,

To nie Wawel nas podzielił, ale brak miłości

Współczucie jest nam przyrodzone, ale tłumi je instynkt samozachowawczy. Tylko jeżeli cała dusza jest w mocy miłości nadprzyrodzonej [caritas], przyrodzone współczucie może wyładować się swobodnie.

Nieszczęście zmusza do uznania za rzeczywiste tego, czego nie uważa się za możliwe.

Simone Weil

 

Tragedia smoleńska postawiła nas Polaków wobec sprawdzianu z miłości. Osobistej i wspólnotowej. Miłości wobec naszych bliźnich i Ojczyzny. Dla wielu stała się sprawdzianem miłości najtrudniejszej: miłości nieprzyjaciół, czyli tych, z którymi nie zgadzaliśmy się, których nie lubiliśmy, którzy jakoś nas skrzywdzili, byli naszymi przeciwnikami politycznymi i kulturowymi. Są takie historyczne momenty – i do takich zdaje się należeć Tragedia smoleńska – że jedyną odpowiedzią jest przeżywać je w duchu miłości. A każdy inny poziom reagowania na wydarzenie jest zupełnie jałowy, pozorny, a nawet destrukcyjny. Trzeba wówczas porzucić zwykłe miary sprawiedliwości, słuszności, prawdy, szacunku i pozwolić, aby dynamika tragicznego wydarzenia uruchamiała w nas współczującą i wielkoduszną miłość, przekraczającą zwyczajowe standardy reagowania.

Wydaje się, że zdecydowana większość społeczeństwa polskiego zdała ten trudny egzamin z miłości w chwili tragedii. Szacunek i cześć dla tragicznie poległych pod Smoleńskiej, a zwłaszcza – dla wielu niełatwa – miłość i cześć wobec Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, stały się udziałem nie tylko Jego zwolenników, ale też wielu z tych, którzy krytycznie oceniali Jego prezydenturę i byli z Nim w sporze politycznym czy kulturowym. Tylko autentyczna miłość bliźniego pozwala nam w chwili tragedii odrzucić polityczne i kulturowe uprzedzenia, zapomnieć o zadanych ranach oraz spojrzeć na drugiego człowieka przede wszystkim jako mojego brata i siostrę w człowieczeństwie. Tylko miłość pozwala być wielkodusznym wobec tragicznie zmarłych, których działalność wcześniej oceniało się krytycznie i zaakceptować z pokorą, a nawet radością nadmiar sprawiedliwości i czci wobec nich.

Spory o Wawel jako miejsce pochówku Prezydenta i Jego żony ujawniły nie tylko różnice polityczne, ale przede wszystkim ogromny deficyt ludzkiej i narodowej miłości wśród nas, Polaków. Jak możemy się dziwić, że ktoś, kto przez lata odnosił się z pogardą, szyderstwem, niechęcią, a nawet nienawiścią do śp. Lecha Kaczyńskiego, w chwili Jego tragicznej śmierci będzie zdolny do przejęcia się tragedię osobistą Jego Rodziny i reprezentowanej przez Niego wizji Ojczyzny? Jeśli ktoś czuł się cały obolały, zraniony i do głębi skrzywdzony przez rządy zmarłego Prezydenta i Jego formacji politycznej, tak bardzo cierpiący, że ulokował w Nim nieomal całe moralne i polityczne zło, jak ktoś taki może w chwili tragedii zmienić radykalnie swoją postawę? Wydaje się, że wielu z nas wcześniej zniszczyło w swoim sercu i umyśle śp. Prezydenta jako osobę tak radykalnie i z tak „słusznych” powodów, że nie jest zdolna do godnego i duchowego przeżywania żałoby nawet podczas tragedii, a przynajmniej doświadcza wielkich trudności w reakcji na to wydarzenie.

Największym i najtrudniejszym sprawdzianem miłości bliźniego jest miłość nieprzyjaciół. Niezwykle łatwo jest przekroczyć – często bezpowrotnie – delikatną granicę między krytyką i niezgodą, byciem z kimś w konflikcie, ale wciąż z zachowaniem fundamentalnej miłości bliźniego i szacunku do niego, a moralnym i intelektualnym zniszczeniem swojego przeciwnika w aktach swej woli, rozumu i uczuciach. Odbudować miłość i szacunek dla przeciwnika czy domniemanego krzywdziciela jest niezwykle trudno: wstrząs, jakim jest śmierć naszego wroga, może być – i często bywa – łaską nawrócenia, a jeśli przeżywamy ze skruchą naszą wcześniejszą zdradę miłości,  to możemy znowu z miłością i szacunkiem odnieść się do niego. Ale nie zawsze nawet taki wstrząs ożywia obumarłe rejony naszych serc.

Jeśli nie ma w nas wielkoduszności wobec tragicznie poległych przeciwników, zaczynamy dopominać się o prawdę i sprawiedliwość. Krzyczymy wówczas: „Wawel nie dla Kaczyńskiego”, znajdujemy mnóstwo racjonalnych powodów, aby protestować przeciw temu „nadużyciu” i politycznej manipulacji. Ja chcę pozostać uczciwy wobec protestujących w sprawie pochówku Prezydenta na Wawelu: macie wiele racji, a być może, gdyby było więcej czasu do namysłu, decyzja o miejscu pochówku mogłaby być lepsza i bardziej odpowiednia. Ale te rację są poniżej racji najważniejszej i decydującej: a mianowicie racji miłości, która rodzi wielkoduszność. Ktoś, kto autentycznie kocha, potrafi tracić i rezygnować z siebie, również z własnych słusznych racji: w tym przypadku rezygnować z bardziej demokratycznej i obiektywnej formy hołdu wobec tragicznie zmarłego Prezydenta.

Ten deficyt miłości sprawia, że absolutyzujemy to, co absolutem nie jest: choćby Wawel, który obsesyjnie traktujemy jako nieodwołalną kanonizację nielubianego przez wielu Prezydenta. Deficyt miłości sprawia, że usztywniamy swoją postawę i zamiast z godnością przeżywać żałobę, zajmujemy się protestami, petycjami, sporami – które pozornie słuszne i wolnościowe, są jednak dość jałową formą zastępczą miłości. Ich istotną funkcją jest zasłonić wobec siebie i innych deficyt miłości do przeciwnika, nie dopuścić do siebie łaski miłości, własnej skruchy, przebaczenia i szansy pojednania. Deficyt miłości sprawia, że wymiar polityczny, maskowany troską o dobro wspólne, prawdę, dbałość o historyczne symbole, niezgodę na polityczne manipulacje, staje się wiodącym motywem, a niekiedy celem działań protestacyjnych. Po prostu: historia, zwłaszcza wydarzenia tragiczne, nie zostawiają miejsca na próżnię – wypełniamy je tym, co mamy w sercu. Jeśli brak nam miłości, która transcenduje racje polityczne, to polityka w kostiumie troski o dobro wspólne staje się nieomal absolutnym wymiarem przeżywania i definiowania tragedii.

Rozumiem duży problem tych, którzy nie potrafią znaleźć w swoim sercu dostatecznej miłości wobec śp. Lecha Kaczyńskiego, nawet w obliczu jego tragicznej śmierci. Nikt nie wymaga od nas więcej, niż potrafimy z siebie dać. Ale warto zastanowić się: dlaczego tak się stało? Co przez swoje życie, zwłaszcza ostatnie lata uczyniłem, aby w momencie próby okazać się zdolnym do miłości swego przeciwnika? Jaką ja ponoszę odpowiedzialność za brak wielkoduszności wobec tragicznie zmarłych? Dlaczego moja własna i jedynie „słuszna” racja staje się quasi absolutem, który pozwala mi destruować przestrzeń wielkiej narodowej żałoby? Dlaczego nie jestem zdolny do skruchy, przebaczenia i pojednania w chwili narodowej tragedii? Spór o Wawel ujawnił nie tylko głębokie podziały polityczne i kulturowe wśród Polaków, ale – co dużo ważniejsze – fakt, że wielu z nas nie pracuje na co dzień nad swoim człowieczeństwem, miłością bliźniego i Ojczyzny.

Spór o Wawel ujawnił, że miłość nieprzyjaciół w naszym – w większości chrześcijańskim – społeczeństwie jest dla wielu po prostu nieznana, jest barierą nieprzekraczalną. Jeśli nie radzę sobie z miłością moich nieprzyjaciół, dużo lepiej podczas żałoby jest zachować milczenie, uznając z pokorą własne niemożności i deficyt w człowieczeństwie, a jeśli jest się osobą wierzącą powierzyć tę niemożność Panu Bogu. Albo powiedzieć sobie i innym: nie potrafię, nie umiem, chciałbym, spróbuję. Taka postawa rodzi dużo większą szansę na przeżycie autentycznego nawrócenia, niż hiperaktywność protestacyjna, która zamyka mnie w swoistym regresie duchowym jako człowieka i uniemożliwia przeżywanie żałoby w sposób odpowiedni.

Na gruncie teologicznym wiemy, że autentyczna miłość bliźniego, chrześcijańska caritas, zwłaszcza miłość nieprzyjaciół i cnota wielkoduszności jest możliwa jedynie dzięki łasce Bożej. Ta łaska może być udziałem zarówno chrześcijan jak i nie-chrześcijan, jeśli tylko żyją w zgodzie ze swym sumieniem w duchu miłości. Deficyt miłości, jako caritas, w polskim społeczeństwie jest kluczem do tzw. sporu o Wawel. Ten deficyt występuję po obu stronach sporu – np. ktoś może być tak radykalnym zwolennikiem śp. Prezydenta i PiS-u, że jego „miłość” do tragicznie zmarłych ma silną komponentę polityczną i okupiona jest nienawiścią i pogardą wobec tych, którzy nie podzielają jego czy jej uczuć. Ktoś może z „miłości” politycznej forsować Wawel i dokonywać absolutyzacji Prezydenta w duchu manipulacji, aby jego wizja polityczna Polski zyskała na tym. W swoim tekście skupiłem się na analizie deficytu miłości wśród tych, którzy mają problem ze śp. Lechem Kaczyńskim i jego formacją, ponieważ zjawisko to wydaje się powszechniejsze i można je bardziej klarownie wydobyć.

Żadne pojednanie Polaków i odrodzenie Ojczyzny nie dokonana się dzięki Tragedii Smoleńskiej bez naszej osobistej i wspólnotowej pracy nad miłością, caritas, a zwłaszcza najtrudniejszym jej wymiarem: miłością nieprzyjaciół. Raczej nie sądzę, że można deficyt miłości zastąpić jakimiś formami zwykłego szacunku, uznania, akceptacji odmienności, itd., ponieważ w chwili próby okazują się one niedostateczne. Zbyt łatwo jako społeczeństwo pozwalamy sobie na zabijanie swych bliźnich w swoim sercu, odmawianie im prawa do istnienia i inności, zwłaszcza, jeśli stanowią jakiś ważny symbol wspólnotowy.

Nie mam wielkiej nadziei, że Tragedia Smoleńska odmieni nas i uczyni społeczeństwem zdolnym do wzajemnych relacji opartych na miłości, przebaczeniu, wielkoduszności i pojednaniu. Realistycznie oznaczałoby to pogłębienie wiary religijnej na skalę masową i w sposób bardzo osobisty, a dla osób niereligijnych znalezienie odmiennych źródeł odnowy duchowej na gruncie miłości. Natomiast, aktualny czas żałoby i spory o Wawel – które wstrząsnęły mną boleśnie – upewniły mnie, że nie ma innej i lepszej drogi dla Polaków, niż wzajemne świadectwo pracy nad miłością caritas we wszystkich dziedzinach życia osobistego i publicznego. Jedynie stając się lepszymi ludźmi, możemy stawać się lepszymi Polakami. 

 

Tragiczny dzień dla Polski i świata

Pozwólmy, by nas bolało

Spory o Wawel – wsytd i brak wielkoduszności

Pęknięte symbole – Wawel polityków i kardynałów?

Najtrudniejsza miłość: czy potrafię kochać swoich nieprzyjaciół?

 

 

 

8 Comments

  1. Malgorzata

    Człowiek w Polaku

    Andrzeju!

    Zacznę od cytatu z Norwida:

    "Gdyby ojczyzna nasza była tak dzielnym społeczeństwem we wszystkich  c z ł o w i e k a  obowiązkach jak znakomitym jest narodem we wszelkich  P o l a k a  poczuciach, tedy bylibyśmy na nogach dwóch, osoby całe i poważne – monumentalnie znamienite. Ale tak, jak dziś jest, to  P o l a k  j e s t                  o l b r z y m,  a  c z ł o w i e k  w  P o l a k u  j e s t  k a r z e ł  – i jesteśmy karykatury, i jesteśmy tragiczna nicość i śmiech olbrzymi… Słońce nad  P o l a k i e m  wstawa, ale zasłania swe oczy nad         c z ł o w i e k i e m".

    Może nie jest to najlepszy czas na przypominanie właśnie tego cytatu, ale skoro mamy narodowe rekolekcje… Podczas rekolekcji nie zawsze dowiadujemy się o sobie przyjemnych rzeczy. Teraz słowa Norwida przyszły mi jednak znowu na myśl, ponieważ piszesz właśnie o tym zaniedbanym człowieku w Polaku. Problem, jak widać nienowy, ale ciągle aktualny. Zgadzam się całkowicie z Twoim stwierdzenie, że "Jedynie stając się lepszymi ludźmi, możemy stawać się lepszymi Polakami".

    I oby za sto lat ktoś znowu nie musiał zmagać się z tym Norwidowskim dylematem w obliczu jakichś kolejnych polskich nieszczęść… W tych dniach, gdy wydaje się następować przebudowa narodowej symboliki i mitologii, właśnie tego powinniśmy chyba najbardziej pragnąć.

    ***

    I jeszcze uwaga metodologiczna. W dniach, gdy szukamy sensu zdarzeń dotykających nas tak bardzo mocno, sięgasz po teologiczną kategorię miłości. Myślę, że jest to bardzo obiecujący zabieg interpretacyjny wobec zjawisk, do których stosuje się na ogół kategorie socjologiczne, politologiczne czy psychologiczne. Niekiedy trzeba przecież zmienić siatkę pojęciową po to, aby ukazać szersze perspektywy, uzyskać nowe wartościowe odpowiedzi. Ale jest tu też coś więcej: może jeszcze nie wzór, ale na pewno udana próba pokazania, jak można patrzeć na otaczający nas świat, nawet na te najbardziej skomplikowane i świeckie zjawiska, z ewangelicznej i chrześcijańskiej perspektywy.

     
    Odpowiedz
  2. zibik

    Postawa nasza i rosyjskich współbraci !

    Panie Andrzeju!

    Proszę wybaczyć, lecz to chyba nie jest dokładnie tak, jak Pan i inni opisują, czy usiłują sugerować.

    To nie tragedia, czy katastrofa lotnicza, lecz zaistniałe i aktualne wydarzenia, oraz postawy osób sprawujących najwyższą władzę w RP i Rosji – stawiają nie tylko Polaków, czy Rosjan, ale cały świat cywilizowany, w nadal bliżej nie określonej sytuacji.

    My Polacy najbardziej poszkodowani i zainteresowani jesteśmy zdani, a nawet skazani nie tylko na wspaniałomyślność i wielkoduszność, lecz również ludzką uczciwość, rzetelność naszych rosyjskich współbraci.

    Nadal nie wiemy wielu istotnych spraw np: dotychczas nikt definitywnie i oficjalnie nie rozstrzygnął, czy to była naprawdę katastrofa lotnicza, czy może zupełnie coś innego…..

    Dlaczego w RP najbardziej wiarygodnym źródłem informacji są niezależne portale, czy media zwykle obcojęzyczne?…..

    Postawa tj. milczenie, bądź dezinformacja tych, co winni są nam szereg racjonalnych i prawdziwych (wiarygodnych) odpowiedzi, wyjaśnień. Powoduje coraz większy natłok pytań bez odpowiedzi, szereg wątpliwości, a nawet liczne podejrzenia i spekulacje.

    Owszem wszyscy potrzebujemy wielu łask Bożych, jednak w różnym stopniu przymiotów i uzdolnień m.in. miłości w prawdzie, nie tylko pokrzywdzeni i ofiary, czy ludzie prawi i szlachetni, lecz przede wszystkim złoczyńcy, także osoby wrogo, czy bezpodstawnie agresywnie usposobione.

    Wg. mnie w sferze publicznej – mediach nadal dominują tematy zastępcze, próby dezinformacji, a brakuje pogłębionej refleksji i bieżącej debaty ludzi odważnych, roztropnych i odpowiedzialnych, czy natychmiastowego (niezwłocznego) na żywo relacjonowania zapewne kłopotliwych i drażliwych, jednak istotnych zdarzeń i spraw. To powoduje u wielu osób wzrost emocji, utratę zaufania, czy niezdolność racjonalnego myślenia, a nawet godnego (przyzwoitego) przeżywania żałoby narodowej i uszanowania tych, którzy zasługują na szczególne potraktowanie.

     Szczęść Boże !

     
    Odpowiedz
  3. Kazimierz

    Andrzeju

    Bardzo cenny jest Twój zamysł, a nawet zamysły przedstawione w poprzednich blogach. Dobrze jest poszukiwac odpowiedzi na nurtujące pytania, zwłaszcza w momentach szczególnie wrażliwych i tym samym być może "zwrotnych" co najmniej dla nas samych.

    Zastanawiałem się nad dwoma Twoimi określeniami i do nich chciałbym się odnieść – piszesz:

    "Spór o Wawel ujawnił, że miłość nieprzyjaciół w naszym – w większości chrześcijańskim – społeczeństwie jest dla wielu po prostu nieznana, jest barierą nieprzekraczalną. Jeśli nie radzę sobie z miłością moich nieprzyjaciół, dużo lepiej podczas żałoby jest zachować milczenie, uznając z pokorą własne niemożności i deficyt w człowieczeństwie, a jeśli jest się osobą wierzącą powierzyć tę niemożność Panu Bogu. Albo powiedzieć sobie i innym: nie potrafię, nie umiem, chciałbym, spróbuję. Taka postawa rodzi dużo większą szansę na przeżycie autentycznego nawrócenia, niż hiperaktywność protestacyjna, która zamyka mnie w swoistym regresie duchowym jako człowieka i uniemożliwia przeżywanie żałoby w sposób odpowiedni."

    Stawiasz tezę, że jesteśmy w wiekszości chrześcijańskim społeczeństwem – na co nie bardzo mogę się zgodzić. Być może to jest odpowiedź na dylemat związany z niemoznością przebaczania. Polska to raczej kraj religijny, czyli taki w której jednopanująca religia wykształciła pewne postawy, zachowania, klerykalizm, które sa sztuczne, na pokaz, nie mające związku z sercem człowieka, a jedynie będącymi postawami oczekiwanymi od człowieka (Polaka) przez nakazy i zakazy danej religii, w tym wypadku mowa o religii katolickiej. Momenty grozy, tragedii, która wymaga od nas miłosierdzia wskazują jednoznacznie nie na podziały w braku miłości, ale na wogóle jej braku z powodu życia w "zakonie", a więc religijności opartej na przestrzeganiu zasad, a nie zasadzającej się na miłości Chrystusa i osobistej relacj z Nim, dopiero taka relacja daje możliwość posiadania miłości (która jest On sam), która jest w stanie wznieść się ponad osobiste animozje i ograniczenia. Bez tej miłości, w gorsecie religii człowiek jest dalej ślepy i głuchy na tę subtelna miłość, która potrafi…. Jest też tym bardziej zdolny do wykorzystywania również takich sytuacji do ugrania swego, niezaleznie co to jest , czy coś małego, czy wielkiego, gdyż wówczas wszystko jest odsłonięte i wrażliwe na manipulację.

    Druga kwestią powiązaną z pierwszą jest  :

    Piszesz – "Żadne pojednanie Polaków i odrodzenie Ojczyzny nie dokonana się dzięki Tragedii Smoleńskiej bez naszej osobistej i wspólnotowej pracy nad miłością, caritas, a zwłaszcza najtrudniejszym jej wymiarem: miłością nieprzyjaciół. Raczej nie sądzę, że można deficyt miłości zastąpić jakimiś formami zwykłego szacunku, uznania, akceptacji odmienności, itd., ponieważ w chwili próby okazują się one niedostateczne. Zbyt łatwo jako społeczeństwo pozwalamy sobie na zabijanie swych bliźnich w swoim sercu, odmawianie im prawa do istnienia i inności, zwłaszcza, jeśli stanowią jakiś ważny symbol wspólnotowy."

    Wspominasz o miłości caritas, na którą myslę, że nasi współmieszkańcy Polski nie są ani otwarci, ani zainteresowani, gdyż nie bardzo ludzie chcą aby się nad nimi litować i im pomagać bez wzajemności, być może jest garść takich ludzi, ale jednak większośc  jest bardzo dumna (jak dumnym – niemądrze – jest nasz naród – cytat Małgosi z Norwida), a duma i pycha zamykają drogę ku caritas i prowadza do upadku.

    Myslę, że raczej miłość o którą chodziłoby w naszym kraju, ktora mogłaby się rozwinąć to miłość fileo, ale ta jest możliwa jedynie we wspólnocie ludzi jednego ducha, jednej pasji – pasji dla Chrystusa. W moim przekonaniu nie jest   możliwa odnowa w naszym narodzie bez interwecji Boga, która zdaje się, że właśnie przechodzimy, o czym nie pisałeś, a jestem ciekaw co masz do powiedzenia w tym kontekście? Interwencja Boga (potrząśnięcie ) naszym krajem, narodem, być może spowoduje, że wielu ludziom odpadnie z serc, oczu skorupa religijności , a serce otworzy się na prawdziwą miłością AGAPE, która rozpozna w Chrystusie Panu nie tylko postac historyczną, nie tylko jednego z panteonu innych uczłowieczonych bóstw, świętych itp. Ale tego Jedynego Pana Wszechświata, który jedynie może dając Swoja miłość doświadczoną na krzyżu Golgoty , ma moc uchylić co najmniej serca Polaków  na drugiego człowieka, na miłość fileo, caritas itp. na miłość każdego człowieka.

    Dopóki to nie nastąpi, nie liczmy na miłość w nieodrodzonych sercach, gdyż tak jej po prostu nie ma….jest ludzka, ograniczona, egoistyczna, krótkowzroczna i wybiórcza, skalana, czasami demoniczna – manipulacyjna, afiszowa.

    Boże potrzebujemy Twojej miłości – czystej nieskalanej, nie tylko aby przeżyć i nauczyć się czegoś z tragedii jaka nas nawiedziła, ale po to aby być i kochać. Po to aby móc kochać Ciebie Odwieczny, aby chodzić Twoimi drogami, aby uczyc się od Ciebie Jezu, jak kochać i tych, którzy zasługują na naszą miłość i tych , którzy w naszym przekonaniu otrzymac jej nie powinni. Boże zabierz naszą małostokowość, głupotę i pychę, a daj nam pokory , a nade wszystko przyjdź do naszych serc i prowadź nas w Swoim Duchu Świętym, prawdziwym i jedynym Parakletos.

    Kazik

     

     
    Odpowiedz
  4. awer

    Minął czas oficjalnej

    Minął czas oficjalnej żałoby. Nadszedł czas prywatnej refleksji, którą można podzielić się z innymi.

     

    Sobota-niedziela (10-11.2010).

    Pierwszym wrażeniem z tragicznej soboty było niedowierzanie. Telefon znajomego o 10.00 gdy byłem w górach w Koszarawie. Co ty mówisz? – padło moje pytanie . Jak to ? Rozbił się samolot prezydencki? Zaskoczenie i niedowierzanie. Tylko tak mogłem zareagować. Przecież prezydentom, premierom, parlamentarzystom nie przydarzają się takie wypadki. Tego rodzaju nieszczęścia i to na taką skalę dotykają tylko nas – bezimiennych „szaraków” od których nie wymaga się myślenia, lecz podążania do urn, podatności na manipulacje i płacenia podatków. Przecież cały kosztowny i skomplikowany aparat państwowy chroni notabli przed nieszczęściem. A jednak to prawda. Zdziwienie i jednocześnie współczucie dla rodzin tragicznie zmarłych, to pierwsza moja reakcja. Po powrocie w niedzielę do domu, włączam odbiornik telewizyjny. Poznaję szczegóły. Na wszystkich kanałach „szklane” osobistości mówią o wspaniałych ludziach których straciła Najjaśniejsza Rzeczpospolita. Dziwny ten dysonans. Zupełnie przypadkowo trafiam na wywiad z Dr Ryszardem K. Szaniawskim, prezesem Fundacji Hospicjum Onkologiczne. Padają pierwsze słowa, które niosą znamiona obiektywnego spojrzenia. Słowa zrównoważone, wypowiedziane z dystansem. Słowa człowieka który rozumie, ból i cierpienie najbliższych.

     

    Poniedziałek i wtorek.

    W pracy jak zwykle. Nie mam czasu włączyć telewizor. Do głowy co jakiś czas przychodzi myśl o tragedii.

     

    Środa.

    Głos koleżanki: „Wiesz, to bardzo dziwne, ale jak wyłączyłam telewizor nagle skończyła się żałoba”.

     

    Zastanawiam się nad tym co powiedziała. Liczę flagi w oknach bloków. Wychodzi średnio jedna flaga na 150 okien. Czarne wstążki powieszone na antenach samochodów – podobna średnia. Co to oznacza? Czy może media biją pianę, tak jak to mają w zwyczaju? Dziwne jest oglądać twarze dziennikarzy i publicystów w roli żałobników. Czy nasze Państwo ogranicza się do mediów i Parlamentu? Czy ludzie potrzebują nieustających informacji o tym tragicznym wypadku ? Czy prawdziwy patriota to człowiek, który całą żałobę spędził przed telewizorem lub przy radio? Zaczynam zastanawiać się ile obłudy jest w mediach i w nas samych. Jak bardzo media oderwane są od rzeczywistości obywatela współczującego rodzinom i bliskim ofiar .

     

    Czwartek.

    Niesmak. Docierają do mnie spekulacje i insynuacje wypowiadane w formie pytań. Ojciec Rydzyk insynuuje działanie "tajemniczych sił" nie czekając na wyniki śledztwa. Nic nowego. Budowanie teorii spisku, bo właśnie tak wciąż przyciąga i mobilizuje swych słuchaczy. Pytania powtarzane przez Zibika na forum Tezeusza. Poczekam z opinią na wyniki śledztwa.

     

    Piątek.

    Rano dowiaduję się, że na Islandii wybuchł wulkan. Miałem wykupiony lot do Niemiec na komunię mojej bratanicy. Niestety na zmianę planów za późno. Szkoda, że media o tym nie poinformowały wcześniej, może wybrał bym się samochodem ze znajomymi.

     

    Niedziela.

    Piękny pogrzeb miał śp. prezydent i jego małżonka. Niech odpoczywają w pokoju.   

     
    Odpowiedz
  5. Andrzej

    Caritas i pytanie o masowe “odrodzenie duchowe” Polaków

     Kaziu, 

    dziękuję za ważne pogłębienie i nieco polemiczne rozwinięcie mojego tekstu. Te różne miłości: caritas, fileo, agape wymagałyby bliższych doprecyzowań teologicznych, żeby rozeznać, które z nich najlepiej odpowiadają Bożej miłości nadprzyrodzonej. Sprecyzuję tylko użyte przeze mnie "caritas" – odwołuję się tutaj do wypracowanej przez św. Tomasza z Akwinu koncepcji "miłości nadprzyrodzonej", czyli Bożej miłości, która dzięki łasce dostępna jest człowiekowi "usprawiedliwionemu". To dzięki caritas naturalna miłość człowieka – taka jak amor czy fileo – przeniknięta jest miłością Bożą, dzięki czemu możemy w bliźnim kochać samego Boga, być zdolni do miłości nieprzyjaciół, wielkoduszności, męczeństwa, i tego, na nazywamy miłością heroiczną. Tomaszowej "caritas" (z łac.) odpowiada – zaproponowana przez Ciebie – nowotestamentalna "agape" ( z gr.)

    Mój zwrot o Polakach, że są w  "większości chrześcijanami" odwoływał się do dwóch faktów: chrztu (sakramentalnego i obiektywnego) i autodeklaracji badanych (subiektywnego poczucia tożsamości). Stosując oba te kryteria większość polskiego społeczeństwa to chrześcijanie. Ty natomiast odwołujesz się do kategorii "chrztu duchowego", czy nowego urodzenia lub odrodzenia w Duchu: tę kategorię dość trudno obiektywnie mierzyć, więc, aby była sensownie stosowana musiałbyś podać niepowątpiewalne i sprawdzalne kryteria miary i oceny.

    Osobiście wolę stosować pewną stopniowalność w ocenie intensywności wiary, uwzględniającą autodeklaracje badanych, ich wybory moralne i praktyki religijne: czyli wierzący głęboko, przeciętnie, słabo, itp.

    Raczej nie wierzę w masowe "odrodzenie duchowe" Polaków, bez względu na konkretną przynależność religijną. Trzeba po prostu codziennej "pracy u podstaw", ewangelizacji, katechizacji, reewangelizacji, a w momentach szczególnych – takich jak tragedia smoleńska – wspierania siebie nawzajem w pogłębionym przeżyciu tragedii i znalezienie jej sensu religijnego, moralnego i patriotycznego. A moja osobista "strategia" ewangelizacyjno-dialogiczna jest prosta: wzmacniać w osobach różnych wyznań, natężeń wiary, światopoglądów otwartość na Boga i Ewangelię, uwzględniając specyfikę różnych wrażliwości i kontekstów kulturowych osób i grup. 

    Według mnie tragedia smoleńska, choć jest szczególną łaską Bożą dla społeczeństwa Polski i innych krajów, nie stanie się inspiracją masowego pogłębienia życia duchowego Polaków: nawrócenie religijne jest sprawą dużo bardziej złożoną i osobistą, choć przeżywaną we wspólnocie.

    Pozdrawiam Cię serdecznie

    Andrzej

     
    Odpowiedz
  6. zibik

    Deficyt wiarygodnych odpowiedzi !

    Sz.Panie Adamie !

    Kto Pana inspiruje?…… i co upoważnia, uprawnia?….. do takich wpisów :

    "Niesmak. Docierają do mnie spekulacje i insynuacje wypowiadane w formie pytań. Ojciec Rydzyk insynuuje działanie "tajemniczych sił" nie czekając na wyniki śledztwa. Nic nowego. Budowanie teorii spisku, bo właśnie tak wciąż przyciąga i mobilizuje swych słuchaczy. Pytania powtarzane przez Zibika na forum Tezeusza. Poczekam z opinią na wyniki śledztwa."

     

    Proszę zauważyć, że pytania nie koniecznie muszą być spekulacją, czy insynuacją. Ponadto przyczyną ich owych spekulacji i ……zwykle jest uzasadniony brak zaufania albo niedostatek pożądanych i koniecznych odpowiedzi, czy próba dezinformacji, manipulacji itp.

    Wg. mnie najbardziej słuchaczy, czytelników zniechęca kłamstwo, oszustwo, krętactwo – ukrywanie prawdy (zamiatanie pod dywan), a przyciąga dobra wola (determinacja) – usilne poszukiwanie, ukazywanie, ujawnianie prawdy w miłości.

    W świetle zaistniałych i następujących wydarzeń publiczna debata, dialog, w tym trudne, dociekliwe, odważne i rzeczowe (roztropne) pytania, oraz racjonalne, logiczne, wiarygodne odpowiedzi wydają się czymś naturalnym.

    Kogo może interesować bardziej Pana lub kogokolwiek ewentualna opinia na podstawie udostępnianych oficjalnie wyników śledztwa, niż obecnie mniej lub bardziej udolnie ukrywana prawda?…..

    Sz. Panie to, co już piszą w necie i w niezależnych mediach, także stawiane pytania i brak odpowiedzi nie zawsze jest insynuacją, spekulacją, czy teorią spiskową albo fałszowaniem, ukrywaniem prawdy.

    Natomiast wg. mnie Pana sformułowania w cytowanym wyżej fragmencie są nie tylko wyrazem braku doświadczenia i koniecznej roztropności, lecz również ewidentną insynuacją.

    Oczekuje Pan i inni na wyniki – jakiego i czyjego śledztwa?…..

    Szczęść Boże !

    Z poważaniem Z.R.Kamiński

     
    Odpowiedz
  7. Kazimierz

    Andrzeju

    Dziekuje  bardzo za komentarz i odpowiedź, a także za pytanie zawarte w tekście, które spowodowało moją zadumę, zastanowienie. Myslę, że jest to kuczowe pytanie dla wielu ludzi o przyszłość czy własną, czy swoich bliskich.

    Ja sam i ludzie ze Wspólnoty zmagają się z pytaniem stojącym u podstaw twojego pytania – czy osoby mi bliskie, rodzina , znajomi, przyjaciele , koledzy z klasy, ze studiów – czy one są zbawione, czy mają życie wieczne, czy kochają Jezusa, czy należą do Niego? Wiele modlitw jest zanoszonych o zbawienie rodziców, rodzin itp. najgorliwszych ze wszystkich właśnie o to, aby poznały Jezusa Chrystusa i doznały zbawienia, odkupienia, miłości i otworzyły serca dla Niego. Jest to nieustająca ewangelizacyjna potrzeba, tak modlitwa, jak i działanie mające na celu zainteresowanie bliskich ludzi Pismem Świętym, osobą Jezusa, potrzebą zbawienia, potrzebą powierzenia Jemu swojego życia. Te modlitwy wznoszone sa nie tylko za osoby, które ewidentnie zbłądziły i popadły w uzaleznienia, sprawy kryminalne, ateizm, ale równiez o osoby letnie dla Boga, osoby religijne, które uważają swoje chrześcijaństwo za pewna formę kultury, lub tez wykonywania woli przodków. Nie szukających osobistej relacji z Panem.

    Widząc i przezywając samemu takie rozterki moge teraz podać kilka jak to piszesz –  kryteria miary – , czy oceny. Przygotowuje teraz trójke osób (2 kobiety i 1 mężczyzna) do chrztu i myslę, że kryteria zawarte w tym przygotowaniu jak i moja decyzja, czy też Rady Starszych jest takim sprawdzianem wiary.

    Muszę równocześnie nawiązać do pewnej analogii, otóż w Polsce łatwiej jakby ocenić wiarę człowieka nawracającego się do Chrystusa (piszę tu jako pastor, i odnoszą się moje oceny do ludzi z naszej Wspólnoty, czy też przystepujących do niej) gdyż podobna sytuacja miała miejsce, kiedy pierwsi chrześcijanie nawracali się do Chrystusa, byli przesladowani, zabijani itp. Dziś nie ma takich zwyczajów, ale niestety osoby wyrażający głęboką wiarę w Chrystusa, którą potwierdzają np. chrztem, zmianą Wspólnoty wyznaniowej bardzo często są przesladowane, wyrzucane z domów (młodzi ludzie), ich małżonkowie rozwodzą się z nimi, są izolowani i naznaczani  w rodzinach, w szkołach, wśród równiesników. Dlatego też, jak było w pierwszym wieku, gdzie ludzie z miłości do Chrystusa kładli swoje zycie i było to nizachwiane świadectwo, tak dziś (nawet wsród katolików odrodzonych, przyłączających się do Odnów w Duchu Świętym) dzieje sie tak, że ludzie przyjmujący chrzest w wieku rozumnym i zmieniający np. Wspólnotę są w pewien sposób zdeterminowani miłością dla Chrystusa, gotowi ponieść konsekwencje swoich decyzji, i to zapewne jest świadectwem.

    Należy oczywiście wziąć tu pod uwagę, że wybór zmian w swoim życiu musi być całkowicie wolny, nie może dokonywać się żadna manipulacja, a decyzje podejmowane przez daną osobę muszą być przemyslane i podejmowane ze względu na Chrystusa, a nie na ludzi, czy presję grupy społecznej, rodzinnej czy jakiejkolwiek.

    Przyjmując osobę do chrztu i jako członka Wspólnty, wcale mu tego nie ułatwiam, ale wręcz to właśnie ona musi mnie przekonac, że naprawdę ona kocha Pana. Pytam się w rozmowach z katechumenami o droge życia, o momenty zwrotne, o te chwile, które zaważyły o wybraniu drogi za Jezusem. Pytam o moment nawrócenia, emocje towarzyszace temu momentowi, o zmiany jakie zauważa dany katechumen w swoim zyciu. Jestem ciekaw, czy zmieniło się jego nastwienie do swiata, do ludzi, do Boga. Jak wyglada zycie modlitewne tej osoby, jak wygląda życie wogóle, czy nie trwa w jakimś swiadomym grzechu. Jesli trwa, to jesli chce być ochrzczona musi się go wyzbyć na zawsze – czy to alokholizowanie się, czy palenie papierosów, czy napastliwośc, czy narkotyki, czy współżycie przedmałżeńskie. osoba przystepująca do chrztu zawiera przymierze  z Panemi nie ma mowy, abym ochrzcił kogoś, kto żyje w świadomym grzechu. Nie chrzcimy dzieci, chorych psychicznie, czy też osób nieswiadomych tego co się z nimi dzieje . Osoba przystępująca do chrztu powinna byc rozkochana w Słowie Bożym, uczestnicząca w zyciu Wspólnoty, nie opuszczająca spotkań (na dziś mamy 3 tygodniowo – nabożeństwo niedzielne, spotkanie modlitewne i grupę domową), powinna uczestniczyc w przynajmniej jednym tygodniowo. Nie powienna równiez trwac w nieprzebaczeniu wobec jakiegoś człowieka, powinna byc pojednana i szukać pojednania.

    Podstawowym pytaniem jest równiez, czy wierzysz w Jezusa Chrystusa , Syna Bożego –  nie oczekuję odpowiedzi -Tak – ale musze usłyszeć co to znaczy w życiu tej osoby wiara w Chrystusa. Musze widziec  tę iskierkę, tę zażyłość , tę osobista relację z Nim. Drugie pytanie, to takie czy wierzysz, że Jezus Chrystus umarł na krzyżu za ciebie i zmartwychwstał dla twojego usprawiedliwienia? To jest kluczowe pytanie, które mówi mi o odrodzeniu duchowym, o miłości, o pokucie potrzebnej do uznania siebie grzesznikiem, o rozumieniu zmartwychwstania. Trzecie czy pragnie ta osoba się ochrzcic, służyć Jezusowi we Wspólnocie Kościoła po wszystkie swoje dni życia. I znów osoba musi mi wyjaśnic, jak chce realizować swoją słuzbę, jakie już rozpoznaje dary duchowe od Boga i jak chce wspierać Wspólnotę w jej rozwoju, w niesieniu Ewangelii w czynieniu uczniów. W końcu jak pragnie sama się rozwijać, zachęcam do szkół biblijnych, do studiów teologicznych itp. Te trzy pytania zadaję równiez nad woda, ale wtedy już tylko oczekuję słów Tak, tak, tak.

    Ważnym dla mnie wskaźnikiem jest świadectwo innych osób, rodziny, znajomych, ludzi ze Wspólnty. Czy ta osoba się zmieniła, czy jest "lepsza", czy życzliwsza, czy dokonują się pozytywne zmiany w jej życiu.

    Wiele by moża pisać, nie oczekuję takich odpowiedzi od sympatyków, chodzą lub nie do Wspólnoty, korzystają z duchowego błogosławieństwa, ale dopiero kiedy podejmują decyzje wolną co do chrztu, wówczas zaczynam głębszą pracę duszpasterską, a jeśli zostaje członkiem naszej Wspólnoty wówczas jest to już mój obowiązek.

    Jak wspomniałeś nie da się tego zmierzyc, precyzyjnie określić, ale człowieka zakochanego w Jezusie jest łatwo rozpoznać, gdyż świadectwo miłości Boga, jest głęboko w jego sercu i wręcz tryska entuzjazmem dla swego Pana.

    Nie podejmuję się okreslania w Polsce kto jest, a kto nie jest wierzącym chrześcijaninem, odrodzonym, bo Bóg zna serca, ja jestem odpowiedzialny przed Bogiem, za owce, które przyprowadza do tej owczarni, tego stada, w którym ustanowił mnie sługą. Obserwując jednak ludzi i wiele pracując na codzień z setkami katolków niestety nie odnajduję w nich (sporadyczne pozytywne przypadki) odpowiedzi na żadne pytanie, jakie zadaję katechumenom, nie znajduję niestety. Nie wiem, czyja jest to wina, czy ich samych, czy osób odpowiedzialnych za ich rozwój duchowy,  pewnie wszystkich razem. Dlatego też jak pisałem w pierwszym wpisie uważam, że bez Bożego potrząśnięcia Polską, nasi rodacy nie są skłonni do nawiązania prawdziwej relacji z Jezusem, ale wolą powierzchowną, kulturową, niewymagająca, uczynkową "wiarę", w której trudno doszukiwac sie miłości czy to agape, caritas, czy fileo, najprędzej eros, ale to już nie to rozważanie.

    Wierzę Bogu i wiem na przykładzie wielu proroctw wobec Polski, że nadchodzi wielkie przebudzenie do naszego kraju, wiem że Duch  Święty powieje i zburzy wiele dogmatów, wiele wyobrazeń o Nim i przyjdzie żywa wiara, obyśmy my, ludzie których Pan powołał do zajmowania się Jego owcami byli gotowi i nie bacząc na żadne prawdziwe, czy też narzucone przez innych ograniczenia zdołali byc prawdziwie Jego uczniami, a nie ludzi, Kościołów takich czy innych, czy też samych sobie. Potrzebujemy charakteru Chrystusa w nas, aby zawołać za Pawłem – "żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus, a obecne życie moje w ciele jest życiem w wierze w Syna Bożego, który oddał Swoje życie za mnie"…Gal. 2,20

    Ciekawie wypowiada się na ten temat ksiądz bp. Siemieniewski – http://www.tillit.pl/siema.1/index.php?option=com_content&view=article&id=178:czii-rozdzia-vi-w-kierunku-spotkania-dynamika-nawrocenia&catid=48:ochrzczeni-w-jednym-duchu&Itemid=66

    Pozdrawiam serdecznie Kazik

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code