Zrozumieć i uwierzyć; uwierzyć i zrozumieć

 
Rozważanie na Wtorek V tygodnia Wielkiego Postu, rok B1

Rekolekcje2015_black.jpg

W dzisiejszej Ewangelii mamy do czynienia z rozmową co najmniej nerwową, żeby nie powiedzieć – pyskówką. Faryzeusze są rozsierdzeni, a żadne słowa Nauczyciela nie łagodzą ich gniewu. Jezus wytyka im grzeszność, podkreśla zaś swoją jedność z Ojcem, w którą oni nie wierzą; mało – zapowiada ostro, że umrą w grzechach! Oni zarzucają mu zamiar samobójstwa; on podkreśla dystans między sobą, a nimi „Ja z wysoka, wy z niskości”. Nie okazuje żadnej łagodności, przeciwnie – jest zniecierpliwiony! Zirytowany! „Po co ja w ogóle jeszcze z wami rozmawiam?” – takie słowa nie służą spokojnej rozmowie.

Na pewno jest przyczyna, dla której Jezus tak nieuprzejmie odnosi się do faryzeuszy. Dlaczego powoduje ich wzburzenie? Być może, aby trafić do uczonych, pewnych siebie, zadufanych w swojej wiedzy, należy najpierw wprowadzić zamęt w ich umysł, a serca wzburzyć, żeby przyjęły Prawdę…

Nauczyciel irytuje się, ale wyjaśnia: „pomrzecie…jeśli nie uwierzycie, że JA JESTEM”. Ja Jestem. Dla faryzeuszy taka mowa to albo błąd gramatyczny, niedokończone określenie – powinno być „ja jestem tym lub tamtym”; albo wyraz szaleństwa; albo -jeśli mówiący wie, co mówi – bluźnierstwo. Zbyt oczywiście przywołuje ona JA JESTEM, które usłyszał Mojżesz z ognistego krzaka.

Ich pytanie „Kimże ty jesteś?” – analogicznie wyraża: ironię, pouczenie, oburzenie, gniew. No to kimże jesteś, bo zapomniałeś dodać?… Kimże jesteś, żeby tak do nas mówić? Kimże jesteś, żeby bluźnić?! Ale jest też w niektórych kiełkujące podejrzenie: A może naprawdę NIM jesteś? Ci właśnie otworzą się na wiarę, gdy Mistrz powie: „Gdy wywyższycie Syna Człowieczego, wtedy poznacie, że Ja jestem i że Ja nic od siebie nie czynię, ale że to mówię, czego Mnie Ojciec nauczył. A Ten, który Mnie posłał, jest ze Mną: nie pozostawił Mnie samego, bo Ja zawsze czynię to, co się Jemu podoba”. Przecież każdego dnia czekali na Mesjasza, którego zapowiadali Prorocy. Namaszczonego, który nie od siebie będzie mówił, ale od Boga… jak On.

Zapewne nie było dla nich jasne, co znaczy: „wywyższyć”. Mogli kojarzyć to ze słowami: „Ja jestem z wysoka”. Może myśleli o jakimś wyniesieniu w ludzkim wymiarze. Może niektórzy skojarzyli inne „wywyższenie”, jakie miało miejsce u początków, podczas wędrówki Izraela do Ziemi Obiecanej. Nikodemowi nocą Pan powiedział wprost: „Jak wywyższono węża na pustyni…” Lecz za wcześnie było, aby mogli to zrozumieć. Bo jaki związek może mieć wywyższenie Mesjasza z wywyższeniem węża?

Tamto wydarzenie miało miejsce w trzecim roku wędrówki, gdy Izraelici musieli ominąć Edom, ponieważ król tego kraju nie pozwolił im przejść przez swoją ziemię. Wypadło im iść znów brzegiem Morza Czerwonego, które trzy lata temu przekroczyli w cudowny sposób, odzyskując wolność. Mieli nieodparte wrażenie, że kręcą się w kółko, co by się zgadzało z zapowiedzią Boga, że będą błąkać się 40 lat i pomrą na pustyni. Wkradła się więc do serc pokusa: może by tak z powrotem do Egiptu? Nie byli głodni ani spragnieni, tylko znużeni. Stracili zapał i nadzieję. Stracili ufność. Skoro i tak mają pomrzeć na tych piaskach, to czy nie lepiej będzie dożyć swoich dni w znanym miejscu, w spokoju? Trudna, nieprzewidywalna wolność doskwierała, cel odległy i nie do osiągnięcia przestał ich motywować. Zatęsknili do mniej lub bardziej wyimaginowanych frykasów, lecz przede wszystkim do stabilizacji, którą mieli w Egipcie. Gotowi byli wrócić do niewoli dla wygody, aby znów mieć znany, oswojony spokój i pełną miskę.

Nie pierwszy raz narzekali, nie pierwszy raz zwątpili. Zapomnieli o cierpieniu w niewoli, zapomnieli o plagach, które na Egipt zesłał Pan, żeby ich wyzwolić, zapomnieli o cudownym przejściu przez Morze Czerwone, zapomnieli nawet o własnej, radosnej pieśni uwielbienia! Zapomnieli, że Bóg podczas drogi zaspakajał ich potrzeby. Narzekali na głód – dał im mannę, chleb z nieba. Narzekali, że pokarm jednostajny – zesłał i przepiórki. Byli spragnieni – wodę ze skały wyprowadził. Błąkali się w niewiedzy – dał im Prawo na górze Synaj. Przebaczył odstępstwo i bałwochwalstwo. Sam prowadził ich i ochraniał pod postacią Obłoku… a oni zawsze narzekali! Buntowali się, wypowiadali posłuszeństwo. Nieraz już Pan w gniewie karał ich dotkliwie, odświeżając im pamięć, ale i o tym zapomnieli. Poza tym, nawet jeśli trochę pamiętali, wiedzieli, że wystarczyła prośba Mojżesza – i kara była odjęta. Choć czasem i Mojżeszowi to zapominali.

Teraz miarka bardzo się przebrała. Gniew Pana nie objawił się ani trzęsieniem ziemi, ani zarazą, ani ogniem, ani trądem. Pojawiły się jadowite węże, siejące śmierć. Ludzie konając błagali o pomoc Mojżesza. I prośba Mojżesza, jak zawsze, była skuteczna. Węży Pan nie zlikwidował, ale w przedziwny sposób unieważnił ich jad. Mógł je wytracić jednym podmuchem, a kazał odlać wizerunek węża i patrzeć na niego(z wiarą?) ukąszonym, i tacy nie umierali, lecz zostali uzdrowieni.

Jednakże sposób uzdrawiania był niepojęty zarówno wtedy, na pustyni, jak i dla faryzeuszy w czasach Jezusa. Więc jeśli szukał On takiej analogii dla swego wyniesienia, dającego uzdrowienie, co to oznacza? Nie mogli wiedzieć ani rozumieć, bo Nauczyciel mówił o tym, co się dopiero stanie. My, mądrzejsi o dwa tysiące lat, wiemy, co się stało i jakie to było wyniesienie. Możemy próbować zrozumieć.

Miedziany wąż, umieszczony na wysokim palu, miał postać prawdziwego węża, lecz nie kąsał i nie miał jadu. W postaci uosabiającej zło – zło zostało niejako uśmiercone, a dokładnie unieruchomione przez martwotę. Jezus, gdy został wywyższony na krzyżu, poniósł w sobie, w swej ludzkiej postaci wszelki ludzki grzech. Konając – uśmiercił w Sobie nasze zło. Oczywiście ów wąż w przeciwieństwie do Jezusa nie cierpiał – cierpieli pokąsani ludzie. Lecz gdy konający człowiek spojrzał na niego – wąż stawał się dawcą życia. Krzyż jest życiodajny dla wierzącego, a więc -patrzącego.

Jezus na krzyżu utożsamił się niejako z wężem, także w głębszym sensie: biorąc w siebie wszelkie zło, unieważnił zło wyrządzone przez pierwszego Węża, którego postać przyjął szatan w Raju, kusząc do pierwszego grzechu. Przez węża przyszła śmierć, a dzięki Ukrzyżowanemu i Zmartwychwstałemu śmierć została pokonana. Bóg Ukrzyżowany otworzył nam drogę do powrotu z wygnania. Stając się człowiekiem, otworzył nam drogę do przebóstwienia. Obraz i podobieństwo, które dał nam Stwórca, a które w nas wyblakły i zszarzały poprzez wieki grzesznej i okrutniej historii, jaką stworzyliśmy ( i niestety tworzymy) dzięki ofierze Jezusa mogą znów zajaśnieć pierwotnym Bożym światłem. Zanim się cokolwiek stało, Pan znał drogi swojego ludu, wiedział, że po wyzwoleniu będzie on pragnął niewoli, znał kary, jakie na lud ten spadną i znał lekarstwa. Wąż na pustyni nie był przypadkowy: łączył przypomnienie grzechu pierworodnego z zapowiedzią zbawczego wywyższenia Syna Człowieczego. Od zawsze Druga Osoba Trójcy, Słowo Boże, Syn zrodzony, przez którego wszystko się stało, pragnął odkupić nas i całe stworzenie, o którym wiedział, że może popaść w grzechową lawinę. Stworzył nas z miłości i z miłości nas wyzwolił od nas samych, od tego, co w nas złe.

Tacyśmy mądrzy. Tyle wiemy!

Faryzeusze tego jeszcze nie wiedzieli, więc nie rozumieli. My wiemy, ale czy rozumiemy? Raczej próbujemy rozumieć, ale zawsze przed nami jest mrok, a przynajmniej półmrok. Nawet jeśli nieustanie czytamy, rozważamy, jeśli zbliżamy się w tajemnicach różańca i w nabożeństwie Drogi Krzyżowej – nie rozumiemy…

Możemy iść jeszcze dalej i dalej w rozważaniach i próbie rozumienia wydarzeń, które znamy, ale czy przez to stajemy się mądrzejsi i lepsi od owych rozgniewanych, zamkniętych na Słowo faryzeuszy lub od zbuntowanych, chętnych do zniewolenia, szybko zapominających dobrodziejstwa Boże Izraelitów? Niewiele nam przyjdzie z większej wiedzy i subtelnych rozumowań, jeśli nie uwierzymy (poznamy), że wywyższony Syn człowieczy to jednorodzony Syn Boży! Jeśli nie uwierzymy, że On i tylko On miał prawo powiedzieć o Sobie „JA JESTEM”.

Bo też, choć wiedza jest tu ważna, nie jest najważniejsza. Najważniejsza jest wiara. Jezus nie mówi: „gdy Mnie zrozumiecie”, ale „gdy we Mnie uwierzycie”. Dokonać trzeba ponadrozumowego aktu wiary; bo kto może to zrozumieć?

Nie idzie bowiem o wyjaśnienie’ ale o to, by wierząc, nie pomrzeć w grzechach! O totalną przemianę! Tyle, ile możemy, trzeba wyjaśniać, trzymając się Pisma, ale samo wyjaśnianie nas nie zmieni! Słowo ma moc, gdy w nie wierzymy, gdy otwieramy dostęp do naszych serc Jego miłości i to ona nas przemienia.

Na ile jednak wiara jest łaską, a na ile aktem woli? Nie wiem; doświadczam jednak, że sam akt wiary to dopiero początek. Nie wiem, skąd ten akt przychodzi, nie wiem, jak się rodzi, nie potrafię dokładnie powiedzieć, jak zrodził się we mnie. Ale jeśli przychodzi i czuję się zawołana – mam wypełniać coraz bardziej moje serce Jego miłością. I wolą swoją mam iść za Nim, za Jego wskazaniami, Jego drogą, ku temu, gdzie mnie prowadzi, dokąd mnie pociąga. Przyjmując Jego zmęczenie i wszelki trud podczas drogi; śpiesząc się, by czynić dobro, by rozdawać ludziom – moim braciom i siostrom – Jego Miłość, którą On mi dał. Kochać ich Jego miłością – aż do cierpienia i oddania życia. I aby to zrozumieć, aby móc to robić – trzeba uwierzyć.

Panie, wierzę, umocnij moją wiarę! Wspomóż, gdy upadam, zapominam, wpadam w gniew lub zarozumiałość. Wspomóż, gdy ciepła niewola kusi podczas żmudnej wędrówki przez pustynię wolności, gdy lenistwo, wygodnictwo i lęk o siebie powstrzymuje przed marszem naprzód, w nieznane, tam, gdzie wołasz! Podnieś, gdy upadam w wątpliwości i zniechęcenie, w tchórzostwo i martwotę ducha! Wspomagaj mnie na Swojej drodze, przyspiesz moje kroki, daj żar, daj pasję, daj miłość i siłę, daj odwagę do ostatka. Amen.

Waz_na_krzyzu.jpg

Rekolekcje Wielkopostne 2014

Rozważania Rekolekcyjne

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code