Trudna miłość bliźniego

 
Rozważanie na Piątek II tygodnia Adwentu, rok A2

tezeusz_adwent_2013.jpg

Rozważając dzisiejsze teksty, można by jednocześnie od razu zakończyć na przeczytaniu dwóch pierwszych – po krótkim i najlepiej pobieżnym rachunku sumienia utwierdzić się w swojej chrześcijańskiej, jedynie słusznej drodze, którą Bóg docenia, napić się ciepłej herbatki i pójść spać. „Sprawiedliwość twoja jak morskie fale”; „Błogosławiony człowiek (…) on jest jak drzewo zasadzone nad płynącą wodą (…) a wszystko, co czyni jest udane”. Któż z nas nie stara się być sprawiedliwy, a przynajmniej nie wygłasza sprawiedliwych sądów? Na przykład, że sąsiad pijak. Pije to pijak, chyba logiczne? A grzesznicy? Niech sobie giną, na pewno mowa jest o tych, którzy nie są naszymi znajomymi.

Niestety, pojawia się tekst trzeci, który może trochę zepsuć samopoczucie. Jezus mówi: „Przyszedł Syn Człowieczy: je i pije, a oni mówią: Oto żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników”. Tam idylla i morskie fale, a tu taki zgrzyt: Jezus żarłok i pijak? Język też niczego sobie. Niepisana zasada w warszawskiej obyczajowości kategorycznie zabrania nazywania publicznie takich przypadłości po imieniu – mówimy „wypity”, „na gazie”, „tronkowy”. No nigdy tak, między oczy! Co innego prywatnie, w domu. Dwa pierwsze teksty o tyle miło się czyta, że gdy pojawiają się grzesznicy (w pierwszym nie ma o nich literalnie mowy, a jedynie dedukujemy ich istnienie), są oni „niedookreśleni” – wiadomo jedynie, iż jakieś grzechy popełnili, nie wiadomo zaś jakie. Dlatego wygodnie jest założyć, że na pewno nie moje, ale znacznie cięższe (typu zabójstwo lub napad na bank). Nie sprecyzowane są też przykazania, których mamy przestrzegać. Gdyby jednak zaryzykować spięcie trzech tekstów wspólną klamrą, przestaje być wesoło. Nie tylko nie rozpoznano w Jezusie Boga, mało tego, nie dostrzeżono w nim ludzkiej godności i jeszcze w niewybredny sposób zwyzywano. A któż nie lubi „delikatnie” kogoś zwymyślać? Jak często zadajemy sobie trud, żeby zastanowić się, co naprawdę kryje się w drugim człowieku? A to pijak, a to żarłok, lekkoduch, nierób, złodziej, puszczalska etc. Takie określenia miło jest stosować wobec bliźnich – znajomych, sąsiadów czy ludzi znanych nam z mediów. Tyle, że z tekstów poprzednich mogłoby wynikać, że ten, kto tak robi, jest „plewą, którą wiatr rozmiata”, używając epitetu tym razem biblijnego.

Odnoszę wrażenie, że szczególnie w sejmie do dobrego tonu należy podobny dobór słownictwa i dlatego można się zastanawiać nad obecnością krzyża w takim miejscu. Prawosławni staroobrzędowcy zasłaniali krzyż i ikony, gdy uważali, że w ich odczuciu dopuszczają się grzechu. Przy tej logice krzyż trzeba by zasłaniać w parlamencie nader często. Ale to pewno kwestia podejścia – dla tych, którzy symbol wiary chrześcijańskiej stawiają na równi z partyjnym logo, jest to bez różnicy.

Czuję się, jakbym grzmiał z ambony, co wydaje mi się dość aroganckie, zważywszy m.in. to, że nie jestem duchownym. Upewniłem się jednak, iż faktycznie nie tylko tutaj świeccy piszą rekolekcyjne rozważania, mogę więc trochę zaszaleć jako dyletancki kaznodzieja, co nadal, jakby nie patrzeć, jest nieco ryzykowne. I jezuickie (jakkolwiek ekumeniczne)! No ale trudno, jedziemy dalej. Temat przewodni naszych rekolekcji brzmi: „Człowiek drogą do Boga”. Jednocześnie należy sobie zadać pytanie, jak często dostrzegamy drugiego człowieka jako drogę do Boga? Człowiek to stworzenie stadne. Sam jeden raczej do Boga się nie wybierze, no chyba, że zostanie zesłany na bezludną wyspę, co teoretycznie może się zdarzyć. Z reguły jednak funkcjonuje w społeczeństwie i nie jest powiedziane, że ta wędrówka do Stwórcy nie ma prowadzi przez innych ludzi. Ma. A tu zaczynają się schody – gdyby umieścić mnie z… (i tu pierwotnie wymieniłem swoich „idoli” z imienia i nazwiska, w tym posła-agenta, posłankę-profesor oraz kilku dziennikarzy, złomiarzy itd.; uznałem jednak, że to by zepsuło adwentowy nastrój, nawet jeżeli tekst traci na czytelności), to jakbym miał dojść do Boga? Chyba przeskakując, na zasadzie biegu przez płotki? I nie mówcie mi, że Wy nie macie takich swoich „ulubieńców”, po którejkolwiek stronie światopoglądowego podziału by nie stali. Znaleźliby się na pewno i znacznie gorsi.

A tu pojawia się właśnie ta prawda niby prosta jak drut – przestrzegaj przykazań, jak uczą teksty ze Starego Testamentu, co od razu skutecznie utrudnia wypowiedź nowotestamentowa: szanuj bliźniego. Więcej – miłuj bliźniego! Najprostsze przykazanie, najtrudniejsze do zrealizowania. Jednocześnie najważniejsza zasada chrześcijańska. Jak napisano w starokatolickim czasopiśmie „Prawda” (nr 3 rok 1871) „Najpewniejszą oznaką miłości Boga jest miłość bliźniego, dlatego św. Paweł powiedział: ‘W miłości bliźniego mieści się cały zakon’”. O ile gazetom wiary dawać nie lubimy, tutaj trudno się nie zgodzić. I tej prawdy w codziennym życiu ciągle jest za mało. Trudno w tym miejscu nie wspomnieć o pewnym redaktorze (także i tutaj pozbyłem się nazwiska). Czy jego ostatnie oświadczenie o przyjaciołach odmiennych orientacji światopoglądowych i seksualnych jest spowodowane dostrzeżeniem chrześcijańskiej myśli? Obawiam się, że może tak być i z równą obawą zastanawiam się czy nie należałoby, docenić tego kroku. A że tylko krowa nie zmienia poglądów, trzeba chyba dać szansę tym, których wymieniłem wyżej (lub raczej, po przeredagowaniu tekstu, zasugerowałem) i wszystkim innym ludziom? Faktycznie długo można by zastanawiać się, jak polubić kogoś z naszych mniej lub bardziej prawdziwych wrogów: „Lecz w prawie Pańskim upodobał sobie / i rozmyśla nad nim dniem i nocą”. Uważam, że jest to właśnie, jakkolwiek mówiąc sarkastycznie i nieładnie „zakichany”, ale naczelny obowiązek każdego chrześcijanina. A mój brutalny ton wynika z obawy, choć chciałbym się mylić, o jego miejsce we współczesnym świecie. Sam siebie tutaj oszczędzać nie zamierzam – bez obawy.

Mieszkam teraz w takim miejscu, dostatnim raczej, że gdyby zaszufladkować mieszkańców – na lewo mam „hipsterów”, na prawo emerytów, których niektórzy określają mianem „starych ubeków” (celowo popadam w nazewniczą skrajność). Ich drogi jedynie czasem krzyżują się w dużym sklepie na mojej ulicy. Ostatnio nieopodal stał żebrak. W sile wieku w sumie, chociaż z kulą, ale bo to wiadomo czy nie udaje? Mało konkretny też – z wyglądu ni to Cygan, ni to Polak. Do pracy by się nadał! Nikt więc specjalnie nim się nie przejmował (w tym ja; choć szczerze to jednak na niego spojrzałem, ale za to nic mu nie dałem, tym gorzej dla mnie). Przechodzą młodzi, matki z dziećmi, dobrze ubrani emeryci, może ci, którzy co niedziela paradują do kościoła (ale to akurat nie była niedziela). Aż tu nagle wyskakuje babcia. Taka „byle jaka” można by rzec, tyle, że lekko przygarbiona. Nie jakaś elegantka ani też taka w chustce, co to wzbudza nostalgię za dalekimi wsiami. Zwykła w niemodnej czapce, skromnie ubrana i wrzuca żebrakowi monetę. Ludzie się śpieszą, a ona na chama, jak to starsza pani powoli tak, że nawet jeżeli tego ruchu sobie nie obmyśliła, to i tak każdy zauważy – postrzeżenie, daje jałmużnę. I nic sobie nie robi z tego, że „Darmozjad!”, „Do pracy by poszedł!”, „Przepije!”, „Sam bym tak chciał dostawać za nic!”. I najlepsze: jeszcze z nim rozmawia! Jak gdyby nigdy nic! A fale szumią – nie mnie, nie innym przechodnim… Wdowi grosz dla bliźniego-żebraka. Daje po oczach taki widok. I daje do myślenia.

*

Do Psalmu 1 z jakiegoś powodu rzadko pisali muzykę kompozytorzy zachodni, za to doczekał się opracowań muzycznych wielu kompozytorów rosyjskich m.in. Rachmaninowa i Czajkowskiego.

* I jeszcze Věra Bílá

Rekolekcje Adwentowe Tezeusza 2013

fale-morze.jpeg

Rozważania Rekolekcyjne

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code