Zabić Boga w sobie

 
Rozważanie na Sobotę V Tygodnia Wielkiego Postu, C1
 

                                                                    Tego więc dnia postanowili Go zabić.                                                                               J 11, 53

Wierzysz w Boga Ojca wszechmogącego, który stworzył niebo i ziemię, a także ciebie. Wierzysz, że dla ciebie Jezus umarł i zmartwychwstał, że jesteś umiłowanym dzieckiem Bożym, że w Eucharystii spotykasz Jezusa i przyjmujesz Go do swojego serca… Świetnie! A teraz zapomnijmy na chwilę o tych katechizmowych formułkach i porozmawiajmy zwyczajnie.

– Za co najbardziej siebie lubisz?

– Trudne pytanie. Chyba w ogóle siebie nie lubię. No bo gdyby się tak głębiej zastanowić, to właściwie nie mam za co siebie lubić. Dno kompletne. Kawałek zgniłej szmaty, Niereformowalny recydywista w najróżniejszych kategoriach przewinień. Nieudacznik, w dodatku z chorymi ambicjami.

– A może jest coś takiego, za co inni mogą cię lubić czy cenić?

– Niektórzy chcą dzięki mnie coś załatwić, inni potrzebują mojej kasy… Ale chyba trudno ze mną wytrzymać. Nie potrafię budować trwałych relacji. Nie umiem nikogo pokochać, a przyjaźnie traktuję raczej instrumentalnie i bez większych nadziei, że będą trwałe.

– Jak oceniasz swoje życie? Czy uważasz je za udane?

– Nie, uważam je raczej za pasmo porażek i różnych niezrealizowanych zamierzeń.

– O czym marzysz?

– Już dawno nie marzę. Tylko idioci miewają marzenia. Mnie wystarczy poczucie, że kontroluję sytuację.

 

Nie da się ukryć, że masz bardzo sprecyzowany własny obraz. Czerń dominuje. Chociaż gdyby się bliżej przypatrzeć, to są tu i ówdzie jakieś odcienie szarości… Ale ty pewnie nie chcesz, żeby tę szarość odnajdywać. Mroczno, podle, grzesznie i w ogóle beznadziejnie. I niech się inni przestaną czepiać, że masz się zmieniać, doskonalić, stawiać sobie coraz wyżej poprzeczkę. Niech inni się rozwijają. Ty swoje zrobiłeś/zrobiłaś i wiesz już na pewno, że wyżej nie podskoczysz.

Ten autoportret to twoja gwarancja bezpieczeństwa. Nie pozwolisz go sobie odebrać. Z dnia na dzień budujesz coraz wyższe warowne mury, aby żaden zabłąkany słoneczny promień nie wtargnął przypadkiem do twojego wnętrza. Nie chcesz niespodzianek w swoim uporządkowanym świecie. Nie chcesz, aby cokolwiek zakłóciło ci kontemplowanie ran zadanych przez życie i win, których nie potrafisz sobie odpuścić.

Jak to wygląda z boku? Powiem ci szczerze: to po prostu obóz koncentracyjny, w którym zamykasz się bezlitośnie. Dawno już nie pamiętasz, co oznacza wolność. Ubierasz się stosownie do sytuacji i mówisz dokładnie to, co w danym momencie należy powiedzieć. Podobnej poprawności wymagasz od innych w głębokim przekonaniu, że tylko ty naprawdę wiesz, co jest dla nich dobre. Umiejętność introspekcji służy ci tylko po to, aby utwierdzać się coraz głębiej w niezadowoleniu z siebie. To, co nazywasz swoją empatią, stanowi w gruncie rzeczy elegancką zasłonę przekonania o własnej nieomylności i sprytny sposób, aby odgrodzić się od prawdziwych odczuć innych ludzi.

Gdzie jest w tym wszystkim Bóg? Mówisz, że stworzył niebo i ziemię, umarł i zmartwychwstał, przyjdzie sądzić żywych i umarłych… Ale gdzie jest Bóg w twoim życiu, w twojej codzienności? Wiem, wiem, odmawiasz pacierz i bywasz na nabożeństwach, może nawet kilka razy w tygodniu. Ale postawmy sprawę inaczej: Po co ci Bóg w twoim świecie? Co mógłby do niego wnieść? Co mógłby w nim zmienić? Nie, nie chcesz Boga, który by cokolwiek zmieniał.

Nie chcesz nikogo, kto wtrącałby się w twoje sprawy, a zwłaszcza kogoś, kto jak mówią, jest nieskończenie potężniejszy od wszystkich nachalnych ludzi, którzy usiłują tak czy inaczej wdzierać się do twojego życia. Nie potrzebujesz natchnień, podpowiedzi, oczekiwań, choćby nawet pochodziły od Boga. Nie pozwolisz, by ktokolwiek zmieniał twój obraz rzeczywistości, prowadził cię w nieprzewidziane miejsca, zmuszał do zmiany przyzwyczajeń.

Mówisz, że przyjmujesz Boga do swojego serca. Ale przecież tam nie ma miejsca dla takiego gościa albo mówiąc ściślej w tym przypadku: intruza. Zagłodzisz Go brakiem wdzięczności. Zrobisz wszystko, aby zadusił się w ciężkiej atmosferze twoich samoograniczeń. Codziennie będziesz Go rozstrzeliwać złymi spojrzeniami, gdy tylko dostrzeżesz Jego wyzywający ślad w twarzy innego człowieka. Postarasz się wreszcie, aby zawisł na krzyżu, który okazał się zbyt ciężki dla twoich pleców.

Sam/a przecież jesteś sobie Bogiem i nie będziesz miał/a cudzych bogów przed sobą.

eucharystia3.jpg

Rekolekcje Wielkopostne 2013

Rozważania Niedzielne

 

Komentarze

  1. wykeljol

    czarno

    dlaczego tak czarno? Kto taki jest w pobliżu? Słyszłam o takich ludziach, nieraz bliscy mi mówą, że takich spotkali, ale mnie się nie przytrafiaja, w każdym razie nie n a stałe. Moze przelotnie, może nawet stoję obok nich w kosciele- to pewnie ci, co na znak pokoju nie podejmują wyciągnietej ręki, nie oddają usmiechu i cały czas zachowują ponurą powagę. Może ci, którzy tak nieskazitelnie  umieją dobrać strój do okazji i zawsze wiedza, co wypada, a co nie. Całe życie podziwiałam tę umiejętnośc i nigdy nie udało mi sie jej osiągnąć. Ale rzeczywiście, ci co osiągneli wydają się smutni.

    Myślę,że pod maską zamknięcia i pogardy, są to bardzo nieszczęśliwi, bardzo zamknięci i pełni lęków , ogromnych lęków ludzie. Może są przekonani, że żywy Bóg odbierze im coś? Że poprzestawia im życie a oni nie potrafią przewidziec jak i strasznie się tego boją? Czasem są bardzo dzielni, i wytrwali, gdziez mi ,pochwiscielowi do nich. Ale pancerz nie do przebicia(nie do przebicia?) okrywa ich skostniałe ego…a może nikt ich nigdy nie kochał? Może nie spotkali kogoś, komu mogli zaufac, ? Może mieli rodziców perfekcjionistów i nieufnych racjonalistów? Moze właśnie ich trzeba kochac najbardziej? Przedrzec się do tych serc zatrzasniętych , zabezpieczonych specjalnymi zamkami- czułoscią i miłoscia? Jesli nie rozpoznaję siebie w owym TY w tym rozważaniu,  to napewno dotyczy mnie relacja z owym Ty, dotyczy mnie zobowiazanie dawania świadectwa i trudu okazywania temu TY miłości…"i naucz nas dzielić się radoscią ze wszystkimi"- kończymy modlitwę nad jedzeniem. Może własnie -radoscią? Ale ostrożnie, bo pod tą nieczułą maską może skrywac się straszna trauma i cierpienie o jakim nic nie wiemy i nasza zbyt nachalna i niewczesna radośc może tylko obudzic ból i głuchą niechęć. Panie, naucz nas kochac tych, którzy zamykają się na miłość!

     
    Odpowiedz
  2. Malgorzata

    @Jola

    Na początek uwaga formalna: moje rozważanie jest bliższe gatunkowo solliloquium, niż opowieści typu harlequin. I to powinno wystarczyć jako odpowiedź na dociekliwe pytanie: kto taki jest w pobliżu?

    Powyższe wyjaśnienie powinno również stanowić zachętę, aby jednak uważniej przyjrzeć się samemu sobie. Obraz jest oczywiście przerysowany, ale wydaje mi się, że mimo wszystko dotyczy w jakimś stopniu każdego. Któż z nas, ludzi potrafi przyjąć Bożą miłość w jej całkowitej pełni? Któż z nas potrafi bezbłędnie rozpoznawać i akceptować miłość innych ludzi?

    Niewątpliwie okoliczności zewnętrzne czy nawet pewne genetyczne uwarunkowania powodują nasilenie opisanych przeze mnie postaw i stanów ducha. Dodam, że kulturowy klimat współczesności również takim postawom sprzyja. Żaden z tych czynników jednak nie determinuje bezwarunkowo. I w tym nasza chrześcijańska nadzieja na osobiste nawrócenie…, na wyjście ze swoich lepiej lub gorzej strzeżonych obozów koncentracyjnych…

     

     
    Odpowiedz
  3. beszad

    Pytanie “dlaczego tak

    Pytanie "dlaczego tak czarno" mimowolnie rodzi się w człowieku, gdy czyta ten tekst i próbuje w nim odnaleźć otaczających ludzi. Nawet najwięksi narzekacze mają się jednak całkiem dobrze i bynajmniej tak głębokiej "czerni" zdają się nie przejawiać. A jednak gdyby była możliwość zajrzeć do ich serca w chwilach szczerego podsumowania życia, chyba mielibyśmy okazję wejść w najgłębszą czerń. Dlaczego tak sądzę? Bo jestem jednym z nich – tych, którzy wyrażają zadowolenie z życia, cieszą się, czasem ponarzekają, ale w chwilach szczerego zaglądania do lustra własnego sumienia, odkrywają z przerażeniem ciemną studnię. Myślę, że do tej studni właśnie mogliśmy, dzięki rozważaniom Małgosi, wspólnie zajrzeć. Studni, która zionie czarną pustką grzechu – nijakości, egoizmu, zaśpeienia w zmysłach i materii…

    Napisałaś, Jolu, że ci ludzie "pod maską zamknięcia i pogardy, są bardzo nieszczęśliwi, bardzo zamknięci i pełni lęków" – to własnie ta ich studnia. Dziś przy śniadaniu rozmawialiśmy z dziećmi o śmierci. Przypomniały mi się m. in. książki opisujące relacje śmierci klinicznych. Jedno, co w nich uderza, to nie tylko radość ze spotkania ze świetlistą Osobą, ale również coś bardzo znamiennego: żadna z tych osób nie opisywała z tamtego "wymiaru" poczucia lęku – zamieniony on został w rodzaj żalu, że czegoś się za życia nie zrobiło, coś zrobiło się źle. Żal ten jednak staje się nieodłącznym składnikiem Nadziei, bo przywołuje w człowieku pragnienie naprawy tego, co złe – naprawy nie z lęku, ale z miłości. To właśnie ów żal skłaniał tych prawie już umarłych ludzi do powrotu w wymiar doczesny, choć najchętniej zostaliby po tamtej stronie…

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code