To jest król żydowski – mój Zbawiciel!

 
Rozważanie na Wielki Piątek, rok B1

Rekolekcje2015_black.jpg

Przyznam, że czas tegorocznego Wielkiego Postu był dla mnie trudny i… dziwny. Wydarzyło się wiele rzeczy, których nie rozumiem i pewnie minie jeszcze dużo czasu, zanim zrozumiem. Postanowień wielkopostnych nie robię już od paru ładnych lat. I tak nigdy nie wytrwałem dłużej niż tydzień. No, może kilka lat temu nie używałem przez ten czas Facebooka. Dziś nie mógłbym sobie na to z kilku powodów pozwolić. Nie wziąłem też udziału w żadnych rekolekcjach, z wyjątkiem paru filmików obejrzanych w Internecie oraz tych, które sam prowadziłem we wtorek dla uczniów jednej ze szkół w Gnieźnie. Nie zauważyłem u siebie żadnej poprawy. Jak było, tak jest. A może w niektórych kwestiach i obszarach mojego życia jest nawet gorzej? A może po prostu właśnie teraz zobaczyłem w sobie to, co przedtem było gdzieś skrzętnie poukrywane za fasadą pobożności czy własnych projekcji? Czy można byłoby spisać ten czas na straty? Zapewne tak, gdyby nie jedna rzecz.

W ostatnich dniach dotarła do mnie prawda, że oprócz Jezusa jako Pana, Boga, Brata, Przyjaciela, Towarzysza, Mistrza potrzebuję Jezusa jako mojego Zbawiciela. Ta prawda jest jeszcze bardziej wyrazista dzisiaj, w Wielki Piątek. Dzisiejszy dzień, liturgia i Słowo przypominają mi, że przede wszystkim potrzebuję Zbawiciela. Zbawiciela od moich grzechów, mojej głupoty, pychy, mojego egoizmu, od mojej niechęci do porażek i niepohamowanej pożądliwości bycia zawsze „na wierzchu” i od wielu, wielu innych moich słabości.

Zadziwiające jest to, że Jezus – świadomy Bóg – który w Ogrójcu objawia swoja moc, bo przecież na Jego odpowiedź wszyscy padają na ziemię, później pozwala się bić, obrażać, biczować, a na końcu zabić. Zadziwia zgoda na następujące później wydarzenia, brak ucieczki od cierpień, w końcu zgoda na upokarzające powieszenie na krzyżu jak pospolity bandyta wśród innych pospolitych bandytów. A ja tak często dbam o swój tyłek, byle mi było dobrze. Bylebym czuł się zadowolony z siebie i żeby inni tylko mnie podziwiali i szanowali. Jezus dzisiaj pokazuje także swoją wolność od tego co powiedzą inni. Paradoksalnie to Jezus jest w tych scenach najbardziej wolny i silny.

Wielki Piątek nie napełnia mnie żalem i bólem, na co był już czas kilka dni temu, ale przede wszystkim radością i dziękczynieniem za Miłość, która kocha do końca. Miłość, która w żadnym momencie nie patrzy na siebie, ale w centrum ma człowieka. Człowieka, który w żadnym momencie swojego życia na taką miłość nie zasługuje.

I jeszcze jedna rzecz na koniec. Jezus zbawia nie tylko mnie, ale także moich wrogów, ludzi, którzy zgrzeszyli przeciwko mnie. Ludzi, którzy mnie prześladowali, uprzykrzali mi życie, byli dla mnie nieprzyjemni. Jezus umarł za tych, którzy chcieli mnie zniszczyć, którym nie pasowałem do układanki. Jezus umarł za wszystkich: za mnie, za tych, których kocham, ale także za tych, których nienawidzę. Warto też o tym dzisiaj, i nie tylko dzisiaj, pamiętać.

Jezus_umarl.jpg

Rekolekcje Wielkopostne 2014

Rozważania Rekolekcyjne

 

Komentarz

  1. januszek73

    Rozumiem, ale też mam zastrzeżenia.

    Jak w tytule, a zastrzeżenia są takie ciekawe. Po pierwsze, to należy współczuć Chrystusowi Jego męki i śmierci i jest tego uzasadnienie, ale to uzasadnienie z reguły dają nam święci. Posłużę się, oczywiście św. Ignacym –

    "Reguła 3. O pocieszeniu duchownym. Pocieszeniem nazywam [przeżycie], gdy w duszy powstaje pewne poruszenie wewnętrzne, dzięki któremu dusza rozpala się w miłości ku swemu Stwórcy i Panu, a wskutek tego nie może już kochać żadnej rzeczy stworzonej na obliczu ziemi dla niej samej, lecz tylko w Stwórcy wszystkich rzeczy; podobnie i wtedy [jest pocieszenie], gdy wylewa łzy, które ją skłaniają do miłości swego Pana, czy to na skutek żalu za swe grzechy, czy to współczując Męce Chrystusa, Pana naszego, czy to dla innych jakich racji, które są skierowane wprost do służby i chwały jego. Wreszcie nazywam pocieszeniem wszelkie pomnożenie nadziei, wiary i miłości i wszelkiej radości wewnętrznej, która wzywa i pociąga do rzeczy niebieskich i do właściwego dobra [i zbawienia] własnej duszy, dając jej odpocznienie i uspokojenie w Stwórcy i Panu swoim."

    Reguła jest ciekawa, bo mówi o pocieszeniu duchowym ale jednocześnie podkreśla "wylewanie łez z powodu Jego męki i śmierci". Sprawa jest ciekawa, ale głębokie rozpamiętywanie męki naszego Zbawiciela wywołuje taki żal, że dusza musi to wylać na zewnątrz  w postaci łez. Wiem co mówię :-), gdyż zdarzały mi się takie. Specjalnie napisałem "zdarzały", gdyż w śród tego były łzy egosityczne, czyli po prostu rozżalałem się nad sobą a zwłaszcza nad swoją sytuacją egzystencjalną. Jednak łzy, czyli smutek wewnętrzny z powodu miłości ukrzyżowanej dawał mi wiele razy ukojenie i po prostu taką "radość wewnętrzną" z powodu miłości Jezusowej. To nie znaczy, że się śmiałem, ale to była radość duchowa, którą głęboko odczuwałem. Zupełnie inaczej było w przypadku rozżalania się nad sobą, bo to po prostu pogłębiało moją "depresję". Wnioskuję więc, że nie można się "cieszyć z powodu męki Chrystusa", ale należy ją kontemplować. Dopiero kontemplacja powoduje takie "wejście w siebie", że to powoduje radość ze zbawienia Chrystusa, ale kontemplacji nie uzysykuje się poprzez np. coś takiego "ach jak cudownie, że Jezus mnie zbawił swoją męką". Nie rozumiem takiego myślenia, bo to by znaczyło, że "ach jak cudownie, że inni i ja pastwili się nad Nim". To nie było cudowne, gdybyśmy zobaczyli to pastwienie to z pewnością bylibyśmy przerażeni lub nawet obrzydzeni, przecież nie jest miło patrzeć na żywe tkanki, porozszarpywane na strzępy. Nie wierzysz Wojtku, to zrób eksperyment, czyli zobacz sobie atlas anatomiczny człowieka, pokrojonego na kawałki. Szczerze, ale moje pierwsze wrażenie z czegoś takiego to "nabieranie na wymioty", z resztą większość studentów medycyny też tak ma. Dopiero później się uodparniają i są "nieczuli". Ano właśnie, "nieczułość na mękę Chrystusa" to potworność, dlatego święci zalecają empatię i współczucie Chrystusowi cierpiącemu. Oczywiście Chrystus później zmartwychwstał i z tego jak najbardziej należy się radować, ale najpierw była męka i śmierć. Męka i śmierć Chrystusa to nasze odkupienie, ale to nie znaczy, że mamy się z tego radować, niczym zaburzeni ludzie – masochiści. Przypomniało mi się, ale św. Faustyna zanotowała w swoim dziele coś takiego "zasmuciłam się z powodu cierpień Chrystusa" i szybko później Chrystus jej odpowiedział "nie płacz już nie cierpię". Niby sprzeczność ale Jezus nagrodził jej wzruszenie z powodu swoich cierpień, bo takie wzruszenie jest pociechą duchową, o której wspominał np. św. Ignacy.

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code