Chociaż Bóg zawsze zwraca się do nas po imieniu, to niezwykle rzadko mówi bezpośrednio, używając słów. Jego słowami są zarówno zewnętrzne wydarzenia, spotkani ludzie, nieoczekiwane zbiegi okoliczności, jak i na głębszym poziomie: poruszenia serca, dążenie do dobra i piękna, i rzecz najpiękniejsza – wola szukania Go. To właśnie pragnienie wspierane przez wolę, kazało Tobie i mnie wyruszyć w wielką, pasjonującą podróż do domu Ojca. Niezależnie od tego, ile kroków udało się nam zrobić, (być może pędzisz w górę, przeskakując po dwa stopnie na raz albo tak jak ja robisz trzy kroki do przodu, a jeden w tył) nasza wyprawa trwa. Po drodze stopniowo uwrażliwiamy się na obecność Boga w sprawach i ludziach, uczymy rozszyfrowywać Boże informacje.
Jednak drogi, którymi podążamy, mimo że różnią się między sobą, mają w sobie coś, co je upodabnia. Mianowicie żadna z nich nie jest szerokim, słonecznym gościńcem, a przynajmniej nie na całej swej długości. Czasem trasa zmienia się w kamienisty szlak biegnący stromo w dół albo w górę, czasem jako błotnista ścieżka z niezliczonymi zakrętami wprowadza nas w ciemny wąwóz, by niespodziewanie stać się bezdrożem pustyni. To wędrowanie wyczerpuje do tego stopnia, że nie wystarcza sił i determinacji, aby dalej podążać do wybranego celu. Zostajemy pokonani przez własną słabość i szlak wymagający nadzwyczajnej kondycji. Czy czasami czujesz się kiepsko, bo brakło Ci wytrwałości, a wybrana droga na skróty wyprowadziła Cię na manowce? Co się dzieje z Twoim poczuciem bezpieczeństwa, gdy w drodze zastanie Cię noc, gdy we mgle przeoczysz ważne drogowskazy i stajesz na rozdrożu? Zastanawiasz się, co dalej. Czujesz się winny, ponieważ od dawna dokonywałeś złych wyborów i wątpisz w możliwość odnalezienia właściwej drogi?
A przecież tak jak na górskim szlaku wystarczy zawołać o pomoc. I podobnie jak w górach czekać na odpowiedź. Czekać i nasłuchiwać, a nie krzyczeć nieustannie. Krzycząc słyszysz tylko swój głos, przez Twoją rozpacz i brak zaufania nie przebije się odpowiedź Tego, który ma wyruszyć na ratunek. Jednak czasem zaczyna brakować cierpliwości. Wydaje mi się, że On zwleka z nadejściem, a do tego nie daje się przewidzieć, z której strony nadejdzie. A gdy już staje obok mnie, to zaskakuje: mówi, że pokrzepi, ale nie usuwa przeszkód utrudniających wędrówkę, nie prowadzi nad spokojne wody i nie czyni cudu. Co więcej, przynosi dla mnie jarzmo.
„Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźmijcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem łagodny i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dusz waszych” Mt11,28n. Prawda, że to zaskakujące? Gdy straciłam siły, cierpliwość, gdy mój poziom optymizmu zbliża się do zera, Jezus mówi: „Weź jarzmo na siebie. Podnieś jeszcze ten jeden ciężar, a poczujesz się lepiej”. Szokujące? Tak i nie. Tak, jeżeli zapominam, na czym polega zaufanie Bogu. Nie, jeśli wezmę pod uwagę, że Jego jarzmo jest słodkie, a brzemię lekkie. Czego więc potrzebuję, żeby to jarzmo unieść? Przede wszystkim nie mogę zapomnieć, że słodkim Bożym jarzmem jest miłość. Bóg wzywa nas do różnych zadań, jednak wezwanie do miłości skierowane jest do nas wszystkich. Naszym podstawowym powołaniem jest, abyśmy kochali. Kochali miłością bezgraniczną, wybaczającą, lecz nie głupią i ślepą. Jezus nazywa ją jarzmem, bo taka miłość jest trudna, domaga się podania ręki komuś, na kogo nie ma się ochoty w danej chwili nawet spojrzeć, a niekiedy nie wiadomo, co zrobić, jak się zachować, żeby tę miłość wyrazić. Tymczasem miłość na wzór Jezusowej miłości wymaga przekroczenia siebie i łagodnego, pokornego serca.
Zastanawiam się, jak wyglądałby świat, gdybyśmy wszyscy wzięli na siebie jarzmo miłości. Jak żylibyśmy na planecie podobnej do rajskiego ogrodu – bez przemocy, nienawiści, podejrzliwości, bez podziałów rozbijających rodziny, społeczności i religie? Uważasz, że byłoby to nudne?
„Imagine all the people, living life in peace…” – śpiewał ktoś, kto zginął od kuli zamachowca.