Taizé, czyli triumf sentymentalizmu

Z Siecią – na głębię pytań

  
Taizé – niemal pierwsze skojarzenie, które przychodzi na myśl wraz z ekumenicznymi nadziejami. Dla wielu jest to wzorzec tego, jak powinny kształtować się międzywyznaniowe relacje we wspólnej modlitwie do jednego Boga. Wielu przeżyło w tej wspólnocie swoje nawrócenie lub odnalazło drogę życiowego powołania. Jan Paweł II nazwał Taizé wiosną Kościoła.
 
Na przełomie każdego roku Taizé patronuje Europejskim Spotkaniom Młodzieży. Najbliższa taka impreza odbędzie się w Poznaniu. Z tej okazji redakcja miesięcznika „W drodze” dotarła do ludzi, którzy przygotowują poznańskie święto, a także poprosiła o wypowiedź tych, którzy uczestniczyli przed laty w podobnych zjazdach. Efekt okazał się zaskakujący dla samych redaktorów, ponieważ w świetle zgromadzonych materiałów widać wyraźnie bolesne problemy, zawierające się w tej pięknej rzeczywistości.
 
Tomasz P. Terlikowski w artykule „Liturgiczny koktajl”, przyznając się do osobistych długów wdzięczności wobec młodzieżowych spotkań, przedstawia trafnie i syntetycznie najważniejsze trudności, a nawet zagrożenia, jakie wynikają z charakteru działań Taizé. Terlikowski pisze: „Ekumeniczna teologia stojąca za duszpasterskimi działaniami spadkobierców brata Rogera budzi bowiem poważne wątpliwości i rodzi obawy o to, że – wbrew intencjom założyciela i jego uczniów – wcale nie musi służyć sprawie jedności”.
 
Po pierwsze, Taizé stara się zneutralizować fakt, że chrześcijanie pochodzą z różnych wyznań, mających często bardzo odmienne, a nawet sprzeczne antropologie, inaczej rozumiejących relację między Bogiem i człowiekiem, uznających dogmaty o trudnych do pogodzenia praktycznych konsekwencjach. Ponadkonfesyjne rozumienie chrześcijaństwa ma rozbudzić w młodych ludziach potrzebę wiary, którą pogłębią następnie w ramach swoich wyznań, ale teologia braci z Taizé może też utrwalać wrażenie, że „doktryny Kościołów i ich dogmatyki stanowią tylko ornamentykę, kominki czy fotele, w których chrześcijanin może się zagłębiać w zależności od swoich upodobań”.
 
Następny zarzut brzmi: emocje zamiast doktryny. Piękne wielojęzyczne pieśni, odpowiednia kolorystyka i oświetlenie sprzyjają modlitwie. Uczestnictwo w kilkutysięcznej rozmodlonej grupie daje poczucie bezpieczeństwa, ciepła i siły. Terlikowski zauważa słusznie: „Spokojne, pełne uroku pieśni wywołują emocje, kierują myśli, ale – z braku zawartej w nich głębokiej dogmatyki (ta bowiem różni chrześcijan) i metafizyki (jak wyżej) – nie mogą formować odważnych bojowników sprawy Pana, którzy – świadomi własnej grzeszności i upadków – będą chcieli głosić chrześcijański konkret w działaniu, a nie tylko w sympatycznym budowaniu psychicznego zadowolenia”.
 
Po trzecie, modlitewne czy ikonograficzne tradycje zostają wyrwane z teologicznego kontekstu rozmaitych wspólnot chrześcijańskich i połączone w prostej, łatwej do przyswojenia mieszaninie. Młody człowiek może wybierać z bogactwa tradycji, lecz rodzi to niebezpieczeństwo swoistej „turystyki wyznaniowej” oraz niechęci do zakorzenienia się w trudniejszych i głębszych intelektualnie tradycjach własnego wyznania.
 
Na jeszcze jedną ważną sprawę zwraca uwagę Michał Gołubiewski OP w artykule: „Czy możesz odpowiedzieć amen?”. Między przybywającymi na spotkania protestantami, katolikami i prawosławnymi nie ma mianowicie eucharystycznej jedności. W Taizé katolicy mogą przyjmować Eucharystię, a inne osoby – „błogosławiony chleb”. W praktyce większość przyjmuje Eucharystię, gdyż przedstawicielom innych wyznań nie wyjaśnia się wystarczająco, jak Kościół katolicki rozumie ten sakrament.
 
***
Taizé jest niewątpliwie wspaniałym, radosnym punktem na mapie chrześcijańskich dzieł ostatniego stulecia. Nie można jednak patrzeć na to zjawisko bezkrytycznie. Zarówno ci, którzy przeżyli w Taizé wspaniałe chwile, jak i osoby odpowiedzialne za wyznaniowe wspólnoty, do których powracają ludzie Taizé z cennym bagażem duchowych przeżyć, powinni zadać sobie pytanie: Co dalej? Jak nie zmarnować tamtych doznań, a jednocześnie oprzeć wiarę na fundamencie mocniejszym niż emocje? Bo Taizé to dopiero początek – z całym ograniczeniem właściwym dla tego, co dopiero trzeba troskliwie pielęgnować i rozwijać.
 
Taizé to również wielkie pytanie o właściwy kształt ekumenizmu i międzywyznaniowego dialogu. Jak daleko można się posunąć, aby nie zatracić własnej wyznaniowej tożsamości? Jak pokazywać Chrystusa, aby niewierzący łatwo „chwytali haczyk”, a zarazem nie nabierali złych nawyków przesadnej emocjonalności, powierzchowności i duchowego lenistwa? Jaka koncepcja człowieka, Boga, Kościoła powinna stać za ekumeniczną praktyką?
 

Komentarze

  1. Anonim

    Byłam, zobaczyłam

    Byłam w Taize.

    Raz uczestniczyłam w Spotkaniu Europejskim na przełomie roku. Wtedy był to mój pierwszy kontakt z rzeczywistością Taize. Pamiętam, że podczas modlitwy każdorazowo czułam ogromny niedosyt mimo poczucia spokoju i radości z racji przebywania z tyloma młodymi ludźmi różnych narodowości. Mój niedosyt polegał na braku głębi, centrum, punktu odniesienia, tego co my katolicy mamy w Najświętszym Sakramencie i Adoracji. Podczas tamtego wyjazdu moje życie się jednak zmieniło dzięki świadectwu miłości protestanckiej rodziny, która zajęła się mną po wypadku, gdy konieczna była hospitalizacja i operacja tam na miejscu. Ich miłość bliźniego i bardzo konkretna postawa miłosiernego Samarytanina wobec osoby innej narodowości i wyznania, otworzyły przede mną drogę do nowego życia. Kiedy mijali mnie rodacy, bo stałam się formalnym problemem na obczyźnie, pochylili się nade mną obcy.

    W tym roku byłam w samej wiosce Taize we Francji, miałam dokładnie takie same wrażenia jak podczas pobytu na ESM. Pieśni medytacyjne wprowadzały mnie każdorazowo w stan uspokojenia emocjonalnego, ale na tym się kończyło.

    Najbardziej pozytywnie wspominam małe grupy. Czas dzielenia się doświadczeniami życiowymi i osobistym spojrzeniem na wiarę naprawdę otwierał horyzonty. Docieraliśmy oczywiście do momentów, w których drogi chrześcijan różnych wyznań się rozchodzą. Protestanci pytali mnie dlaczego się spowiadam, dlaczego adoruję . Rozmowy miały jednak charakter wypowiadania własnych świadectw i budującej łagodnej polemiki a nie jałowej dyskusji.

    Niepokojącym dla mnie zjawiskiem było to, że bardzo wielu młodych ludzi uprawia, w związku z Taize, religijną turystykę. W spotkaniach modlitewnych praktycznie nie biorą udziału, ale tanim kosztem zwiedzają znane miasta Europy. Do samego Taize we Francji jeździ się często tylko w celach towarzyskich. Trzeba wziąć pod uwagę, że jedna z niewielu, a być może jedyna taka, oprócz studiów zagranicznych, okazja dla młodego człowieka, by znaleźć się w bogatym i międzykulturowym środowisku. Dlatego wielu nie jeździ do Taize wcale po to, by umocnić się w wierze, ale poprzebywać wśród młodych innych narodowości i razem spędzić miło czas przy wspólnym śpiewie i zabawie. Nie potępiam tego typu postawy, ponieważ i te doświadczenia bardzo człowieka kształtują, czy jednak o to chodzi w Taize?

    Kolejną intrygującą dla mnie sprawą i jej postanowiłam się przyjrzeć, była wspólnota samych braci. Zaczęłam się zastanawiać jaką właściwie wiarę wyznają jej członkowie? Teoretycznie każdy może zachować swój własny obrządek, każdy jest chrześcijaninem. Czy jednak w tej masie przeróżnych kolorów, tak często niepasujących do siebie, można zachować swój kolor żywym? Czy zamiast tęczy, która z pewnością była w zamyśle brata Rogera, nie powstała szara plama nijakości? Jak zatem wierzą sami bracia? Czy to co powstało nie jest jakąś jałową hybrydą wiary? Czym to właściwie jest?

    Zjawisko przyjmowania Komunii Świętej jest dla mnie, dla mnie jako katoliczki, która ma szczególny stosunek do Eucharystii, bardzo kontrowersyjne. Ogłaszano, że do Komunii może iść każdy, kto wierzy w realną obecność Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Tylko nie wspominano nic o tym, że do takiego spotkania należy się przygotować. Katolicy to robią  w spowiedzi.

    Pomimo tego co napisałam powyżej muszę przyznać, że my Polacy-katolicy krytykując to co nam w Taize nie pasuje, nie zdajemy sobie sprawy, że dla wielu młodych europejczyków jest to jedyna możliwość na kontakt z żywą wiarą. Mają oni bardzo ograniczony dostęp do innych form wyrażania i rozwijania swojej wiary np. w postaci rekolekcji, spotkań modlitewnych, pielgrzymek. Potwierdzają to moje rozmowy z młodymi w Taize.

    Podsumowując, moim zdaniem Taize to mimo wszystko wielkie i dobre dzieło. Należy jednak wiedzieć, że kto jest na samym początku drogi do Boga może czuć się duchowo nasycony po pobycie w Taize. By wejść głębiej trzeba przebyć znacznie dłuższą i trudniejszą drogę niż kilkanaście godzin w autokarze do Burgundii i to przeżyć ją na własnym terenie.


     Kościół Pojednania w Taize

    Pzdr,

     

    Joa 🙂
     

     

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code