Wymiatanie z Kościoła

Taki wątek pojawił się niedawno na jednym z forów, jakie czytam. Pod zarzutami tam opisanymi, podpisałem się wszystkimi czterema łapami. Że są tacy… niezłomni katolicy, którzy na drobną choćby wzmiankę o niemożności pogodzenia się (choćby tymczasowo) z jakąś, nawet nie prawdą wiary, nawet nie przykazaniem, ale wymaganiem Kościoła, reagują alregicznie: to wypisz się, złóż apostazję, nie jesteś katolikiem skoro…

A mowa była o ludziach poszukujących. Choćby takich jak ja; może właśnie dlatego tak dotknął mnie ten temat. Nie o tych, którzy mają wszystko w nosie i właściwie żyją po swojemu, pragnąc jedynie żeby Kościół albo się do nich dostosował, a jak nie do przynajmniej dał im spokój. Pisała to osoba, która (sądzę, że podobnie jak ja) nadal walczy o swoje miejsce w Kościele. Nie walczy z dekalogiem, ale z własnym sumieniem, z własnym życiem. Uznając na pewnym etapie, że nie dorasta, nie daje rady, ale pragnie pozostać we wspólnocie, choćby gdzieś na obrzeżach, z boku. Nie porzucając wiary czy Kościoła, akceptując ograniczenia chociażby w niemożności przystępowania do sakramentu pojednania. Jednak być na tej mszy, choćby Słowem się karmić, skoro Chleba niegodny…

Tymczasem zamiast wsparcia od bliźnich będących zapewne w bliższej łączności z Bogiem, zamiast wsparcia i pomocy, otrzymujemy często wyproszenie za drzwi (w mniej lub bardziej wybrednej formie), względnie bezlitośnie wypunktowaną litanię naszych grzechów. Jakbyśmy sami nad nimi nie boleli… Doprawdy, w niektórych katolickich kręgach przychylniej traktuje się tych, co zdecydowanie odeszli, ateistów czy innowierców, niż takich jak my. Dlaczego?

I tak wylewając własne żale w cudzym wątku, nagle zostałem rzucony na kolana postem, o jakim przestałem już marzyć. Postem wyrażającym – jak dla mnie – najbardziej chrześcijańską postawę pokory i miłości jaką byłbym w stanie sobie wyobrazić. Brzmiało to tak:

Wiesz Liam, to jest chyba problem "starszego brata". Ktos, kto nie przezyl tego, co mlodszy brat na wygnaniu, uwaza, ze ma prawo(?) do wyrazania pogladow na temat moralnosci i praw tych, ktorzy nie mieli tyle szczescia co on, albo mieli wiecej odwagi, zeby wyprobowac wlasne sciezki. Jak wiemy z Ewangelii, ojciec nie odrzucil zadnego z synow, ale starszemu przypomnial, ze nie chodzi o to kto ma racje, ale o milosc.

Dlatego to "wyrzucanie" z Kosciola jest praktycznie grzechem "starszych braci", ktorzy nie potkneli sie w zyciu az tak bardzo widzialnie, zeby zauwazyc, ze zyjac w zgodzie z przepisami nie zachowali najwazniejszego przykazania.
I dobrze ze sa ci "mlodsi bracia", ktorzy o tym przypominaja. Chocby dlatego powinni w Kosciele pozostac.

Od razu cieplej mi się na sercu zrobiło. Choć autorkę ceniłem od pierwszych postów jakie przeczytałem, czasem się zgadzałem, czasem nie, ale zawsze miałem do niej wielki szacunek. Po powyższym tekście zabrakło mi języka w gębie. Powiem tylko, że gdyby więcej takiego chrześcijaństwa było w katolicyzmie, to ja bym był najszczęśliwszym człowiekiem świata. Grzesznikiem być może dalej. Ale grzesznikiem wiedzącym, że jest akceptowany, mimo swoich słabości, nie zostawiony bez pomocy, nie odtrącony

Czułbym się zaszczycony, gdyby kiedyś ta dama pozwoliła mi nazwać się swym przyjacielem. I do niej – i takich jak ona, jeśli byłoby ich więcej – zwracałbym się o poradę w swoich duchowych rozterkach. Z całą pewnością nie do tych, którzy na każdym kroku usiłują wypominać mi moje rzeczywiste lub "domyślone" grzechy w celu nawrócenia…

Takiego chrześcijaństwa nam trzeba. Takie chrześcijaństwo trzeba nagłaśniać w mediach, pokazywać w telewizji, pisać i nauczać. Bo tu jest Chrystus: w zrozumieniu serca, a nie kanonów prawa kościelnego.

Wielkie Bóg zapłać za te słowa. Oby ogrzały wielu, tak jak uradowały mnie.

 

Komentarze

  1. Kazimierz

    Liam

    Dla mnie Kościół, to wspólnota ludzi wspierająca się razem, ludzi, którzy sami wiedząc o swoich ułomnościach, grzesznych postawach jednak wspirerają się na wzajem po to aby wzrastać w Bogu, aby każdy doszedł do swojego powołania, do wypełniania woli Boga w swoim życiu.

    Rozwód o którym piszesz, a których w Polsce jest teraz już około 25% wśród małżeństw zawartych (co czwarte się rozpadnie i ta liczba wzrasta z roku na rok), rozwodzi się lub żyje w separacji – to jest rocznie około 70 tysięcy, co daje 140 tyś osób. 10 lat to 1 milion 400 tyś ludzi, to wielka liczba. (http://www.rozwod.pl/6-statystyki-rozwodow/statystyka-rozwodow-2008)  Nie można tu mówić o marginesie osób rozwodzących się, ale o wielkim kryzysie instancji małżeństwa. Jak dodamy do tego pary życjące bez ślubu, to mamy obraz wspólczesnego małżeństwa i poszanowania go, wierności, stałości.

    Dlaczego tak jest, wszak żyjemy w katolickim kraju? Czy powinno być inaczej? Zapewne, ale jak to zrobić?

    Moja koncepcja małżeństwa jest  inna niż obligatoryjne, bo zaczyna się od odrodzenia człowieka z Ducha Bożego, jeśli to nastąpi – nie rytualnie, nie poprzez tradycyjne obrzędy, ale faktyczne spotkanie z Bogiem zaowocuje odrodzeniem, człowiek będzie szukał tego co Boże, będzie szukał tej osoby, która jest z od Boga dla niego, a taki związek ma możliwość o wiele większą trwałości, niż kiedy sami na podstawie własnych emocji, własnej kalkulacji jesteśmy w stanie wymysleć. Co Bóg złączy, człowiek nich nie rozłancza, jest nade wszystko prawdą – co Bóg – a nie co ja.

    Jest ogromne pole duszpasterstwa osobom rozwiedzionym, którym często zabrania się wielu rzeczy (byłem w podobnej sytuacji), ale Jezus nie jest często taki jak ci, co nam zakazują, nakazują, ale dla Niego jesteśmy dalej ludźmi za których życie oddał. Jego miłość nie kończy się wrwz z rozwodem, ale trwa i prowadzi nas ku rozwiązaniu tej kwestii, nade wszystko w naszym sercu.

    Jest wiele artykułów nt. rozwodu i powtórnego małżeństwa, jednym z najlepszych, które polecam innym jest – http://www.k5n.baptist.poznan.pl/artykuly/Rozwod.pdf – zachęcam cię do przeczytania i podyskutowania, jeśli chcesz ze mną w tej tematyce. Pisał go pastor baptystyczny, ale może warto jednak ..

    Pozdrawiam Kazik J

     

     
    Odpowiedz
  2. zofia

    twardy rdzeń i elastyczne ciało

     

    Moja internetowa znajoma, w reakcji na moje żale i wątpliwości wywołane śmiercią kogoś bliskiego, niepogodzonego z Bogiem (przynajmnie nie w majestacie Kościoła), opowiedziała mi historię, rodem z Karmelu, jakoby każdego człowieka Bóg po śmierci pytał – czy Mnie kochasz? Nawet jeżeli usłyszy odpowiedź negatywną zadaje kolejne pytanie – czy pozwolisz żebym Ja ciebie kochał?
     
    Historyjka? Może, ale rozjaśnia mroki naszych (za)ciasnych serc… Podobnie jak interpretacja twojej znajomej znanego tekstu o synu marnotrawnym.
     
    A z takim „wymiataniem z Kościoła” o jakim piszesz trafnie, moim zdaniem, rozprawia się Halik. Fragment z Cierpliwości wobec Boga poniżej:
     
    "Zacheusze zazwyczaj (…) zajmują miejsce na obrzeżach widzialnego Kościoła. Ale właśnie te obrzeża nie tylko dla Zacheuszów ale i dla samego Kościoła są niezmiernie ważne! Kościół bowiem bez tych obrzeży, nie byłby Kościołem lecz sektą. Jedną z podstawowych różnic między Kościołem a sekta jest to, że sekta – a nie Kościół ogranicza się do twardego rdzenia złożonego z absolutnie wyrazistych członków i w takim typie swoich członków widzi ideał. Kościoły są starsze, mądrzejsze, bardziej doświadczone i bardziej wielkoduszne: wiedzą, że oprócz twardego rdzenia, kręgosłupa, potrzebują też trochę bardziej elastycznego ciała (…)"
     
    Pozdrawiam serdecznie.

     

     
    Odpowiedz
  3. art

    A mnie właśnie wymiotło

    Gdy odwalę kitę

    http://www.youtube.com/watch?v=Kx663Ld6xF4&feature=player_embedded

    Gdy czarne papierowe buty rano już ubiorę,
    A stara zyska pewność, że mi szychta wisi kalafiorem,
    to wyjdzie długi pochód mych żałobnych gości
    na Śląską Ostrawę po Sikorowym moście

    Gdy odwalę kitę
    To będzie w pytę.
    Cudnie, fajnie i w pytę,
    gdy definitywnie odwalę kitę

    A że wszyscy mi są bliscy, to niech dzisiaj się uraczą,
    niechaj rżnie muzyka, wino płynie, moje baby płaczą.
    I tak jak w robocie nie dawałem ciała –
    chcę, by moja stypa była jak ta lala,

    Niech będzie w pytę
    Cudna, fajna i w pytę,
    gdy definitywnie odwalę kitę.

    Co niektórych zwali w niezłej chwili, niech ja skonam,
    wie coś o tym kochanica, tego, co był zszedł, Macdona.
    Więc jeśli miałbym wybrać – w łóżku czy też w klubie –
    niech mnie trafi w trakcie tego, co tak lubię

    To będzie w pytę
    Cudnie, fajnie i w pytę,
    gdy definitywnie odwalę kitę.

    Jedną mam wątpliwość – zabrać Żywca czy Red Bulla,
    żeby tam na górze nie wyjść na jakiegoś ciula.
    Ja w każdym razie biorę piersiówkę starej starki,
    bo starka nie zaszkodzi, gdy się nie przebiera miarki

    To będzie w pytę …

    Wiem, że Cię nie ma, Boże, ale w końcu gdybyś był tak
    Daj mnie tam, gdzie dawno siedzi stary Lojza Miltag.
    Z Lojzą razem w budzie u Orłowej, potem zaś na dole
    fedrując w mozole, tu też daj nam wspólną dolę

    To będzie w pytę …

    Gdy czarne papierowe buty rano już ubiorę,
    a stara zyska pewność, że mi szychta wisi kalafiorem –
    wszystkie moje plany tak niewiele znaczą.
    W sumie było nieźle, ludzie mi wybaczą

    Gdy odwalę kitę.
    Cudnie, fajnie i w pytę,
    gdy definitywnie odwalę kitę.
     

    (Tłumaczenie wolne z języka Czeskiego na polski moja sistra hanusz. ) 

     

    aharon 

     
    Odpowiedz
  4. zofia

    jesteście w Kościele

     

    „Nie sądzę, żeby życzliwe zainteresowanie się losem par niesakramentalnych oraz ich rodzin usypiało tych ludzi, rozgrzeszało ich, prowadząc do wniosku, że wszystko jest w porządku. Człowiek potrafi przyjąć trudną prawdę i nawet pewne sankcje, jeśli się je podaje z zatroskaniem i życzliwością. Niczego nie trzeba zamazywać, zakłamywać, rozcieńczać, żeby było łatwiejsze do przyjęcia”

    http://info.wiara.pl/doc/626016.Pogrzeb-Paciuszkiewicza-duszpasterza-par-niesakramentalnych

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code