, , ,

Skończyłem

Wczoraj skończyłem pracę nad książką. Wybór i pierwsza redakcja ok. 460 stron tekstu. Roboczo zatytułowałem ją "Pomiędzy trwogą a nadzieją".  Teraz pójdzie to do dalszej obróbki redakcyjnej, a tekst został przesłany do wydawcy do pierwszej lektury i zaopiniowania. Dość niezręcznie pisać coś o własnym tekście, a jednocześnie czuję, że powinienem podzielić się choć trochę z Wami swoimi ostatnimi doświadczeniami, bez sugerowania jakiś sądów wartościujących o pracy, której przecież nie znacie. Przeżyłem wstrząs i wciąż jestem cały rozdygotany. Ale obok tego trudnego subiektywnego stanu, obecne jest przeświadcznie, że przypadkiem powołałem do życia coś unikalalnego i potrzebnego, w czym wielu coś dla siebie odnajdzie. Gdy w ciągu tygodnia, z dużym trudem, przemierzałem teksty, które złożyły się na książkę, czułem jakbym przechodził przez czyściec.

Znalazłem się jeszcze raz w szkole, której nie cierpiałem, przeżywałem młodzieńcze euforie, depresje i seksualne inicjacje, pierwsze alkoholowe eksperymenty i późniejsze pijane zawstydzenia, młodzieńcze miłości, koszmar stanu wojennego, rewolucyjny klimat podziemia, mozół i radość robotniczej pracy, entuzjazm lektur, rozmów i samokształcenia, smutę komuny, więzienną samotność i mistykę, pierwsze biznesowe sukcesy i porażki, trud polskiej wolności, wspólne mieszkanie z ukochaną kobietą i dokuczliwy brak pieniędzy, słodycz i jakąś absolutność młodzieńczych przyjaźni, pierwsze literackie próby, gorzki smak miłosnych kryzysów i rozstań, rozpaczliwe poszukiwania Boga, nawrócenie, szukanie swojego chrześcijańskiego powołania, radość z odkrycia Boga i Kościoła, pracowitą i pogodną codzienność jezuickiego życia, lustracyjny i kościelny dramat, samotność odrzucenia i drżenie bliskości. I jakby to wszystko zostało teraz ocalone i odkupione, nabrało nowego, większego sensu. Pozułem, że te perypetie bohatera są kondensacją wspólczesnej polskości, jakiegoś zmagania się o nowy kształ człowieczeństwa obecnych kryzysowych czasów, a książka wydała mi się absolutnie ponadkonfesyjna, dyskretnie obrazoburcza, łamiąca różne narodowe i katolickie tabu, a nawet nieco – w sposób niezamierzony – skandaliczna. (Jacob, który – jak sądzę z przesadą – twierdzi, że jestem największym znanym mu happenerem, dostanie do ręki kolejny skromny dowód dla swej ryzykownej tezy..)

Przyjąłem metodę pracy dość surową: starałem się patrzeć na tekst i losy bohatera jako na coś i kogoś obcego. Czytałem te teksty, jakby pisał je ktoś inny, tak, jak czytałby je redaktor czy czytelnik. Jeśli to w ogóle możliwe, ale trochę chyba tak. To spojrzenie z boku, choć niełatwe, umożliwiło mi niestosowanie autocenzury: zostawiałem również bardzo mocne fragmenty, nawet jeśli mogłyby mi jakoś zaszkodzić, kierując się głównie pisarskim instynktem i interesem czytelnika. Natomiast inne osoby – jeśli zachodziła taka potrzeba – osłaniałem zmieniając imiona czy inicjały, chyba, że były to osoby publiczne i sprawa była znana. 

Tekst jest bardzo zróżnicowany: największy korpus stanowią „Dzienniki” pisane z różną częstotliwością od 1980 do 1996. W tym znajdują się pewne całostki jak „Dziennik ze stanu wojennego”, „Dziennik więzienny” czy „Dziennik z okresu po nawróceniu”. Ważnym tekstem są pisane w najbardziej dramatycznym okresie życia, poprzedzającym religijne nawrócenie, „Listy do Ukochanej”, które wplotłem w chronologiczny układ Dziennika. W okresie jezuickim nie pisałem dziennika, szczęśliwie przypadkiem znalazłem kilkanaście blogów z okresu studiów w Dublinie ładnie pokazujących jezuicką codzienność za granicą, a z ostatniego okresu życia wykorzystałem część blogów z Krakowa, Wrocławia (zdecydowałem się pokazać kryzys lustracyjny w Kościele i zakonie jezuickim, jako jeden z dramatycznych epizodów polskiej współczesności, właśnie w kontekście duchowej drogi Polaka i katolika), Trzebiatówki i Kasinki. 

W młodości chciałem napisać powieść o losach pokolenia (1962-1966 i wokół) tych, którzy byli za młodzi, by załapać się na Sierpień’80 i „Solidarność”, i dla których właśnie Stan wojenny i ponure lata 80-te był najmocniejszym wydarzeniem pokoleniowym, a wejście w dojrzałość przeżywali podczas tzw. ustrojowej transformacji. Powieści nie udało się napisać, później zostałem jezuitą i też nieco utraciłem swój własny głos, a Dzienników nie pozwolono mi w zakonie opublikować. Zawsze chciałem przeczytać taką książkę, ale jej nie znalazłem, może coś przeoczyłem, a może po prostu dotąd nie wyszła. I teraz, gdy już mam rozwiązane ręce, całkowitą wewnętrzną i zewnętrzną wolność, okazało się, że przez te lata udało mi się napisać materiał, który pokazuje losy duchowe Polaka i człowieka od lat 80-tych do dziś, ze wszystkimi archetypowymi doświadczeniami kilku pokoleń, które zahaczyły o ten czas. 

Po ukończeniu wstępnej redakcji całości, tekst wydaje mi się materiałem na tyle wartościowym, że udostępniłem go lekturze wybranego wydawcy. Mam nadzieje, że książka ta odsłoni nowe i nieznane pokłady  ludzkiej, ale też narodowej i katolickiej podświadomości, pogłębiając naszą jednostkową i wspólnotową samowiedzę i – co równie ważne – dostarczając czytelnikowi wiele mocnych i subtelnych wzruszeń. Ostatecznie będzie to książka o miłości.

Poniżej zamieszczam fragmenty Dzienników i Listów, które stanowiły Aneks do mojego Licencjatu poświęconego m.in. egzystencjałowi byciu-ku-śmierci u M. Heideggera. Stąd dominują w nich nieco mroczne refleksje duchowe i religijne, pisane głównie przez młodego agnostyka, a później nawróconego katolickiego neofity. W książce panuje inny, chronologiczny układ treści, wyznaczany perypetiami bohatera, a refleksje przeplatatają się z relacjami zdarzeń.

***

 Spacerowałem w nocnej ulewie szukając smaku obojętności doskonałej. Wróciwszy pozazdrościłem kotu jego nie-ludzkości, sztuce egzystencji bez wspomnień, bez myśli o tym, że istnieje jutro. Pozazdrościłem wszystkiemu, co tylko jest. Myślałem o swoim życiu, pogodnie licząc dni, których przeżyć po raz wtóry nie będę musiał, w ich niebycie dostrzegłem nadzieję jutra. 

 

Doświadczenie wewnętrznego "rozszerzenia" w miłości bez Boga 

 

Myślę, że gdybyś przestała mnie kochać w tej chwili pragnąłbym tylko śmierci.

Po fatalnej nocy, niewiele lepszym dniu, Twoje Istnienie pozostaje jedynym, ostatnim argumentem na rzecz życia. Gdybym teraz miał wybierać między Bogiem a Tobą wybrałbym Ciebie. Straszliwe bluźnierstwo, podszept Szatana. Twoją miłość czuję bardziej niż miłość Boga. Z miłości do Ciebie przybywa mi sił, myśl o Nim powiększa obszar pustki i przerażenia. Zdumiewające jest jak piękne istoty wybiera szatan, by nas kusić, przerażające, z jaką łatwością poddajemy się (L, 2-3). 

Ta część Ciebie, odporna na wołanie miłości, a być może, jak piszesz, zajęta przez Boga, jest ważniejsza dla Ciebie, tak myślę, niż jakikolwiek człowiek. Przeraża Cię i fascynuje ta wielka siła zobojętnienia, gdy docierasz do swej własnej granicy. Zaczynasz ją czcić, więcej niż miłość, jako źródło, znacznie potężniejszych metafizycznych doznań (L, 11). 

Milczenie Boga i milczenie o Bogu

Żyjemy w epoce, gdzie wiarę zdobywa się za cenę milczenia o Jego obecności. Od jakiegoś czasu, nie wiem skąd to we mnie, staram się, nawet w myślach, nie wypowiadać Jego imienia. Instynktowna asceza, obawa przed używaniem ważnych słów, dopóki nie znajdę dla nich najbardziej osobistej treści (L, 23). 

Dlaczego poczułem  r a d o ś ć , gdy mi powiedziała, że przestała już szukać Boga? Czyżby była to radość ze śmierci konkurenta? Zadość stało się mojej zazdrości o jednego z tych, o których pamięta, do których się modli? I to jak ważnego! Boga!

Myślę majakami. Niespodziane wyrwanie ze snu, tym bardziej z pół-snu jest wprost dramatyczne. Czuję jakbym tracił wielką szansę na wielkie majaki (D, 156). 

Czy jest możliwe, żeby Twoja Siła słabła? Twoja Miłość poddawana była procesowi kruszenia? (…) Myślałem o śmierci. Ciekawe, dlaczego człowiek myśli o śmierci. To Ciebie bardzo oskarża. Choć nie wiem czy potrzebnie. Może  t a m. jest lepiej. Tam, to znaczy gdzie? (D, 171) 

Nawet, jeśli Bóg milczy, i za Jego pozwoleniem idziemy, a raczej wleczemy swe życie w nicość, musi być w nas coś z Jego Majestatu, musimy to dowlec (D, 178). 

Pomału dociera do mnie: “Trzeba wierzyć w Boga tak, jakby Jego nie było.” A może “Trzeba żyć tak, jakby Bóg nie istniał”? Chrystus rzadko mówił o sobie, że jest Mesjaszem – oprócz św. Jana – jakby nie chciał przesłonić Królestwa Niebieskiego. Dopóki myślimy, że Bóg istnieje, a nasze myślenie o nim dalekie jest od doskonałości, łatwo wpadamy w pułapkę złudzeń, sztucznej jasności i energii z trzeciorzędnych źródeł. Gdy już żadna myśl i żadne słowo o Bogu nie zadawala nas, możemy już  tylko całym sobą nasłuchiwać. Czego? Ciszy, która jest ciszą dla zmysłów, dla rozumu, i dać się prowadzić… Wszystko, co robię jest poniżej tego, co wiem, a to co wiem przychodzi wówczas, gdy nic nie robię, unieruchomiony, powalony przez Ciebie.

W jasnej, prawdziwej myśli, przechowane zostają cząstki energii, dźwigające nas, gdy nie ma w nas…Nie wiem, jak to nazwać. Gdy nie ma w nas już sił, by “wytwarzać” prawdy, to co najprawdziwsze staje przed nami (D, 268-269).

Dobro zbyt dalekie 

Zaakceptować siebie w sprzecznościach. Nie szukać zgody między nimi. Nie dane ci jest odnajdywać sens we wszystkim, co robisz, myślisz i czujesz. Lepiej dbaj o styl, żeby był na poziomie. Nie będziesz święty, nie dlatego, że jesteś zły – moralnie jesteś przeciętny, a dlatego, że nigdy nie wierzyłeś i nie będziesz wierzył w Dobro. I nie chodzi tu i zwykłe wątpliwości, lecz o radykalną wątpliwość, czy będąc dobrym ujawnisz prawdę o człowieku, czy w ogóle ją poznasz.

Zawsze byłeś wyczulony na własną prawdę wewnętrzną, a ta obchodzi się bez zewnętrznych absolutów, bez Boga wreszcie. Źródła inspiracji szukałeś w sobie, poza sobą – rzadko. I tego się trzymaj. Moralność? Tę zwyczajną, ludzką, masz – zbrodni wielkich nie popełnisz. Pamiętaj o godności osobistej, a z miłości do siebie ustrzeżesz się głupstw. Jeśli czujesz, że twoim powołaniem jest tworzenie – twórz. W tworzeniu szukaj doskonałości (D, 157) 

Żyję w samotności. Unikam ludzi, bo nie ma we mnie żadnego przesłania – przepustki do ludzkiej wspólnoty. Najpiękniejszym przesłaniem byłaby miłość. Nie ma jej we mnie. Ze strachu. Żeby kochać ludzi, trzeba zgodzić się być słabym, a co gorsze – śmiesznym w ich oczach. Trzeba wyrzec się siły, którą czerpiemy z bestii społecznej. Zgodzić się na dobro, które nie byłoby zarazem siłą. To jedna możliwość. Druga wynika z niewiary w “prawdę pozytywną”, w to, że świat jest dobry, w sens moralny ludzkich poczynań, więcej – ludzkiego istnienia (D, 166). 

Dlaczego nie przychodzi mi do głowy myśl, żeby być po prostu dobrym? Bo naraża mnie na kontakt z ludźmi, z   k a ż d y m. Zobowiązuje do samozatraty (D, 182).

Złuda wyzwolenia od grzechu i winy 

Hiob mógł rozpaczać i miało to sens, nawet na dnie swej boleści wierzył Bogu, ja – człowiek współczesny wiem, że na dnie jest Nic. I mam dwie drogi wyboru: albo przyjąć to nic jako swoją rzeczywistość albo rozpoznać przyczyny przemiany Hiobowego dna w moje i postarać się zrobić z tego jakiś duchowy użytek. Przyjąć to, co się stało z człowiekiem, a sytuacja jest podła, za punkt wyjścia, wyzwanie, nie uchylając się rzeczywistości, nie uciekać w pozory.

Jeśli człowiek obecnie pozwala sobie na wiele, zawdzięcza to w dużej mierze błyskotliwym diagnozom współczesnych znachorów, które różniąc się niekiedy znacznie w jednym są podobne: wyzwalają go z poczucia winy i grzechu, i mówiąc – wszystko jest dozwolone i masz bać się głodu (to dla biednych) lub ośmieszenia (dla bogatszych), żerują na ubóstwie naszej wyobraźni, która naszą nędzę – w dużej mierze rzeczywistą – jak najoczywiściej dotykalną, każe uznawać za naszą "duszę" i głębię (L, 25). 

Jestem tak samo winny jak inni, a może bardziej, i nie wiem jak się do tego przyznać.

Utraciłem wzrok i zacząłem widzieć (D, 181).

Zew sumienia. Zamilkły głos 

W chwilach zagrożenia świat wydaje mi się lepszy. Tak pragnę wtedy żyć, obojętnie jak i gdzie. Dusza spokojna, bo wiem, że czyniłem dobrze. Łzy matki, ojca, siostry – boli, o jak to boli. Wy myślicie: “Jaki on obojętny, nieczuły, kamień.” Ale nie, wierzcie mi – musiałem. Jakiś zew, coś ode mnie i od was potężniejsze było. Pytacie – “Po co?” A ja nic już nie mówię. Jest we mnie siła prawdy, ona daje spokój i siłę człowiekowi, który uwierzył. I nie trzeba nic mówić, wykrzykiwać. Prawda jest jak bicie serce serca, które bije instynktownie, bez namysłu. Jest wieczna, póki żyje człowiek. Umrze wraz z nami, niepotrzebna nikomu.

Teraz, chyba po raz pierwszy dotknąłem księgi sensu życia. Nie otworzyłem jej. Bez pytania, bez wątpliwości, bez wiedzy otrzymałem nadzieję (D, 23). 

Przebywam wśród myśli “ostatniego słowa”. Wielkość, bezradność i …brak odpowiedzi. Szanuję ten różnorodny wysiłek ludzkiej myśli, ale jeśli to tylko kolejna pułapka, Jedna z Wielkich Plag – mądra wielomówność. Ludzka mądrość bez nadziei odpowiedzi. Jest coś zniewalającego w Tym Milczeniu. Coś w rodzaju: “Skończycie gadać, czyli umrzecie, i wtedy przekonacie się, jak to naprawdę jest.” (D, 178) 

Być może siła człowieka rodzi się i wzrasta z obrony czegoś kruchego – wiersza, niemowlęcia, jednej myśli, której nikt nie rozumie. Czym bardziej kruche jest to, co chcemy ocalić, czym bardziej niewidoczne i nieuzasadnione, tym większej potrzebujemy wytrwałości.

Nie wiem już, co lepsze – wrzask miliona informacji czy ogrom milczenia, ogłuszającego. Żyję na progu ciszy, prawie absolutnej. Dziwne wrażenie – Nieskończoność milczy. Dźwięki, słowa, myśli toną w ciszy. Brak echa. Echa. Echa. Ha, haa. (D, 183).

Odpychająca świadomość grzechu 

Dzisiaj wiem, choć nigdy wcześniej nie uświadamiałem sobie tego w pełni, że myśląc o człowieku przyjmowałem jako oczywiste, iż jest on z natury raczej dobry niż zły. Dotyczyło to tzw. człowieka w ogóle, a więc każdego, mnie również. Przełom, który we mnie nastąpił – jeśli przyjmiemy oczywiście, że istnieje coś takiego jak "natura człowieka" i może być ona zła lub dobra, i rozważanie o tym jest sensowne, a konsekwencje przyjętych wniosków olbrzymie – każe mi przyznać, na zasadzie narzucającej się oczywistości, że to, co przez całe swoje życie myślałem o człowieku, prawdą nie jest. Przyznaję, że poza konstatację, naszkicowanie problemu, nie wyszedłem dalej. Lękam się tego sam na sam z problematyką (jakiż eufemizm!) Zła i Grzechu. I przypuszczam dlaczego- rzetelna refleksja nad Złem czyni twoją wolność śmieszną i faktycznie drugorzędną. Ustawia cię w pozycji klęczącej, a twoją wolność każe postrzegać przez pryzmat Grzechu, co nie jest sytuacją wygodną ani przyjemną.  Alternatywność "wolnego wyboru" staje się złudna a radości wolnościowej pychy odjęte. Powtórzę jeszcze raz: lękam się refleksji nad Grzechem, bo stawia mnie to, wcześniej czy później przed obliczem Boga na J e g o  warunkach, a więc w sytuacji rzeczywistej powagi, co dla człowieka współczesnego, jakim jestem, jest nie do zniesienia (L, 24-25). 

          "Się" i śmierć 

Żyć się nie chce,

A żyć przecie trzeba.

Pijmy więc,

Panowie i panie,

Za miłość – bo jest

I życie bez-miłości – bo także jest,

Za Polskę – bo przecież jest

I za nas – bo jeszcze jesteśmy.

 

Pijmy, pijmy wciąż

Za faktyczność tego, co jest.

Niech nie-picie będzie czekaniem tylko,

Niech picie będzie życiem.

Niech życie będzie piciem.

By się zapomniało,

By boleć przestało.

 

I się piło,

I się żyło,

I się umierało.

 

Umarł Krzysiu. Popełnił samobójstwo, po wyjściu od nas, we wtorek wieczorem (…) (D, 68-69).

 

Do dziś nie myślałem w więzieniu o śmierci. Można nie chcieć żyć nie pomyślawszy (w ogóle) nigdy o śmierci. Można tak mocno chcieć żyć, że jedynym sensownym wyjściem jest wówczas umrzeć.

Śmierć nie jest jeszcze poważna, mogę nią “władać”. Nie zagraża mi, mogę czuć się swobodnie, obcując z nią duchowo. Sytuacja zmieni się na pewno, gdy śmierć zacznie b y w a ć naprawdę (D, 97).

Samotność jest wyzwaniem rzuconym samemu sobie na przekór światu, ludziom, słabości. Służy samowiedzy, gorzkiej, nie radosnej. Zanika poczucie własnej wartości – brak ludzkich spojrzeń. Dusi mnie męczące pragnienie ucieczki od siebie, w ludzi, albo w śmierć. I jedno i drugie byłoby przegraną. Czym jest prawda, dla której warto znosić tę próbę? Świadomością, że każdy mój wysiłek, praca, działanie jest ułomna i oszukańcza. Że we wszystkim, co robię nie ma szans na zbawienie, inaczej – dosięgnięcie absolutu. Że nic z tego, co zwykle człowiek robi nie zapośredniczy mnie w transcendencji, w Bogu. Że energię, impuls dla tych działań czerpię ze źródeł zatrutych przez bestię społeczną. Z pobudek, które uniemożliwiają jakąkolwiek transcendencję. Co wówczas pozostaje? Tylko śmierć. Śmierć, jako ostateczna konsekwencja życia. Życie jest mniej pewne od śmierci, skompromitowane, niedokończone. Człowiek został przeklęty i od kiedy istnieje ucieka, tworząc fałszywe uzasadnienia. Bo czym można uzasadnić nasz bełkot, gonitwę za pieniądzem… Strach przed śmiercią czyni z nas oszustów i tchórzy. (D, 165) 

Większość życia przepływa nam na uciekaniu przed pustką i nicością życia. Ten strach uniemożliwia nam często rozróżnić prawdę od fikcji, od fałszu. Chwytamy się tego, co jest pod ręką – każdej idei, światopoglądu, działania, religii, byle nie cierpieć. Zwłaszcza, jeżeli jest to cierpienie bez jasnej przyczyny, ból samego istnienia. (D, 166)

Byty tylko obecne 

Spacerowałem w nocnej ulewie szukając smaku obojętności doskonałej. Wróciwszy pozazdrościłem kotu jego nie-ludzkości, sztuce egzystencji bez wspomnień, bez myśli o tym, że istnieje jutro. Pozazdrościłem wszystkiemu, co tylko jest. Myślałem o swoim życiu, pogodnie licząc dni, których przeżyć po raz wtóry nie będę musiał, w ich niebycie dostrzegłem nadzieję jutra

(L, 13). 

Życie traktowane jako obecne i poręczne 

“Prawda jest niejadalna.” [Celine] Człowiek upierający się przy prawdzie zostaje wyrzucony na margines. Ludzie chcą wówczas, żeby nie przeszkadzał i zdechł z dala od ich oczu.

Udajemy, że życie ma jakąś konstrukcję. Łatwiej jest, gdy tzw. konieczności życiowe ujawniają twardość, chropowatość, ciężar wreszcie ich materii. Wówczas wrażenie jej konieczności przekonuje nas o tym, że JEST. A nie ma nic na czym można by oprzeć ludzkie łaknienie sensu i ładu. I jak z tą prawdą w głowie można być uczestnikiem wspólnoty? Tędy tylko wspólna droga w seks, picie, narkotyki. Żeby tylko przeżyć. (D, 163)

Powtórzenie i złudzenie czasu 

Nasze życie nie jest kołem absurdu. Punkt wyjścia jest punktem dojścia. Punkt zatacza koło? Linia tworzy koło? Kto nie widzi sensu powrotu do punktu wyjścia, komu kolista linia-punkt  jawi się jako fatalistyczny absurd, ten nie wie czym jest on sam i czym jest Bóg. Wszyscy zataczamy koło, nieliczni doznają szczęścia powrotu.

Nie ma kół absurdalnych, istnieją tylko ślepi tworzyciele absurdów (D, 61).

Lęk, trwoga i Nic 

Wyrosłem z lat tych pierwszych

Teraz stoję obłąkany staniem

Czas nie ujarzmia życia

Pozwala wspinać się wysoko

by ujrzeć

ogrom przepastny dwóch światów

Dopiero wówczas korzy się

człowiek prawdziwie

i lęk jego

przeraża samego Boga

 

(D, 13-14)

(…) mam dzisiaj, na wczoraj i na jutro jedno pragnienie: chcę być n i k i m . Nie istnieć. I boję się, że tego nie wytrzymam (L, 3).

Pamiętaj, że jest się niczym. Momentem wieczności (D, 183) 

Myślę o śmierci. Życie przejmuje mnie trwogą. Tracę grunt. Czy w ogóle można mówić o jakimkolwiek gruncie? Chyba nie. Stanowczo nie (D, 30). 

Ból głowy. Bezsenność. Szamotanina w brudnej pościeli. Palony niedopałek, wyciągnięty z kosza. Niemożność. Śmierć. Więzienie. Dystans łagodzi ostrość, zabija prawdę. Życie bez spoiwa sensu. W półśnie zapisuję chwilę prawdy. Myślałem, że już nigdy nie będę musiał, że nigdy nie poczuję. “Strach życia, większy nawet aniżeli śmierci…” – jedyne, co na pewno pamiętam z Miłosza. Ta cykliczność przeraża. Sen, błogosławiony sen. Czym jestem? Sprzecznością niemożliwego. Modlitwa – Bóg byłby tylko pretekstem. Tak nie można, nawet, gdy się nie wierzy. Odejść od siebie. Katastrofizm. Jestem adekwatnością świata. Czekam końca. Nadmiar rzeczy nierozwiązanych, nie zakończonych (D, 144). 

Nocą

Nic.

Po chwili.

Powraca ciemność. Nie majestatyczna. Pusta, spocona, leniwa. Po cóż te powtórki? Tyle ich już było. Czuję, jakbym przeżył już wszystko (D, 151). 

Rozpadam się na okruszynki.

Mogę zrobić wszystko.

To już nie rozpad wartości, o którym krzyczał Nietzsche. Rozpada się świat. Związki miedzy ludźmi, rozpada się j a .

Nie ma już miłości, nienawiści, etc., żadnych uczuć, stosunków, które można by jakoś nazwać. Jest rozproszenie i notoryczna przypadkowość. To gorsze niż nic, niż pustka (D, 159). 

Zostajesz sam. Od świata, jego klęsk i powabów oddziela cię mgła nudy. Nie spodziewasz się, by spoza ciebie przyszła “ważność” i udzieliła ci swych łask. Jesteś sam i nie wiesz, co ze sobą począć. Sam ze sobą. Groźne, niszczące, jałowe, nudne. Zawiesiłeś realność i ważność wszystkiego, co nie jest tobą. I co? Nic. Chcesz wrócić do świata, by przetrwać, by w nim odbić siebie, odszukać w rozproszeniu, w realności szczegółu. Ale wtedy odchodzisz od siebie, od nędzy, jaką ujrzałeś. Nie, to nie może być prawdą!

Nie musisz cierpieć. Twoja osobista nędza nie różni się od nędzy świata. Ty mogłeś się zatrzymać. Świat nie.

Pozbyłeś się pozorów swego istnienia w nadziei ujrzenia prawdy. I co ujrzałeś? Cień człowieka. Bezbrzeżny.

Żadne wizje nie towarzyszą spojrzeniu.

Wierzysz jeszcze, że doświadczenie siebie-z-sobą stanie się wartością (D, 160-161). 

Jestem pusty. Rozdygotany. Prawdy wykoncypowane, ba, prawdy przeżyte, całe moje myślenie, nie daje mi żadnego oparcia. Zniszczenie niemożliwego jest niemożliwe (D, 168). 

Rozpad świata tak zupełny, że nie znajduję rzeczy pod słowami (sic!). Każde słowo dowolne, skazane na zamienność. I myśląc o istnieniu, nie wiedziałem, co ono oznacza, co dla niego ważne? (D, 176). 

Po cóż prawda, z którą żyć się nie da?

Po cóż życie?

Myślenie wydaje mi się zdradą bólu. Trumną dla jeszcze-żyjącego. Ból j e s t pomimo kultury, natury, Boga. Myśl oswaja ból, otula kołdrą pojęć. Traci on wówczas swą intensywność, znamię istnienia. Miast swej jedyności, staje się kolejnym opisem. Gdybym miał zaufanie do myśli, że mnie nie oszuka. Ból jest niemy, samotny, ba, idiotyczny. I gdy już nie możesz wytrzymać głupiej sytuacji bólu – niemej prawdy, uciekasz w dialog, tę modną formę “kulturalnej waloryzacji istnienia" (D, 178). 

Ciało bez-bolesne, zbyt bolesne, nie-moje.

Słowa niewprawnie obejmują skrawki bólu. A on niemowa tańcuje z lękiem powolny morderca.

Czas. Ławice ryb lub piasku.

Konam.

(D, 228) 

Powinienem umrzeć, ale nie w mojej mocy moja własna śmierć. W milczeniu, trwodze, wysiłku uczyć się czekania i czekać. “Trudzić się na próżno”. Tak, tylko tak. Sekret jest prosty i straszliwy. “Wszystko marność.” Wszystko, co jest mną, tylko mną i jeszcze mną – nie istnieje naprawdę. Czy ma prawo istnieć życie tak pogrążone w niebycie i kłamstwie jak moje? Bezużyteczne, zmiażdżone. Każda z moich własnych odpowiedzi jest nieodpowiednia, fałszywa. Kłamię ilekroć mówię. Jest taki moment w doświadczeniu swej własnej nicości, gdy milknie rozum, uczucia, nawet zmysły. Gdy n i c staje się imieniem c z e g o ś . Prawda o tym przestaje wówczas nawet przerażać. N i c odnajduje siebie, swoją nicość. Jest to prosty akt doświadczenia własnego niebytu. Czy to możliwe, czy tylko roję sobie? Gdybym to wiedział! Co robimy z tym doświadczeniem potem? Zwykle zapominamy, wydaje się ono tak n i e1r e a l n e , niemożliwe.

Bo jakże coś może być niczym?

Nie potrafię dziś rozświetlić tego bardziej (D, 265). 

Cały czas: nie to, nie to…Strzępy słów, strzępy chwil nie-ocalonych. Gdy nie pytam o sens czas biegnie poza-świadomością-sensu. Gdy pytam o sens – czas drwi sobie. Jak skąpiec przebieram wśród skarbczyka monet. W opętaniu. Nie obejmuję. Ze wstrętem odrzucam wszystko co-tylko-moje i co zawsze jest niedoskonałe. Tysiące godzin myślenia spełnianych na próżno. Być może tylko po to, by wyczerpać, znużyć wolę. Ciemna niematerialna ściana wokół. Zmęczenie. Jasno widzę tylko własną nędzę. Mam w pamięci tak wiele mądrych wskazówek. Dziwnie bezużytecznych. Każda formuła wydaje się pułapką błędu, potrzaskiem kłamstwa. Tak jakby tylko ta myśl była godna pomyślenia, której odpowiada całość mnie i nie-mnie. Utrzymać to wszystko, czego w określonej chwili nie mogę jednocześnie rozświetlić świadomością – uprzytomnić sobie na styku z tą jedną możliwą myślą, która wiedzą nigdy się nie wydaje. Prawie nigdy? Zbyt wiele n a r a z  pragnę? Ale cóż warte myślenie, które za cel nie stawia sobie “objęcia” wszystkiego, co wcześniej pojawiło się w świadomości? Gorzko. Zapisuję brzydotę tego procesu, bo i  t a k  jest. Tak jest najczęściej. Po omacku iść donikąd. Tylko mistycy mają prawo mówić. Cała reszta to bełkot. Jestem bełkotliwym głupcem (D, 269).

Czas i nic 

Wiele myślałem ostatnio o czasie. Wiem, że jest on ułudą, najtrwalszym złudzeniem człowieka, błędem naszej percepcji i źródłem cierpienia. Gdybym doświadczył nie-istnienia czasu, zapomniał o nim, osiągnąłbym wówczas stan podobny nirwanie. (…) doświadczyłem czasu jako czegoś powtarzającego się w kółko, a nie przynoszącego niczego. Ludzka nadzieja, tak powszechna, oparta na czasie przyszłym, tak naprawdę nie prowadzi donikąd. Czas jest tylko kategorią poznania, nie zaś elementem, częścią bytu. Doświadczyć czasu nie przynoszącego niczego (L, 17-18).

Wolność ku śmierci 

Zrozumiałem, że jestem zdolny do każdego czynu. I nie chroni mnie nic. Nie chcę już oglądać swej nędzy. “Wszystko jest możliwe” przestało być wyborem człowieka, wyzwaniem rzuconym Bogu: jeśli Go nie ma “wszystko jest możliwe” – tutaj najczęściej myślimy o zbrodni, lubimy ją za jej ciężar oślepiający – nie wiedzieć dalej, poza nią. Myśl o zbrodni oślepia. “Wszystko jest możliwe” nasza, na pewno moja rzeczywistość. Ratuje mnie tylko, że jestem nędznym wśród nędznych, wyodrębnia wiedza o tym.

Jeśli Boga nie ma prawda może być tylko moralna, czyli ludzka. Ja wierzę, Bóg jest, lecz tutaj na świecie prawie Go nie ma. Poznałem siłę nihilizmu, nawet nie godząc się. Nie jest to powód do dumy. Prawda moralna to klęska, ludzie się mylą, a w kupie są silni (D, 181). 

A przecież pragnienie śmierci – czym jest? Pragnieniem przekroczenia, wyjścia poza ten rodzaj bytowania, którego nie możemy znieść. Pragnienie śmierci jest ostatnim zawołaniem pragnienia miłości. Pragnienie miłości jest w zasadzie naszym jedynym pragnieniem (D, 256-257). 

Śmierć i piekło 

Nie czuję strachu przed potępieniem wiecznym, tak zresztą jak nie czuję radości na myśl o zbawieniu (D, 180). 

Kilka dni temu, po raz pierwszy, myśląc o śmierci, przeraziłem się piekła. Po raz pierwszy piekło wydało mi się realną możliwością, miejscem cierpień 100-kroć straszliwszych niż najgorsze życie tutaj, na ziemi. I jeśli dotąd życie t a m  jawiło mi się jako byt pełniejszy, nie był on jednak wewnętrznie zróżnicowany. Teraz wiem, że i  t a m  wieczność jest  różna (L, 12). 

Śmierć i świat 

Dla nas świat już się skończył. W chwili śmierci człowiek jednoczy się ze światem. Świat umiera razem z nim. Jeśli nie ma Boga – jedynego świadka tego, co będzie, niechaj mojej śmierci towarzyszy śmierć wszystkich (D, 55). 

Śmierć i życie 

Dziś pragnienie życia przerasta jego możliwości. Domagam się (sic!) życia ponad jego miarę. Śmierć nie jest granicą, nie stanowi miary życia. Być może jest ona przepaścią, lecz to tylko przepaść ż y c i a !

Chcę umrzeć. I nie wiem dlaczego. Chcę umrzeć tak, jak chcę żyć. Granica nie istnieje, stworzyło ją tylko nasze umysłowe ograniczenie. Granica między życiem a śmiercią jest granicą poznania, a nie istnienia (D, 59). 

Dlaczego wybieram życie? Wybieram każdego dnia za tą samą niepewnością. Nie niepewnością tego, co przyniesie, lecz niepewnością tego, czy dobrze wybrałem. Wiem przecież, że tak, jak ja wybieram życie, tak wieczność wybrała mnie. Wybrała, bym mógł wybierać. Wybrała, bym mógł żyć i mógł przestać żyć. Wybór nie-życia, tj. Życia w wieczności wydaje się radykalnym wtargnięciem w nieograniczoność i nieskończoność. Śmierć, być może, daje mi tę możliwość. Odrzucając wszelki moralny aspekt wyboru samozagłady, w imię czego chcieć jej? Czy jest to wybór nowej formy, nowej estetyki? Czy można aż tak nie chcieć żyć, i sprowadzić życie tylko do  f o r m. y ? Estetyka w miejsce etyki. Sprowadzić życie do formy – znaczy zostawić mu samo pojęcie życia, pojęcie – formę. Niemożność jednoczesnego odebrania wszystkich wrażeń życia, jako całości czyni je tworem pozapojęciowym, czymś nieodtwarzalnym w naszej pracy umysłu. To może budzić rozpacz. Reakcja serca – uczuć na niewydolność intelektu.

Czym bardziej próbuję objąć to wszystko, co odczuwam, czego doświadczam jako życia- ono samo wymyka się. Bo jeśli ból nie jest konkretny, jeśli boli samo życie muszę w końcu wiedzieć, czym ono jest (D, 66).

Śmierć i prawda 

Żyję w kłamstwie. Gdybym miał dziś, od tej chwili, zrezygnować z każdego swego kłamstwa – czy jest to możliwe? – boję się, że nie miałbym co jeść, gdzie spać. S. Weil ma rację pisząc, że “zgoda na prawdę jest zgodą na śmierć”. A precyzyjniej: na ryzyko śmierci (D, 229).

Wybaczyć Bogu śmierć i życie ex nihilo 

Żyję w stanie tłumionej rozpaczy. Czy warto o tym pisać? Świadomość, że przychodzi dzień, gdy na nowo – jak przed laty – znajduję się na krawędzi rozpadu, błagalnego szeptu: “Nie chcę żyć”, świadomość kruchości, nietrwałości własnych dobrych postanowień – ta świadomość zdaje się podważać sens wszelkich naszych wysiłków. Przerwany, zdruzgotany sens dobrego wyboru, natchnionego i czerpiącego swą moc z wielkiej, miłosiernej Przyjaźni. Koniec. Może nie ostateczny. Ale jak każdy “koniec” i ten stawia nas przed “Końcem” ostatecznym, ma coś z jego grozy. Tak, wiem, że jeśli nie stanie się coś czego nie potrafię nazwać, czego lękam się, nie udźwignę kolejnych dni i nocy. Świadomie staram się nie pamiętać, że Istniejesz, by ujawnić moją ludzką rzeczywistość naszych braterskich doświadczeń: “Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?” I wiesz dlaczego to robię? (Oczywiście wiem, że Ty wiesz wszystko.) Żeby odnaleźć siebie w prawdzie, tak jakby Ciebie nigdy nie było i nie miało być. Żeby ujawnić dzięki światłu ludzkiego rozumu choć część prawdy o grzechu nieistnienia, żeby odnaleźć moje ludzkie przyzwolenie na to, że zostałem stworzony z nicości. Biorę Cię w nawias, by odszukać w sobie zgodę na swą ludzką stworzoność. Od pewnego czasu jestem chory. Nic wielkiego – zwykłe nadciśnienie 200/120. Czuję jak krew uciska mi mózg, jak arteriami ciała przeciska się śmierć. Wiem, że jestem śmiertelny i znasz mój lęk. Owszem, przypuszczam, że to iż powstałem z nicości jest tylko poślednią częścią prawdy o moim byciu. A w świetle pełnej prawdy, ta cząstkowa prawda chyba jest fałszem. Powstałem, jestem z Twojej miłości. A Twoja miłość to coś więcej niż prosta, choć tajemnicza “nicość”. Być może z powodu własnej nikczemności, częściej doświadczam tego początku i jego konsekwencji jako nicości. Przez wiele lat trwałem w mniej lub bardziej stanowczym “Nie” wobec tak lichego początku. Stworzyłeś mnie z miłości, bo jesteś Nią, i gwarantem tej miłości uczyniłeś samego siebie w swym Synu. Dlaczego więc nie mogę Ci przebaczyć? Bo chyba i tak jest. Wiem, że to głupie i niegodziwe, ale nie znajduję innego wyjaśnienia dla moich upadków, dla mojego uporczywego “Nie”. Nie mogę Ci wybaczyć, bo kochasz mnie za mało, choć jednocześnie wiem, że kochasz mnie miłością bezgraniczną. Nie mogę znieść własnej nicości i zła. Dlaczego? Ledwie powstrzymuję się przed płaczem, to tak jakbym uciekał przed Tobą. W głupim egoizmie chcę zachować coś własnego, swoją głupią wolność przyzwyczajoną do niewdzięczności i zła. Oto moja ohyda. Bo wolę pisać o swoim braku przebaczenia, niż doświadczać Twego miłosierdzia. Dlaczego? Czyżby to była szatańska chęć bycia bogiem? Pewnie tak. Nie mogę Ci wybaczyć, że Ty jesteś Bogiem prawdziwym. Dla jakiej racji, co może we mnie spowodować, bym nie pragnął być bogiem? Każde istnienie ma coś z Ciebie, z Boskości i idąc fałszywym tropem myli to z byciem samym bogiem. Dopóki nie zrozumiem, nie doświadczę całym sobą, że ja i Ty jesteśmy Jednym, Jedynym Bogiem będę żył w fikcji. Tyś mnie usynowił, przed założeniem świata, a ja doświadczę swego i Twego synostwa biorąc swój krzyż i umierając na nim. I wówczas będę miał udział w Twojej boskości, w Twoim życiu nie pożądając Twoich praw i wyłączności. Dopiero Krzyż daje zrozumienie, dopiero wzięcie krzyża czyni możliwym trwałe »przebaczenie» dla Twojej boskości. Bo, żeby być bogiem, trzeba żyć tak jak Ty. Żeby Ci przebaczyć trzeba doświadczyć “ceny” Twojego aktu stworzenia mnie. Każdego z ludzi i innych bytów.

Suche łzy

grenadierzy nicości 

(D, 262-263)

 Moje blogi na wideo w YouTube  


 

Komentarze

  1. ahasver

    Dziękuję 🙂

    Panie Andrzeju, to, co Pan napisał, jest po prostu głębokie. Widać w tym prawdziwą filozofię, filozofię odniesioną wprost do życia i dojrzałą. Niesamowita jest zbieżność niektórych doświadczeń egzystencjalnych, choć Pan przeżył po stokroć  bardziej traumatyczne zdarzenia, nieporównywalne z moimi (smarkaczem jeszcze jestem  ); sądze, że z podobną postawą egzystencyjną, choć i z nieporównywalnie mniej dojrzałymi  przeżyciami  w kontakcie z eschatologiczną czasowością , mogę śmiało uznać Pana myśli za bardzo inspirujące dla młodego człowieka. Książkę z miłą chęcią przeczytam. DZIĘKUJĘ ZA INSPIRACJĘ. Zanim się odezwę, muszę przemyśleć Pana tekst. Zaskakuje mnie, że pomimo Pana nie-świeckości, odniesienia do bycia człowieka pomiędzy powszechnością "Się" i niepokojem umykającej Boskości są jak najbardziej uniwersalne i pozwalają człowiekowi na poszukiwanie Boga poza jakimś skostniałym dogmatem. Bardzo miłe jest, że nie neguje Pan Kotów jako diabelskich stworzeń, choć tak wciągnięte są w profetykę codziennego  lawirowania nad skrajem profetycznej otchłani.

    Życzę dalszego prze-myśliwania rzeczy-wistości, rzeczy-widzialności, fenomenologii codziennego doświadczenia.

     
    Odpowiedz
  2. ahasver

    Co znaczy “wierzyć w Boga’?

    Obawa umykającej miłości związana z błogostanem i niedowierzaniem odnośnie bycia z kobietą życia, zazdrość o Boga, zarazem doświadczenie jego negacji po próbie znalezienia w Nim gwarantu uczuciowej stabilności, doświadczenie rozstania. Obcowanie (bo nie – bycie-ku) z "czymś" bardziej niż Pustka, z czymś gorszym niż Nicość; wyobcowywanie samego siebie ze swojości świata. Aż w końcu zatracenie w niewiadomym zawieszeniu, znak zapytania tkwiący natrętnie nad każdą czynnością. Odczucie ontologicznego braku, które w nieobecności wszystkiego, w męczącym, Hiobowym rozpadzie kwestionującym substancję łączności z jakąś siłą wyższą: W momencie, w którym dekonstrukcja realności pozbawiona jest odniesienia do afirmacji jakiejś nowej wartości, która powstaje po nihilizacji dotychczasowych, mamy do czynienia z brakiem Boga. Sam, napisałeś, Andrzeju – że to jest gorsze niż nihilizm; całkowity brak, ciasna nicość. Mimo nieporównywalnie mniejwszego bagażu doświadczeń, miałem podobne doświadczenia. Zastanawiam się tylko, gdzie odnalazłeś w tym wszystkim Boga.

    Myślę teraz nad tym, czy nie przeraziła Cię możliwość absolutnej niemożliwości. I czy to nie ów lęk – ponieważ nie jest to trwoga (w trwodze Boga ze świeczką szukać… Zwrócona jest wyłącznie ku Tobie Samemu…) – dał Tobie inspirację do wiary.

    Andrzeju, "czym" jest wiara? Co znaczy wierzyć w Boga? Czy jest to intelektualne, jakieś logiczne, ontologiczne, mistyczne przekonanie o realnym istnieniu jakiejś ponadczasowej substancji? Czy Ty jesteś przekonany – albo i wiesz, bo to empirycznie sprawdziłeś – że w Niebie żyje jakaś nieśmiertelna Osoba z długą brodą, a może traktujesz termin "Bóg" jako metaforyczne określenie białych plam ludzkiej wiedzy? A może Bóg jest immanencją, alegorią stanów mentalnych człowieka, tajemnicą ludzkiej psyche, zawikłaniem czasowości? 

    Czy wiara w Boga to uczucie, ideologia, wiedza? Co to jest wiara? Nic mi nie da odpowiedź "spróbuj, a sam doświadczysz", bo jak można spróbować czegoś, czego się nie potrafi zrobić? Jak mam wierzyć, co to znaczy, że Ja będe wierzył, jeśli w ogóle… Mam zaufać tym, którzy coś tam mówią o Bogu? 

    Rozumiem Twój tekst, ale nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego wierzysz w Boga. Jak? Jak można wierzyć? Wierzyć? Jeszcze raz: Co znaczy wierzyć? Podzielać światopoglad innych ludzi, według których gdzieś za niebiańską kotarą jest konsola do sterowania wszystkim na tym padole? 

    "Czym" jest wiara? 

    Pozdrawiam     

    -Behemot.

     
    Odpowiedz
  3. ahasver

    Natrętne pytanie, paląca potrzeba odnalezienia odpowiedzi…

    Pytam dlatego, że nie wiem. Naprwdę, wiara nie była mi dana. Nie uświadczyłem jej w życiu, nie mam pojęcia, czym jest ten stan / droga. Można jakoś opisać wiarę, przekazać ją innemu? Jak rozprzestrzeniać wiarę? Jak Innemu mówić o wierze? Cały czas to samo pytanie, które szczerze zadaję: Co znaczy "wierzyć"? Nie da mi nic odpowiedź, wedle której wiara w Boga jest zaufaniem Bogu. Co znaczy ufać czemuś / komuś, w co / komu się "wierzy"? Czy wiara (= zaufanie?) jest moralną ufnością komuś / czemuś, o czyim / czegokogo statusie orzeka się właśnie poprzez ową wiarę / ufność?

    Jeszcze raz proszę o odpowiedź. Nikomu się to nie udało, choć starałem się zrozumieć, "poczuć" jakoś Boga… Jak wierzyć? Co znaczy wierzyć?

    Nie czuję się dobrze z tym, że nie potrafię zrozumieć wiary, przyjąć jej. Bo chcę, ale swoje pobożne życzenia traktuję jako nieodpowiednie kryterium…  

     
    Odpowiedz
  4. ahasver

    Kochanie, wychodzę na spacer. Wrócę jutro rano.

    Z góry przepraszam Andrzeju. Mam dziś ochotę wrzeszczeć.

    ——————————————————————————————————————-

    "Suche łzy.

    Grenadierzy nicości".

    *  *  *  *  *  *

    Czasem nie mam już sił szukać Boga.

    Nie wiem, Kogo mam szukać.

    A moze poszukiwanie jest już Bogiem?

    Pozostanie mi chyba tylko dzielnie iść dalej przez tą pustynię.

    Błądzę?

    -Błąd jest ceną absurdu, z którym stykamy się jak Syzyf.

    Możemy tylko uśmiechnąć się. Iść dalej…

    Niepokoi mnie Bóg, w którego nie wierzę… – Nie jest to jakaś paranoja?

    Mam już tego dosyć. Idę na spacer, w****** mnie dzisiaj to wszystko…

    Noc jest piękna, chłodna, czarna i gęsta.

    Wezmę ze sobą muzykę na mp3.

    Z ciszy nie rodzi się nic poza własnymi iluzjami.

    Chcę pogrążyć się w jakiejś bezmyślności. Zagłuszyć ciszę. Wskrzesić krzyk nocy. Tępy i pusty, bezdennie głupi i zatracony. Pieprzę to. Kocham noc. Mam ochotę dzisiaj wypić flaszkę w lesie, na skale. A później wrzeszczeć. Biorę sobie jutro wolne.

    Ta noc będzie wyjątkowa. Będę chlał do rana, krzyczał, łaził po lesie, zapuszczę się też może do miasta.

    http://pl.youtube.com/watch?v=gLEogbdozHc&feature=related

    http://pl.youtube.com/watch?v=aoh-W3H9r9w&feature=related

    http://pl.youtube.com/watch?v=7z1lntprsUw

    http://pl.youtube.com/watch?v=na6Oukj2XLQ&feature=related

    http://pl.youtube.com/watch?v=XHtX6gIU_yI&feature=related

    http://pl.youtube.com/watch?v=nkOlo96ji3g&feature=related

    http://pl.youtube.com/watch?v=EViVMr2VAq8&feature=related

    http://pl.youtube.com/watch?v=aoh-W3H9r9w&feature=related

    http://pl.youtube.com/watch?v=HtkzM-Y_Vdo

    http://pl.youtube.com/watch?v=TZGAEyPykj0&feature=related

    http://pl.youtube.com/watch?v=0pC77cuATEQ

    Idę. To moja dzisiejsza porażka. Nie potrafię wierzyć w Boga. Zatem trudno, siabada szatan! Cóż mi dzisiaj pozostanie? Spadam…

    Załuję tego wpisu… Przynajmniej świadczy o tym, że nie udaję przed Wami nikogo innego niż jestem…

    Dobra, idę na ten spacer.

     
    Odpowiedz
  5. ahasver

    Oczekuję jakiejkolwiek odpowiedzi.

    Wypiłem, powłóczyłem się, powydzierałem się pod jakimiś blokami, coś tam wrzeszczałem pod zakonem Elżbietanek, zgarnęła mnie policja, wylądowałem na izbie wytrzeźwień, zapłaciłem 300zł, wróciłem do domu z podbitym okiem, obitą wargą, (bo z jakimiś drechami się lałem w parku, ale portfela i zegarka nie oddałem), z dziurą w spodniach na tyłku i na kolanie, wziąłem urlop, obsłużyłem telefonicznie kilku klientów i nadal, Andrzeju, czekam na Twoją odpowiedź…

     
    Odpowiedz
  6. zofia

    Andrzej&Bartosz

     

    Andrzeju,
    jestem pod wrażeniem tego, na co się zdobyłeś; to bardzo osobiste, napiszę więc tylko tyle – ciekawa jestem całości!
    pozdrawiam serdecznie!
     
     
    Bartoszu,
     
    czekasz na odpowiedź Andrzeja więc szaleństwem będzie pewnie moje pisanie…
    nie mam żadnego przygotowania filozoficznego, teologicznego ani nawet… humanistycznego, zwykły człowiek, z technicznym wykształceniem; czy mogę coś powiedzieć Tobie o wierze, coś co nie wyda Ci się proste a nawet… naiwne…?
     
    Bóg przyjdzie na pewno
     
    nie był ze mną „od zawsze” – chociaż urodziłam się w rodzinie katolickiej, tradycyjnej to… ciągle Go szukam;
     
    nie przeżyłam żadnego nawrócenia, oświecenia więc nie mogę podać miejsca i daty, odkreślić jakiejś granicy…
     
    pierwsze w pełni świadome poszukiwania do dopiero okres studiów; potem przeszły kilkakrotnie spore „zawirowania";
     
    starczy biografii, choć pewne rzeczy trzeba jednak umiejscowić w czasie…
     
    sedno mojej wiary, lub tego co tak chyba mogę określić, to zainteresowanie a z czasem fascynacja osobą Jezusa Chrystusa;
    początki: fragmenty Ewangelii, które raz usłyszane (może i więcej, do kościoła chodziłam raczej regularnie) pozostały na zawsze: modlitwa arcykapłańska, rozmowy Chrystusa z kobietami: Samarytanką, Martą, kobietą cudzołożną…
     
    wiesz, chyba nie mogłabym żyć i wierzyć w czasach … Starego Testamentu… ufam Jego, Chrystusa, życiu – takiemu jakie ukazuje Ewangelia, ludzkiemu do bólu, ufam upadkom w drodze na Golgotę, wierzę, że jest Drogą dla każdego… jeżeli ktoś może zaświadczyć o Ojcu, to On; ponieważ On ufał Ojcu dlatego i ja próbuję ufać…
    (Ojciec biblijny bez wiary, miłości, ufności Chrystusa byłby dla mnie za… trudny)
     
    On obiecał Ducha Św. i wierzę, że ten Duch działa w ludziach, w Kościele… On jest siłą mojego trwania, moich poszukiwań…
     
    wierzę – używam w rozumieniu „mam przekonanie", zakotwiczone jakoś poza mną, raczej dane, niezależne ode mnie; inaczej nie potrafię tego określić (dziwne – zwłaszcza, że Boga szukam raczej w sobie, obce mi jest „uwielbianie" Boga w przyrodzie – choć nie zachwyt przyrodą)
     
    wybrany spowiednik towarzyszył mi w drodze z peryferii Kościoła bliżej jego istoty
     
    bo ludzie, choć nieliczni (ale – (nie)stety_nie_z_internetu_wzięci , konkretni i bardzo realni) to także ważny element mojej drogi – duszpasterz akademicki, wzór prostoty i wręcz ascezy; jezuita którego słowa, gesty, poczucie humoru tworzą spójny obraz ucznia; spowiednik o niesamowitym potencjale otwartości, życzliwości, cierpliwości oraz zaufania do ludzkiej wolności i wszechmocy Boga; ze świeckich – osoba ze szkoły nowej ewangelizacji dla której życie wiarą to sprawa tak oczywista jak codzienne przygotowywanie dzieciom śniadania, ludzie wierzący a przy tym profesjonaliści zawodowi…
    to nie są ludzie, którzy "coś tam mówią o Bogu"; oni żyją tak jak mówią; to ktoś w katolickiej nomenklaturze określany jest jako świadek;
     
    stała praktyka powierzania Bogu wszystkiego, pozwolenia, by dopadały mnie wątpliwości, żale, zarzuty w stosunku do ludzi i Boga (tego zwłaszcza na początku było dużo…) modlitwa, czytanie Pisma (oczywiście różnie bywało z konsekwencją…) comiesięczna spowiedź, jakieś msze wykrojone z obowiązków w ciągu tygodnia czy „od wielkiego dzwonu" rekolekcje…
     
    lektura książek, różnych, mniej lub bardziej przypadkowych, czasem z rekomendacji spowiednika; w klimatach Karmelu docierało do mnie, że to, że nie odczuwam porywów ducha może być „normalne", że coś takiego jak noc ciemna istnieje i nie jest końcem wiary…
     
    pogodzenie się z tym, że ciągle jest się w drodze, ciągle szuka…
    czuje się w tym wszystkim wolna, a sumienie weryfikuje kierunek… zmieniam się, nie rewolucyjnie, ale (bardzo) ewolucyjnie, więcej we mnie ciszy, spokoju, przybywa mi odwagi, nie boję się, że jestem zdana na siebie – kto wierzy, nigdy nie jest sam!
     
    co nie znaczy, że nie przychodzi czas, gdy wszystkie światła zdają się gasnąć a świat… nie mieć Boga; gdy czuję się sama/samotna – a Bóg wydaje mi się wytworem… człowieka; kto tego nie przeżył, nie wie o czym mówię… ile wysiłku i samozaparcia wymagać może wtedy jedno, świadome Ojcze nasz
     
    wersja łagodniejsza wygląda tak – znowu się coś wali (teraz też się coś trzęsie…)
    ja: czemu mi dałeś wiarę w cud, a potem… odebrałeś wszystko?!
    ja: może to i był mój … koncert życzeń – ale… czy nic w nim nie było godnego ocalenia…?
    ja: wysłuchaj teraz furii skarg i zażaleń!
     
    ja: no… tak… pogadaliśmy sobie…
    ja: idźmy więc, szukać Twojej woli…!
     
    takie okresy oczyszczają, oczyszczają z własnych wyobrażeń, oczekiwań; uczą, że cokolwiek było mi dane, to jeszcze nie sam Bóg, On ciągle przede mną;
    i tu znowu powiem – wierzę, że Bóg w tym wszystkim jest – ale sobie nie potrafię tego "udowodnić" a co dopiero komuś…
     
    nie mam wątpliwości, że wątpliwości to element składowy wiary, że nie wszystko da się wyjaśnić na drodze logicznego myślenia, że wiara to proces – wrzucam (tak, żeby było trochę mądrzej ) trzy krótkie cytaty z Halika:
     
    Gdyby wiara na swojej drodze straciła swoją siostrę wątpliwość, przestałaby być szukaniem i pytaniem, a przekształciłaby się w bezduszną praktykę religijną, rytualizm i ideologię. Gdyby wątpliwość straciła swoją siostrę wiarę, zmieniłaby się w rozpacz lub ogólno destrukcyjny cyniczny sceptycyzm.
     
    Czyż nie jest rzeczą uczciwszą, ale także i „zdrowszą", przyznać po prostu, że paradoks istnienia dwu nieprzystawalnych do siebie rzeczywistości, zła i cierpienia z jednej strony, oraz dobrego wszechmogącego Boga z drugiej, trzeba przyjąć jako „koan", którego nie da się rozwiązać na drodze logicznego rozumowania?
     
    Dialog z Bogiem o tajemnicy zła i cierpienia zawsze musi się skończyć jak w Księdze Hioba: człowiek zasłania sobie usta i chyli czoła przed niepojętą Rzeczywistością. Jednak to zamilknięcie jest – jak widać najlepiej właśnie w Księdze Hioba – wynikiem bardzo długiego i bolesnego procesu, walki, zmiany myślenia. A wiara, jestem głęboko o tym przekonany, nie jest dopiero jakimś stanem na końcu owego procesu: wiara jest całym tym procesem.
     
    i ostatni fragment, chyba św. Jana od Krzyża:
     
    Bóg zresztą, jako najwyższy władca, jest wolny; nie prowadzi dwóch istot tą samą drogą, nie stosuje martwych schematów: wymierza cierpienie i radość, przeplata ciemności i światło według swego upodobania oraz potrzeb każdego.
     
     
    zastanowiło mnie Twoje stwierdzenie:
    „Nie czuję się dobrze z tym, że nie potrafię zrozumieć wiary, przyjąć jej”. 
    co chciałbyś właściwie przyjąć?
     
    co chcesz… wydobyć z Andrzeja? bo wiesz – jak ja w swoich poszukiwaniach trafiłam na kogoś wierzącego, to… miałam ochotę go pytać, sprawdzać… testować a nawet… oddestylować w celu uzyskania ekstraktu wiary
     
    wiesz, mój duszpasterz akademicki, na spotkaniu po latach, wsłuchując się w moje „skargi” na milczenie Boga powiedział mi – Bóg przyjdzie na pewno – ale wtedy kiedy chce i tak jak chce
     
    pozdrawiam serdecznie!
     
    Odpowiedz
  7. ddn

    Do pracy idę piechotą. W

    Do pracy idę piechotą. W jednej z kamienic wykuli okna i osadzili plastikowe witryny. Pewnie zrobią tu sklep, a może kolejny, siódmy już chyba salon fryzjerski w tej dzielnicy? Zakładów pogrzebowych jest tu z cztery. Najnowszy nazywa się "Adieu". Na skrzyżowaniu znów pali się czerwone. Stoję i widzę jak zbliża się ładna dziewczyna, którą często spotykam właśnie w tym miejscu. Jak zwykle pali papierosa i w lewej ręce trzyma  wysoki kubek. Uśmiecham się, a ona drgnięciem warg odpowiada na uśmiech. Zawsze mam chęć zapytać, co niesie w tym kubku, ale w końcu nie pytam. Przecież nie muszę pytać. Ta chwila jest przemożna. Zapala się zielone. Idę swoim rytmem. Nowy chodnik nie jest ten sam co kiedyś. Dawne płyty z granitu zamieniono na betonowy bruk. Nic nigdy nie ustaje. Nieustannie się wszystko zmienia. Oto życie i ja, i nie-ja. Schodzimy się w drzwiach do budynku. Moje koleżanki uśmiechają się na przywitanie – Dzień dobry panie Darku!  Dzień dobry – odpowiadam. Bo naprawdę jest dobry. Kto to pojmuje?

     

     
    Odpowiedz
  8. Malgorzata

    Poczekaj chwilę, Bartoszu

    Bartoszu!
    Andrzej odpowie na pewno, ale na razie górskie wiatry zerwały nam kabel telekomunikacyjny. Poczekaj aż naprawią i odzyskamy dostęp do Internetu.

     
    Odpowiedz
  9. ahasver

    Górski wiatr, zwiastun zimy.

     Jasne, że zaczekam U mnie też wieje – od wczoraj. Zawsze podczas górskiego wiatru odbija mi i musze się gdzieś szwędać – z różnymi skutkami. U nas też występują kłopoty z komunikacją, miałem do kumpla z Istebnej dzwonić, ale antenę telefonii wiatr uszkodził. Ale lubię wiatr, kocham surowość przyrody. Kojarzy mi się właśnie z demonicznym pięknem, o którym kiedyś, Małgorzato, pisałaś. Nie potrafię się takiemu oprzeć. Może nawet nie opieram się, tylko go poszukuję… Czy w tym, co ludzkość odrzuca jako pozorne, diabelskie zimno, czy w tym dziwnym, nostalgicznym trochę, nieludzkim chłodzie może tkwić …Bóg…?

    http://www.youtube.com/watch?v=jhPCEcVfXWk&feature=related

    Pozdrawiam.

     

     
    Odpowiedz
  10. Andrzej

    Nieraz trzeba przejść piekło, by spotkać Boga

    Bartoszu! 

    Poruszyły mnie głęboko Twoje pytania. I przyznam, że nie wiem, jak na nie sensownie odpowiedzieć. Czuję, jakbyś nie tyle pytał o wiarę i Boga, ale pragnął wprost doświadczyć Boga, a ode mnie oczekiwał, że jakoś udostępnię Ci to doświadczenie. Szukasz nie argumentów i wiedzy – które pewnie znasz – ale niepokonalnego doświadczenia, pewności istnienia Boga, albo przeciwnie: pewności, że On nie istnieje. Myślę, że najsensowniej będzie, jeśli po prostu podzielę się swoim doświadczeniem nawrócenia, ufając, że ta relacja może Ci pomóc w otwartości na ten rodzaj znaków dziś i jutro. Wyczuwam też duże podobieństwo duchowe z Tobą, co może być dodatkowym atutem w tej wymianie doświadczeń. 

    Wiara jest wpierw łaską Boga. To nie my wybieramy moment uwierzenia, choć możemy się dość skutecznie uchylać, czy wręcz na całe życie odmówić Bogu. W moim przypadku spotkanie z Bogiem nastąpiło po kilkunastu latach niewiary, a ostatecznym przygotowaniem był rok całkowitej rozpaczy i utraty nieomal wszystkiego, co dotąd stanowiło o sensie mojego życia. Utraciłem ukochaną, przyjaciół, firmę, szacunek do samego siebie. I wiesz, ja tego nie traciłem, to wszystko wypadało mi z rąk, albo wręcz w jakiś nieświadomy sposób doprowadzałem do tej straty, niewiedząc czemu to robię. Dużo wówczas piłem i nie chciałem żyć. Utraciłem nie tylko sens życia, ale realne poczucie tego że w ogóle żyję. Byłem cieniem człowieka. Miałem zupełnie dość. Pojechałem do Kazimierza nad Wisłą z pomysłem samobójstwa. Tam, jacyś przypadkowo poznani młodzi Niemcy poczęstowali mnie skrętami: myślałem, że to marihuana, ale albo był to jakiś silniejszy narkotyk (może opium?), albo ja byłem w takim dołku, że sama trawa wprowadziła mnie w stan silnych i makabrycznych halucynacji. Przez półtora dnia i nocy przeżywałem nieustanny głęboki lęk, a cała napotykana rzeczywistość: ludzie, krajobrazy, dźwięki robiły wrażenie koszmarnej obślizgłej groteski. Przestraszony myślałem, że ta makabra nigdy się nie skończy. I wówczas przeraziłem się śmierci. I uwierzyłem w piekło. Zrozumiałem, że śmierć nie kończy się pustką i nicością, ale ma swój charakter zależny jakoś od moich czynów i życia. A moje t a m  będzie wieczną makabrą na podobieństwo tych lękowych narkotycznych halucynacji. 

    I taki – niezbyt elegancki – był początek mojego nawrócenia. Nie byłem jeszcze zdolny do wiary i miłości, ale przynajmniej utraciłem silną iluzję wyzwoleńczej mocy śmierci i jej tajemniczego piękna. I to była pierwsza łaska. Potem wydarzyło się jeszcze coś straszniejszego, o czym nic chcę pisać publicznie. W każdym razie zrozumiałem, że jestem zdolny do każdego czynu i przeraziłem się swojej wolności tańczącej na rzemyku rozpaczy. Po tej niedoszłej zbrodni, poszedłem nad morze i tam nad ranem rozpaliłem ognisko i zacząłem się rozpaczliwie śmiać. Dość dziwny był ten śmiech. Ale coś we mnie opadło. Zupełnie. Poczułem się kompletnie pusty. Byłem już nie tylko cieniem człowieka, ale jakąś śmieszną kukłą, która nie ma sił niczego udawać. Ani zabijać, ani żyć, ani puszyć się tragizmem życia. I wówczas po prostu poprosiłem Boga, w którego jeszcze nie wierzyłem, by mnie ocalił. I nie miałem sił stawiać Mu jakichkolwiek warunków. Błagałem nie tyle o uratowanie życie, ile o ocalenie przed samym sobą. Jeśli ktoś kiedykolwiek prosił Boga o to, wie, że nie ma bardziej rozpaczliwego i pokornego błagania. Zacząłem błagać Boga o ocalenie, obojętnie czy życie, czy śmierć, ale z Jego woli i na Jego warunkach. W ten sposób uznałem w Nim swego Boga. Wkrótce potem zacząłem doświadczać Jego obecności. To doświadczenie było na tyle mocne, osobiste, przemieniające, że od tamtego czasu nie opuszcza mnie wiara, choć bywa, że przeżywam długotrwałe ciemności i niemoc. Historia odkrywania bogactwa Boga i Jego miłości to już inna opowieść. 

    Tylko tyle, Bartoszu, mam do opowiedzenia o tym, jak spotkałem Boga i uwierzyłem w Niego. Nie wiem, czy o taką odpowiedź Ci chodziło. Nawrócenie nie jest bajeczką dla grzecznych dzieci na dobranoc: niektórzy muszą przejść piekło, by pozbyć się pychy i otworzyć na łaskę wiary. Bywa też, że diabeł trzyma nas mocno za kark i popycha w przepaść, ku nicości i zniszczeniu. Zwłaszcza osoby duchowo bogate i utalentowane są jego chętnym łupem. Każdy też z nas ma swoją własną i niepowtarzalną drogę życia i (nie)wiary. 

    Pozdrawiam Cię, Bartoszu, serdecznie. Jak będziesz miał chęci i czas, zapraszam Cię – z Twoją przyjaciółką, jeśli chcesz – do Domu „Tezeusza” w Kasince, dopóki nas nie zasypie, a zima nie odetnie w górach. Pogadamy o wszystkim. 

    Andrzej  

     
    Odpowiedz
  11. ddn

    Opis nawrócenia jest

    Opis nawrócenia jest standardowy. Schemat jest w wielu wypadkach dość podobny: impulsem są jakieś pragnienia – a więc następuje aktywność mająca je zaspokoić – w pewnym momencie pojawia się niepowodzenie – rozczarowanie – zniechęcenie – potem analiza dokonań, wyrzuty sumienia i poczucie winy – w końcu odrzucenie siebie i co typowe, własnej odpowiedzialności – czyli zdanie się na innego (na Boga, albo Diabła na przykład) – wytchnienie i ulga, że to już nie moje zmartwienie – i powtarzanie tego schematu w kolejnych cyklach.

    Wszystko to są jednak twory umysłu, którego naczelnym zadaniem jest ochrona konkretnej egzystencji. Ego-ja chce istnieć, ciągle pragnie żyć. Dlatego umysł wykreuje każdą iluzję, żeby tylko uratować swego materialnego nosiciela. Czasem posunie się do nawrócenia bezbożnika.

    To jednak trzeba kiedyś zdemaskować i uwolnić się od fałszu. Poznać prawdę, która ostatecznie wyzwala.

     
    Odpowiedz
  12. ahasver

    Dzięki serdecznie,

    Dzięki serdecznie, Andrzeju. W swoim duchowym wymiarze wydźwięk naszych doświadczeń jest podobny. Czasami z samego dna bezsiły słyszę ZEW, ale wciąż boję się go podjąć; odczuwam nieufność i obawę. Kilkakrotnie byłem już na skraju tzw. "skoku wiary", o którym pisał Kierkegaard, ale tzw. "sumienie intelektualne" i uporczywa analiza każdej chwili w moim życiu, wynikająca z analitycznej i dociekliwej do granic nihilizmu konstrukcji mojego sposobu myślenia, zabraniają mi utożsamienia własnych intuicji z Bogiem, a doznań – choćby ich źródło tkwiło w tym, co mistyczne (mój mistycyzm jest mistycyzmem bezbożnym w tym sensie, że obawiam się ową – doświadczam tego w swoim życiu najmocniej! – odległość nazwać Bogiem) – z wiarą. Wielokroć zastanawiałem się nad studiowaniem Balthasara, o którym kilkukrotnie wspominałeś; na studiach dane mi było przerobić tylko kilka jego tekstów, w księgarni kilka razy mnie kusił, ale ostatecznie wolałem wydać kasę na Foucaulta czy Fodora. Niedawno jeszcze myślałem, że wiara może być wiarą negatywną, tzn. w "werbalnym" sensie bazującą na teologii apofatycznej, a intelektualna możliwość doznania Boga – doznaniem stricte prywatywnym (prywacja światowości [światowości w znaczeniu Heideggerowskim] jest mistyczna). Niestety sama "apofatyczność" i prywacja – wręcz w ontologicznej parafrazie aksjologii Augustyna (malum est privatio bonum; po zabiegu: Świat jest brakiem Boga) okazały się całkowicie niedorzeczne w przypadku mojego epikurejskiego zachwytu nad światem, a zarazem logicznie sprzeczne z nakazem unikania panteizacji świata, który sobie jeszcze na studiach magisterskich narzuciłem. Ponadto przesiąkłem cały filozofią Nietzschego; najpierw przeczytałem wszystko z kanonu jego ksiąg, po czym zacząłem Jego egzystencjalizm praktykować na codzień; nie potrafię wycofać się ze świata. Kocham ten świat! Kochamżycie, być może nawet ponad swoje życie… (Mniejsza o mnie! – ów cytat Nietzschego jeszcze wielokroć zostanie przeze mnie użyty – piękny jest!) Być może poszukuję sposobu wierzenia w Boga, a raczej wytłumaczenia możliwości intelektualnego kontaktu z tym, co ludzkość zwykła Bogiem nazywać – afirmatywnego i zwróconego w kierunku ŻYCIA. Niestety nie jestem w stanie przyjąć – od razu pomysł introjekcji takich doznań ugina się pod gradem kontrargumentów płynących gdzieś z mózgu – Boga takim, jakim przyjmują go ludzie; nie widzę, nie czuję, nie słyszę Boga w Bogu, o którym ktokolwiek mi do tej pory mówił; zazwyczaj były to alegoryczne afirmacje własnych przebudzeń, zwycięstw nad opornością okrutnego losu, ekstrapolacje osobistych doznań na universum… Kilka razy – przez wzgląd na swój młody wiek rzeczywiście tylko kilka razy – zdarzyło mi się upaść, a nawet chwiać nad krawędzią 11 piętrowego bloku i za każdym razem jakaś bardzo silna, przebłyskująca intuicja, innym razem precyzyjna, radosna myśl, a jeszcze innym razem zwyczajny, młodzieńczy afekt, tak nagle zwracający moją uwagę na piękno i wartość życia, ratowały mnie przed ultimo. Nigdy jednak nie nazywałem takich ratujących życie doświadczeń opatrznością Boga; uważałem, że byłoby to zwyczajne, roszczeniowe bluźnierstwo…

    Masz rację, Andrzeju, stwierdzając, że poszukuję odpowiedniego momentu w życiu, w którym przekonałbym się, że doświadczenie – bezpośrednie, osobiste, a zarazem pozbawione już intelektualnych wątpliwości co do uniwersalności takiego doświadczenia – wiary w Boga jest możliwe. Być może powinienem uzbroić się w cierpliwość i poczekać. Nie wiem… Czasami odnoszę dziwne wrażenie, że w całej owej negatywności i bez-bożnej afirmacji życia, czasem życia szalonego, głupiego, młodzieńczego, "nie wyżytego" jeszcze, a także w demonicznej estetyce, którą kocham i do której się przyznaję, w całej mojej grzeszności jest więcej tego, co / kogo ludzkość nazywa Bogiem niż w ich postępowaniu. Nie jestem tego pewien, nie chcę bowiem wyjść na człowieka pysznego, a tym bardziej nie chciał bym bluźnić…

    Dzięki raz jeszcze za odpowiedź. Na pewno w przyszłym roku do Was zawitam w Kasince Małej. W tym roku terminarz mam wyjątkowo napięty, praktycznie każdego dnia mam spotkania z klientami albo korepetycje z WOS’u czy z filozofii, zajęcia etc. Odwiedzę Was zimą (góralowi i narciarzowi od 5 roku życia śniegi nie straszne) albo na wiosnę. Możliwe, że z przyjaciółką

    P.S. To było prawdopodobnie opium albo Indica nasączona oranżem metylowym, bo normalna marihuana, zwłaszcza setiva, tak nie działa. Mnie kiedyś podobnie poskręcało. Prawdziwie naturalne przyprawy wprost od Stwórcy raczej relaksują, koją i są dla ludzi nie mniej niż jedno piwko raz na tydzień. Oczywiście wymagają odpowiedzialności i mądrego dysponowania, a przede wszystkim delikatności, umiaru i odpowiedniej chwili. Prawie wszystko jest dla ludzi, choć oczywiście najlepsza i najbardziej odlotowa jest całkowita czystość!

    http://pl.youtube.com/watch?v=N2XQ9wcdvvw&feature=related

    Pozdrawiam serdecznie

    -Bartosz Bednarczyk.

     
    Odpowiedz
  13. ddn

    Niestety nie jestem w stanie

    Niestety nie jestem w stanie przyjąć – od razu pomysł introjekcji takich doznań ugina się pod gradem kontrargumentów płynących gdzieś z mózgu – Boga takim, jakim przyjmują go ludzie; nie widzę, nie czuję, nie słyszę Boga w Bogu, o którym ktokolwiek mi do tej pory mówił; zazwyczaj były to alegoryczne afirmacje własnych przebudzeń, zwycięstw nad opornością okrutnego losu, ekstrapolacje osobistych doznań na universum…

    Ludzie pobożni, nawet jeśli chwilowo zdławili swą religijność, mogą "odczuć i usłyszeć" Boga, a nawet "widzieć" rzeczy, które są "nie do wyobrażenia" jako im tylko będące "objawionymi".  Gdy nie mogą znieść już siebie i "pragną" unicestwienia, ich umysł podsunie im ostatnią deskę ratunku. Mogą nagle "odczuć", że jednak swym zdesperowaniem poruszyli niebiosa i czują jak zbliża się "Wielki Wysłaniec". Czują nawet, że rozsypują się w pył, rozpadają się na atomy, a nawet na jeszcze drobniejsze elementy. Nie są zdolni do ruchu. Kompletny paraliż, ich zmysły są jakby w zawieszeniu. Słyszą głos potężny jak tysiąc grzmotów, który nie jest jednak mową ludzką, a jednak zawiera doniosłą treść, w rodzaju: SŁUŻ INNYM I NIC ZA TO NIE CHCIEJ. Następnie w jednej chwili mogą "zobaczyć" cały świat, wszystkich żyjących i nieżyjących już lub jeszcze ludzi, którym mają od tej pory z poświęceniem siebie służyć.  To przerasta każdego śmiertelnika. Jednak od tej chwili Bóg już "jest z nim" i "zarządza" jego życiem. Jak widać, umysł jest wielkim artystą. Niedościgłym iluzjonistą.

     
    Odpowiedz
  14. ddn

    Jak łatwo stwierdzić,

    Jak łatwo stwierdzić, przyczyny tzw. nawróceń są bardzo podobne. Podobnie też reaguje umysł w chwilach silnego załamania psychicznego osoby jakoś tam religijnej. Tworząc urojenia jakich potrzebuje chory w ten sposób człowiek ratuje go dość skutecznie. Przede wszystkim uwalnia od odpowiedzialności za czyny minione, rozgrzesza i na dalsze życie tworzy  "przewodnika" (np. urojonego Boga). Chory w taki sposób człowiek boi się żyć samodzielnie, lęka się wolności, nie chce już nawet być sobą, więc kurczowo trzyma się tej iluzji. Najczęściej trwa w niej do końca życia, tworząc utrudnienia dla ewentualnego powrotu do samostanowienia. Wyobraża sobie, że Bóg ma dla niego jakiś plan, że go do jakiejś misji powołał, że jest narzędziem w rękach Wiekuistego. Wszystko dla niego zniesie prócz własnej wolności. Jeśli nie wie, to przeczuwa, że prawdziwa wolność jest samotnością, a boi się właśnie tej ostatecznej samotności, która jest ostateczną i wyzwalająca prawdą.

     
    Odpowiedz
  15. ahasver

    Pozostanę bezbożnikiem…

    Stety czy niestety, wszystkie przemyślenia skłaniają mnie do aprobaty powyższych dwóch komentarzy… Cóż znaczyć może nawrócenie, jesli nawet nie byłem nigdy "odwrócony"? Pusty jest ten świat, BOGA NIE MA i bynajmniej nie jest mi z tego powodu wesoło… Trudno bowiem pokonać sposób myslenia, przez kilka tysiącleci ukształtowany w oparciu o poczucie sensu, jakiejś wyimaginowanej teleologii. Pozostanie mi chyba nauczyć się żyć bezbożnie i z dystyngowanym chłodem, z uśmiechem w obliczu absurdu. Co ja właściwie robię na tym świecie? Nie przystaję do niego… Umysł nie pozwala mi na przyjęcie Boga, choćby najbardziej wzniosłe afekty wydobywały mnie z egzystencjalnych czeluści… "Myślenie Boga" opiera się na kilku tak prostych logicznych błędach; to dobrze, że większość ludzi nie potrafi – lub raczej nie chce – ich dostrzec. Życie bezbożnika nie jest błogosławieństwem… Próbowałem zrozumieć, starałem się "poczuć" to, co czuje człowiek wierzący. Albo nie jestem jeszcze przygotowany, albo Boga rzeczywiście nie ma. A jeśli jest i wystawia człowieka na taką próbę, to wolę smażyć się w piekle niż obcować u jego boku.

    http://www.youtube.com/watch?v=R-bVhIsMTYA&feature=related

    http://www.youtube.com/watch?v=tlaEPERULhc

     

     
    Odpowiedz
  16. Halina

    Do bezbożników:)

    Istotą ludzkich dążeń jest pragnienie sensu. Prawdziwym cierpieniem jest uczucie pustki egzystencjalnej, która doprowadza do nerwicy noogennej( brak sensu). Wypełnienie sensu ludzkiego bytowania jest podstawowym zadaniem każdego człowieka, które prowadzi do samorealizacji. Dlatego człowiek  jako istota wielowymiarową( biologia, psychika i duchowość) w poszukiwaniu głębszego zrozumienia siebie i świata, kieruje się ku rzeczywistości nadprzyrodzonej, albo naturalnej. W tym układzie wiara w Boga w jakiej  Postaci on by nie był-proponuje sensowne zrozumienie natury wszechświata. Wiara w Boga -Kreatora nie jest żadna chorobą( przekonywał mnie  o tym, od wczesnych lat-otaczający świat) A pogłebienie nauk Jezusa i przyjęcie ich jako Prawdy – było dla mnie procesem przewartościowania dotychczasowego spojrzenia na dotychczasowe pojmowanie spraw. Dojrzała , autentyczna relacja z Bogiem-nie zakłada wg. mnie takiej tezy, że będę prowadzona za rękę, że Bóg bedzie za mnie załatwiał, moje sprawy, bądź brał za moje czyny odpowiedzialność i rozgrzeszał występki. Raczej odkryłam swoją niepowtarzalność i wolność od zła. Rzeczywiste życie religijne umyka wszelkim badaniom eksperymentalnym jakimi dysponuje współczesna psychologia. W psychologii religii przeprowadzano analizę fenomenu nawrócenia. Polega ona na przeobrażaniu, przemianie człowieka, na przybliżeniu go do Boga. Różne są motywy nawrócenia, etapy procesu oraz skutki. W niektórych praktykach zaś mozna już dopatrzeć się…-nazwijmy to dziwactwami:)

    V.F. Frankl-twórca logoterapii dostarczył praktyce terapeutycznej taką koncepcję człowieka, która nie redukuje go do rzędu rzeczy( trójwymiarowość). W swoich ksiązkach prezentuje ontologię bytu ludzkiego oprtą na teiźmie. Wg. Frankla i jego następców( Popielski)-ostateczny sens cierpienia jest możliwy do znalezienia poprzez nawiązanie do wartości absolutnych, do Transcendencji.Frankl był więźniem obozu koncentracyjnego-bardzo ciekawa jest  jego autobiograficzna ksiązka pt. " Psycholog w obozie koncentracyjnym" Filozoficznym uzasadnieniem tego modelu jest koncepcja człowieka w filozofii klasycznej oraz ujęcie Boga jako bytu absolutnego.

    Mam pytanie do Was Dzieci Przypadku:)

    Co sprawiło, że współzależna wewnętrznie materia zaczęła istnieć? A drugie pytanie: Co sprawiło, że zaczęła się rozpadać? Czy ta przyczyna jest wewnątrz wszechświata, czy poza nim ? Jeśli był wielki wybych, to kto uruchomił zapalnik? Obserwacja naukowa i logiczne wynikani świadczą, że wszechświat został stworzony i ma Projektanta, jak każdy projekt.. Sam związek DNA-białka jest fizyczną podstawą wszelkiego życia na ziemii. A jak rozpoczął się ten związek? Reakcja między DNA i białkiem powinna  doprowadzić do powstania  ,życia. Niestety tak n ie jest ,same procesy chemiczne uniemożliwiają ewolucję życia. Francis Cirk( The Seeds of  Life), który otrzymał nagrodę Nobla za odkrycie struktury DNA, jest przekonany, że życie nie mogło wyewoluować na Ziemii( teoria ukierunkowanej panspermii). A co powiecie o homologii płci?-takie przypadkowe dopasowania? To kto z kogo wyewoluował-kobiety z mężczyzn czy odwrotnie? Homologia płci, to nic innego jak KREACJA według wspólnego projektu.

    Łatwo stwierdzić-Boga nie ma, ale powiedzieć dlaczego już trudniej.

     
    Odpowiedz
  17. ahasver

     
         A dlaczego nie

     

         A dlaczego nie mielibyśmy uważać siebie za absurd i przypadek? Gdybym miał trzy głowy, oczy na tyłku i ręce przy piętach, byłoby 7 różnych płci i rodzilibyśmy się drogą uszną, to też wymyślilibyśmy sobie sens i twierdzili, że zostaliśmy zaprojektowani przez genialnego konstruktora. Konie, gdyby miały dłonie, stworzyłyby Boga z długą grzywą i pięknym ogonem.

      Jeśli poczucie bezsensu prowadzi do nerwicy noogennej, to taka najwyraźniej jest cena prawdy. Nawet jesli umrę, wolę żyć w prawdzie niż w iluzji.

     Mam udowadniać, że Boga nie ma? Nie! Niech Bóg udowodni, że istnieje! Nie mogę przyjmować czegoś apriori!

     

     
    Odpowiedz
  18. Halina

    Bóg udowadnia, że istnieje

    Bartosz lubię bajki, ale póki co mówmy o rzeczywistości w jakiej żyjemy, a nie iluzji, w którą uciekasz. Bóg objawia się w cudowności urządzenia Ziemi i jej odpowiedniego położenie w kosmosie-wyraźnie widać "rękę" inteligentnego Stwórcy. Gdyby położenie Ziemi wobec Słońca było inne, życie nie mogłoby powstać( bliższa odległość-temperataura za wysoka i odwrotnie). Innym dopasowaniem jest temperatura samego Słońca, niższa od innych gwiazd. Zdumiewające są ruchy naszej planety, ściśle dostosowane do potrzeb życia roślin, zwierząt i samego człowieka. To dziwne, że w tak precyzyjnym wszechświecie ludzie próbują spekulować, że to  samoorganizująca się materia, zamiast mocy Stwórczej- brała udział w powstawaniu tak Inteligentnego Projektu. Ona sama( materia) drogą samoistnej ewolucji-miała zbudować tak przemyślany i prezyzyjnie skonstruowany wszechświat i życie na ziemi. Choć nauka z różnych względów( olbrzymi upływ czasu, brak jakichkolwiek śladów, wielce złożone i skomplikowane formy życia), niemal nic nie może w tej dziedzinie powiedzieć, bo zgodnie z zasadami nauki oszacować niepodobna. Jednak teoria przypadkowości życia opanowała niemal świat, wyrządzając milionom ludzi moim zdaniem krzywdę, ponieważ podkopuje u wielu wiarę w istnienie Stwórcy i Jego moc. Jest tyle fenomenów w nauce,  archeologii,( które przemawiają za inteligentnym projektem), że nie sposób tego opisać np. ostatnie badania genetyczne DNA  odnalezionych najstarszych kości człowieka, z jednoczesnym porównawczym obecnie żyjących na Ziemii ras ludzkich( nie mylić z gatunkami), dowodzą niezbicie jednolitość kodu człowieka sprzed tysięcy lat z człowiekiem współczesnym. Kod genetyczny człowieka jest stały i inny niż małp, na który powołują sie ewolucjoniści. Wiadomo też, że przy tworzeniu życia na ziemi "transport " wszystkich niezbędnych do życia pierwiastów musiał odbywać się z kosmosu.

    Można zatem zapytać, czy każdy wyraźny ślad istnienia boskiego Stwórcy, w tym na przykład przesłanie wypisane w postaci struktur występujących w   w przyrodzie łańcuchów molekularnych, można lekką ręką odrzucić z komentarzem, że nie ma w tym nic szczególnego? Logika , odkrycia naukowe, cudowne dopasowanie do środowiska, świadectwa skamieniałości, mutacje, zdemaskowane pomyłki ewolucjonizmu-wszystko to wskazuje na to, że życie nie powstało  samo z siebie i przez przypadek.

    John Leslie pisał w 1989 r., że nawet ,gdyby cały Wszechświat usłany był blokami z granitu z wyrytym napisem MADE BY GOD   i tak niektórzy by nie nie uwierzyli,

    Zanim człowiek  tak zdecydowanie odrzuci Boga, lepiej niech się nad tym po stokroć zastanowi. Życie to poważny depozyt-szkoda czegoś przeoczyć i stracić.

     
    Odpowiedz
  19. ahasver

    Czy wielki wybuch ktoś

    Czy wielki wybuch ktoś rozpoczął? Tak, taki facet. Stał z zapalnikiem i ładunkiem wybuchowym i powiedział sobie: "A, stworzę inny Wszechświat, a potem zabawię się z pionkami w ciuciubabkę". A po stworzeniu: "Eeeee, coś mnie wkurzają te gliniane kukiełki. Zrobię je w konia. Niech mnie szukają. I tak nie znajdą, zamienię je w sfrustrowanych, potencjalnych samobójców". 

    Nie ma i nie było czegoś takiego jak "Akt Stworzenia": Pojęcie to należy traktować stricte jako metaforę oznaczającą ewolucję świata. NIE MAMY ŻADNEGO PRAWA ZAPYCHAĆ BIAŁYCH PLAM WIEDZY ŻADNYM "BOGIEM"; jeśli Bóg "umyka" człowiekowi, to tylko dlatego, że sami przesuwamy go poza dopiero poznane obszary świata.

    Mam pytanie do Pani, Pani Halinko :

    Jakie są symptomy i skutki nerwicy polegającej na poczuciu bezsensu? Jeśli je poznam, zamiast szukać sensu i tworzyć sobie Boga – Terapeutę, będę walczył z samą nerwicą za pomocą dostępnych środków, tzn, filozofii epikurejskiej i zdrowego nietzscheanizmu. Wydaje mi się, że egzystencjalny ból, któy odczuwam, jest właśnie tego rodzaju nerwicą. Bóg jako terapia nie wchodzi w rachubę w ogóle. Byłoby to zupełnie bezsensowne potraktowanie świętości. Wolę światłoterapię; nie będę przecież modlił się do światła. 

    Serdecznie pozdrawiam  

    P.S. No chciałbym, żeby Bóg istniał, słuchał człowieka, był komunikatywny, przystępny i nie był obrażony na człowieka, co by się nie ukrywał po jakichś kosmicznych krzakach. Życie łatwiejsze byłoby wówczas i bardziej znośne… A tak? Tak to się żyć nie chce czasem… Pusty, martwy wszechświat, PURE, F******G UNIVERSE OF DEATH…

     

     
    Odpowiedz
  20. Halina

    Bartosz byłeś przy Wielkim wybuchu?.

    🙂 Taka nerwica to paskudne dziadostwo-tylko Bóg może ją uleczyć! Będziesz miał lęki….narastające w trwogę….ciągła depresja……poczucie bezwartościowości i dół za dołem-ciemność!!. Co by tu jeszcze..aha!  Tendencje do izolowania się od rzeczywistości i zniekształcanie jej-np. te koniki i 7 par uszu etc..To dryfowannie między życiem..a śmiercią. Nie widziswz sensu egzystencji, a śmierci się boisz-właściwie nie śmierci tylko nicości i pustki. BIADA PO STOKROĆ BIADA!!! Upamietaj się !

    A tak w ogóle ,to każdy człowiek powinien zapytać samego siebie i tylko wtedy może wyprowadzić  sens życia ze swojej własnej indywidualności, tzn, tych cech i własciwości, które są tylko jego, które decydują o jego tożsamości, i które są jego podstawą odniesienia do spraw rzeczy, ludzi, przyrody i wartości. Nawet w pustce wszechświata o sens życia pytają tylko istoty myślące. A dla nich najważniejsze są ich sprawy we wszystkich wymiarach ich egzystencji.

    Ogarnęła mnie pustka, że nic nie trafiam do Was bezbożnicy:(

    pozdrawiam serdecznie.

    A Ty Dominiku-obal Boga, jak to takie proste( chętnie przeczytam, co wymyślisz)-pokaż co potrafisz,a nie tylko się odgrażasz:)

     

     

     

     
    Odpowiedz
  21. ahasver

    Niewierzący nie muszą

    Niewierzący nie muszą wcale udowadniać, że Boga nie ma. Wręcz przeciwnie, są wstępnie i ostatecznie na wyższej rozumowo pozycji, ponieważ nie ma ani dowodów, ani śladów, ani w ogóle możliwości doboru merytorycznie odpowiednich argumentów na rzecz istnienia Boga. Ponadto myśłenie przewyższa wiarę w dyskusji: wiara nie jest żadnym argumentem. Dla niewierzącego mówienie o Bogu jest tym samym, co mówienie o Wielkim, Latającym Spaghetti – Potworze. (Przepraszam za to porównanie, nie chcę nikogo obrazić, ani tym bardziej sprowokować). Co to za potwór? Nie wiadomo, ale to nie ważne, "Wielki, Latający Spaghetti Potwór istnieje, bo ja w niego wierzę, a skoro w niego wierzę, to go doświadczam, a skoro to ja go doświadczam, to najwyraźniej istnieje" – tak mówi człowiek wierzący w Wielkiego, Latającego Spaghetti Potwora. To wierzący powinni niewierzącym powiedzieć, czym jest wiara, ponadto powinni udowodnić, że Bóg istnieje. W innym wypadku niech sobie wierzą w swoich świątyniach i nie mówią nic o Bogu na zewnątrz, ponieważ jako nie spełniający warunków intersubiektywnej komunikowalności, nie mogą nawiązywać komunikacji społecznej, tylko działają na jej niekorzyść.

    Zazwyczaj argument wiary kończy się argumentem wiary… "Wierzę bo… już!, bo wierzę…" – w ten sposób każda dyskusja, jakakolwiek argumentacja, zostaje ucięta. Dochodzi do zwykłej tautologii lub błędnego koła w argumentacji, co kończy się tzw. "przemocą rozumu" ze strony osób wierzących.  

    Pani Halino, nie było mnie przy wielkim wybuchu,choć staram się na bieżąco śledzić badania naukowców w tej kwestii. A Pani była? Widziała tam Pani Boga?  

    P.S. Chciałbym uniknąć wszelkich nieporozumień, a także zbędnych, emocjonalnych wybuchów i afektów, przeszkadzających w dyskusji. (W tym celu odsyłam – tak proforma, nie, że cokolwiek komukolwiek zarzucam – do DEKALOGU ROZUMU, który opublikowałem na swoim blogu.) Naprawdę chcę z Wami porozmawiać o Bogu, ponieważ jest to bardzo intrygująca intelektualnie kwestia. NIE NEGUJĘ NICZYJEJ WIARY W BOGA, nie mam zamiaru podważać istnienia Boga, ponieważ uważam, że nie ma czego podważać. NIECH CI, KTÓZY UWAŻAJĄ, ŻE JEST CO UDOWADNIAĆ, DOWODZĄ. Chcę tylko czegoś od Was, wierzących, czegoś na ten temat się dowiedzieć.

    P.S. II. Ludwik Pasteur, jak wskazał Pan Zbigniew w którejś z dzisiejszych dyskusji – a później powtórzył to za L.P. Einstein – stwierdził, że mała wiedza oddala od Boga, a wielka – przybliża. Chciałbym, bardzo chciałbym, aby ktoś miał na tyle wielką wiedzę, aby udowodnić mnie, małemu, głupiemu, niewierzącemu człowieczkowi, że Bóg istnieje, tzn. ten starzec z brodą za chmurami, co ma konsolę przed sobą i steruje całą tą grą. Jeśli natomiast termin "Bóg" dotyczy jakiejś siły, to należy go zlikwidować i poczekać jak tą siłę nazwą kiedyś fizyce czy astrofizycy. A póki co nic o tej sile nie orzekać, tylko cierpliwie czekać na określenie przez profesjonalistów.

    Pokój ludziom dobrej woli.

    http://www.youtube.com/watch?v=ZynUMpk3H7I

      

      

     
    Odpowiedz
  22. Halina

    Bartoszu Drogi

    Na Twoje żarty i pytania odpowiedziałam żartem-nie zauważasz tego?? Rozmawiamy sobie o wierze i niewierze, jak na każdy inny temat. Mój mąż jest niewierzący i nigdy nie ma problemów w tym temacie. Czasem dyskutujemy-jak i dlaczego pojmujemy świat w odmienny sposób. Żartujemy, czasem się posprzeczamy i tyle. Nie, nie byłam przy wybuchu tak jak i Ty nie byłeś. Opisałam Ci dlaczego ja osobiście mam  przeświadczenie , że Stwórca istnieje, a jak Ty to pojmujesz, to Twoja sprawa. Ja wcale nie wątpię w Twoją wyższą pozycję rozumową, ani jej nie podważam.  Myślę, że Dominikdano poznał się na żarcie, iż nie musi mi niczego udowadniać( bo dowieśc się nie da)-napisałam, że ciekawa jestem jego poglądu-ja mogłabym napisać swoje przemyślenia. Jakiś problem z tym jest?  Może nie odsyłaj mnie Bartosz niepotrzebnie tam , gdzie nie trzeba. -to tak na marginesie. To nie jest tak, że Tobie wolno pożartować, a mnie nie. Jestem człowiekiem niezwykle spokojnym i pogodnym-bez czytania jakichś elaboratów.

    dobrej nocy życzę.

     

     
    Odpowiedz
  23. ahasver

    Również spokojnej nocy życzę.

    Nie rozumiem zarzutów. Nie wywyższam się, tylko twierdzę, że pozycja niewiary jest rozumowo wyższa w tym sensie, że z góry jest lepiej uargumentowana. A do świetnego tekstu Grzegorczyka odsyłam każdego, nawet bardzo spokojnych i szcześliwych ludzi, ponieważ jest to świetny tekst po prostu. Co do żartów: Przecież Flying Spaghetti Monster też nie brzmi chyba zbyt poważnie, prawda?

     
    Odpowiedz
  24. ddn

    Na gruncie racjonalnym

    Na gruncie racjonalnym dość łatwo rozprawić się z koncepcją Boga – stwórcy i animatora wszechświata, poddając logicznej analizie jego główne atrybuty. Ale to zupełnie inny problem, niż tu omawiany, czyli tzw. "nawrócenia" osób, które były wychowywane w chrześcijańskim środowisku, potem się oddaliły od religii i nieudanie szukały swego miejsca w życiu, co w pewnym momencie doprowadziło do silnego załamania psychicznego i nierzadko myśli samobójczych. Na nich poprzestali, gdy umysł podsunął im rozwiązanie, za cenę wolności osobistej – "Podam ci pomocną dłoń – "mówi" Bóg-umysł – ale od tej chwili jesteś ubezwłasnowolniony i wszystko co czynisz, czynisz na moją chwałę. Nie masz już własnej woli. Możesz pełnić tylko moją wolę. Byłeś umarły a sprawiłem, że narodziłeś się na nowo. Czy zgadzasz się na to?", Odpowiedź jest zazwyczaj pozytywna. Większość ludzi nie zdaje sobie sprawę, że dialogowali sami z sobą.

     

     

     
    Odpowiedz
  25. ddn

    Napisałem że na gruncie

    Napisałem że na gruncie racjonalnym dość łatwo rozprawić się z koncepcją Boga analizując jego atrybuty, w których prawdziwość wierzą chrześcijanie. Jednak blog nie jest dobrym miejscem dla tak obszernych analiz.

    Racjonalny poziom świadomości nie jest też ostateczny. Z wyższych poziomów również może być oceniony jako fałszywy. Patrz Spirala Rozwoju świadomości wg Kena Wilbera:

    http://umieranie.phorum.pl/viewtopic.php?t=23

     
    Odpowiedz
  26. Halina

    To nie jest inny problem.

    Jeżeli ktoś twierdzi, że Bóg-to wytwór chorego umysłu i tzw. nawrócenie-jest niczym innym jak rozmowa chorego umysłu z jego właścicielem-powinien uzasadnić, że nie istnieje inny Bóg jak tylko ten( chory umysł). Swoim pisaniem starałam się uzasadnić, że Bóg nie jest wytworem chorego umysłu. W depresji bardzo ciężko odnaleźć Boga-staje się to wręcz niemożliwe.Oczywiście ja piszę we własnym imieniu.W stanach zwątpienia traciłam wiarę w Boga. Nauka jest po to aby odkrywać " ślady Boga" we wszechświecie. Ale skąd ten wpis z dzisiejszą data? 

     
    Odpowiedz
  27. Halina

    dlaczego pozycja niewiary jest rozumowo wyższa?

    Takie stanowisko trzeba uargumentować w takim razie i wykazać w dyskusji. Wielu naukowców, to ludzie wierzący.  Jestem w stanie zrumieć pewne niedowiarstwo chirurga, który widzi to, co w życiu najdramtyczniejsze. Wtedy najczęściej dyskutujemy o pochodzeniu dobra i zła, intencjonalności etc., Tekst Grzegorczyka znam i owszem-jest niezły. Jeżeli nie wierzysz w Boga-w jakim celu piszesz-niech żyje szatan? Ale tak właściwie, to nie moja sprawa-nie pisałes tego do mnie.

    pozdrawiam serdecznie

     

     
    Odpowiedz
  28. ahasver

    Czy ślepiec ma dowodzić swojej ślepoty?!

    Szatan to taki pogański żart, Pani Halino  Pani Halinko: Chyba Pani na poważnie nie bierze tych wszystkich moich rock’n’rollowych Diabłów?

    http://pl.youtube.com/watch?v=3ph7YohAWlk  

    Pozycji niewiary nie trzeba argumentować: Sama jest dla siebie wystarczajacym argumentem. Niewiara to być może – wcale temu nie przeczę – ślepota, przeoczenie. Niemniej zwykłe prawo logicznej argumentacji, egzekwowane również n p. na sali rozpraw (Często używane przeze mnie porównanie: najmłodsza siostra studiuje prawo): Należy udowodnić wpierw czyn, a nie jego brak. Analogicznie: Należy udowodnić istnienie czegoś, a nie brak istnienia. Należy przyznać czemuś status ontologiczny, wykazać jakiekolwiek ontologiczne zależności, aby przekonać kogoś o istnieniu czy jakiejś subsystencji. Należy wpierw użyć definicji dejktycznej. Pokazać, co, gdzie i jak. Użyć sygnifikacji. Jeśli ja Boga nie widzę, nie doświadczam i nie wierzę w Niego, to nie muszę tego argumentować w dyskusji; nie wiem bowiem, cóż miałbym negować, od czego miałbym wyjść. Zadaniem tego, który jest przekonany o istnieniu czegoś, czego inny nie doświadcza i nie widzi jest przekonanie go do przyznania, że to coś rzeczywiście jest. Zwyczajna logika. Jeszcze raz: NIEISTNIENIA NIE TRZEBA DOWODZIĆ, PONIEWAŻ JEST TO NIEMOŻLIWE. Trzeba dowodzić istnienia, jeśli ktoś już o tym mówi…

    Niewiara nie jest negacją wiary. Jest jej brakiem. Ów brak niech wypełnią Ci, którzy uważają, że po pierwsze, jest co wypełniać, po drugie, jest czym wypełniać.  

    Teraz dla przykładu mała prowokacja (proszę się nie gniewać): Wierzę w istnienie Great Flying Spaghetti Monster on the Sky. Niech mi Pani udowodni teraz, że go nie ma, że się łudzę.

    Nie chcę Wam, drodzy, wierzący ludzie mówić, że Boga nie ma, że jest złudzeniem umysłu, ponieważ NIE MAM PRAWA ORZEKAĆ O CZYMŚ, O CZYM NIE MAM ZIELONEGO POJĘCIA. Chcę tylko wiedzieć, o czym mówicie, kiedy mówicie o Bogu. Przecież o jasność terminów, którymi się posługujemy chodzi w dyskusji, prawda?

    Pozdrawiam.  

     
    Odpowiedz
  29. ddn

    Bardzo prosto jest

    Bardzo prosto jest stwierdzić, że umysł jest czymś realnym. Każdy żywy człowiek odczuwa bezpośrednio swój własny umysł i przez analogię może przyznać innym posiadanie takiegoż. Boga nikt nigdy nie widział (co jest i w samej biblii zapisane). Prócz tej wyższości (realności) umysłu nad Bogiem, to daje się on badać oraz możemy analizować jego procesy (własne i cudze), również rozmaite urojenia i stany. Także procesy w jakich dochodzi do tzw. "nawróceń". Tutaj też łatwiej tym, którzy sami to przeszli, ale zachowali zdrowy rozsądek, albo po pewnym czasie zweryfikowali tego rodzaju omamy umysłu

     

     
    Odpowiedz
  30. Halina

    Jesteś ślepcem czy nie masz zielonego pojęcia?

    Cieszę się, że siostrzyczka studiuje prawo, kiedyś Ci powie jak wygląda rozprawa sądowa i orzekanie wyroków): Nawet w procesie decydującym o życiu lub śmierci oskarżonego, żaden sędzia nie zażądałby od przysięgłych absolutnej pewności. Tak samo jest w życiu każdy z nas zmuszony jest żyć z pewną dozą niepewności i całe życie uczymy się oceniać poszlaki, analizować dane i podejmować decyzje w oparciu o prawdopodobieństwo. Oprócz matematyki i logiki formalnej, kieujemy się w życiu zasadą prawdopodobieństwa. Nawet w dniu ślubu poczujesz nerwowy dreszcz:)   Nie wolno więc wydawań nieuprawnionych wyroków bez zbadania sprawy i rzetelnej argumentacji, a nie tylko negacji. Jako prokurator powinienes mieć niezbite dowody, a Ty co?-nie wierzę bo nie widzę. Ja jestem rozsądnie przekonana o istnieniu Boga na podstwie tzw. dowodów kosmologicznych( kosmos-świat,+ logos-rozum)-składając razem otrzymujemy co?-rozumność świata. W procesie sądowym jest to tzw. zasada  racji dostatecznej. Zacząć należy od tego, że coś istnieje. Widzisz trawę, drzewa, ludzi, może słońce? Pytanie kosmologiczne brzmi: dlaczego rzeczy istnieją?. Gdyby NIC nie istniało-nicość nie wymaga wytłumaczenia, ale w momencie, gdy coś zaczyna istnieć w tejże sekundzie musimy zmierzyć się z pytaniem: dlaczego?. Dlaczego to istnieje? Dlaczego coś, a nie nic? Drugie uzasadnienie-to tzw. zasada zależności-nic nie jest samowystarczalne. Druga zasada termodynamiki mówi, że nasz świat znajduje się w stanie entropii-nawet my podlegamy entropii:(  Te zasady prowadzą do następnej, najważniejszej: jeżeli wszystko co istnieje, jest rzeczywiście współzależne, KTO albo CO jest wyjaśnieniem tych wszystkich współzależnych przedmiotów i osób? Jeżeli wszystko zależy od czegoś innego, to  co jest podstawą, na której ta cała reszta się opiera? Wszystko co jest we wszechświecie-jest jakby wewnątrz okręgu. Wszystko wewnątrz tego okręgu zależy od czegoś innego i wszystko powoli się rozpada. Jeszcze raz zadam pytanie: Co sprawiło, że ta materia zaczęła istnieć i , że zaczęła się rozpadać?  Sama odpowiem nie doczekawszy się odpowiedzi na żadne z moich pytań.

    Logiczna odpowiedź nasuwa się sama: pierwotna przyczyna wszystkiego musi tkwić albo wewnątrz tego okręgu albo poza nim. Nie ma innych możliwości. Z pewnością, przyczyna wszystkiego nie znajduje się w wewnątrz tego okręgu, gdzie wszystko jest współzależne i się rozpada. Jeśli coś jest zależne, znaczy to, że nie mogło wywołać wszystko inne. Czy osoba obdarzona Umysłem( na który tak się powołujecie), może dojść do innego wniosku niż ten, że wyjaśnienie, powód wszystkiego, co jest wewnątrz okręgu( wszechświat), znajduje się poza nim? Jeśli coś jest poza tym wszystkim z definicji musi być niezależne, nie mające przyczyny, całkowicie suwerenne i samowystarczalne. Innymi słowy musi być wieczne, nieograniczone i wszechmocne. Tego rodzaju określenia są niebezpiecznie bliskie klasycznej definicji Boga. Tak, tak-umysł w jakimś celu jest nam dany.

    Serdeczności przesyłam. dzisiaj sama sobie muzykowałam- skrzypeczki:), więc nie słuchałam tej makabry ……………mogłabym zacząć fałszować ze strachu.

     
    Odpowiedz
  31. ddn

    Szantidewa VII w. – na temat

    Szantidewa VII w. – na temat kreacji ex nihilo:

    Jeśli byt nie istnieje w tym czasie co nie-byt, to kiedy istnieje? Nie-byt nie zniknie, dopóki byt się nie pojawi, a ten nie może powstać, dopóki nie-byt nie zniknie. Podobnie byt nie może przejść w nie-byt, ponieważ jedna rzecz posiadałaby wtedy naturę ich obu.

    Powodem, dla którego "nic" nie może stać się "czymś", jest to, że to "nic" nie może się przekształcić, nie tracąc swego stanu nicości i nie może też tego zrobić, tracąc go.

    Jedna ze sprzeczności , do której prowadzi pojęcie pierwotnej przyczyny:

    Jeśli Bóg jest niezmienny i poza światem – to nie może tworzyć, a jeśli jest wenątrz świata, to nie jest niezmienny.

     
    Odpowiedz
  32. ahasver

    Zorze polarne kochają nas, ludzi, a Słońce uwielbia nam grzać.

    Ja też takiej makabry nie słucham. Ale fajnie czasem poryczeć ze śmiechu.

    ———————————————————————————————————————————————-

    1. Szukanie Boga we wszechświecie jest panteizacją przyrody; Kosmiczny Bóg jest bogiem pogańskim, niczym więcej: antropomorfizacją – antropoteizacją nieznanego… Bogiem ukonstytuowanym. Złotym cielcem. A mówił Chrystus, że Jego Królestwo jest nie z tego świata…

    2. Implikowanie z nieznanego dowodów istnienia Boga jest podważaniem zasadności poszukiwań naukowych, zarazem po prostu wyrzucaniem Boga poza horyzont znanego nam (poznanego już) świata; wielość teorii kosmologicznych, wśród których znajduje się hipoteza o poprzedzeniu wielkiego wybuchu istnieniem innego Uniwersum, a także modeli samostanowiącego się Multiversum raczej nie upoważnia do wyciagania kosmologicznych argumentów na rzecz istnienia Boga. 

    3. Na "zewnątrz" – czy tam "wewnątrz" (piszę w cudzysłowiu, ponieważ żadnych relacji przestrzennych i czasowych nie było przed Wielkim Wybuchem, w wyniku którego nierozdzielne ze sobą czas i przestrzeń dopiero powstały; nie było żadnego "wewnątz" i "zewnątrz", ani "przed" czy "po") naszego Wszechświata, który powstał w wyniku Wielkiego Wybuchu były zjawiska fizyki – jakiej? – Wciąż nad tym pracują. Po to zderza się cząstki w akceleratorze, żeby dowiedzieć się, czym była "zupa materii" przed Wielkim Wybuchem. 

    4. Za czasów pogańskich Bóg zerkał na nas przez gwiazdy, tzn. dziury w czarnej pelerynie nocnego nieba. Potem był na brzegach płaskiej Ziemi. Dzisiaj Bóg zwiał poza kosmos.

    5. Sfera immanencji i transcendencji nie dotyczy płaszczyzny ontycznej (bytowej), tylko ontologicznej (dotyczącej logicznego ustosunkowania się człowieka do naszego entropicznego świata.) Świat nie jest racjonalny, tzn. matematyczny. Jest za to matematyzowalny, tzn. poddaje się racjonalizacji człowieka; teoria entropii również jest teorią racjonalną, a chaos został po prostu wyliczony. Sfera immanencji i transcendencji odnosi się do ludzkiego sposobu myślenia i postrzegania świata. Jest z natury antropocentryczna w przeciwieństwie do antroponeutrycznego (neutralnego, obojętnego na człowieka) Universe of Death. Bóg jest więc metaforą dotyczącą ludzkiego sposobu myślenia i odnoszenie Boga do otaczajacej nas przyrody jest zwyczajną ekstrapolacją naszego pragnienia wieczności na wszechświat. Widzieć Boga wśród mdłosinych gazów Kosmosu to jest tak jakby mówić, że aurora borealis jest tak kolorowa, ponieważ mnie bardzo kocha i podskakuje z radości, kiedy na nią patrzymy. 

    6. A w sumie to czemu nie?    

     

     
    Odpowiedz
  33. Halina

    Nie szuka się Boga wśród gazów kosmosu tylko wśród Jego dzieł

    Przez wieki ludzie obserwowali złożoność świata i po prostu przyjmowali, że stoi za tym racjonalny projekt. Dochodzili do tego poprzez tzw. zdrowy rozsądek. Filozof W. Paley napisał kiedyś: Nie może być po prostu projektu bez projektanta, wynalazku bez wynalazcy. Nie ma porządku bez świadomego wyboru". Nawet Darwin ojciec teorii ewolucji to rozumiał. W swoim dziele: Pochodzenie gatunków-przyznaje "przypuszczenie, że oko składające się z tak wielu współdziałających ze sobą części, mogło powstać na drodze selekcji, wydaje mi się-absurdalne". No cóż miał rację, to jest absurdalne, tak jak i ta cała filozofia-o której Chrystus jasno się wyraził, że niektórzy mogą uwikłać się w jej pojęciach, słownictwie. etc. Życie trzeba "brać " na zdrowy rozum. Przyjrzeć się czysto fizjologicznemu cudowi naszych oczu i uszu, naszego zmysłu dotyku i smaku, węchu, naszych zdolności emocjonalnych i umysłowych, to chyba uznacie, że więcej wiary wymaga przyznanie, iż powstały one z eksplozji gazowych, aniżeli uznanie, że zostały zaprojektowane przez Stwórcę. Czy potraficie wyobrazić sobie matkę patrzącą na twarz dziecka, która mówi: Oooo! co za cudowna kolizja gazów! To cudowne niemowle nie jest przypadkiem, tak jak przypadkowo nie wybuchnie fabryka odzieży i nie powstanie w wyniku tego para dzinsów. Nawet takie majty muszą być przez kogoś zaprojektowane i nikt by nie uwierzył, że się………przydarzyły. A nasze geny? są chyba bardziej złożone niż para dzinsów. Gdyby ludzie po prostu  powstali z pierwotnych gazów, jeśli są tylko rozwiniętymi bakteriami, najnowszą wersją dwunożnego hominida, jak można wyjaśnić fakt, że w prawie każdej kulturze na ziemi ludzie raczej mają spójny  kodeks wartości. Skąd to wszystko wiemy? Poza tym miliony ludzi na przestrzeni dziejów doświadczyli tzw. obecności Bożej, rozeznali Jego wskazówki w swoim życiu i doświadczyło Jego mocy. Byli i są to ludzie-normalni, nieużywający narkotyków, którzy o tym świadczą. Są to :przywódcy polityczni, wielcy sędziowie, naukowcy, myśliciele, socjolodzy, ekonomiści jak również rzeźnicy, piekarze i wytwórcy świeczek etc…Wszyscy zaświadczają, że czują się kochani przez Boga, otrzymali nowe siły i kierunek w życiu. W jakiś sposób wiedzieli i wiedzą, że ON istnieje, bo go duchowo spotkali. Czyżby setki milionów chrześcijan na świecie miało halucynacje? Kłamało?  Jeśli nie w oparciu o same argumenty religijne, to łącząc je z innymi argumentami-trudno mi byłoby nie wierzyć, że gdzieś poza światem jest jakieś wyjaśnienie tego wszystkiego, co istnieje; że musi być Projektant stojący za tak głęboko złożonym światem; że musi być autor niezwykle spójnego kodeksu moralności..

    Hegel powiedział: " kto spogląda na świat rozumnie, na tego i świat patrzy rozumnie" wg niego wszystko zmierza do określonego celu, nic nie jest grą przypadkowych sił oraz, że duch jest bytem u samego siebie. Pierwszą właściwością wszystkich bytów jest to, że istnieją. Dlatego o każdym z nich mówimy byt. Być lub istnieć, to doświadczać istniejących rzeczy. Cokolwiek weźmiemy pod uwagę jest czymś i jakieś jest. Każdy byt ma więc swoją treść, jest  tożsamy z sobą i różny od innych bytów. Pewien żydowski mędrzec powiedział: " A co sprawia, że cały świat trwa?(..) Słowo Wszechmogącego. Jesli cofnie swoje słowo, wszelkie stworzenie powróci do stan u pierwotnego chaosu. Albo do nicości… Bóg jest Wszechocny-może działać i poza okręgiem.

     
    Odpowiedz
  34. ahasver

    God is in my head?

    Jestem kompatybilny ze światem, skoro jestem już w nim. Gdyby na żółtym niebie w niebieskie prążki rosły megakwiaty, Ziemia była płaska albo wklęsła, Słońce czarne, śnieg różowy i gorący, Księżyc byłby wielkim kwadratowym Księciem – Żabojadem, gdybym miał jedno ucho na Marsie, drugie na Jowiszu, a trzecie w jelitach oplatajacych oko cyklopa, siedemnaście nóg wyrastajacych z palca u pleców i głowę na łokciu, a łokieć wspierałby żółwia, na którym byłaby postawiona Ziemia, również mógłbym widzieć w tym wszystkim jakiś porządek i chwalił Pana, który tak cudownie to wszystko "zaprojektował". Powstaliśmy z przypadku i jesteśmy dziećmi przypadku, bo na ziemi zapanowały akurat takie, a nie inne warunki fizyczne. Co z tego, że kochamy swoje dzieci. No kochamy, kochamy, co nie znaczy, że miłość kwitnie gdziekolwiek indziej w kosmosie. 

    Ale rozumiem, że nie szuka już Pani, Pani Halino, Boga w kosmosie, wśród mdłosinych gazów i gwiazd, czyli nie szuka już Pani kosmologicznych dowodów na istnienie Boga? Że zauważyła Pani, że Bóg jest w chęci racjonalnego postrzegania świata, w chęci nadawania światu harmonii – wbrew entropii, którą Pani również zauważyła? Tzn., że Bóg jest w człowieku? W jego "duszy"? Tzn., że Bóg jest w… głowie? Prawda? Tzn. w relacji pomiędzy nami i The Cold Universe of Death? W relacji, którą my, ludzie dyktujemy, a nie ten martwy, wielki, pusty Kosmos? Czyli… w głowie właśnie? "Bóg" jest pewnym sposobem myślenia?  

     
    Odpowiedz
  35. ahasver

    Ooooo!

    Oooo! Co za cudowny przypadek! Zachwycający przypadek! Podoba mi się!

    -Może właśnie to – równie przypadkowe – upodobanie nazywa człowiek Bogiem? 

    Mam do Pani pytanie: Pani "czuje" Boga, czy "wie" o nim? I czy pójdę do piekła po sądzie ostatecznym, jeśli na siłę nie poczuję Boga? No bo jeśli Pani wie, to znaczy, że może mi Pani tego Boga pokazać.  

     
    Odpowiedz
  36. Halina

    science fiction

    Nie lubię filmów ani literatury z tego gatunku. Moge porozmawiać o astronomii, fizyce, biologii, chemii .( na tyle, ile dane było mi poznać te dziedziny nauki),ale tworzyć świat, którego nie ma -raczej mnie to nie pasjonuje.  Ciekawą książkę napisał biochemik  prof. J Behe-może przeczytaj.?

     http://wydawnictwomegas.pl/?menu=books,more,23

    Czy to ja coś piszę o piekle? Ejże, chyba nie do mnie to pytanie.KRK ma takie swoje katechizmowe nauki .  Pismo Święte wspomina o Sądzie. Tylko, że to będzie sądził Jezus, a nie hierarchowie KRK., bo tylko ON zna serce człowieka. Sąd w Krk już od wieków trwa( rym częstochowski:)-iluż to już wyniesiono do nieba i na ołtarze i bez Sądu Jezusa….raczej ostatnio ze względów politycznych. Z każdą wizyta papieża w jakimś kraju " jechał"  prezent w postaci-beatyfikowanego.

     

     

     
    Odpowiedz
  37. ahasver

    God fiction

    Odpowiedź jest nie na temat. Przedstawiałem pewną sytuację hipotetyczną; chyba łatwo się domyśleć, o co mi chodziło? Też nie znoszę science – fiction, zawsze przysypiałem przy lekturze. O piekło pytałem również w przenośni. Przecież jest Pani wyjątkowo inteligentną i oczytaną osobą, jedną z najbardziej inteligentnych na forum: Czy tak trudno się Pani domyśleć? O.K, przyznaję się, moja wina: Powinienem użyć cudzysłowów. O fizyce, biologii i innych naukach również z miłą chęcią porozmawiam, ale może nie tutaj. Tutaj romawiamy o Bogu. W nauce Boga nie ma – jak już Pani zauważyła w jednej z ostatnich wypowiedzi. Z resztą, na naukach przyrodniczych znam się tylko na tyle, ile zdołaliśmy omówić na studiach na filozofii przyrody ożywionej i nieożywionej oraz kosmologii, więc obawiam się, że nie byłbym kompetentnym rozmówcą. Może utrzymajmy poziom uniwersalny w rozmowach o Bogu?

    Jeszcze raz: Chcę dowiedzieć się, o czym / kim mówią ludzie, kiedy posługują się terminem "Bóg" oraz "wiara". W innym przypadku rozmowa po prostu nie ma sensu, gdyż wedle kryteriów intersubiektywnej komunikowalności wszelkie wypowiedzi ze strony osób dowodzących istnienia Boga i mówiących coś tam o swojej wierze mogą zostać uznane za bełkot. Zatem proszę mi powiezieć, o co chodzi z tym Bogiem i z wiarą, albo zakończmy tą dyskusję z wynikiem takim, że misja "nawrócenia" skończyła się fiaskiem. 

    Pozdrawiam.

     

     

     

     
    Odpowiedz
  38. ahasver

    Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli.

    Dzięki za inspirację! Powstanie w przyszłym tygodniu artykuł związany z argumentacją zamieszczoną na powyższych stronach (umieszczę go na swoim blogu gdzieś w piątek lub w przyszłą sobotę).

    Ślę Pozdrowienia.

     
    Odpowiedz
  39. Halina

    Tylko czyim fiaskiem?

    Bartoszu-jesteś filozofem ,więc patrzysz z szerszej perpektywy na świat niż inni. Opisałam Ci dokładnie jak kształtowała się moja wiara i co przekonało mnie do istnienia Istoty Najwyższej. Pisałam to dla Ciebie, bo Ty nie masz tego przekonania, poza tym jesteś ateistą. Najpierw trzeba uwierzyć, że Bóg istnieje-ja widzę Go wszędzie-nawet w nauce. Wszystkie prawa naukowe są oparte na prawach boskich-ludzie je tylko odkrywają. Siły grawitacji też nie zobaczysz, a czujesz, że jest. Nie będę Ci przecież podawała cytatów biblijnych jak tej księgi nie czytasz-uznałam, że w ten sposób najbardziej przybliżę Ci Boga jako Stwórcę wszelkiego życia. To jest punkt wyjścia. Do poznania Boga nie potrzeba inteligencji-tylko pokory. Jak zastanowię się jakim pyłkiem na wietrze jestem  wobec wszechświata i jak kruche jest moje życie-odechciewa mi się spierania  z takim INTELEKTEM I MOCĄ , a jednocześnie MIŁOŚCIĄ-jakim  jest Bóg.

    Kim jest Bóg dla mnie?-nie opisałam Ci tego?-wszystkim ,co przerasta wszystko-mnie , moje myślenie, moje życie.  WIARA-nie spadła na mnie jak grom z jasnego nieba, że stanełam oślepiona jak Paweł z Tarsu. Kształtowała się w ogniu doświadczeń-aby była jak stal mocna. Wierzę, że jest inne , lepsze życie-więc do spraw tu na ziemi mam pewien dystans. Staram się żyć tak, aby podobać się Bogu, kocham JEZUSA I JEGO NAUKI-wprowadzam je w swoje życie. Widzę Boga w innych ludziach, w dzieciach szczególnie, kocham świat, godzę się na trudności, niezbyt boję się śmierci( cierpienia trochę tak). Co jeszcze chcesz usłyszeć? Co Ci to da jak dla Ciebie Bóg to fikcja? Wpierw musisz uwierzyć że On jest i, że nagradza tych co Go kochają, bo stworzył nas z miłości tak jak i cały Wszechświat -o czym próbowałam Ci napisać. Wiara, to osobiste przeżycia i doświadczenia-nie wszystko jest do opisywania na forum. Tak, rozmawiam z Bogiem w duchu, modlę się, liczę na odpowiedź, ale nie mówi do mnie po imieniu i nie słyszę Jego głosu. To jest odczuwana wewnętrza radośc z obcowanie z KIMŚ w kogo z całego serca wierzę, że istnieje, bo splot róznych zdarzeń w moim życiu przebiegał nieraz w sposób ponadnaturalny-po ludzku nie do rozwiązania, a jednak modlitwy wypełniały się wbrew oczekiwaniom. Miałam nadzieję, wbrew nadziei- i doświadczałam opieki i miłości swego Stwórcy.

    pozdrawiam

     
    Odpowiedz
  40. ahasver

    No moje fiasko, moje. To ja nie zrozumiałem…

    Moje fiasko, moje fiasko.

    Moja wina, mea culpa, mea maxima culpa…

    Bardzo doceniam Pani zaangażowanie w misję pokazania mi Boga – i bardzo mocno Panią za to szanuję!

    Przede wszystkim jestem człowiekiem. To, że filozofem, to już kwestia powołania i wykształcenia. Dla mie filozofem jest każdy myślący człowiek.

    A teraz idę pojeździć samochodem, posłuchać muzyki, odpocząć od tego całego Boga…

    Pozdrawiam

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code