Trzy dziwadła

Rozmawiałem wczoraj z ojcem dorastających dzieci, ktòry ze łzami w oczach powiedział, że nie jest w stanie zrozumieć swoich dorastających còrek. „Jest pomiędzy nami tak ogromna przepaść, że wydaje się nie do pokonania”.

Spowiadałem nie tak dawno małego chłopczyka o swoistym charakterku. Chłopczyk drżącym głosem mówił, że już nie ma sił i nic nie może w sobie zmienić, „nawet gdy wszyscy wokół oczekują cudu”.

Przywołuje te dwa spotkania, aby uświadomić sobie, jak bardzo jesteśmy złożeni. Jesteśmy bardziej pokomplikowani, niż się to nam wydaje. Człowiek to przedziwne stworzenie i nie sposòb go tak do końca zrozumieć.

Skoro człowiek jest aż tak skomplikowany, to co dopiero można powiedzieć o Bogu… Jedna wielka Tajemnica, a z której strony nie podejdziesz, same zadziwienia… Zdaje się, że już tyle lat żyjesz i nie bardzo wiesz, z której strony To ugryźć…

Dobrze o tym wiemy, że jak spotkają się dwa dziwadła, to już nawet rzeczy proste nie są proste i czynności zwyczajne nie są już zwyczajne. Dwa dziwadła, człowiek i Bòg, spotykają się w jeszcze większym dziwadle – w wierze jako relacji pomiędzy dwoma dziwadłami. Tego już nikt na ziemi nie ogarnie. Teologicze głowy i filozoficzne mòzgi mogą pròbować robić przeròżne hybrydy i sałatki bosko-ludzkie, ale złotej recepty nie ma i nie będzie… Gdy stykają się misteria, trzeba pokornie powiedzieć: nie ogarniam. Nie wiem, nie mam gotowej odpowiedzi. 

Trudno zaakceptować Tajemnicę? Chyba tak, bo chcemy mieć na wszystko gotowe odpowiedzi. Natychmiastowy efekt, błyskawiczne rozwiązania. A że nie jesteśmy przyzwyczajeni cierpliwie czekać, to szybko zadowalamy się błyskawicznymi odpowiedziami i redukujemy rzeczywistość, spłycamy Tajemnicę, przycinając ją do naszych zawsze za ciasnych ramek. 

Ja nie rozumiem siebie, swoich reakcji, zachowań… A co dopiero mówić o innym człowieku… Nad misterium, nazwanym przez mnie przesadnie dziwadłem, trzeba się pochylić. Pochylić się to uznać swoją małość, ograniczoność, niezdolność do pojęcia. Co nie znaczy wcale zwolnienia z myślenia i stawiania pytań… Skoro jednak nie jestem w stanie zrozumieć samego siebie i innego (samo słowo „inny” zawiera w sobie coś tajemniczego, dziwnego, obcego), to co dopiero mamy powiedzieć o Bogu?

Skoro nie ma łatwej i taniej odpowiedzi, to wielu szuka substytutòw, zastępczych tematòw i problemòw – mamy dopwiedź i już czujemy się lepiej…

Przykład? Co stało się z teologią? W największym skròcie kształtowała się ona w odpowiedzi na pytania (kochanych braci heretyków!). W pierwszych wiekach pytania poruszały się po orbicie paruzji Chrystusa (Marana tha! ), następnie po orbicie Chrystusa, Tròjcy Przenajświętszej, Bożej łaski, następnie sakramenty, kult, wreszcie renesansowy człowiek… A dzisiaj -dyskusja kręci się jak pies za swoim ogonem wokół… Kościoła… Oczywiście, że misterium Kościoła zawiera w sobie wszystkie inne istotne tematy, ale we współczesnych dyskusjach istota wiary zdaje się pozostawać daleko w tyle i cieniu…

Tak też jest z teologią podwórkową (pytania w szkole, dyskusje medialne): jeden temat wcale nie najistotniejszy… Ale, ale… Mamy tysiące specjalistów i błyskawiczne odpowiedzi. Tylko że zatrzymujemy się jedynie na opakowaniu i rozmawiamy o pudełku, nie zastanawiając się nawet, co jest w środku! I niech ktoś powie, że to nie jest głupie?

Gdzie szukać odpowiedzi na problemy dziwadeł? W zadziwieniu i na kolanach. Tylko tak można powoli iść w głąb, w kierunku źròdła zadziwienia nad dziwadłami. Bez wewnętrznej szarpaniny, z wdzięcznością, że jestem tak cudownie stworzony – aby zadziwiać się i wielbić…

 

 

18 Comments

  1. Halina

    Poznanie-zrozumienie

     Ja nie rozumiem siebie, swoich reakcji, zachowań… A co dopiero mówić o innym człowieku… Nad misterium, nazwanym przez mnie przesadnie dziwadłem, trzeba się pochylić. Pochylić się to uznać swoją małość, ograniczoność, niezdolność do pojęcia. Co nie znaczy wcale zwolnienia z myślenia i stawiania pytań… Skoro jednak nie jestem w stanie zrozumieć samego siebie i innego (samo słowo „inny” zawiera w sobie coś tajemniczego, dziwnego, obcego), to co dopiero mamy powiedzieć o Bogu?

     

    Ale  ogólnie rzecz ujmując człowiek jest tak stworzony, że może , a nawet chyba powinien starać się rozumieć siebie,  innych i Boga.? Wykonac pracę wewnętrzną, prowadzącą do poznania siebie, do dojrzałości psychologicznej i duchowej. Rozszerzenie świadomości o sobie, zwiększa zdolnośc do rozumienia siebie i świata wokół. Człowiek może zmienić widzenie siebie, ponieważ jest istotą dynamiczną, nieustannie w trakcie przemian- ciągle rozwijającą się. Gdy pozna swoje wady i zalety, zrozumie swoje zachowania-zobaczy nowe możliwości na drodze dojrzewania.  Słynne zalecenie Sokratesa poznaj samego siebie-choć wypowiedziane ponad dwa tysiące lat temu, nie straciło nic ze swej aktualności, szczególnie teraz w dobie rozwoju takich nauk jak psychologia poznawcza czy  psychologia poznania społecznego. Nic co ludzkie, nie jest już tak obce…i  dziwne.. Tylko praca psychologiczna przeprowadzona w naszym wnętrzu, otworzy przed nami nowe możliwości-reagowania, zachowania, a przede wszystkim pozwoli rozwinąć te cechy, które są właściwe jednostce, ale które mogą być uśpione, niespełnione, usmiercone, zanegowane.

    " Prawdę o sobie- nosimy w sobie i wierzcie mi, próżno szukać jej zródeł na zewnątrz.. W każdym z nas jest miejsce w którym prawda rozwija się w całej pełni"-Dr. Peter Kalellis psychoterapeuta chrześcijański

     Święty Klemens Aleksandryjski, pierwszy papież rzymski napisał na początku drugiego wieku:

    "Największą nauką dla człowieka jest poznać samego siebie, skoro bowiem siebie pozna, i Boga pozna.’ Pózniej św. Izaak Syryjski dodał: Gdy człowiek poznaje siebie, otwiera się przed nim wiedza wszystkich rzeczy, jako, że samopoznanie zawiera w sobie pełną wiedzę o wszystkim, co jest. Jeżeli nie poznamy siebie, to reszta naszej wiedzy będzie nieścisła i bezwartościowa"  

    Ciekawa książka

     

     

    Osobowość plus

     
    Ocena:

     

    (17 opinii)

    Kim jesteś? Masz problem ze zrozumieniem samego siebie? A może zastanawiasz się, dlaczego ludzie postępują w sposób, którego nie potrafisz zrozumieć?

    Od czego to zależy? Kluczem do tych odpowiedzi jest osobowość. To ona czyni z Ciebie niepowtarzalną osobę.

    W książce autorstwa Florence Littauer znajdziesz test osobowości, który pozwoli Ci określić Twój temperament i zobaczyć jakie cechy charakteru wpływają na twoje emocje, pracę i relacje z innymi. Dzięki jej zawartości poznasz siebie i innych ludzi. Nauczysz się akceptować ludzi takimi, jakimi są. Poznasz swoje mocne i słabe strony. Dowiesz się jak przekształcać swoje wady, by stały się zaletami.

     

     
    Odpowiedz
  2. adi

    Halino, dobrze powiedziane-

    Halino, dobrze powiedziane- czlowiek powinien sie starac. Oczywiscie, jednak czlowiek jest zbyt zlozony, bo zakladamy ze jest tajemnica, do ktorej odkrywania jestesmy zapraszani kazdego dnia. Przywolana przez Ciebie ksiazke znam, jak i wiele innych. I juz czlowiek mysli, ze poznal siebie, pewne mechanizmy i znowu wymyka sie samemu sobie… Wazny jest trud i chec pozannia siebie, bo zaraz po starozytnych Ojcowie Kosciola mowili, ze ze pozananie siebie jest niezbedne przy dokrywaniu Boga. Nie mozesz poznac Boga, jak nie poznales siebie.

    Zalozenie, ze istnieje Tajemnica, ktora przerasta nawet moje najsmielsze oczekiwania wychowuje serce do zachwytu i wdziecznosci i uczy pokory, ze jest Cos i Ktos wiekszy ode mnie.

    Sprobujmy wyobrazic sobie, jak Bog patrzy na to nasze myslenie o Nim, o nas samych, o swiecie…

     
    Odpowiedz
  3. Halina

    Ks. Adam

     Sprobujmy wyobrazic sobie, jak Bog patrzy na to nasze myslenie o Nim, o nas samych, o swiecie…

    Myślę, że Bóg bardziej słucha nas niż patrzy ..I rozumie. Zródłem wszelkiego zła jest niesłuchanie siebie samych,  innych i świata.. Postępując w ten sposób w rzeczywistości nie żyjemy. Przeżywamy jakieś fragmenty rzeczywistości. I to przede wszystkim te, które stworzyła nasza wyobraznia., nasze demony. Prawdziwa zdolność słuchania jest całkowitym otwarciem na nas samych, na innych, na świat i na wszechświat, dokonanym po to, aby poznać, zrozumieć, nadać sens i znaczenie wszystkim rzeczom, które przeżywamy zgodnie z ich prawdziwą naturą,  Rzeczywistość trzeba przeżywać-wejść w nią.

    Chodzi mi głownie o to, że ludzie dzielą się na świadomych i nieświadomych. Osoby świadome uczą się także rozpoznawać zło, które w nich jest i dostrzegają z łatwością to, które ich otacza. Ponieważ rozumieją siebie samych, ponieważ są przyzwyczajeni do walki ze swoimi złymi stronami.  Swiadomość jest bronią, dzięki której rozumiemy, że zło mieszka w sercach wszystkich istot ludzkich, jest pomocą w zatrzymaniu jego niszczycielskiej mocy. Zło jest wynikiem nieprawdziwego poznania siebie, jest zniekształconą wizją siebie, rzeczywistości. Jest niedostrzeganiem i brakiem znajomości prawdziwego Ja, jest nie tylko brakiem kontaktu z rzeczywistością wewnętrzną, ale także z rzeczywistością zewnętrzną, taką jaka jest naprawdę, bez zniekształcania jej i manipulowania nią dla własnej przyjemności i według własnego " widzimisię".

    Myślę, ze Bóg aktywnie nam pomaga w poznawaniu tego co możemy poznać i poprawić o własnych siłach oraz zdaniu się na Bożą miłość, opiekę i przebaczenie z tym  wszystkim, czego poprawić się nie dało. 

     
    Odpowiedz
  4. stanislawleja

    poznanie siebie

        Ja tutaj oczywiście, tylko na chwilę :), właściwie tylko dlatego, że "jestem przebiegły jak lis". Nie no żartuję ale korci mnie coś napisać na "Zeusku". No więc zainspirowała mnie pani Halina tym "poznaniem siebie". Zgadzam się całkowicie, że poznanie siebie jest bardzo ważne, jednak samo powiedzenie "poznaję siebie" jest puste, ponieważ człowiek sam siebie poznając to okłamuje się. Tak więc czysto psychologiczne poznanie siebie jest niemożliwe. Co więc trzeba zrobić aby naprawdę poznać siebie ? Będę cytował św. Ignacego – oczywiście tego z Loyoli :-), ale też spróbuję powiedzieć trochę o sposobach "eremitów".

        Tak więc aby poznać siebie to przede wszystkim trzeba "oddalić się na pustynię", aby "wejść w siebie". Cóż to znaczy ? – dla niektórych ojców kościoła było to fizyczne oddalenie od ludzi (czasem na pustynię), a dla św Ignacego pobyt w Manresie (czyli mieszkał gdzieś w górach w grocie). Gdy tak człowiek postępuje to wchodzi w świat ciszy. Cisza jest niezbędna aby usłyszeć siebie i Boga, ale też rozpoznać pokusy "nieprzyjaciela natury ludzkiej". Tak też postąpił Jezus – "udał się na pustynię, gdzie był kuszony przez diabła". No tak jest napisane w ewangelii, ale czy na pewno cały miesiąc był tylko kuszony ? W ewangelii są tylko 3 sceny kuszenia, a Jezus przebywał na pustynii 40 dni. Oczywiście nie wiemy, czy nie miał więcej pokus ?, ale też nie wiemy, czy miał kontakt ze swoim Ojcem ? Z pewnością miał, przecież Jezus przede wszystkim "modlił się do ojca". Tak więc Jezus na pustynii "poznał siebie", czyli poznał swoją wielkoś w Bogu. Myślę, że to pomimo trudu pustynii było stosunkowo łatwe. No tak, ale jednocześnie szatan zaatakował Jezusa, lecz Jezus rozpoznał jego podstępy i nie dyskutując z nim odpierał te ataki – cytując odpowiednie fragmenty Pisma Świętego (specjalnie napisałem odpowiednie). Ok, podobnie uczynił św. Ignacy z Loyli podczas pobytu w Manresie – to tam właśnie dogłębniej poznał siebie, swoją wielkość i swoją nędzę (skłonność do grzechu). Tutaj chciałbym się zatrzymać – zadając pytanie Pani Halinie – sądzi Pani, że jest to łatwe ? Myśli Pani, że uświadomienie sobie swojej grzeszności jest prościutkie i może być w sposób czysto psychologiczny przeprowadzone ? Uważam, że nie i tak też uważał św. Ignacy. Dlatego też ten św. ojciec wymyślił i wypraktykował Ćwiczenia Duchowne, które gdy są odprawiane w sposób Ignacjański są bardzo pomocne do właściwego poznania siebie.  Np. św Ignacy proponuje tzw. "medytację o grzechu" a w niej porównanie go do "rany, ropy, a nawet zgnilizny i smrodu". Miał rację – taki jest grzech, strasznie śmierdzi i naprawdę nie jest łatwo to sobie uświadomić, bo z reguły grzech jest przyjemny i człowiek nie widzi tej szpetności grzechu. Tak więc psychologiczne podejście do grzechu nic nie daje.

        No to jeszcze pewne świadectwo, a więc gdy byłem na II tyg. ćwiczeń w moim pokoju był chłopak, który studiował psychologię i miał powiem mocno "straszne kryzysy". Ja, który nie znam się na psychologii (pomimo moich ciężkich zranień życiowych) potrafiłem znosić ćwiczenia stosunkowo spokojnie (chociaż pewnie niejeden psycholog inaczej by to nazwał). No właśnie i cóż znaczy owe "poznanie siebie" ? No to powiem trochę przewrotnie, ale dla mnie "gościem", który mocno poznał siebie jest Bartosz Bedndarczyk – dlaczego ? Ano właśnie – chłopak był na "pustyni", w tych górach, gdzie poznał siebie i mocno siebie przepracował (oczywiście nie wiem dokładnie co teraz z nim jest), ale przypuszczam, że mocno przepracował swój kryzys i jest na dobrej drodze. Tak więc "oddalenie się na pustynię" i cisza sprzyja poznaniu siebie, jednak musi być to poznanie w Bogu, bo inaczej to też będzie "pusta psychologia", albo pusta (bo i z definicji do tego dąży), hinduska nirvana.

       Ok. kończąć – chce Pani spróbować ? – to zapraszam do pierwszego lepszego ośrodka Jezuickiego – właśnie na pustynię, aby "wejść w siebie" i naprawdę poznać swoją "wielkość i nędzę". Jest to duży wysiłek, ale możliwy do pokonania, bo to jest właśnie ów "krzyż" o którym mówił Jezus – "weź swój krzyż i naśladuj mnie".

    pozdrawiam

     
    Odpowiedz
  5. Halina

    stanislaw

        Ok. kończąć – chce Pani spróbować ? – to zapraszam do pierwszego lepszego ośrodka Jezuickiego – właśnie na pustynię, aby "wejść w siebie" i naprawdę poznać swoją "wielkość i nędzę". Jest to duży wysiłek, ale możliwy do pokonania, bo to jest właśnie ów "krzyż" o którym mówił Jezus – "weź swój krzyż i naśladuj mnie"

    Gratuluję dogłębnego poznania siebie…wielkości i nędzy….Tak, to rzeczywiście nie jest łatwe, ale możliwe. Uważność, umiejętne wykorzystanie samotności, doprowadzenie do pustki wewnętrznej i dopuszczenie do głosu własnego serca są potrzebne do przejścia pustyni niepewności. Bo tylko osoby nieświadome, powierzchowne są zawsze pewne tego co robią lub myślą.

    Moje doświadczenie życiowe nauczyło mnie, że aby nauczyć się dzwigać swój krzyż i podejmować trudne decyzje trzeba najpierw dotrzeć do sedna sprawy i nie pozwolić się zwieśc temu, co jest na powierzchni. Przeprowadzenie takiego działania wymaga czasu. I nie tylko. Ludzkie życie jest tajemnicze. Nie istnieją proste formuły uprzednio przygotowane, odnoszące się do wszystkich. Lubię bezpośrednie doświadczenie, ale wolę go zażywac w małych ilościach, przeanalizować je-zrozumieć i wyciągnąć wnioski. Umiejętność bycia samemu, łączy się zawsze z odkryciem siebie samego, ze świadomościa własnych uczuć, własnych najgłębszych potrzeb. Samotność i cisza z własnego wyboru, własnej woli pozwala zebrać siły i przygotować się do przedsięwzięcia trudnych spraw. Pamietam jak siedziałam nieruchomo dwa dni i dwie noce w ciemności mojego pokoju aby przygotowac się psychicznie i duchowo do przyjęcia pewnej trudnej sytuacji. Medytacja i modlitwa w samotności pomagają mi nie tylko w życiu osobistym, ale i zawodowym. W zdobyciu się na odwagę, na utrzymanie spójności, pomagają mi w byciu sobą. Ale każdy jest inny i niepowtarzalny , toteż w inny sposób dochodzi do poznania siebie. Mahomet, Budda św. Franciszek pogrążali się często w medytacji, w ciszy.

    Samotnośc powinna być tajemnicza, prywatna, osobista. Posiadanie tajemnicy własnej samotności, pozwala ochraniać w nas to co niepowtarzalne i prywatne…

    Zgadzam się, żeby poznac siebie, trzeba się oddalić, zdobyć dystans do tego czym się jest, do tego co się sobą reprezentuje. Samotność sprzyja wyobrazni twórczej, która-wedle mojego zdania-jest najlepszym sposobem na potwierdzenie własnej tożsamości, a w szczególności na złączenie świata zewnętrznego z wewnętrznym. Wszyscy mamy potrzebę rozwijania naszej osobowości w samotności, aby nadać jej ostateczny sens.  Bycie człowiekiem przeżywam w jakis sposób niekompletny, ubogi, jako ciągłe poszukiwanie jedności, pełni. Trzeba jednak uczestniczyć w życiu, akceptując to, co jest nam ofiarowane każdego dnia, kazdej minuty. To, co dobre i złe. Zmiana naszego wewnetrznego zachowania w zależności od tego, co ofiaruje nam życie. To znaczy żyć i nie dać się kierować życiu. Proces tworzenia jest zatem ciągły-trwa przez całe życie. To duży wysiłek, ale możliwy do udzwignięcia.

    pozdrawiam

     
    Odpowiedz
  6. adi

    Halino, mam wrazenie ze od

    Halino, mam wrazenie ze od poczatku mowimy o tym samym -tzn o potrzebie wejscia w glab siebie, zrozumienia siebie, co nie zaprzecza tajemnicy i pewnej niepoznawalnosci siebie tak do konca. Tzn sami dla siebie pozostajemy tajemnica, jak nie w sensie psychologicznym to egzystencjalnym. O tym mowil sw. Franciszek, ktory na stwierdzenie, ze jest wielkim swietym odpowiadal: ja wielkim swietym? zeby nie laska Boza lezal bym teraz z prostytutka". Nie oznacza to, ze by tka rzeczywiscie zrobil, ale ze jest w nas cos nieprzewidzialnego, tajemniczego, takze w sensie pozytywnym. Chrzescijanin to czlowiek, ktory uznaje Tajemnice, ale jednoczesnie odkrywa i poznaje rzeczywistosc.

    I jeszcze mysl M. Kundery :Czlowiek mysli, Pan Bog sie smieje…A dlaczego Bog smieje sie patrzac na myslacego czlowieka? Poniewaz czlowiek mysli i prawda mu sie wymyka. Poniewaz im bardziej ludzie mysla, tym bardziej mysl jednego oddala sie od mysli innego. I wreszcie, poniewaz czlowiek nigdy nie jest tym, kim mysli, ze jest"

    Pozdrawiam serdecznie w wysilku odkyrwania piekna Niepoznawalnego

     

     
    Odpowiedz
  7. Halina

    ks.Adam

     I jeszcze mysl M. Kundery :Czlowiek mysli, Pan Bog sie smieje…A dlaczego Bog smieje sie patrzac na myslacego czlowieka? Poniewaz czlowiek mysli i prawda mu sie wymyka. Poniewaz im bardziej ludzie mysla, tym bardziej mysl jednego oddala sie od mysli innego. I wreszcie, poniewaz czlowiek nigdy nie jest tym, kim mysli, ze jest"

     

    Sposobem prowadzącym do poznania tajemnicy jest miłość. Miłość jest czynnym przeniknięciem drugiej osoby, przeniknięciem, w którym moje pragnienie poznania zostaje zaspokojone dzięki zespoleniu. W akcie zespolenia poznaję ciebie, poznaję siebie, poznaję wszystkich – ale nie wiem nic. […] Miłość jest jedynym sposobem poznania, który w akcie zespolenia daje mi odpowiedź na moje pytanie. W akcie miłości, w akcie oddawania się, w akcie przenikania drugiego człowieka znajduję siebie, odkrywam siebie, odkrywam nas oboje, odkrywam człowieka. […]

    Jedyna droga do pełnego poznania to akt miłości; akt ten wykracza poza myśl, wykracza poza słowa. Jest śmiałym pogrążeniem się w przeżycie zespolenia. Jednakże poznanie myślowe, to znaczy poznanie psychologiczne, jest niezbędnym warunkiem osiągnięcia pełnego poznania w akcie miłości. Muszę obiektywnie poznać drugiego człowieka i siebie po to, aby móc wiedzieć, jaki jest naprawdę, albo raczej aby przezwyciężyć złudzenia, irracjonalnie zniekształcony obraz, jaki sobie o nim wyrobiłem. Jedynie wtedy jeśli poznam obiektywnie jakiegoś człowieka, mogę poznać w akcie miłości jego najgłębszą istotę. […]

    Troska, odpowiedzialność, poszanowanie i poznanie są wzajem od siebie niezależne. Są one zespołem postaw, z jakimi się spotykamy u dorosłego człowieka, to znaczy u człowieka, który rozwija produktywnie swoje siły, który chce mieć jedynie to, co sam sobie wypracował, który zrezygnował z narcystycznych marzeń o nieskończonej mądrości i wszechmocy, który osiągnął pokorę opartą na wewnętrznej sile, jaką dać może jedynie prawdziwie produktywna działalność." Erich Fromm O sztuce miłości.

    Myślę, że w człowieku jest wszystko zapisane, trzeba tylko umiejętnie to odkryć.

    pozdrawiam serdecznie

     
    Odpowiedz
  8. stanislawleja

    cóż to jest ta miłość ?

       Znowu zgodzę się z Panią Haliną, ale znowu nie do końca , bo cóż znaczy owa miłość, owe "zespolenie w miłości". Po ludzku no to wiadomo – miłość, oddanie i akt małżeński. Jednak miłość nie ogranicza się tylko do tego (ileż to można być blisko siebie ? ). No nie można być non stop blisko, bo to spowodowałoby znudzenie, szybkie przyzwyczajenie a w konsekwencji oddalenie. Jednak nie będę pisał o tej "ludzkiej miłości", spróbuję napisać o miłości Bożej. Jeżeli miłość ludzka jest skomplikowana, to cóż dopiero miłość Boża ? Jednak miłość Boża jest prosta , trzeba po prostu kochać – zawsze i wszędzie, a więc również pośród: cierpienia, pokus, odrzucenia, wyśmiania, niezrozumienia, krzyżowania, itp. No właśnie, gdy występuje miłość, to często jest ona odrzucana, tak jak został odrzucony Jezus (przez różnych ludzi, ale też przez najbliższych – np. swoich uczniów – oprócz św. Jana, który stał pod krzyżem). Tak więc człowiek ucieka przed cierpieniem ( i ma na to swoje przeróżne sposoby), tym samym odrzucając miłość. No tak, ale czy szukanie na siłę cierpienia, również jest tym zespoleniem ? Nie jest, bo wtedy to sam człowiek szuka tego cierpienia, czyli mówiąc współcześnie staje się "masochistą". Tak bywa, ludzie potrafią sami sobie zadawać cierpienie, sądząc, że przyniesie to im ulgę. Są na to różne sposoby – od samookaleczeń do prób samobójczych, itp. Tak więc zachodzi poważne pytanie – "jak cierpieć dla i z Jezusem" ? Specjalnie zadałem to pytanie, przypominając sobie te przestrogi  św. Piotra "nigdy to nie przyjdzie na Ciebie…………" i strasznie mocne "złajanie przez Jezusa", swego ucznia. No więc miłość wymaga ofiary i cierpienia, ale nie dla samego siebie – "cierpieć dla Jezusa" i z Jezusem. Łatwo powiedzieć, ale wykonać ?, jak to robić ? Są na to pewne sposoby a mianowicie częste rozważanie męki Jezusa. Do czego to może prowadzić, doprowadzić ? Pytanie dosyć skomplikowane, ale naprawdę istnieli w historii ludzie, którzy "nosili rany Jezesa" na swoim ciele, ponieważ często "przenosili się z Jezusem na Kalwarię i tam cierpieli z nim. Póżniej w wyniku takiego czegoś otrzymywali znaki takiej męki – stygmaty. Prawdopodobnie pierwszym stygmatykiem był św .Paweł ? Nie wiemy do końca tego, ale jest mowa w jego listach o pewnym cierpieniu mistycznym. Z pewnością zaś pierwszym udokumentowanym stygmatykiem był św. Franciszek, po nim zaś byli inni. Nie każdy stygmatyk cierpi tak samo, nawet nie każdy stygmatyk ma widoczne stygmaty !!!. Św. Faustyna miała stygmaty niewidoczne, jednak cierpiała równie mocno (lub nawwet więcej) niż zwykły stygmatyk. 

        Ok. bo podałem znowu pewne przypadki ekstremalne, ale czyż nasze codzienne życie nie jest takim cierpieniem ?, czyż nie cierpimy na różne sposoby ? Jednak cóż z tym cierpieniem robimy ?, w jaki sposób usiłujemy się go pozbyć, przezwycieżyć ? No różne mamy sposoby, ale często to usiłujemy zagłuszyć, czyli w praktyce "zapomnieć, zapić, odrzucić". Do czego to prowadzi, to wiemy. W/g mnie istnieje cierpienie, które można w sposób twórczy wykorzystać a jest nim przeżywanie smutku z Jezusem, które prowadzi do pewnego mistycznego zjednoczenia z nim poprzez "łzy". No tak, ale smutek, to często depresja i straszne cierpienie, z którym człowiek nie radzi sobie. Cóż z tym robić ? A nie wiem, ja mam na to swoje sposoby – po prostu płaczę, lub coraz częście tylko "płaczę wewnętrznie". No i co z tego wynika ? Dla mnie to jest pewien spokój wewnętrzny, albo jak mówi św. Ignacy "uspokojenie w swoim stwórcu i Panu". A więc taki płacz nie jest depresją, ale pocieszeniem duchowym,  to jest radość wewnętrzna. 

    No i co ? (znowu specjalne pytanie), to w końcu, jak to jest z tym człowiekiem ?, co jest jego radością i miłością ? Paradoksalnie, mój ból wewnętrzny wynika właśnie z oddalenia od Jezusa, które może sprzyjać zespoleniu w miłości. Tak więc, zespolenie, czy oddalenie ? Znowu pytanie podchwytliwe, bo oczywiście, że "zespolenie", ale ono wynika również z niezespolenia.  Jezus mówił  – "pożyteczne jest Moje od was odejście………….". Trochę wyrwałem z konktekstu, ale tak rozumiem oddalenie wewnętrzne od Boga, które wyraża się poprzez strapienie duchowe, mające działanie oczyszczające. Co ciekawe, to im ktoś bardziej jest posunięty w rozwoju duchowym to więcej przeżywa "strapień", a czasmi wielkie cierpienie mistyczne, nazywane nocą ciemną, która również przyczynia się do rozwoju miłości. Noc ciemna tak oczyszcza mistyków, że ich miłość staje sie w pełni bezinteresowna i czysta. No właśnie, tylko zachodzi pytanie, jak ją dobrze przeżyć ? W/g mnie nie da się jej dobrze przeżyć bez Jezusa i bez łączenia się z nim i to wręcz namacalnie a więc poprzez eucharystię i komunię świętą. To jest właśnie tajemnica – "wielka tajemica wiary".

     
    Odpowiedz
  9. Halina

    stanislaw

      Znowu zgodzę się z Panią Haliną, ale znowu nie do końca , bo cóż znaczy owa miłość, owe "zespolenie w miłości". Po ludzku no to wiadomo – miłość, oddanie i akt małżeński.

     

    No, nie tylko. E. Fromm  opisuje rózne rodzaje miłości: miłość matczyną, samego siebie, miłość Boga i miłość braterską. Ta ostania wg. E. Fromma stanowi podstawę wszelkich innych.  To właśnie w miłości braterskiej pisze Fromm  występuje największe zespolenie ze wszystkimi ludzmi. Miłość braterska opiera się na poczuciu, że wszyscy jesteśmy jednością. Nie znaczą tu nic różnice w inteligencji, wiedzy, kolorze skóry, narodowości, religii , płci . Faktem jest, że wszyscy ludzie mają duszę. By odczuć tę tożsamość, trzeba przeniknąć z obrzeży do samej głębi. Na powierzchni dostrzegamy głównie różnice-to co nas dzieli. Natomiast, gdy przenikamy do wnętrza widzimy wspólną tożsamośc-fakt naszego braterstwa. Miłość braterska jest nie tylko postawą, ale też właściwością charakteru, która określa stosunek człowieka do człowieka i do świata w ogóle, a nie do jednego " obiektu" O takiej miłości mówi Biblia-; " miłuj blizniego swego, jak siebie samego". Charakterystyczne, że w ST  przedmiotem ludzkiej miłości jest ubogi, wdowa, sierota ,  obcy i wreszcie wróg-Egipcjanin i Edomita. 

     
    Odpowiedz
  10. wykeljol

    koan

    piekny, ahaaronie. tyle potrzeba, nic wiecej.

    kiedyś przeczytałam

    "bańki mydlane, zawiązki motyli"

    myślę:

    chwila w której

    wiesz znasz czujesz

    chwila która

    przenika cię i przemija

    nic więcej

     

     

     
    Odpowiedz
  11. adi

    art, koan to ciekawa sprawa,

    art, koan to ciekawa sprawa, moze zamiast tekstow zaczniemy umieszczac koany na tezeuszu…tekst dajacy do myslenia i pozostawiajacy wielorakosc interpretacji, Twoj jest swietny, do tej pory szukam istoty:)

    dzieki przyjacielu 🙂

    Adam

     
    Odpowiedz
  12. aaharonart

    JOLA i ADAM

    Witaj Jola , witaj Adamie 

    Jolu  dotknęłaś , myślę , bardzo istotnego tematu , o który również Adam zachaczył w swoim ostatnim wpisie do mnie . 

    Temat który poruszyłaś nazwał bym "istotą chwili"

    Mogło by się wydawać, że chwila, w której się żyje jest tylko jedną z wielu chwil .
    Każdy dzień mojego życia składa się z tysięcy chwil, w których coś się wokół mnie i we mnie wydarza.
    A jednak żyję zawsze tylko w tej jednej chwili , która zawsze nazywa się TERAZ.
    Jedynym więc pewnikiem w moim życiu jest to TERAZ.

    To co się wydarzyło , to co przeminęło, zawsze działo się w TERAZ . Pomyślałem więc, że tak naprawdę nie można uciec od chwili obecnej . Ona zawsze tu jest .

    Jeśli chwila obecna nie jest moją przyjaciółką – przyjacielem , to zapewne będę próbował szukać, albo w przeszłości albo w przyszłości jej odpowiednika .
    Jednak nie znajdę jej tam, bo tak naprawdę istnieje ona tylko w TERAZ .

    Mogę pozwolić chwili obecnej trwać albo starać się ją zmienić .  

    Napisałaś piękne słowa . Cytuję poniżej 

     

    chwila w której

    wiesz znasz czujesz

    chwila która

    przenika cię i przemija

    nic więcej

     

    Bardzo często w swoim życiu znajduję sie poza chwilą obecną. Niejako szybując myślami  tam gdzie mnie nie ma.

    A przecież TERAZ zawsze rodzi TERAZ. 

     Całkiem niedawno rozmyślałem nad Twoim koanem Jola. Byłem na wsi . Uziemiłem siebie zanużając dłonie w ziemi . Praca na roli wyciąga z człowieka wszystko to czym się nie jest. 

    Ważniejsze jest to,  co teraz robię , niż to co będę robił w przyszłości.

    DLA ADAMA 

    Wszystko jest ze sobą powiazane w tej jednej chwili , w tym jednym TERAZ. Pozornie wydaje się, że jest inaczej , że obecna chwila jest oderwaniem się od całości istnienia , a jednak wszystko co JEST , stworzyło postać chwili obecnej .

    Możesz dokonać zaślubin z chwilą obecną mówiąc TAK , na ślubnym kobiercu życia.

    Możesz dokonać odkrycia jej ciała , swojego ciała – być jednym z nią , z chwila obecną teraz.

    Szechina.

    Możesz współistnieć z nią , z jej mocą i jej inteligencją życia. Tylko tak możesz zrodzić jej potomstwo – potomstwo chwili obecnej, która trwa.

    Akceptujesz wszystko co się wydarza. Wszystko co się wydarza w Teraz. Jesteś uważny i wyczulony na spojrzenie chwili obecnej, jest bowiem ona twoją oblubienicą. Jesteście przecież jednym i tym samym. Jednym ciałem.

    Budzisz się jak Biblijny Adam, ze snu o zamyśleniu, ze snu  o przeszłości i przyszłości. Budzisz się do tej,  która jest kościa z Twoich kości  do tej,  która Jest.

    Ona jest prosta i pięknie jaśnieje przy tobie.

    „Drzewo Życia ożywia podwójny ruch, pulsuje w nim światło proste (OR JASZAR ) i światło odbite (or chozer), tworząc dynamiczny organizm boskiej obecności”

     Nie szukasz innej chwili , albowiem innej nie ma. 

    Odkrywasz , że to co jest teraz jest święte. Odkrywasz związek z chwilą obecną – ten związek JEST.

    Życie w chwili obecnej jest świętością .  

     Patrzysz na nią – odbierasz ją swoimi wszystkimi zmysłami, jest ona twoją małżonką bo tylko w niej jesteś prawdziwie obecny. Tylko w niej jesteś prawdziwie sobą. Prawdziwie człowiekiem, prawdziwie Biblijnym Adamem.

     

    Im dłużej świadomie w niej przebywasz , tym dłużej odkrywasz w sobie radość istnienia i świętość waszego zbliżenia .

     

    Mojemu Księdzu Adamowi jego przyjaciel aharon*

     

     

     

     
    Odpowiedz
  13. stanislawleja

    jeszcze o miłości…………

         Będę drążył temat i to kontrowersyjnie :-). Nie rozumiem jednej sprawy, "jak można porównywać Buddę, buddyzm do Jezusa i mistyków Chrześcijańskich ? Z samej definicji są tutaj sprzeczności, a więc Jezus mówił:

    – "weź swój krzyż i naśladuj Mnie"

    – "kochaj nieprzyjaciół", módl się za nich

    Natomiast buddyzm zakłada:

    – "oddal krzyż", porzuć cierpienie, dąż do takiej "nirvany" aby już nie było cierpienia na ziemi (możesz to czynić również poprzez kolejne wcielenia".

    A więc jest zasadnicza różnica i sprzeczność między buddyzmem a Chrześcijaństwem (pomijając sprawę), że buddyzm pomija Boga osobowego i traktuje go jako "energię".  Pani Halina niejako (niejako, bo nie wprost to powiedziała) stawia na równi św. Franciszka z Buddą, lub Mahometem. Nie rozumiem tego, przecież znowu jest zasadnicza różnica – ci poganie sami dążyli do doskonałości a dla Franciszka było to "prowadzenie Boże", wypełniania Jego woli. Znowu zasadnicza różnica – święci mówią o woli i wolności Boga a inni różni "prorocy" o determinacji, fataliźmie. Np. buddyzm mówi o "karmie",  czyli jakim żeś się urodził, takim umrzesz".  Dla mnie to jest zasadnicza różnica i w/g mnie sprawa wygląda prosto – fatalizm to szatan i złe duchy, a wolność to jest Bóg. Ok, ale nie będę pisał o złych duchach, bo niektórym ludziom staje się po tym temacie "niestrawnie" (chociaż oczywistą jest sprawą, że złe duchy oddziaływują a przede wszystkim kuszą człowieka, bo Jezus również był kuszony). Dobrze a więc zacytuję św. Franciszka – z jego słynnych "Kwiatków".   Św. Franciszek był niezwykle radosny a smutek uważał za owoc grzechu. Ciekawe, że był on w swoim przeżywaniu radości podobnym do św. Ignacego, a więc radość jego wyrażała się poprzez wylewanie mnóstwa łez (prawdopodobnie z tego powodu miał problemy z oczami ?). Ok. tak św. Franciszek rozumiał "radość doskonałą":


    Jak św. Franciszek wędrując z bratem Leonem,
    tłumaczył mu, co to jest radość doskonała

     

     

     

    Kiedy pewnego razu zimową porą św. Franciszek szedł z bratem Leonem z Perugii do Świętej Panny Maryi Anielskiej, a ogromne zimno dokuczało im wielce, zawołał na brata Leona, który szedł przodem, i rzekł: – Bracie Leonie, choćby bracia mniejsi dawali wszędzie wielkie przykłady świętości i zbudowania, mimo to zapisz i zapamiętaj sobie pilnie, że nie jest to jeszcze radość doskonała. Kiedy św. Franciszek uszedł nieco drogi, zawołał nań po raz wtóry: O bracie Leonie, choćby brat mniejszy wracał wzrok ślepym i chromych czynił prostymi, wypędzał czarty, wracał słuch głuchym i chód bezwładnym, mowę niemym i – co większą jest rzeczą – wskrzeszał takich, co byli martwi przez dni cztery, zapisz sobie, że nie to jest radość doskonała. I uszedłszy nieco, krzyknął znów głośno: O bracie Leonie, gdyby brat mniejszy znał wszystkie języki i wszystkie nauki, i wszystkie pisma tak, że umiałby prorokować i odsłaniać nie tylko rzeczy przyszłe, lecz także tajemnice sumień i dusz, zapisz, że nie to jest radość doskonała. Uszedłszy nieco dalej, św. Franciszek zawołał jeszcze głośniej: O bracie Leonie, owieczko Boża, choćby brat mniejszy mówił językiem aniołów i znał koleje gwiazd i moce ziół, i choćby mu objawiły się wszystkie skarby ziemi, i choćby poznał właściwości ptaków i ryb, i zwierząt wszystkich, i ludzi, i drzew, i skał, i korzeni, i wód, zapisz, że nie to jest radość doskonała. I uszedłszy jeszcze nieco, św. Franciszek zawołał głośno: O bracie Leonie, choćby brat mniejszy umiał tak dobrze kazać, że nawróciłby wszystkich niewiernych na wiarę Chrystusową, zapisz, że nie to jest jeszcze radość doskonała. I kiedy mówiąc tak, uszedł ze dwie mile, brat Leon z wielkim zadziwieniem zapytał: Ojcze, błagam cię na miłość Boską, powiedz mi, co to jest radość doskonała? A św. Franciszek tak rzecze: Kiedy staniemy u Panny Maryi Anielskiej zmoczeni deszczem, zlodowaciali od zimna, ochlapani błotem i zgnębieni głodem, i zapukamy do bramy klasztoru, a odźwierny wyjdzie gniewny i rzeknie: „Coście za jedni?” – a my powiemy: „Jesteśmy dwaj z braci waszej”, a on powie: „Kłamiecie, wyście raczej dwaj łotrzykowie, którzy włóczą się oszukując świat, i okradają biednych z jałmużny, precz stąd”, i nie otworzy nam, i każe stać na śniegu i deszczu, zziębniętym i głodnym, aż do nocy; wówczas, jeśli takie obelgi i taką srogość, i taką odprawę zniesiemy cierpliwie, bez oburzenia i szemrania, i pomyślimy z pokorą i miłością, że odźwierny ten zna nas dobrze, lecz Bóg przeciw nam mówić mu każe, o bracie Leonie, zapisz, że to jest radość doskonała.

     

    I jeśli dalej pukać będziemy, a on wyjdzie wzburzony i jak nicponiów natrętnych wypędzi nas, lżąc i policzkując, i powie: „Ruszajcie stąd, opryszki nikczemne, idźcie do szpitala, bowiem nie dostaniecie tu jedzenia ani noclegu”, jeśli zniesiemy to cierpliwie i pogodnie, i z miłością, o bracie Leonie, zapisz, że to jest radość doskonała.

     

    I jeśli mimo to, uciśnieni głodem i zimnem, i nocą, dalej pukać będziemy i wołać, i prosić, płacząc rzewnie, by dla miłości Boga otwarli nam chociaż i wpuścili do sieni, a ów, jeszcze wścieklejszy, powie: „A to bezwstydne hultaje, dam ja im, jak na to zasługują”, i wyjdzie z kijem sękatym, chwyci nas za kaptur i ciśnie o ziemię, i wytarza w śniegu, i będzie bić raz po raz tym kijem – jeśli to wszystko zniesiemy pogodnie, myśląc o mękach Chrystusa błogosławionego, które winniśmy ścierpieć dla miłości Jego, o bracie Leonie, zapisz, że to jest radość doskonała.

     

          Przeto słuchaj końca, bracie Leonie. Ponad wszystkimi łaski i dary Ducha Świętego, których Chrystus udziela przyjaciołom swoim, jest pokonanie samego siebie i ochocze dla miłości Chrystusa znoszenie mąk, krzywd, obelg i udręczeń. Z żadnych bowiem innych darów Bożych nie możemy się chlubić, gdyż nie są nasze, jeno Boże. Przeto mówi Apostoł: „Cóż masz, co nie pochodzi od Boga?, a jeśli od Niego pochodzi, przecz się tym chlubisz, jakby pochodziło od ciebie?” Lecz krzyżem udręki i utrapienia możemy się chlubić; jest bowiem nasz. I przeto mówi Apostoł: „Będę się chlubić jedynie krzyżem Pana naszego, Jezusa Chrystusa”.

        Dlaczego to umieściłem ? Specjalnie, bo zauważyłem, że czasami ludzie lubią "słodzić świętych", przesładzać, pomijając ich "trud wysiłek, pot, łzy, lub nawet krew". Do tego porównuje się świętych do różnych "nawiedzonych góru" co jest bezpodstawne. Jeszcze porównam św. Franciszka do św. Igancego, bo on też mówił o radości, jednocześnie mówił o stopniach pokory i III st. pokory to jest to samo co jest w ostatnim akapicie przytoczonego przeze mnie fragmentu.  Ok. no i cóż znaczy owa radość i miłość ?. Znowu pytanie do poduszki – pozdrawiam.

     

     
    Odpowiedz
  14. adi

    Aharonku, cudna jest Twoja

    Aharonku, cudna jest Twoja teologia codziennosci. Dolozmy do niej teologie zachwytu i zadziwienia i wszystko staje sie inne. Poruszony Twoim kebabem czy tam keanem 🙂 po porannej Eucharystii ( o godz. 10 ), porzucilem i przerzucilem troche obowiazkow i udalem sie na wedrowke przez gory, moze lepiej pagorki. Widzialem zielone jaszczurki i niebieskiego ptaszka co spiewal powiewajacym na wietrze lisciom, slyszalem bicie dzwonow i widzialem bialych mnichow spieszacych na Spotkanie…i wiele innych cudownosci.

    Zyc intensywnie moim teraz jest pieknie, nawet w codziennosci zgniecionej obowiazkami. Teraz zyje i teraz Go spotykam. Trzeba tylko ukochac te codziennosc taka jaka jest i zachwycic sie jej pieknem niezwyczajnej zwyczajnosci!

    dzieki przyjacielu Ahronku!

     
    Odpowiedz
  15. aaharonart

    Ja

    Adamie :):)

    Ja nawet nie wiem dokładnie co to jest teologia 🙂

    PS.

    To wspaniale że znalazłeś czas na  wędrówkę . Ja też bardzo to lubię . Dziś przez około pół godziny oglądałem kury 🙂 Jadły i gdakały , skubały trawę i poprostu były. 

    pa art*

     
    Odpowiedz
  16. adi

    Ahronku,tez do konca nie

    Ahronku,tez do konca nie wiem co to teologia, ale wydaje mi sie ze  to wlasnie to, co robisz…patrzenie na kury 🙂 wystarczy tyle i odnosic wszystko do relacji z Nieskonczonym !

     
    Odpowiedz
  17. aaharonart

    Mój Adamie znów mam koan dla ciebie

    Bardzo często mnożenie wyobrażeń potrafi mnie zmęczyć. Zmęczyć  człowieka we mnie . Dla człowieka o duszy artystycznej życie bez wyobraźni to śmierć jego twórczości. A jednak .
    W chwilach gdy oglądam np kury 🙂 przyłapuję się na tym, że wtedy nie myślę , po prostu oglądam je  nie tworząc wyobrażeń. Kiedy o czymś myślimy , chwytamy to swoim myśleniem . Kiedy otwieram rzekłbym "dłoń myśli"wtedy przedmiot myślenia odpada odemnie . Skonstruowane w moim  umyśle rzeczy odpadają same z siebie – takie jest znaczenie zrzucenia ciała i umysłu. Wiele problemów znajduje swoje rozwiązanie właśnie poprzez uwalnianie się od myślenia. Kiedy staram się wszystko doprowadzić do porządku , posługując się tylko rozumem, nigdy mi sie to nie udaje. Ponieważ źródłem wszystkich moich  ludzkich kłopotów jest rozróżniający umysł . Wtedy znika większość kłopotów gdy uwalniam się od myślenia np patrząc na kury 🙂

    Jest taki rzekłbym koan

    Kiedy kłótnia nad wodą
    osiąga apogeum
    – nagły deszcz

    Mam dla Ciebie Adamie taką opowieść do tego koanu powyżej ..otóż
    Podczas suchego lata ludzie walczą ze sobą – każda rodzina stara się zaczerpnąć więcej wody na swoje poletko. Gdy konflikt sięga szczytu , nagle zaczyna się chmurzyć , grzmi i pojawiają się duże krople deszczu. Wraz z deszczem przychodzi rozwiązanie konfliktu – znika zasadnicza jego przyczyna.
    W podobny sposób jeśli uważamy, że coś stanowi duży problem – na przykład, którą z dwóch rzeczy powinniśmy wybrać – usiłujemy to rozwiązać w swojej głowie. Jednak jeśli otwieramy dłoń naszego myślenia , problem sam się rozpływa . Kiedy więc siadam i patrzę na kury :), otwieram niejako swoją dłoń myśli , i pozwalam wszystkim myślom swobodnie przechodzić i odchodzić . 

    I wtedy rozumiem znaczenie słów którymi przemawia do mnie niebo :

    "Przepastne niebo nie stawia przeszkód przepływającym białym obłokom"

    Uwielbiam patrzeć na kury i ptaki  . Lubię też patrzeć na las z oddali. Siadam gdzieś na polu i patrzę w las. Czasami udaje mi sie zobaczyć jak pulsuje w nim życie . Jak wspaniale oddycha wiatrem .  

    poniżej widok z moje wsi na odległe miasto…

     

     
    Odpowiedz

Skomentuj Halina Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code