, ,

Przychodzimy, odchodzimy…

Wstęp do bloku tematycznego na stronie startowej

Wokół cmentarzy unosi się zapach więdnących chryzantem i dopalających się świec. Ludzie porządkują groby swoich bliskich albo przynajmniej przypominają sobie o tym obowiązku. Nie wiadomo już, czy to mgła zasnuwa melancholijny jesienny krajobraz, czy w oku pojawiła się jakaś nieśmiała, zabłąkana łza. To wszystko nieomylne znaki, że nadchodzi czas listopadowych zamyśleń o nietrwałości, kruchości, przemijaniu – świata, innych ludzi, międzyludzkich relacji, wreszcie nas samych.

Z roku na rok coraz więcej spraw, o których wypowiadamy się w czasie przeszłym, coraz więcej ludzi, o których mówimy „był”, „żył”, „odszedł”. Dokąd właściwie odszedł? Może niekoniecznie za tę ostateczną granicę, a przecież pozostaje jakby umarły. Tyle jest ludzi, z którymi nie potrafimy już rozmawiać, choć jeszcze niedawno było zupełnie inaczej… Tyle miejsc, których nigdy nie odwiedzimy, bo drzwi zostały dla nas zamknięte… Tyle minionego czasu, straconych pieniędzy czy rozwianych złudzeń… I tylko tańczący beztrosko płomyk świeczki nie przestaje zadawać przeraźliwego pytania: „Komu swoim życiem zapaliłaś choćby niewielkie światełko?’
 
Chociaż wcale nie ma się na to ochoty, chociaż w gardle coś ściska i lepiej już myśleć o katarze, reumatyzmie lub alergicznej wysypce, nadchodzi wreszcie w tej listopadowej aurze chwila, gdy trzeba zastanowić się, jak długo jeszcze przyjdzie nieść bagaż wspomnień, zanim człowiek sam stanie się wspomnieniem. I po co to wszystko – co właściwie oznacza dla mnie śmierć i zmartwychwstanie?
 
Wieje zimny jesienny wiatr – jak zwykle o tej porze roku, jak dla naszych pradziadów i dla przyszłych pokoleń, które nawet trudno sobie dzisiaj wyobrazić. Może właśnie ta regularna uporczywość niesie ze sobą najmocniejszą nadzieję wieczności…   
 

21 Comments

  1. jadwiga

    był , odszedł…

    "Z roku na rok coraz więcej spraw, o których wypowiadamy się w czasie przeszłym, coraz więcej ludzi, o których mówimy „był”, „żył”, „odszedł”. Dokąd właściwie odszedł? Może niekoniecznie za tę ostateczną granicę, a przecież pozostaje jakby umarły."

     

    Jezeli kogokolwiek nie ma przy nas fizycznie, kogo nie mozemy dotknac i poczuc jegi fizyczna obecnosc – mowimy "był, odszedł" Nawet jezeli mieszka na innej ulicy. Przestaje istniec dla nas fizycznie pozostaja wspomnienia.

     

    A wieczniosc… kiedys napisałam ze zycie wieczne byłoby koszmarem nie do zniesienia. Tylko trudno nam sobie to wyobrazic. Wiec dziekujmy Bogu ze zycie ma tez koniec.

     

    "I tylko tańczący beztrosko płomyk świeczki nie przestaje zadawać przeraźliwego pytania: „Komu swoim życiem zapaliłaś choćby niewielkie światełko?’"

     

    Mozna tez postawic pytanie inaczej. "Ile osób z kregu znajomych robiło wszystko aby tlace sie Twoje swiatełko zgasic?"

     
    Odpowiedz
  2. zibik

    Dopowiedzenie !

    Według mnie :

    – chyba należy uwzględniać dwa pojęcia życie doczesne i wieczne, a koniec tzw. End ma film, choć nie tylko…

    – nie wystarczy chwalić się albo obwiniać innych, trzeba też nieraz przyznać się, wyznać uczciwie – komu swoim życiem (myśleniem, zachowaniem, postępowaniem, pisaniem etc.) MY usiłowaliśmy albo uporczywie nadal usiłujemy gasić lub ograniczać światło wiary i nadzieji ?…..

     
    Odpowiedz
  3. Halina

    Chcę się zastanowić

    Czym jest śmierć w moim życiu codziennym, w moim działaniu, ile razy sobie uświadamiam jej postacie, kiedy i jak umieram, aż do tej postaci ostatecznej, kiedy w świecie zewnętrznym zerwą się wszystkie możliwe więzi z innymi ludźmi.Nie rozumiemy sensu życia, póki z całą jasnością nie uświadomimy sobie, że jego kresem, a właściwie celem jest śmierć. Więc żyje się zawsze dla kogoś, z kimś, w działaniu na kogoś, w przekształcaniu czyjegoś losu. Można by powiedzieć, że umieranie jest stopniowym wycofywaniem się ze świata zewnętrznego i przechodzeniem do wewnętrznego. Czy to choroba, czy starość odcinają nas od świata zewnętrznego i kierują nas " do siebie". Umieranie jest więc natężeniem życia w świecie wewnętrznym niesłychanej intensywności. Musi więc to życie wewnętrzne poprzedzające umieranie być bardzo intensywne, nawet jeżeli ciało będzie bezsilne, gdyż odcięcie od świata zewnętrznego czyni świat wewnętrzny jedynym, a jego odkrycie musimy zakończyć w pełni, nim dojdziemy do tych " ostatnich drzwi". Umieramy długo i stopniowo wraz z obumieraniem celów, aspiracji, działań uczuć miłości i nienawiści. Świat wewnętrzny jest przedsionkiem śmierci, zatem jego kontemplacja jest także oglądaniem śmierci. Ilu ludzi może pożegnać ludzi i rzeczy tak, jak Mozart swoim "Requiem"? Niewielu, bardzo mało nawet, może wypowiedzieć swoją osobistą wizję umierania w takim języku. Lecz nawet ten język bardzo mało mówi żyjącym o umieraniu, a cóż dopiero o śmierci, która jest milczeniem.

    http://www.youtube.com/watch?v=0Gx-N-kdIXk&feature=related

     
    Odpowiedz
  4. zofia

    żyj intensywnie i świadomie

    pomyśleć, że od zawsze ( no może z wyjątkiem dzieciństwa, gdy cmentarz raczej „straszył”) darzyłam cmentarze sympatią… za ciszę,  spokój, koniec problemów tej społeczności, za zadumę żywych, za jakąś „ekumeniczną” myśl, że tu wszyscy, wszelkich nacji i wyznań są już razem… a po tamtej stronie może nawet realizują jedną owczarnię z Jednym Pasterzem;

    myślałam, że z wiekiem będzie już tylko łatwiej – i bardzo się pomyliłam; pierwszy szok, ból, niezrozumienie, przyszło ze śmiercią koleżanki z pracy i chyba trwa… wzmocniony śmiercią brata, niedawno mamy… jak łatwo było być teoretykiem;

    ale trzeba żyć, trzeba kochać…

    a płonące świeczki i zimny jesienny wiatr z sobie znana siłą i zazwyczaj odczuwalnym chłodem zdaje się zapraszać – żyj intensywnie i świadomie, już tu na ziemi, z czasu tkaj wieczność
    (na motywach Anselma Gruna)
     
    Odpowiedz
  5. zibik

    @

    Pani Halino nie wiem, czy to rzeczywiście dobry pomysł ?…………., aby zastanawiać się i rozprawiać publicznie  w necie – "czym jest śmierć w moim życiu…….?

    Ponoć : "Śmierć jest spokojem, ale myśl o śmierci jest mącicielem jakiegokolwiek spokoju" – Cesare Pavese

    Odzyskałem spokój dopiero, po wysłuchaniu "Reguiem" Mozarta – za co serdecznie dziękuję.

    Z poważaniem Z.R.Kamiński

     
    Odpowiedz
  6. ajendryczko

    Końcowe Twoje pytanie

    Końcowe Twoje pytanie rozszerzę. Wiem, ile osób z kręgu moich znajomych robiło wszystko aby moje światełko zgasić. Ale i ja też gasiłem inne światełka. Nie byłem lepszy od innych. Może tylko myslałem że jestem lepszy, ale podczas modlitwy zwanej rachunkiem sumienia widziełem, że to ja własnie gasiłem w imię mojej wyższości, mądrości, czy bezmyslności. Pozdrawiam,

     

     
    Odpowiedz
  7. Halina

    Temat tabu.

    Panie Zbigniewie -śmierć -temat jak każdy inny( przynajmniej dla mnie). A przy okazji listopadowej zadumy powiedziałabym -wskazany. Kultura współczesna uczyniła ze śmierci temat tabu. Nie rozmawiamy o niej udając, że jej nie ma. Wtedy , kiedy śmierć po kogoś przychodzi rzeczywiście bardzo łatwo odwrócić głowę i nie zauważyć jej przerażającej istoty, sprowadzić do problemu technicznego i szybko powierzyć fachowcom. A fachowcy umieją przeprowadzić przez śmierć na tyle dyskretnie, żeby nie skazić obrazu naszej kultury, pyszniącej się młodością, zdrowiem , pięknem, bogactwem i zaradnością. Starzy i chorzy niech nie zakłócają tego piękna, a umarli niech bardzo dyskretnie znikają-tak jakby gdzieś wyjechali.. Od dzieciństwa wzrastamy w lęku przed śmiercią. Nigdy nie doświadczamy jej bezpośrednio-bo jak pisał Epikur, póki jesteśmy,nie ma śmierci, gdy jest śmierć, nie ma nas-lecz tylko doświadczamy reakcji innych na śmierć. Nie wiemy jakie jest odczucie śmierci, gdyż póki możemy coś powiedzieć-żyjemy. Czy chcemy, czy nie chcemy śmierć jest obecna wokół nas i jest potężnym regulatorem spraw ludzkich. Nie tylko dlatego, że każdy musi się z nią liczyć,spotyka się ją codziennie na łamach prasy, w czarnych ramkach zawiadomień. Czyż więc mam się bać własnej śmierci? Jeżeli jej się boję zasadniczo, tzn. wyglądałoby na to, że pojmuję ją jako ostateczną klęskę i wtedy przez całe zycie powinnam żyć w strachu przed nią. Bowiem grozi mi zawsze, stale, jej przyczyny tkwią i we mnie, i czyhają na każdym kroku w otoczeniu; na każdym zakręcie. Ile razy spojrzę przez ramię widzę jej możliwość. Bać się czy nie -śmierć nie znika, znikają tylko ludzie. W swoim świecie wewnętrznym mogę oglądać śmierć bez trwogi i drżenia. Trzeba odróżnić metafizykę śmierci od jej rzeczywistej roli w świecie zewnętrznym.

    Małe dzieci zapamiętale zabijają w wirtualnym świecie, a dorośli oglądają w telewizji śmierć  filmowych bohaterów .Śmierć-widowisko, bardzo popularne zjawisko w naszej kulturze. Ale z prawdziwej , pełnej pokory śmierci robi się temat tabu. Jednych ogarnia lęk przed śmiercią, inni wolą o tym nie myśleć. Może więc warto już teraz, kiedy nie jesteśmy obłąkani strachem ani otępiali środkami znieczulającymi,zastanowić się, kim jesteśmy i czym jest dla nas śmierć, stan, do którego nieuchronnie niesie nas czas. Kto poznał Dawcę Życia i Jemu ufa nie powinien bać się śmierci.

    pozdrawiam serdecznie.

     

     

     
    Odpowiedz
  8. zibik

    @Halina

    Dziękuję za obszerną argumentację, choć nadal uważam, że pojęcie śmierci nie jest tożsame z wyobrażaniem i rozprawianiem o niej, które jednak zakłócają wielce pożądany stan ducha tzw. święty spokój.

    "Co śmierć wykosi, miłość posieje, i to jest życie" – H.Sienkiewicz

    "Boimy się nie śmierci, ale wyobrażenia, jakie mamy o niej" – Seneka Młodszy

    "Bać się śmierci jest tym samym, co mieć się za mądrego nim nie będąc" – Sokrates

    Z poważaniem Z.R.Kamiński

     
    Odpowiedz
  9. Halina

    Oswajanie ze śmiercią

    Nie jest wyobrażaniem sobie sposobu w jaki będziemy umierać. Kiedy prawda o śmierci zostaje przyjęta, kiedy śmierć staje się przedmiotem medytacji, wówczas traci władzę nad człowiekiem, dzieki czemu osiągamy duchowy spokój. Nie ma to nic wspólnego z zamartwianiem się,ale też nie jest postawą wyparcia i ucieczki. Jest to świadome przygotowywanie się do śmierci, a właściwie dla wierzącego ..do życia.

    " Tak powinieneś zachowywać się w każdym czynie i w każdej myśli, jak gdybyś dziś miał umrzeć(..) Jeśli dziś nie jesteś gotowy, czy będziesz gotowy jutro?-O naśladowaniu Chrystusa, T 23, 1 KKK  1014.

    " ..rodząc się zaciągnęliśmy obowiązek śmierci"-Ignacy Layola

    " Śmierci potrzeba się uczyć jak życia"-L. Staff.

    " Nie ma wolności dla człowieka, jak długo nie pokonał on strachu przed śmiercią"-Albert Camus.

    Myślę, że ta rozmowa z Dariuszem Karłowiczem jest bardzo ciekawa.

    http://www.polskieradio.pl/krajiswiat/archiwum/TematTygodnia/art.aspx?aid=485&s=TematTygodnia

    Ta książka pomaga i dzieciom, i dorosłym.

    http://www.klub-litera.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=6439:qw-imieniu-ycia-opowiedz-mi-o-mierciq-claire-dhennezel-&catid=76:Dzie%C3%85_a%20wybrane&Itemid=57

    pozdrawiam. Halina

     
    Odpowiedz
  10. jadwiga

    Andrzej J

    szkoda ze nie ma ponumerowanych komentarzy – łatwiej znalezc – (do adminów)

    "Ale i ja też gasiłem inne światełka. Nie byłem lepszy od innych."

    Andrzeju, owszem i Ty i inni gasili swiatełka. Wiedz jednak, ze zaden człowiek dorosły czy jeszcze dziecko nie urodziło sie wstretne i wredne i z przyjemnoscia "gasi swiatełka" innym.  Nie. Człowiek rodzi sie bez tego rodzaju złosliwych zachowan, a jezeli takie zachowania przejawia jest to tylko i wyłacznie mechanizm obronny na czyjes krzywdy w stosunku do niego.Zachowanie nauczone.

    Jezeli gasisz swiatełka pomysl, kto i w jakiej sytuacji Tobie je pierwszy  zgasił, od kogo sie tego nauczyłes. To jedyna droga aby przezyc swoja złosc i nie gasic juz pozniej swiatełek.

     
    Odpowiedz
  11. ajendryczko

    Trafiłaś Jadwigo

    w samo sedno moich mysli. Nie rozumiałem, co mówili mi różni ludzie, a szczególnie osoba mi bliska, Matka Immaculata ze zgromadzenia Klarysek od Wieczystej Adoracji, że cierpienie uszlachetnia. Uważam że nie, nie uszlachetnia, ale niszczy i czyni człowieka gorszym. Z Twojej wypowiedzi wnioskuję, że myslisz podobnie. Pozdrawiam,

     
    Odpowiedz
  12. Halina

    Cierpienie czyni człowieka gorszym?

    Można polemizować ze stwierdzeniem, żecierpienie uszlachetnia. Jedyne co nas uszlachetnia, to sposób w jaki przyjmujemy cierpienie. Samo w sobie cierpienie jest złem, ale niby dlaczego ma niszczyć człowieka i czynić gorszym? Przecież każdy człowiek przeżywa różne troski i cierpienia-zarówno fizyczne jak i psychiczne, a nawet duchowe. Niektóre z nich mogły przyczynić się do zastanowienia się nad sensem życia, do próby odpowiedzi na pewne fundamentalne pytania, inne rozwinąć  większą wrażliwość na cierpienia innych, jeszcze inne zwiekszyć naszą wytrzymałosć, czy odporność, a jeszcze inne bolały i wydawały się bez sensu,szczególnie te na poziomie fizycznym. To żadna przyjemnosć być piękną, zdrową i bogatą ,i nie rozumieć potrzeb innych ludzi. Nie pojmuję też tej  teorii , że  mielibyśmy  koniecznie powielać zło, którym nas ktoś w życiu " poczęstował" . Wszysto zależy od tego czy umiemy wybaczać sobie i innym.

     
    Odpowiedz
  13. jadwiga

    do adminowInnowacja z

    do adminow

    Innowacja z blogami i komentarzami nie jest za dobra

    1/ jak pisałam nie ma numeracji wiec trudno znalezc ktora wypowiedz komentujemy

    2/ chciałam teraz napisac komentarz i do Andrzeja J i Haliny i po prostu nie da sie zacytowac najpierw jednej a potem drugiej wypowiedzi aby sie do niej odniesc

    A wiec do AndrzejaJ i Haliny.

    "Uważam że nie, nie uszlachetnia, ale niszczy i czyni człowieka gorszym."

    i

    "Można polemizować ze stwierdzeniem, żecierpienie uszlachetnia. Jedyne co nas uszlachetnia, to sposób w jaki przyjmujemy cierpienie. Samo w sobie cierpienie jest złem, ale niby dlaczego ma niszczyć człowieka i czynić gorszym?"

     

    Uwazam ze i jedno zdanie i drugie jest prawdziwe. Zalezy tylko i wyłacznie od "siły " cierpienia oraz "odpornosci biologicznej" danego człowieka.

    Jest taka granica i bolu i cierpienia psychicznego kiedy człowiek przestaje juz byc soba, jego reakcje zaczynaja byc chaotyczne i rozpaczliwe i walczy jedynie o przezycie.To taka biologiczna cecha w zasadzie kazdego organizmu, z tym ze jeden jest silniejszy o doswiadcza tego znacznie pozniej niz np ktos inny słabszy.

    Wtedy w tym akcie rozpaczy, kiedy zmysły juz reaguja spontanicznie i reakcje sa pozbawione hamulcow i nie sa kontrolowane, wyzwala sie własnie to o czym pisze Andrzej. Takie cierpienie niszczy i czyni gorszym bo kazda podobna sytuacja, kazdy uraz wyzwala jedynie rozpaczliwa obrone i człowiek staje sie wredny. Czego potem załuje, ale nie jest w stanie tego zmienic.

     

    Ja doswiadczyłam własnie tego, Andrzej zapewne tez. To ze jestem gorsza jest tylko i wyłacznie walka o przezycie.

     
    Odpowiedz
  14. jadwiga

    i jeszcze do ostatniego mojego wpisu

    Aby było bardziej obrazowo.

    Wiezniowie np torturowani na gestapo. Jeden nikogo nie zdradził pomimo tortur drugi "posypał" wszystkie nazwiska. Po prostu u nich była rozna wrazliwosc na bol. Pierwszy do konca mogl kontrolowac swoje zachowanie, drugi niestety wpadł w pułapke biologii własnego organizmu a raczej wydzielania rozmaitych neurohormonow przez ciwerpiacy mozg. Wydzielanie u tych osob jak widac było diametralnie rozne.

    Załózmy ze obaj przezyli. Pierwszy był bohaterem, jego cierpienie uszlachetniło. Drugi pozostał zdrajca, cierpienie go zniszczyło, zrobiło wrednym i najczesciej  by zapomniec uciekał w alkohol.

     
    Odpowiedz
  15. Halina

    Cierpienie ma różne oblicza

    Chyba nie rozważamy tego zesłanego na ludzi podczas wojny,czy w innych ekstremalnych warunkach. Stwierdziłeś Andrzeju ogólnie, że cierpienie niszczy i czyni człowieka gorszym, a ja się z tym jeszcze raz nie zgodzę,ponieważ cierpienie nie jest nigdy równe cierpieniu.  Cierpienie przeżywane łącznie z krzyżem Chrystusa umacnia i wyzwala, a nie niszczy. Oczywiście możemy odrzucić krzyż i pogrążyć się w bezsensie,rozpaczy czy ciągłym żalu. O tak, wtedy ciężar cierpienia jest wielki. Jest też tzw.cierpienie dla większego dobra-np. bolesne operacje-no przecież chyba nie niszczą człowieka? Warto poczytać księgę Hioba, albo " Inny świat" Gustawa H. Grudzińskiego. Autor dokładnie analizuje zachowanie się człowieka w warunkach ekstremalnych,  takich, które dla normalnego człowieka w dzisiejszych czasach byłyby nie do przyjęcia. Człowiek albo godził się na los i cierpienie, albo szukał ucieczki przez śmierć. Można zaakceptować i zwyciężyć lub odepchnąć cierpienie i przegrać. To nie tylko biologia człowieka, ale POSTAWA, a nad  nią trzeba pracować. To są ciągłe wybory życiowe. Dopóki istniejemy, będziemy poddawani zarówno szczęściu jak i cierpieniu. Nie ma róży bez kolców, a życia bez cierpienia. Nie jestem tylko teoretykiem życia-również go  doświadczam wraz z innymi. Pomimo wszelkich przeciwności losu ludzie pozostają sobą i zachowują swoje człowieczeństwo. Oczywiście, tak jak pisze Jadwiga, mogą się zdażyć słabi ludzie, którzy nie dają  sobie  rady z pewnymi wyjątkowymi sytuacjami, ale to nie jest reguła w cierpieniu każdego człowieka.

     
    Odpowiedz
  16. Kazimierz

    Percepcja cierpienia zależy od wiary, która jest pewnością?

    W moim wyobrażeniu cierpienia, smierci , istnieje podstwowe rozróżnienie, które determinuje percepcję postrzegania – z jakiej perspektywy naszego stanu duchowego spogladamy na ten problem?

    Żyjemy pod zakonem czy pod łaską, jesteśmy niewolnikami, czy wolnymi w Chrystusie, wiemy co Bóg mówi o tych sprawach, czy nie wiemy, wierzymy w Boże Słowo czy też nie, narodziliśmy się na nowo do Królestwa Bożego, czy też nie?

    Z perspektywy niewolnika zakonu, osoby nieodrodzonej – religijnej w oczy zagląda nam księga Koheleta i możemy powiedzieć marność nad marnościami, cierpienie nie ma znaczenia, głupota może być mędrsza niż mądrość, człowiek w proch się obraca wraz ze wszystkimi jego namiętnościami, pragnieniami, marzeniami i niespełnionymi oczekiwaniami. Często w bólu w chorobie w cierpieniu i osamotnieniu.  "Bo zdążać będzie człowiek do swego wiecznego domu, kręcić się już będą po ulicach płaczki zanim się przerwie srebrny sznur i stłucze czara złota i dzban się rozbije u źródła i w studnię kołowrót złamany wpadnie i wróci się proch do ziemi, tak jak nią był, a duch powróci do Boga, który go dał" Koh. 12 i tu mędrzec zauważa, że jednak nie wszystko jest marnością, nie wszystko idzie do grobu, ale wyraźnie rozróżnia ducha, który wraca do Boga, który go dał, do Boga, u którego jest jego miejsce oraz jego początek, zamysł, inspiracja.

    Jeśli jednak człowiek nie ma perpektywy Bożej widzi grób, widzi koniec, widzi nicość i wszelkie trudności w życiu spowijają się użalalaniem się nad swoim losem, gdzie ego siedzi wygodnie  na tronie naszego życia i mówi – jak tak może być, przecież jestem panem życia (swojego) i cierpię?

    Perspektywa wieczności, którą Pan Jezus wskazuje – "I każdy, kto we mnie wierzy choćby i umarł żyć będzie. Przeszliście z śmierci do życia wiecznego i nie staniecie na sądzie. Jesteście moimi dziećmi, bo zrodziliście się z mojego Ducha…." m.in. J.5,24-29   Rozbrzmiewa z ust Jezusa pewność – "..kto słucha słowa mego i wierzy temu, który mnie posłał ma życie wieczne i nie stanie na sądzie ale przeszedł z śmierci do życia…" te słowa zmieniają radykalnie postrzeganie i cierpienia i umierania.

    Nie stanie na sądzie – kiedyś bardzo bałem się osądu przez Boga, myslałem sobie, że nigdy nie będę dość dobry, aby Bóg mnie zaakceptował i to spowodowało frustrację, ale kiedy doświadczyłem nowonarodzenia i zacząłem słuchać słowa Jezusa i ufać Bogu – przeszedłem istną metamorfozę. Duch Święty spowodował, że przeszedłem ze śmierci do życia, On otworzył perspektywę mnie w remoncie. Każde doświadczenie od tej pory wywołuje raczej pytanie, czego Boże chcesz mnie nauczyc, zamiast dlaczego to przyszło na mnie?

    Pewnośc tego, że "..nie przyjdzie na was nic więcej niż możecie unieść…"I  Kor. 10. 13 powoduje, że wiem, że co kolwiek by mnie nie spotkało, nawet śmierć choćby tragiczna jest do uniesienia przeze mnie i moją wierzącą rodzinę. Gdyż nad moim życiem czuwa dawca życia, a doświadczenia nie służą karceniu mnie tak sobie, ale korygowaniu abym mógł dążyć do świętości, nie zapominając oczywiście o tym aby się tą prawdą dzielił z innymi. Jak wielu ludzi spotykam bez nadziei, bez pewności tego dokąd idą, bez odrodzenia, szukających i pragnących, można rzec pola dojrzały do żniw, ale kogo poślę?

    Pewność tego, że dziś gdybym umarł jestem z Panem daje radość i perpektywę tymczasowości "życia pod słońcem" życia jako zadania, które po odnalezieniu swojego powołania i drogi w woli Pan można realizować w radości i pokoju, wiedząc, że na końcu tej drogi czeka On.

    Pozdrawiam serdecznie KJ

     

     
    Odpowiedz
  17. jadwiga

    Halino piszesz cały czas

    o takich przypadkach ( Kazimierz zreszta równiez) kiedy człowiek w cierpieniu jest jeszcze swiadomy wyboru jakiejs drogi ( odrzucenie Krzyza lub przyjecie go). Ja zas pisze o przypadkach kiedy swiadomy wybor nie jest juz mozliwy z przyczyn np zaburzen swiadomosci, zaburzen odczuc czy innych zaburzen zwiazanych z cierpieniem. Jest to zasadnicza roznica. Wtedy człowiek NIE JEST w stanie wybierac czegokolwiek.

     

    Piszesz rowniez w poprzednim wpisie ze nalezy umiec wybaczyc innym i sobie. Zgoda. Ale aby komus wybaczyc trzeba jeszcze wiedziec CO i KOMU. A czesto własnie w urazach dziecinstwa tego nie wiemy.

    Wiec dlatego napisałam, ze trzeba uswiadomic sobie nasza krzywde. A nie wybaczac metoda "randki w ciemno" bo to nic nie da.

    Co do przymusu powtarzania swoich reakcji urazowych i przenoszenia ich na innych, jest to podstawowa prawda w psychologii. Jak rowniez to ze "morderca wraca na miejsce zbrodni". Przymus powtarzania, ktory w obecnej nauce tak wiele wyjasnia w rozwiazaniu zagadek.

     
    Odpowiedz
  18. Halina

    Staram się przyjmować postwę wybaczającą

    wobec innych i siebie samej, nie zagłębiając się w szczegóły i detale. Wszelkie nieporozumienia "reguluję" na bieżąco-często prosząc również o wybaczenie. Tak owszem piszę o przeciętnych ludziach, a człowiek o przeciętnie skonstruowanej psychice nie odczuwa potrzeby " rozsiewania" tego, czego doznał w dzieciństwie. Każdy miał złe i dobre wspomnienia. Rodzice popełniali błędy, tak jak i my popełniamy wobec swoich dzieci-takie jest życie. Nie widzę sensu pisania o takich  przypadkach , kiedy to człowiek na skutek traumatycznych urazów, popada w stan przymusowego powtarzania ,czyli  doznaje nerwicowych zaburzeń kompulsyjnych. Wtedy taki człowiek powinien być poddany terapii .Nawet traumatyczne przeżycia z dzieciństwa najczęściej pozostawiają tylko pewne skłonności ,z którymi można się uporać. W dzieciństwie nie umiemy dokonywać analiz refleksyjnych. Dlatego w wieku dorosłym warto zadawać pytania nie : KTO, CO, KOMU, ale raczej DLACZEGO? Co wpłyneło na moją postawę, która kształtowała się przez lata, jak ją ukierunkować oraz wpłynąć na swoje zachowanie tak, aby moje relacje z innymi i z  samą sobą były przyzwoite i nie wywoływały cierpienia. Trzeba nam usuwać dziecięce emocje, aktualizować swoje postawy z przeszłości, wprowadzać czynnik intelektualny, refleksyjny czyli czynić analizy na osądach przemyślanych i uzasadnionych, czyli racjonalno -duchowych. Nauczymy się spostrzegać i interpretować sytuacje, następnie odpowiednia postawa wywoła odpowiedni stan emocjonalny, który ludzi pobudza do działania w odpowiedni sposób.

    O ludziach nieświadomych lub z sepołem pourazowyn PTSD( postt traumatic stress disorder),  nie ma sensu pisać, bo to raczej trudne i skomplikowane przypadki.

    Jaką postawę powinien przyjąć człowiek  wierzący-to już Kazimierz napisał.

     
    Odpowiedz
  19. jadwiga

    Halino

    "Nie widzę sensu pisania o takich  przypadkach , kiedy to człowiek na skutek traumatycznych urazów, popada w stan przymusowego powtarzania ,czyli  doznaje nerwicowych zaburzeń kompulsyjnych. Wtedy taki człowiek powinien być poddany terapii O ludziach nieświadomych lub z sepołem pourazowyn PTSD( postt traumatic stress disorder),  nie ma sensu pisać, bo to raczej trudne i skomplikowane przypadki."

     

    No coz, zdaje mi sie ze zyjesz w wyidealizowanym swiecie i dla Ciebie tego typu przypadki sa rzadkie i nawet o nich nie ma sensu pisac. Najlepiej wykreslic, wymazac stwierdzic ze nie istnieja.

    Ja natomiast uwazam ze tego typu przypadki to ogromna wiekszosc populacji ludzkiej. I nie nalezy absolutnie ich wykreslac z jakiejkolwiek dyskusji. Oni sa, istnieja i wspołtworza nasza rzeczywistosc.

    Tyle ze niektore jednostki po prostu z jakichs powodow nie dopuszczaja do swojej swiadomosci ich istnienia.

     
    Odpowiedz
  20. Halina

    Jadwigo

    Jeżeli praca z chorymi  i cierpiącymi (duchowo) jest tym wyidealizowanym światem, to zapraszam Cię do niego. TenTwój powtarzający się w stosunku do mnie argument-ciekawi mnie- na jakiej podstawie go wysnuwasz? Jestem zbyt odpowiedzialna , abym tu pisała ot tak sobie aby pisać ,o trudnych przypadkach, ( bo za tym zawsze stoi konkretny człowiek ,ze swoim niepowtarzalnym problemem), dlatego podkreśliłam, że jest to praca indywidualna z terapeutą. Ludziom, którzy mają mgliste pojęcie o psychologii, skomplikowanych oddziaływaniach terapeutycznych-wydaje się, że wszystko można opisać tak jak w sprawozdaniu z  "imienin u cioci". Jeżeli ktoś potrafi jasno określić rodzaj swojego urazu, czy traumatycznego przeżycia,można spróbować porozmawiać o tym. Inne są doświadczenia np. osób wykorzystywanych i molestowanych seksualnie w dzieciństwie, ich terapia przebiega zupełnie inaczej niż terapia urazów powstałych na innym tle. Tu trzeba wykazać się nie tylko znajomością przedmiotu, ale Podmiotu(losu tego człowieka), empatią i zrozumieniem przeżyć każdej ofiary.

    http://nest.nazwa.pl/?Co_to_jest_NEST%3F

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code