Wędrówką życie jest …

 
Rozważanie rekolekcyjne na czwartek V Tygodnia Okresu Wielkiego Postu
 
 

Potem Bóg rzekł do Abrahama: "Ty zaś, a po tobie twoje potomstwo przez wszystkie pokolenia, zachowujcie przymierze ze Mną”. (Rdz 17,9)

Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Zanim Abraham stał się, JA JESTEM". Porwali więc kamienie, aby je rzucić na Niego. Jezus jednak ukrył się i wyszedł ze świątyni.(J 8,58-59)

 

Święci zachęcają wierzących naszych czasów,

aby nie cofali się w obliczu trudności,

jakie stawia przed nimi wierność wymogom wiary.

— Jan Paweł II (Karol Wojtyła)

 

Link muzyczny: Wędrówką jedną życie jest człowieka, Stare Dobre Małżeństwo SDM – Wędrówką jedną życie jest człowieka

Promocja świętości jaka odbywa się ostatnimi czasy w katolickich mediach nieco mnie zastanawia. Z jednej strony mamy potoczne pojęcie „świętego” jako osoby wzorowo wypełniającej Boże zamysły i przykazania, osoby super silnej duchem, niezwyciężonej w walce ze złem i słabością. Taki pogląd na świętość sprawia, że przeciętny katolik (czy szerzej – chrześcijanin) chyba nie bardzo ma ochotę być święty. Ani wypić, ani zapalić, ani pofolgować sobie nie wypada, ani poplotkować przy kawce, ani oszukać na podatkach, no i zapomnieć trzeba o grzeszkach w relacjach międzyludzkich – krótko mówiąc, za trudne to albo generalnie mało interesujące takie bycie świętym. Zaraz człowiek kombinować zaczyna, a może najpierw poszaleć, wyszumieć się, a potem może jeszcze zdążymy na ten kurs do nieba?

Z drugiej strony promocja świętości przybliża sylwetki osób wyniesionych na ołtarze, dzięki czemu okazuje się, że święci kiedyś wcale tacy święci nie byli. Że świętość w wykonaniu człowieka to raczej sposób życia i styl walki niż jakaś nadprzyrodzona właściwość czy cecha charakteru. Jak się tak przypatrzeć z bliska świętym, ich życiorysom i rozterkom, które często zostawiali w formie zapisków – droga do świętości wcale nie była pozbawiona błędów, słabości i grzeszków czy nawet grzechów większego kalibru.

Czym zatem jest świętość i dlaczego Bóg nas wzywa do takiej postawy: Świętymi bądźcie, bo Ja jestem święty. Przecież nikt z nas, nie oszukujmy się, nigdy nie dorówna świętością Stwórcy. Nikt nigdy nie będzie tak święty jak On. A mimo to Bóg wysyła do człowieka taką informację, zaproszenie, żądanie, prośbę? Jak to zrobić i jak rozumieć tego typu wezwanie?

Pamiętam siebie, kiedy miałam naście lat. Ileż błędów i słabości towarzyszyło mojemu wesołemu życiu duchowemu. Zero trosk, obowiązków, powinności. Bo cóż to za obowiązek i cóż to za wysiłek: co tydzień msza, co miesiąc spowiedź? Co to za wysiłek: być dobrą uczennicą, w miarę grzeczną córką, sympatyczną koleżanką, serdeczną przyjaciółką, fajną dziewczyną jakiegoś fajnego chłopaka? Każde rekolekcje traktowałam jako wydarzenie towarzyskie, rodzaj imprezki, na której można się nieźle zabawić i czegoś nowego doświadczyć. To były duchowe ekscesy, które nawet opisywałam w pamiętniku – spowiedziowe fajerwerki, młodzieżowe duszpasterstwo, a w nim oprócz dyskoteki – wielkopostne czuwania do rana, służba w harcerskim mundurze w okolicach kościoła, pielgrzymki, i inne formy religijnego spędzania czasu z porządnymi i mniej porządnymi katolikami. Jakie to wszystko było proste, zabawne, ekscytujące. Intencje były proste – być w porządku. To cała filozofia mojego życia w przedszkolu, w podstawówce i potem w Ogólniaku. Nie zawsze się udawało, wiadomo, temperament przeszkadzał w zachowaniu zgody z ideałem p.t. „ja jestem wporzo”. Na szczęście coś pękło w moim pięknym spokojnym życiu około 17go roku na tym łez padole. Okazało się, że potrafię kochać. Straszliwe przeżycie. Odkąd naprawdę kogoś pokochałam po raz pierwszy – „bycie w porządku” przestało być proste, zabawne i ekscytujące. Od tego zaczęło się dojrzewanie i moja bardzo świadoma droga ku Bogu.

slonce.jpg

Świętość na drodze miłości, na drodze ku Bogu który jest Miłością oznacza dla mnie przede wszystkim walkę. Walkę o to, co gdzieś tam na dnie serca wszyscy mamy wyryte na wieki, ale czego bardzo często nie potrafimy odczytać. Bo – niestety, taka prawda, wolimy tego nie wiedzieć, przywalić stosem niepotrzebnych spraw życiowych, zagadnień ważniejszych. Walka o świętość to walka o to małe pomieszczenie naszej duszy, w którym Bóg zapisał trwale kim jesteśmy. Jeśli to będzie widoczne i cały czas na pierwszym miejscu, nie zgubimy kierunku, w jakim popycha nas zew powołania.

Zanim to jednak nastąpi – trzeba odkryć drogę do swojej osobistej świętości. I prosić: Boże, pokaż mi drogę.

Link muzyczny: Moje wędrowanie, M. Szcześniak Mietek Szcześniak – Moje Wędrowanie

Abram, człowiek koczownik, pewnego pięknego dnia w swoim pięknym, pięknie i przewidywalnie zapowiadającym się życiu usłyszał GŁOS. Abram był zakorzeniony w pewnej tradycji, miał perspektywę posiadania swego miejsca na ziemi, odziedziczenia majątku po swoich przodkach, możliwość zapewnienia swej rodzinie dobrobytu. I nagle w tym wszystkim, co sobie zapewne długo wcześniej układał i koordynował, słyszy: „Zostaw to wszystko i chodź za mną”. Abram zapewne chciałby wiedzieć: gdzie, jak, za co, kiedy? Głos odpowiedział: „Idź za MNĄ w nieznane”. Słyszał potem, że inaczej się teraz nazywa, i jakieś enigmatyczne obietnice o pokoleniach, potomstwu, ziemi obiecanej. I latami całymi szedł dzielny Abraham, bezdzietny, bezdomny – mając tylko zaufanie. Co za frajer, idzie za pustymi obietnicami, daje się wykorzystać, nie ma z tego nic!

Tymczasem my, potomkowie Abrahama, jego duchowe potomstwo – dziś powinniśmy być wdzięczni. On miał wiarę i zaufanie, nic więcej. Dzięki temu dziś ja mogę pisać o chrześcijaństwie, Wy możecie czytać. Także nas żyjących w XX i XXI w. – Żydów i chrześcijan, i można śmiało rzec, że muzułmanów też, Bóg obiecał Abrahamowi: potomstwo liczne jak gwiazdy na niebie, potomstwo wierzących ludzi, rodzących się także w następnych pokoleniach. Jego imię zapisane jest nie tylko w Biblii, ale też w Torze i w Koranie. Dlatego o Abrahamie mówi się, że jest Ojcem Wiary. To on pierwszy odważył się podjąć WĘDRÓWKĘ. I to my, pokolenie następne, jesteśmy zobowiązani podejmować ją na nowo: zachować Przymierze z Bogiem.

Dla mnie wędrówka Abrahama to potwornie mocne doświadczenie – usłyszeć GŁOS, i nie wiedząc kim jest Ten Kto Mówi, ufając po prostu mocy Tego Głosu – zostawić wszystko, przekonać swoją rodzinę do zaufania czemuś Nieznanemu i opuścić rodzinne strony, by wyjść naprzeciw przyszłości, w której drogowskazem jest tylko i wyłącznie Mówiący Niewidzialny. Każdy człowiek w którymś momencie swej egzystencji przeżywa takie spotkanie. Zaproszenie do podróży, w której najcenniejszą kartą jest ufność. Trudna sprawa w XXI w.

Słyszeć zew – duchowy zew, czuć jakiś nieznany pociąg do czegoś większego ode mnie, czego nie znam, coś silnego, mocnego i wiedzieć, że to nie jest zwykłe pożądanie, szaleństwo jednej chwili. Wiedzieć, że jeśli podąży się za tym silnym odczuciem, wejdzie się na drogę swego powołania. I mimo to – nie iść. To typowe dla człowieka XXI w. Wiele osób nie idzie za tym głosem swego serca. Zagłuszamy GŁOS, ignorujemy znaki kierujące go na drogę powołania, staramy się nie myśleć o tym, czego On chce, zwłaszcza jeśli przyjdzie nam do głowy, że to Bóg sam do nas coś woła. Sprzedajemy pewność siebie za gwarancję sukcesu według reguł tego świata, zapominamy o swoim najgłębszym pragnieniu Wielkiego Powrotu, Wielkiej Wędrówki do celu naszego istnienia. Wolimy to co jest znane, bezpieczne, bardziej przewidywalne. Dlaczego tak się dzieje?

Kiedy Jezus tłumaczył, na czym polega łączność Jego nauki z Abrahamem, słuchający go oburzali się. A kiedy powiedział: Zanim Abraham był, JA JESTEM – porwali kamienie i chcieli go zabić.

Jezus użył tu imienia Boga: JA JESTEM. Powiedział im kim jest – odkryli to, usłyszeli, i tak nieprawdopodobne im się to wydało, tak okropne, że uznali to za bluźnierstwo i świętokradczy czyn, który w tamtych czasach i okolicznościach karano śmiercią (np. poprzez ukamienowanie). Uznali, że Jezus przesadził, że nie może tak mówić. Uznali: człowiek podaje się za Boga. Nie uwierzyli, że jest Bogiem. Zignorowali Jego głos, zagłuszyli wezwanie do uznania objawienia i prawdy o tym, jak sprawy się mają. Woleli to, co objawił im ich umysł i wybrali tradycyjne rozumienie tego, kim jest Bóg, Mesjasz, Zbawiciel. Ich wiedza i pobożność, religijność utrwalona w sztywne „zasady gry” nie pozwoliła im pójść za GŁOSEM rozbrzmiewającym: JA JESTEM. Źródłem takich postaw jest przywiązanie się do gotowych rozwiązań i duchowy zastój – brak gotowości do wyruszenia w drogę. Brak odwagi do zerwania z biernością w życiu religijnym. W środku swej duszy, kultywując stare religijne zwyczaje, czasami jesteśmy uwięzieni na zawsze w ciasnym i często nieprawdziwym poglądzie na temat tego Kim Jest Wzywający nas do Drogi.

I co robię Jezus? Niesamowite, ale nie walczy, nie tłumaczy w nieskończoność, nie powala majestatem, nie czyni cudu, który by ich przekonał. On ukrywa się i wychodzi ze świątyni.

UKRYWA SIĘ I WYCHODZI. Głos cichnie, nic nie słychać, a Jego nie widać. Nie można Go znaleźć, odszedł… Nie ma Go w świątyni, trzeba za Nim wyjść, żeby Go poznać, posłuchać. I zrozumieć na czym polega Jego obecność i nauka. Czas powędrować, decyzja należy do Ciebie . [1]

Pozwolę sobie na cytat z repertuaru Siostry Faustyny: „W siódmym roku życia usłyszałam pierwszy raz głos Boży w duszy, czyli zaproszenie do życia doskonalszego, ale nie zawsze byłam posłuszna głosowi łaski. Nie spotkałam się z nikim, kto by mi te rzeczy wyjaśnił. Osiemnasty rok życia, usilna prośba rodziców o pozwolenie wstąpienia do klasztoru; stanowcza odmowa rodziców. Po tej odmowie oddałam się próżności życia, nie zwracając żadnej uwagi na głos łaski, chociaż w niczym zadowolenia nie znajdowała dusza moja. Nieustanne wołanie łaski było dla mnie udręką wielką, jednak starałam się ją zagłuszyć rozrywkami. Unikałam wewnętrznie Boga, ale całą duszą skłaniałam się do stworzeń. Jednak łaska Boża zwyciężyła w mojej duszy.”

Jak widać, nawet współcześni święci przeżywali kryzys jaki przeszli słuchacze Jezusa za Jego ziemskiego życia. A Bóg nadal ukrywa się czasami przed tymi, którzy wciąż i wciąż nie są gotowi na to, by wstać i powędrować. Myślimy, analizujemy, czekamy i mędrkujemy. Sami sobie jesteśmy winni…

03a.jpg

Pamiętam moje pójście na studia teologiczne. Coś we mnie pękło – to był początek drogi. Myślałam, że może to powołanie do zakonu, ale spowiednik kazał najpierw iść na studia. Kazał, nie prosił. Powiedział: pójdziesz na studia teologiczne do Warszawy i tam potwierdzisz swoje powołanie. Nie byłam wtedy zbyt pokorna, nadal zresztą daleko mi do tej cnoty. I pierwszą reakcją na te słowa był śmiech: ja i stolica, hahahaha, za wysokie progi na moje nogi. Ledwo maturę zdałam, a tu mi każą (nie proszą czy proponują, ale każą!!!) iść na uczelnię wyższą i zdawać egzaminy i jeszcze się uczyć. Skandal! Wszyscy mi mówili, że głupio robię idąc na studia teologiczne. Jedni chcieli mnie jako psychologa, inni zachęcali do medycyny albo do studiów artystycznych. Kobieta, wiek XX, teologia raczej w odwrocie i kryzysie – a ja swoje: idę bo mnie tam coś czy Ktoś woła. Poszłam, mimo wszystko, traktując to nie tylko jako posłuszeństwo wobec woli Bożej, ale raczej jako świetny numer i przygodę życia. Dziś – jestem teologiem i to w stopniu doktora. Nie powiem, że było łatwo to osiągnąć i że nie było po drodze zakrętów i rozterek. Ale wiem, że to była droga wybrana dla mnie. Sama bym nie wpadła na to, że mogę nią iść.

Bóg tak właśnie mówi: „chodź za mną”, a nie „czy mógłbyś?”, „wejdziesz tam i zrobisz to”, a nie „czy możesz ewentualnie?” Prośby tonem kategorycznym raczej nie są dziś lubiane, wszyscy uczymy się jak być asertywnym czyt. „elegancko-chamsko” opornym na wszelkie prośby tonem kategorycznym. On mówi kategorycznie, jednocześnie pozostawiając odpowiedź w naszych rękach. W dodatku – kiedy Bóg powołuje, od razu obiecuje wielkie rzeczy, ale mówi to tak, że człowiek nigdy nie jest w stanie wyobrazić sobie tego, co On obiecuje. I może dlatego tak trudno się człowiekowi czasem od razu zdecydować na wielki skok w Boga i Jego pomysły na nasze życie. Wejście na drogę świętości nie jest kontraktem, w którym wszystko jest elegancko opisane i przewidywalne. To totalnie nieprzewidywalna przygoda. Mówisz Bogu TAK, a On wtedy przygotowuje plan i choćbyś nie wiem jak się wytężał i wysilał, nie przewidzisz, gdzie Cię zaprowadzi łaska i Jego pomysł.

Kilka przykładów.

Jan Maria Vianney nigdy by nie przewidział, że wyspowiada niemal milion osób. Nie przewidział, że stanie się wzorem dla o wiele lepiej wykształconych, bardziej inteligentnych i wpływowych kapłanów. On, mało inteligentny (kolega, z którym się uczył, tak się zezłościł z powodu jego niemożności wkucia lekcji, że nazwał go kiedyś osłem), niezdolny do nauczenia się łaciny (to uniemożliwiało mu studiowanie teologii), chorowity i ubogi (co też odwlekło jego marzenia o byciu kapłanem o parę dobrych lat) – stał się jednym z najsławniejszych kapłanów, którzy chodzili po tej ziemi. Nie z powodu nadzwyczajnych talentów, ale z powodu łaski, z którą w pokorze współpracował. Zaufał Bogu, który go wybrał do stanu kapłańskiego. Mimo faktów, które pokazywały mu „jesteś głąb i słabizna” – podążał za głosem powołania zapisanym w samym środku serca. Ufał Bogu i współpracował z łaską. Nawet kiedy ludzie chcieli go wygonić z parafii w Ars, nawet kiedy doświadczał nieprzyjemności i trudnych relacji z ludźmi, kiedy dręczył go szatan – on wytrwale szedł drogą swego powołania.

Matka Teresa z Kalkuty była zwykłą zakonnicą, która rzetelnie i z poświęceniem pełniła posługę jako misjonarka w Indiach. 10 września 1946 roku podróżując z Kalkuty do klasztoru w Darjeeling na coroczne rekolekcje doświadczyła „powołania w powołaniu”. Została wezwana, by opuścić klasztor i założyć nowe zgromadzenie oddane pomocy ubogim. Wspominała później: "To był rozkaz. Odmowa byłaby zaparciem się wiary.” Nie przewidziała tego. Nie sądziła, że Bóg da jej tak wiele łaski i siły, by zbudować i rozwinąć jedno z najbardziej nieprawdopodobnych zgromadzeń zakonnych jakie istnieją. Historia tworzenia wspólnoty Misjonarek Miłości jest niezwykła. Tego nie wymyśliłby żaden człowiek, nie poważyłby się nikt, gdyby nie był prowadzony przez Boga. W pamiętniku Matka Teresa pisała: „Nasz Pan chce, bym była wolną zakonnicą z krzyżem ubóstwa na ramionach. Dzisiaj odebrałam dobrą lekcję. Ubóstwo ludzi biednych musi być dla nich bardzo ciężkie. Szukając domu nadającego się na szpital, chodziłam i chodziłam do czasu, aż zaczęły mnie boleć nogi. Pomyślałam wtedy, jak bardzo oni muszą cierpieć na ciele i duszy szukając domu, jedzenia i uzdrowienia. Wówczas komfort życia klasztornego (w którym wcześniej służyłam) zaczął mnie kusić. Kusiciel powtarzał: «Musisz wypowiedzieć tylko słowo, a wszystko będzie jak dawniej». Z wolnej woli, mój Boże, i z miłości do Ciebie pragnę pozostać i czynić wszystko, co wskaże Twoja święta wola. Nie pozwoliłam sobie na uronienie ani jednej łzy.”

W chwili jej śmierci zgromadzenia liczyło ponad 5000 sióstr. Obecnie istnieje ok. 600 misji w 123 krajach i są one wspomagane przez ponad milion współpracowników. Śmierć Matki Teresy opłakiwały świeckie i religijne wspólnoty wyznaniowe. Były sekretarz ONZ Javier Perez de Cuellar mówił, iż to ona była Organizacją Narodów Zjednoczonych, że to ona była pokojem na świecie. Czy Matka Teresa to przewidziała? I czy mogła sobie wyobrazić jak wspaniałe zadania Bóg jej powierza i jak ciężkie i trudne będzie przy tym wszystkim przeżywała „noce duszy”? Ojciec Pio też nigdy nie przewidziałby, że przyjmując habit franciszkański i śluby swego zakonu wejdzie na drogę świętości pełną nie tylko pokornej służby, ale też niezwykłych przygód i zdarzeń. Był człowiekiem chorowitym, dlatego jego posługa kapłańska sprowadzała się do podstawowych obowiązków takich jak sprawowanie Eucharystii, spowiadanie i udzielanie sakramentów. Ale to wystarczyło. Bóg obdarzył go wieloma łaskami, które pomogły niezliczonej rzeszy osób wrócić do Kościoła i odnaleźć w nim swoje miejsce.

mother-theresa.jpg

Ojciec Pio wiernością i pokornym realizowaniem zasad wiary niestrudzenie i codziennie rzeźbił kształt swej świętości we współpracy z Bogiem. Cudowne rzeczy, które mu się zdarzały to materiał na długie opowieści i tomy książek. Prosty człowiek i jego wola plus łaska Boża równa się wspaniałe, ciekawe życie wiodące do nieba bram. Nie wymyślimy nic lepszego.

ojciec_Pio.jpg

Siostra Faustyna Kowalska również nie przewidziała, że to ją Bóg wybrał do przekazania ludziom współczesnym orędzia o miłosierdziu. Koronka do Miłosierdzia i obraz Jezusa Miłosiernego znane są w Kościele dzięki niej. Czy prosta siostra zakonna to przewidziała? Że ona, słaba i chwiejna w młodości dziewczyna zostanie powołana do bycia heroldem prawdy o Bogu? „Jezu ufam Tobie” – towarzyszyło już Abrahamowi, kiedy wyruszał z Ur Chaldejskiego w podróż, której końca nie widać, bo w tej wędrówce uczestniczymy także i my.

jezu_ufam_tobie.jpg

***

Jako podsumowanie powyżej nakreślonych rozważań niech będzie fragment artykułu poświęconego dwóm siostrom zakonnym, karmelitankom wyniesionym na ołtarze przez Jana Pawła II:

Z poczuciem wielkiego realizmu duchowego mówiła Św. Teresa od Jezusa: "czy chcemy, czy nie, wszyscy choć w różny sposób idziemy do tego źródła". (…)

Kochajmy drogę po której kroczymy, starając się na niej i poprzez nią odpowiadać na Boże powołanie, pamiętając jednocześnie, że Drogą, Prawdą i Życiem jest Jezus, i kto Go miłuje idzie bezpiecznie szeroką, królewską drogą, i że z całą pilnością i gorliwością należy pracować nad tym, by na tej drodze nasza wola, stała się jak najbardziej zgodna z wolą Bożą. Źródło: http://pielgrzymka1.w.interia.pl/z34.htm

I może warto sposób na świętość ująć w jednym zdaniu: POKOCHAĆ WŁASNĄ DROGĘ, ABY Z WIERNOŚCIĄ ODPOWIADAĆ BOGU.

Przypis:

[1] Oczywiście nie jest to ukryte między wersami namawianie do porzucenia praktyk religijnych jakie odbywają się w świątyniach. Tu chodzi o odwagę do wiary żywej, do tego, by uznać, że Bóg wzywa nas do twórczego życia duchowego, do pozytywnej aktywności wobec Niego!

droga.jpg

Rekolekcje Wielkopostne 2011

 

Komentarz

  1. martusia

    pragnienie świętości

     Był taki czas kiedy bycie świętym wydawało mi się proste. Czas młodości, studia, duszpasterstwo akademickie. Potem sytuacja trochę się skomplikowala. Nastał czas, kiedy życie wydawało mi się bez sensu. Potem znowu zmiana, która trwa do tej pory. Mam nadzieję, że kolejnej rewolucji już nie będę przeżywać. Obecnie jestem na etapie takiej dojrzałej miłości do Boga. Co to dla mnie oznacza? Codziennie staram się Mu zaufać. Nie zawsze mi się to udaje, ale przecież On nie wymaga od nas rzeczy niemożliwych. Osobisty i systematyczny kontakt z Bogiem owocuje pragnieniem bycia świętym. Budzi życzliwość do ludzi będących dziećmi tego samego Boga. Myślę, że Bogu własnie o to chodzi. Kocha wszystkich tak samo i chce żebyśmy też się kochali, a pragnienie świętości jest w nas. 

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code