadzamy u początków “kryminalnej kariery”, zanim osiągnie ona poziom morderstwa lub wielokrotnych gwałtów. Odkryliśmy naocznie, że statystycznie eksperyment działa.

– Kara czy zemsta?

– Pańskie słowa brzmią bardzo przekonująco, ale z drugiej strony Pana filozofia jest zaprzeczeniem powszechnie obowiązujących opinii i bardzo odbiega od kulturowo-społecznej aury, w której żyjemy. Mam na myśli wszechobecną w telewizji pornografię przemocy i zbrodni. Przychodzą mi do głowy zjawiska w rodzaju zespołu Marilyn Manson, który zaszczepia młodym ludziom fascynację “żywymi trupami”. Pop-kulturowy model “nietzscheańskiego” nadczłowieka, który nie liczy się z wrażliwością i prawami “słabych”, jest czymś, co narzucają nam media, reklama. Co myśli Pan o niewspółmierności między tym, co Pan mówi, i tym, co nas przytłacza? Jak znaleźć pomost między tymi dwiema rzeczywistościami?

To jest pytanie, które bezustannie sobie zadaję. Czasem czuję się, jakbym próbował zawrócić bieg rzeki. Bez wątpienia presja, by zwiększyć punitywność obowiązującego prawa karnego i by na coraz dłuższy czas wsadzać do więzień coraz większą liczbę ludzi (a w Stanach Zjednoczonych nawet nacisk, by objąć karą śmierci młodocianych przestępców), jest naprawdę ogromna i ma Pan całkowitą rację, że u jej źródeł leżą wartości, które są częścią kulturowo-społecznej aury. Na tę aurę składają się epatujące przemocą programy telewizyjne, gry wideo, teksty zespołów rapowych, które adresowane są do nastolatków… Absolutnie idę pod prąd.

W tym wypadku moja, być może naiwna, wiara opiera się na ufności w siłę rozumu. Zapamiętałem słowa Freuda, który powiedział kiedyś, że mimo potężnej mocy pierwiastków pobudzających irracjonalność i zachowania destrukcyjne wciąż rozlega się w nas cichy głos rozumu, który na dłuższą metę okazuje się naszym najważniejszym zasobem. Rozumna myśl jest jak kropla wody, która próbuje drążyć skałę. Być może jestem w tym punkcie zbytnim optymistą, bo czy społeczeństwo jako całość może się zmienić? Czy można zmienić naszą kulturę? Nie oznacza to jednak, że bez zmiany społeczeństwa i kultury nie da się nic zrobić. Kiedy mam możliwość rozpocząć nawet mały projekt obejmujący zaledwie kilku brutalnych przestępców, robię to bez wahania. Wierzę, że to, czego mnie on nauczy i co na jego przykładzie będę mógł zademonstrować, posłuży jako ważny argument dla wyborców, polityków, ciał legislacyjnych, sędziów czy służb więziennych. Te eksperymenty dostarczą dostatecznie mocnych dowodów na to, że istnieją bardziej skuteczne i efektywne sposoby przeciwdziałania przemocy niż zamykanie w tradycyjnych więzieniach.

Istnieje przekonanie znane Hammurabiemu, Mojżeszowi, Drakonowi i Solonowi, leżące u podstaw większości systemów prawnych na całym świecie, że potrafimy przeciwdziałać przemocy, jeśli stworzymy prawa, które będą jej zabraniały i sprowadzały na tego, kto je naruszy, większą przemoc nazywaną karą lub aktem sprawiedliwości. Moim zdaniem przekonanie, że kara będzie przeciwdziałać przemocy lub od niej odwodzić, jest głęboko błędne. W istocie możemy popatrzeć na historię prawa karnego oraz większość militarnych systemów ostatnich kilku tysięcy lat jako na eksperymentalny test hipotezy, wedle której kara powstrzymuje przemoc. W moim przekonaniu historia jest jej eksperymentalną refutacją, ponieważ w ciągu ostatnich 3-4 tysięcy lat przemoc jedynie się nasilała, osiągając swój najwyższy poziom w wieku XX, który był najokrutniejszym stuleciem w ludzkiej historii.

Moim zdaniem kara nie tylko nie zapobiega przemocy, ale jest wręcz najpotężniejszym środkiem służącym jej stymulacji, jaki udało nam się dotąd wynaleźć. Im bardziej karzemy ludzi, tym bardziej okrutni się stają. Można przytoczyć mnóstwo dowodów na poparcie tej konkluzji. Mamy za sobą 60 lat badań nad wychowaniem dzieci. Istnieje milcząca zgoda wśród badaczy, że im srożej dziecko jest karane, tym bardziej staje się okrutne (zarówno w dzieciństwie, jak w wieku dorosłym).

Stanie się to bardziej zrozumiałe, kiedy uświadomimy sobie, co oznacza słowo kara. W języku angielskim słowo to wywodzi się ze źródeł greckich i łacińskich – “pojne” i “puena”, co oznacza po prostu zemstę. W istocie greckie słowo pisane dużą literą to imię bogini zemsty i kary. Antyczne rdzenie pojawiają się nie tylko w angielskim słowie kara – “penalty” (system karny to “penal system”), ale i w słowie ból – “pain”. Jeśli spojrzymy na etymologię i historię słów jako na jedno z narzędzi służących do badania naszej zbiorowej czy kulturowej podświadomości, będziemy musieli dojść do wniosku, że kara to rozmyślne zadawanie ludziom bólu w celu dokonania zemsty, a zemsta nie wróży niczego dobrego.

Jean Piaget, który prowadził badania nad moralnym rozwojem dziecka, rozmawiał kiedyś z 10-letnim chłopcem. Usłyszał wtedy: “Problem z zemstą jest taki, że ona nigdy nie ma końca”. Uderzyła mnie trafność tej uwagi. Niestety my, dorośli, nie nauczyliśmy się jeszcze, że im surowszą wymierzamy karę, tym gwałtowniejszą budzimy reakcję odwetową. Widać to na przykładzie światowych konfliktów – w Bośni i Serbii, w Irlandii Północnej, w Izraelu… Pokazują to też statystyki więzienne – im srożej karani byli przestępcy, tym okrutniejsi się stawali, a im okrutniejsi się stawali, tym znów srożej byli karani. Pojawia się tu błędne koło, w które wplątują się strażnicy więzienni i więźniowie. To nie działa na korzyść żadnej ze stron, lecz frustruje obie. Więzienia są mikrokosmosem naszego społeczeństwa jako całości – one są jego produktem. Im bardziej okrutnych przestępstw dopuszczają się ludzie, tym bardziej punitywne staje się nasze prawo karne i vice versa.

Spójrzmy na karę śmierci. Stany Zjednoczone są jedynym krajem zachodniej demokracji, w którym wciąż dokonuje się egzekucji przestępców. Jeśli kara śmierci przeciwdziałałaby bestialskim zbrodniom, to w porównaniu z innymi zachodnimi demokracjami Amerykanie powinni mieć najmniejszy odsetek morderstw, ale jest dokładnie odwrotnie. Odsetek zabójstw jest u nas dziesięciokrotnie wyższy niż w krajach zachodniej Europy i pięciokrotnie wyższy niż w Kanadzie, Australii, Nowej Zelandii. Nie każdy amerykański stan stosuje karę śmierci (12 na 50 stanów nie ma jej w swym prawodawstwie). Poziom zabójstw w stanach, w których stosuje się karę śmierci, jest dwukrotnie wyższy niż w pozostałych. Ktoś może argumentować, że wysoki odsetek zabójstw to w tym wypadku przyczyna, a nie skutek stosowania kary śmierci. Ale nawet ten argument nie wytrzymuje krytyki. W latach 70. nasz Sąd Najwyższy zawiesił czasowo karę śmierci w całym kraju, aż do czasu gdy wprowadzono nowe prawo w roku 1977 i w niektórych stanach ją przywrócono. Stany, które zaczęły wtedy na szeroką skalę stosować karę śmierci, odnotowały wielki przyrost morderstw. Stany, które powstrzymywały się od wykonywania egzekucji, choć miały w swych systemach prawnych karę śmierci, miały niewielki przyrost zabójstw. Stany, które wykreśliły ze swojego prawodawstwa karę śmierci, odnotowały zmniejszenie poziomu morderstw. Oczywiście nie można tych statystyk traktować jako niepodważalnych dowodów, ale w moim przekonaniu ich ciężar naprawdę zdaje się przemawiać na rzecz konkluzji, iż kara wyłącznie stymuluje przemoc i że im sroższa kara, tym bardziej okrutne przestępstwa.

Zburzyć ludzkie zoo

– Zastanawiam się nad społecznym efektem Pana idei. Myślę, że naszym działaniom zawsze jakoś towarzyszy cień zła. A skoro tak, to przypuszczam, że podejście, które Pan proponuje, może wzmacniać postawy cyniczne wśród przestępców, skoro utwierdzą się w przekonaniu, że są nie tylko sprawcami przestępstw, ale też ofiarami – są zranieni, wykorzystani. W świecie, w którym tak wiele jest stereotypów, uproszczeń i zwykłej nieprawdy, Pana przekonanie może zamienić się w swoiste rozgrzeszenie – ludzie ci nie będą już postrzegani jako mordercy i ofiary, ale wyłącznie jako ofiary. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że nie każdy jest w stanie dostrzec całą złożoność prawdy. By przedrzeć się przez kolejne warstwy złudzeń, trzeba osiągnąć pewien poziom dojrzałości. Stąd moje obawy. To bardzo poważne niebezpieczeństwo. Mogę mu przeciwdziałać tylko w ten sposób, że będę się starał konsekwentnie i możliwie najklarowniej przekonywać, że ludzie, o których mówię, w istocie są zarówno mordercami, jak i ofiarami. To prawda, że aby być zdolnym do owego podwójnego widzenia, trzeba osiągnąć poziom umysłowego i emocjonalnego rozwoju, na którym możliwa jest ambiwalencja. Kuszące jest oczywiście posługiwanie się uproszczeniami, wedle których ludzie mieliby być albo całkiem dobrzy, albo gruntownie źli. Bardziej skomplikowany, lecz realistyczny i dojrzały punkt widzenia jest taki, że ludzie to mieszanka jednego i drugiego, choć w przypadku każdej osoby różne są oczywiście proporcje owej mieszanki.Kiedy sprzeciwiam się karaniu, zawsze wprowadzam mocne rozróżnienie między karą i odosobnieniem.

Nie sugeruję, że powinniśmy otworzyć drzwi więzień i wypuścić na wolność morderców i gwałcicieli, ale z drugiej strony jest bardzo mało ludzi, którzy powinni przebywać w odosobnieniu aż do późnej starości. Uważam, że jeśli są powody, by przypuszczać, że ktoś może poważnie zagrozić bezpieczeństwu innych ludzi, wówczas nie mamy alternatywy i dla dobra publicznego musimy tę osobę umieścić w jakiejś zamkniętej przestrzeni. Uznaję to jednak za tragiczną konieczność narzucaną nam przez własną niewiedzę, ponieważ nie wynaleźliśmy jeszcze żadnego mniej destrukcyjnego czy mniej bolesnego sposobu, by przeciwdziałać przemocy, na której stosowanie ludzie ci są podatni. To tragiczny dylemat, lecz musimy podjąć tę decyzję.Myślę, że powinniśmy pozbawiać ludzi wolności tylko wtedy, gdy dokonali lub są skłonni dokonać poważnego aktu przemocy. Jedną z największych pomyłek, jakie popełnialiśmy w USA przez ostatnie 20-30 lat, było zamykanie w więzieniach ludzi nieagresywnych. Większość przestępców, którzy w ostatnich dekadach trafiali do amerykańskich więzień, to drobni złodzieje, ludzie uzależnieni, którzy naruszyli prawo narkotykowe, prostytutki, szulerzy itp. Innymi słowy, sprawcy całego szeregu przestępstw niebrutalnych, które nie wiążą się z okaleczeniem ofiar. Myślę, że to potężny błąd, ponieważ najskuteczniejszym sposobem zmiany człowieka nieagresywnego w agresywnego jest wsadzenie go do więzienia – tam wręcz trzeba być brutalnym, by przeżyć.Bertrand Russell porównał kiedyś przestępstwo do choroby zakaźnej. Przekonywał, że dopóki nie pojawią się skuteczne lekarstwa na daną chorobę zakaźną, musimy izolować ludzi zarażonych od zdrowych, by zapobiec jej rozprzestrzenianiu. Dziś nie jest to już konieczne (wyjąwszy bardzo nieliczne choroby), ponieważ medycyna poczyniła znaczne postępy. Punkt widzenia Russella jest taki, że jeśli umieszczaliśmy kogoś w sanatorium gruźliczym, nie robiliśmy tego w geście zemsty, lecz w poczuciu, że jest to konieczne. Poczuciu temu towarzyszyła troska i nadzieja, że człowiek ten wkrótce wyzdrowieje i będzie mógł niebawem cieszyć się pełnią wolności. Jego zdaniem powinniśmy mieć taki sam stosunek do przestępstw. Zgadzam się z tym całkowicie. Rzeczywiście musimy zamykać ludzi, którzy aktywnie zagrażają innym. Trzeba to robić dla dobra zdrowia publicznego. Jednak celem tych praktyk nie powinna być kara, która jest rozmyślnym zadawaniem bólu po to, by ktoś to odczuł, lecz pomoc.

Chodzi o to, by dana osoba przezwyciężyła to, co nazwałbym jej indywidualną psychopatologią i nie sięgała już więcej po przemoc jako po środek komunikowania uczuć i zdobywania tego, czego jej brak.Wielki brytyjski kryminolog sir Alexander Paterson powiedział kiedyś: “Więzienia są karą, a nie dla kary”. Kiedy wsadzamy kogoś do więzienia, jest to już wystarczająca kara – nie trzeba do niej dodawać dodatkowych. Powiedziałbym nawet więcej. Ludzie pytają mnie czasem, czy wierzę w reformę więzień. Odpowiadam: nie, nie da się ich zreformować. Uważam, że można reformować wyłącznie więźniów, a przynajmniej większość w nich. Problem polega na tym, że więzienia zaprojektowano po to, by służyły karaniu. Mówi o tym już sama ich architektura, która jest wzorowana na ogrodach zoologicznych, a mówiąc ściślej na zoo starego typu. Dawniej trzymano zwierzęta w betonowych celach za żelaznymi kratami, ale zoolodzy doszli do wniosku, że zwierzęta nie mogą przeżyć w takim środowisku – nie rozmnażają się i często giną. Dlatego tradycyjne zoo zmieniono na parki zoologiczne, w których fauna żyje w bardziej odpowiednim dla siebie środowisku, zbliżonym do naturalnego.

Tymczasem człowiek nadal ląduje w ludzkim zoo, które byłoby nie do przyjęcia dla tygrysa. Symboliczne przesłanie dla więźniów, których zamykamy w takim ludzkim zoo, brzmi: jesteś zwierzęciem. Dlaczego zatem udajemy zaskoczenie, gdy oni rzeczywiście zachowują się jak zwierzęta?Myślę, że zwiększylibyśmy poziom bezpieczeństwa w naszym społeczeństwie (i nie zagroziłoby to nikomu!), gdybyśmy zniszczyli istniejące więzienia i zastąpili je zamkniętymi, bezpiecznymi kompleksami budynków, spełniającymi funkcje ośrodków edukacyjnych i wspólnot terapeutycznych, w których więźniowie mieliby dostęp do całego bogactwa rozmaitych kuracji (od problemów psychiatrycznych po ściśle medyczne). Powinni do nich trafiać wyłącznie ci, którzy dopuścili się bezwzględnych aktów przemocy.

Od osób, które coś ukradły, winno się wymagać zwrotu mienia i opłacenia kosztów procesu sądowego. Ludzie, który trafili do więzienia z powodu swego alkoholowego czy narkotykowego uzależnienia, powinni być poddani terapii. Statystyki pokazują, że tego rodzaju leczenie 7-10 razy skuteczniej pobudza ludzi do przezwyciężenia uzależnień, pod wpływem których popełniali przestępstwa, i w konsekwencji uwalnia od przymusu łamania prawa. W niektórych przypadkach z pewnością okażą się konieczne jakieś formy przymusu, bo przestępcy mogą odmawiać uczestnictwa w takich kuracjach.Co może Pan powiedzieć o ludzkiej naturze jako osoba, która tak wszechstronnie badała źródła przemocy? Czy drzemie w nas wszystkich zło radykalne?Po wielu latach pracy z najbrutalniejszymi przestępcami, jakich wytwarza społeczeństwo amerykańskie, wciąż utwierdzam się w przekonaniu, iż nie mogę wykluczyć, że nie skończyłbym tak samo jak oni, gdybym był narażony na równie traumatyczne doświadczenia. Bezwzględni kryminaliści, z którymi pracowałem, byli w dzieciństwie ofiarami najbardziej przerażających form przemocy i wykorzystywania, o jakich kiedykolwiek słyszałem.Odpowiedziałbym zatem, że potencjał przemocy drzemie w nas wszystkich, co nie jest oczywiście hipotezą, którą można eksperymentalnie lub empirycznie dowieść. Jednak to, czy ten potencjał się aktualizuje, w największym stopniu zależy od życiowych doświadczeń, które przeżywamy od momentu narodzin.

Publikujemy za uprzejmą zgodą Redakcji Miesięcznika Znak

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code