, ,

Znużeni dobrem

Namysł nad przyjaźnią uświadomił mi, że żyjemy w epoce znużenia dobrem. To, co dla najlepszych spośród starożytnych Greków, takich jak Platon czy Arystoteles było oczywistym celem ludzkiego życia, miarą doskonałości, dla nas ludzi późnej nowoczesności stało się mglistym ciężarem, czymś niezrozumiałym, westchnieniem znużonego serca. Nie wierzymy już w dobro, ani jako istotny motyw naszych czynów, ani jako możliwą i upragnioną dyspozycję ludzkiej postawy, czyli ideał „dobrego życia” i „dobrego człowieka”. Tym, czego najbardziej pragniemy, co uważamy za rozsądny kres naszych aspiracji jest jedynie sprostanie życiu, utrzymanie się na powierzchni z bladym choćby poczuciem sensu i pewną sumą przyjemności.

Dominującą współcześnie postawę, również wśród chrześcijan, nazwałbym „sentymentalnym pragmatyzmem”. Dobro zostało zredukowane do sfery niejasnych uczuć, zdominowanych przez pragnienie psychofizycznej satysfakcji i przyjemności samego procesu życia (rozrywki, konsumpcji, pracy). Przypominanie o dobru innym, niż ten zredukowany dobrostan nuży nas i zniechęca: nie wiemy, co z nim zrobić i jak zastosować w codziennym życiu. Jesteśmy zbyt zmęczeni samym życiem, znużeni odpoczywaniem od jego trudów i znudzeni sobą, by zachwycić się pięknem dobra i zgodzić się na życie w aksjologicznym napięciu jakiego domaga się ono. Życie, wyzwolone do surowego piękna dobra, przeżywane jako „nieznośna lekkość bytu” męczy nas jak pozbawiona grawitacji nieważkość kosmicznych kabin astronautów. Utracone dobro było tą siłą grawitacji, która choć ciążyła, pozwalała nam doświadczać realności siebie i świata, odnajdywać wagę (miarę) spraw i czynów.

 
Nowoczesność jako przygoda emancypacji człowieka Zachodu miała nas wyzwolić od przykrych konieczności przetrwania oraz od Boga jako mocy podtrzymującej nas w stanie infantylnej niedojrzałości, tak, abyśmy mogli swobodnie żeglować po falach Królestwa wolności. Szybko okazało się, że bardziej niż konieczność przetrwania ciążyła nam konieczność dobra. Wolność raz rozpędzona, postawiona na piedestale, wolność wyzwolona od grawitacji dobra, upijała się stanem nieważkości, fantazjami rozbuchanych emocji i idei świata skonstruowanego mocą samego umysłu. Nadzieje uporania się z koniecznością przetrwania i dojścia do królestwa wolności zbiorowej i jednostkowej samorealizacji ziściły się częściowo i paradoksalnie.
 
Technika wyzwoliła nas od straszliwego nacisku przyrody: zagrożenia głodem, bezdomnością, zbyt wczesną śmiercią z powodu samotnej starości lub choroby, a większości zapewniła dobrobyt.  A jednocześnie upragniona wolność została wykorzystana nie do podniesienia jakości życia duchowego i moralnego wyemancypowanych mieszkańców Zachodu, ale do stadnego pogrążania się w bezmyślności kultury masowej, konsumerycznej gorączki i nieskrępowanego hedonizmu. Kościoły chrześcijańskie albo są w stanie upadku, albo przystosowały się do powszechnej praktyki bogacenia się i korzystania z życia, kontentując się wydawaniem idealistycznych encyklik, a na co dzień praktykując filozofię międzynarodowych korporacji i styl życia nowobogackich. Listkiem figowym chrześcijańskich ideałów są pozostawieni na zupełnym marginesie dziwacy wierzący jeszcze w realizm Ewangelii.  
 
Pogrążamy się w bezmyślnym konsumeryzmie – lub frustracji z powodu niechcianego ubóstwa – nie tylko z powodu zwykłej ludzkiej słabości do użycia i przyjemności. Wybieramy życie w bezmyślności i hedonizmie przede wszystkim dlatego, że brak nam istotniejszych nadziei: przestaliśmy wierzyć, że człowiek i świat może stać się lepszy. Bankructwo postoświeceniowych progresistowskich i totatalitarnych utopii zabiło w nas nadzieję na lepsze jutro: człowiek z „dobrem na ustach” to zagrożenie. A obietnica wiecznej szczęśliwości nie porusza już nas w ogóle: to zapomniana polisa ubezpieczeniowa, której składki przestali płacić już nasi ojcowie. Innymi słowy, bezmyślny hedonizm i pragmatyczny cynizm późnej nowoczesności to w istocie rzeczy znak utraty wiary w dobro jako rzeczywistość możliwą i upragnioną. I ta utrata wiary w dobro nie dotyczy tylko samozadowolonych lub sfrustrowanych mas, którym brak czasu i środków nie pozwala zwykle na głębszą refleksję, ale elit, których jedynym bogiem jest sukces, co najwyżej przypadkowo związany z dobrem.
 
Związek bezmyślności – czyli zanik myślenia mądrościowego – z hedonizmem nie jest przypadkowy. Rzeczywiste pragnienie dobra wymaga głębszej refleksyjności i rodzi autentyczną radość, która uszczęśliwia. Życie w bezmyślności ma nas odciąć od spotkania z dobrem, a brak głębokiej  radości ma zostać wypełniony przyjemnością psychofizycznego dobrostanu. Cała kultura masowa pracuje na to, byśmy byli chichoczącymi idiotami, który odzyskują powagę jedynie w konsumerycznej liturgii użycia.
 
Na koniec zamiast nadziei, trochę optymistycznego realizmu. Osobiście cieszę się z dokonań nowoczesności i uważam, za wielką wartość fakt, że większość ludzi Zachodu – a w przyszłości reszta ludzkości – może żyć w dobrobycie, choćby za ceną cywilizacyjnych stresów. Fakt, że wielu z nas zamiast życia nakierowanego na dobro i mądrość wybiera konsumeryczny hedonizm i chichoczącą bezmyślność albo apatyczną frustrację wykluczonych trzeba przyjąć z pokorą: tacy też jesteśmy. Wielu z nas też po prostu nie ma potencjału, by choćby zamarzyć o życiu, w którym wybieralibyśmy w sposób wolny odpowiadający nam styl i etos egzystencji. Póki pozostajemy ludźmi, możemy jednak próbować odkrywać dobro jako wpisane w naszych sercach pragnienie życia miłością w harmonii z całym wszechświatem i bycia darem dla siebie nawzajem. Najskromniejszy z nas może pragnąć być dobrym człowiekiem i w swym pragnieniu nie będzie samotny, choćby miał zmagać się z wszechobecną kulturą konsumerycznego ogłupiania.
 
Na pewno jest rzeczą smutną, a dla osób wrażliwych po prostu tragiczną upadek duchowy i moralny w epoce późnej nowoczesności. Upadek rozumiany w specyficznym sensie: jako wielkie niewykorzystanie szans, jakie daje względny dobrobyt materialny, bezpieczeństwo, technologia i pokój. Społeczny klimat nachalnego, wręcz obsesyjnie narcystycznego egoizmu, brak jakiejś zasadniczej powagi w odniesieniu do spraw człowieka, poza tym, co konieczne i przyziemne, samozadowolony cynizm ludzi sukcesu lub resentymentalna frustracja nieudaczników, nie sprzyja osobistym pragnieniom życia w dobru, pięknie i mądrości. Wahamy się pomiędzy pogardą dla takiego świata, całkowitym poddaniem się a ucieczką w krainę fantazji. Mieliśmy okazję zbudować prawdziwe królestwo wolności, a stworzyliśmy neofeudalną globalną wioskę narcyzów i frustratów, pogrążonych w hedonistycznej gorączce i beznadziejnej apatii.
 
Wybór dobra jako ideału życia był, jest i pozostanie wyborem heroicznym. Nie uda nam się tego oswoić i jakoś zmiękczyć. Jeśli ktoś uważa, że heroizm, jako postawa poświęcenia i stawiania sobie dużych wymagań jest w XXI wieku anachronicznym reliktem, ma prawo tak myśleć, choć jest to błąd. Dla tych jednak, dla których życie bez podążania drogą dobra i mądrości, byłoby jałowym bezsensem i woleliby raczej zginąć marnie, niż żyć bez tych nadziei, jest to jedyny możliwy życiowy wybór.

Moje blogi na YouTube
 

 

Komentarze

  1. artaharon

    Lekki Kobalcik

     Po prawej stronie błękitnego ramienia krzyż na drzwiach z każdym kadrem odsłania się coraz bardziej. Światła w drzwiach przybywa.
    W tle jak drabina Jakubkowa wznosi się wierza z książkami .

    Ta trzecia odsłona ukazuje już trzeci jej poziom – trzeci szczebel owej "drabiny" za naszymi  plecami – trzecią półeczkę – Sceno – grafi.  
    Coś minęło , coś jest za Nami . Tylko od czasu do czasu spoglądamy za siebie by zmierzyć temperaturę swej miłości termometrem , który ktoś powiesił na poziomie naszej głowy w chwili znużenia dobrem.

     

    Ps. I słowa pewnej piosenki  
     

     

    http://kingsize.wrzuta.pl/audio/73ZJUhuI6lh/

     

    pozdrawia 

     

     
    Odpowiedz
  2. Malgorzata

    Wybór dobra jako ideału życia

    Znam z własnego doświadczenia taką sytuację: mogę spojrzeć spokojnie w lusterko, w swoim sumieniu wiem, że jestem lepsza niż opinie na mój temat, nie robię nic szczególnie złego (w nomenklaturze katolickiej: nie mam grzechów ciężkich), a nawet zdarzają mi się jakieś drobne bezinteresowne odruchy, które można by nazwać dobrymi uczynkami. Długo wydawało mi się, że to zupełnie wystarcza. 

    Z perspektywy czasu i kilku nowych doświadczeń mogę powiedzieć, że taka postawa wystarcza do przetrwania, ale nie powoduje, że patrzy się w przyszłość z nadzieją. Na co nadzieja? Na to, że znowu minie kolejny nijaki dzień bez wzlotów i upadków, gdy nie przyjdzie mi nawet do głowy, żeby robić coś lepiej niż dotychczas – bo po co?

    Masz rację, Andrzeju, że wybór dobra jako ideału życia jest wyborem heroicznym. Dodałabym, że czasami dopiero sytuacja wymagającej heroizmu, a w każdym razie dużej odwagi pozwala zrozumieć, co to w ogóle znaczy żyć w imię dobra czy świętości. Gdy ktoś odrzuca kilka łatwiejszych rozwiązań, a wybiera najtrudniejsze, można co najmniej podejrzewać, że motywem takiego postępowania jest ideał dobra.

     
    Odpowiedz
  3. zibik

    Wiara i nadzieja !

    "Z perspektywy czasu i kilku nowych doświadczeń mogę powiedzieć, że taka postawa wystarcza do przetrwania, ale nie powoduje, że patrzy się w przyszłość z nadzieją. Na co nadzieja?"

    Ponoć są na świecie nie tylko osoby, lecz narody wyzute z wiary i nadzieji, które są potrzebne, a nawet konieczne w codziennym życiu osoby, rodziny, także w normalnej (właściwej) działalności ludzi, oraz w poprawnym tworzeniu i funkcjonowaniu struktur państwowych.

    "Albowiem łaską zbawieni jesteście przez wiarę i to nie z was : Boży to dar ; nie z uczynków, aby się kto nie chlubił" (Ef2, 8-9)

    W minionym okresie pontyfikatu JP II społeczeństwa i narody w świecie, także Polacy mieli zdecydowanie większą wiarę i nadzieję na istotne i pilne przemiany, a teraz mamy specjalny kryzys…..

    Ideałem życia – doczesnego bytowania katolika i chrześcijanina chyba nie jest tylko wybór dobra, lecz urzeczywistnianie Jego człowieczeństwa tj. naśladowanie Jezusa Chrystusa.

    Kto żyje światowym stylem – służy Mamonie, ulega pokusie złego i spełnia tylko pragnienia (zachcianki) ciała, a nie służy wiernie Panu Bogu i nie spełnia pragnienia i potrzeby ducha – jest martwy w uczynkach i zaniedbaniach  (grzechach). 

    Zamiast wolnym być można stać się dowolnym.

    Szczęść Boże !

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code