Przy stole z Jezusem

57. Wieczór Biblijny

W naszych wieczornych rozmowach skupiliśmy się na czytaniach z soboty 19 stycznia 2013 roku. Były to następujące fragmenty Pisma św.: 

Żywe jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca. Nie ma stworzenia, które by było przed Nim niewidzialne, przeciwnie, wszystko odkryte i odsłonięte jest przed oczami Tego, któremu musimy zdać rachunek. Mając więc arcykapłana wielkiego, który przeszedł przez niebiosa, Jezusa, Syna Bożego, trwajmy mocno w wyznawaniu wiary. Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu. Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy otrzymali miłosierdzie i znaleźli łaskę dla /uzyskania/ pomocy w stosownej chwili. (Hbr 4, 12-16) 

Jezus wyszedł znowu nad jezioro. Cały lud przychodził do Niego, a On go nauczał. A przechodząc, ujrzał Lewiego, syna Alfeusza, siedzącego w komorze celnej, i rzekł do niego: Pójdź za Mną! On wstał i poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w jego domu przy stole, wielu celników i grzeszników siedziało razem z Jezusem i Jego uczniami. Było bowiem wielu, którzy szli za Nim. Niektórzy uczeni w Piśmie, spośród faryzeuszów, widząc, że je z grzesznikami i celnikami, mówili do Jego uczniów: Czemu On je i pije z celnikami i grzesznikami? Jezus usłyszał to i rzekł do nich: Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników.  (Mk 2,13-17) 

Małgorzata: Ostatnio mówiliśmy o grzechu, a konkretnie ty krytykowałeś stwierdzenie z Pierwszego Listu św. Jana, że nie powinniśmy modlić się za osoby, które popełniły grzech śmiertelny. Dzisiejsza Ewangelia naświetla to zagadnienie, ukazując postawę samego Jezusa. Tutaj mamy do czynienia z grzesznikami i to bardzo poważnymi. Mimo to Jezus siada z nimi do wspólnego stołu, a więc akceptuje ich, niejako uświęca swoją obecnością. Stąd dla nas nauka, że my również nie powinniśmy tych ludzi opuszczać w sensie fizycznym, stroniąc od nich, czy w sensie duchowym, nie modląc się za nich. 

Gdy jednak czytam ten fragment Ewangelii, to wydaje mi się on swoistym polem minowym. Prawie co zdanie to jakaś zasadzka, przed którą Pismo św. nas przestrzega. Przynajmniej ja to tak odczytuję na obecnym etapie mojego życia. Kiedyś sprawa wydawała mi się niezmiernie prosta: wierzysz w Boga, masz mocny moralny kręgosłup, potrafisz odróżniać dobro od zła, to przecież nie ma nic prostszego jak idąc za przykładem Jezusa, być z ludźmi uważanymi za grzeszników czy ogólniej i poza religijnymi kategoriami – z osobami wykluczonymi, zmarginalizowanymi, pogardzanymi. Dziś jestem bogatsza o lata doświadczenia i patrzę na to trochę inaczej. 

W pierwszym dzisiejszym czytaniu z Listu do Hebrajczyków jest powiedziane, że Jezus został doświadczony we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu. Teoretycznie dość łatwo tę różnicę przedstawić, trudno natomiast ją sobie wyobrazić nam, którzy właściwie nieustannie popełniamy grzechy albo jesteśmy w nie jakoś uwikłani. Jak to jest, że Jezus siada do stołu z grzesznikami i nie zostaje skażony grzechem? Wierząc, że tak rzeczywiście jest w przypadku Jezusa, musimy jednak pamiętać, że nam grozi coś wręcz przeciwnego. Bywa, że wchodząc w grzeszne czy patologiczne środowiska w intencjach koleżeńskich, pomocowych, terapeutycznych, sami popadamy w różnego rodzaju kłopoty: nadużywamy alkoholu, uzależniamy się od narkotyków, tracimy panowanie nad własną seksualnością czy choćby finansami, a w najlepszym razie popadamy w przygnębienie i zniechęcenie. 

Inna trudność polega na tym, że zbyt ochoczo utożsamiamy się z grzesznikami, z którymi Jezus siada do stołu. Wydaje nam się, że skoro już siadł, to wszystko w porządku. Mówimy „święty Kościół grzeszników”, gdy chcemy odbić piłeczkę w polemice z krytykami naszej religijnej wspólnoty i pozostajemy w błogim samozadowoleniu, ewentualnie szybciutko zamiatając coś pod dywan, aby uczta mogła trwać dalej w higienicznych warunkach. Bo przecież Bóg jest z nami, więc któż przeciwko nam? Tymczasem to nie jest jeszcze niebo. Jezus nie siada z grzesznikami do stołu i nie mówi: „Ale nam tu fajnie ze sobą i siedźmy już tak razem przez całą wieczność”. Jezus mówi: „Przyszedłem powołać grzeszników”, co oznacza, że ci grzesznicy mają w pewnej chwili wstać od stołu i zmienić swoje życie radykalnie. 

Następna sprawa to faryzeusze. Jak wszystko w świecie są oni potrzebni, stanowią swego rodzaju policję obyczajową. Faryzeusze bronią swoich wartości, tradycji, narodowej dumy. Pytają Jezusa, dlaczego nie przestrzega obowiązujących w Jego społeczności zasad i dlaczego zadaje się z wrogami narodu. To są ważne pytania. Może nam się nie podobać, że faryzeusze zadają je niekoniecznie z dobrymi intencjami, że nie podejmują trudu, aby głębiej wniknąć w istotę wydarzeń i oceniają tylko powierzchowne oznaki. Nawet jednak, gdy mamy poczucie, że postępujemy wprawdzie nietypowo, ale zgodnie z własnym sumieniem, musimy liczyć się z istnieniem ludzi o mentalności podobnej do tych faryzeuszy. Nie możemy udawać, że ich nie ma i że nie tworzą wokół nas klimatu podejrzliwości. Nie wystarczy mieć czyste sumienie. Bardzo przydaje się także umiejętność radzenia sobie z zarzutami tych, którzy czynione przez nas dobro chcą zakwestionować czy zdeprecjonować. 

A jakże łatwo stać się samemu faryzeuszem… Chcemy uchodzić za mądrych, przebiegłych, niedających się wyprowadzić w pole, więc w słowach i czynach innych ludzi doszukujemy się drugiego, trzeciego, czwartego dna. Ktoś postępuje szlachetnie, wielkodusznie? Bzdura – mówimy – ma w tym egoistyczny interes, tylko dobrze się kamufluje. Ktoś okazał nam wyjątkową życzliwość? Ciekawe, czego teraz spodziewa się w zamian… Ktoś poświęca się pracy dla innych? Robimy szybką symulację i obliczamy, na jakim poziomie, przekraczającym oczywiście średnią krajową, wyżywi z tego siebie i rodzinę. W ten sposób jako domorośli mistrzowie podejrzeń niszczymy niejednokrotnie dobro czynione przez innych albo zniechęcamy do czynienia tego dobra. Nie każdy potrafi bronić swoich racji tak jak Jezus… 

Dziś chciałabym modlić się o to, abyśmy mieli odwagę podobnie jak Jezus wchodzić w trudne środowiska i dawać tam świadectwo chrześcijańskiej miłości bliźniego, ale też, aby starczyło nam rozwagi i roztropności do uwzględniania oraz neutralizowania różnych wymienionych tu i niewymienionych, a związanych z tym zagrożeń.   

Andrzej: Dzisiejsza Ewangelia jest wielką religijno-etyczną prowokacją dla pobożnych wszystkich czasów, dla tych sprawiedliwych, którym wydaje się, że wiedzą lepiej. Mamy tutaj do czynienia z tym, co w teologii określa się jako grzech strukturalny, czyli związany z wadliwą strukturą społeczną. Kimże był Mateusz Lewita? Celnikiem, czyli człowiekiem kolaborującym z obcym mocarstwem, jakim był Rzym wobec Żydów. Mateusz ściągał łupieżczy podatek na rzecz okupanta, ale też, jak wiemy, celnicy nakładali swój prywatny podatek, a pobierając dwa, trzy razy więcej, niż musieli, stawali się dzięki temu zamożni. Społeczność nie mogła bronić się przed takimi ludźmi na gruncie prawnym, ale wykluczała ich spośród siebie, dokonywała ostracyzmu z grona sprawiedliwych. Takich ludzi uważano za rodzaj politycznych cudzołożników i traktowano ich na równi z cudzołożnymi kobietami. Nie ma obecnie wprost ich polskiego odpowiednika, bo jest bardziej złożona sytuacja, ale w PRL-u kimś takim byłby aparatczyk partyjny, nawet ubek. Jezus powołuje takiego ówczesnego ubeka czy członka aparatu partyjnego i to nie jakiegoś niejawnego agenta, ale kogoś publicznie znanego. I to pokazuje skalę prowokacji. 

Jaka jest tutaj wielka nadzieja dla każdego z nas? Bywamy bardzo uwikłani w grzech – nie tylko ten zwyczajny, codzienny, ale w grzech strukturalny – służąc korporacji, która wyzyskuje obywateli, jako skorumpowani politycy, którzy oszukują wyborców, jako nikczemnie zdobywający polityczne i materialne korzyści … Ale nie obawiajmy się! Jezus zna serce człowieka do głębi lepiej niż sam człowiek i może nas powołać z każdej sytuacji. Tirówka może stać się kimś, kto da świadectwo Bożej miłości, gangster też może stać się uczniem Jezusa, ktoś służący partii totalitarnej w zbrodniczym ustroju też może się nawrócić, zostać powołany. To samo dotyczy ludzi żyjących w trwałym uwikłaniu, na przykład rozwodnika żyjącego z cudzą żoną. To dotyczy też osób uzależnionych, alkoholików czy narkomanów, którzy przecież bardzo często są powoływani przez Boga, nawracają się i stają się szczególnie gorliwymi uczniami Jezusa. Każdy, kto tkwi w grzechu strukturalnym i z istoty tego grzechu nie żyje w łączności z Bogiem na sposób sakramentalny, może zostać powołany, wyrwany z tego grzechu. 

To jest nadzieja dla każdego z nas, a także przestroga uwrażliwiająca nas na tych, których społeczność napiętnowała, wykluczyła i tak zdefiniowała na całe życie, że są straceni dla Boga i ludzi. Każdy, nawet najbardziej uwikłany w grzech może z tej Ewangelii czerpać natchnienie do przemiany życia, może się otwierać na taką możliwość. Nawet jeżeli nie potrafi zmieniać się na co dzień, to może przyjść taki moment, że dotknie go skutecznie łaska Boża i wezwanie „Pójdź za Mną!” 

Drugi wielki temat to stosunek do grzeszników. Jezus idzie do domu Mateusza, gdzie ucztują. Można powiedzieć, że inkulturuje się, bez lęku wkracza w to opuszczone i napiętnowane środowisko na jego warunkach. Przełamuje bardzo istotne tabu, bo dla pobożnego Żyda przebywanie z kimś prostytuującym się publicznie jak celnik Mateusz było wejściem w sferę nieczystości. Jezus został oskarżony, że staje się nieczysty, nawet wchodząc tylko do takiego domu. 

Jezus jest z tymi ludźmi, ale nie zaprasza ich na Jasną Górę mówiąc: „Załóżcie wory pokutne, pośćcie, módlcie się i dopiero wtedy mogę z wami być”. Nie! Jezus wchodzi do jaskini zła, rozpusty, pijaństwa. Przypuszczam, że w tych domach celników nie działy się rzeczy zbyt pobożne, tylko wręcz przeciwnie: pito, cudzołożono, przeklinano, jak to zawsze bywa w środowiskach odrzuconych przez społeczność, w których moralna dewastacja i grzeszność potęguje się w proteście wobec odrzucenia. Jezusa nie przeraża ani nie brudzi ta stylistyka grzechu. Natomiast sprawiedliwych Żydów to oburza. 

U nas też są w Polsce sprawiedliwi. To najbardziej smutny obraz pobożnych, którzy żywią swoją pobożność piętnowaniem, potępianiem, wysyłaniem innych do piekła, odmawianiem im ludzkiej godności. Jezus odpowiada tym fałszywie pobożnym i fałszywie sprawiedliwym:Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników”. 

Te słowa można rozumieć tak, że tylko ten, kto jest grzesznikiem, ma poczucie grzechu i winy, może otworzyć się na łaskę i dostąpić miłosierdzia. Sprawiedliwy nie potrzebuje miłosierdzia. Ale wiadomo, że nie ma ludzi absolutnie doskonałych i sprawiedliwych. Ci pozornie sprawiedliwi pośród nas są zamknięci na łaskę miłosierdzia i nawrócenia. Są niepowoływani. Jak mówi się, że polityk jest niewybieralny, bo ma negatywny elektorat, który nie pozwoli na jego wybranie, tak samo są ludzie niepowoływani. Niepowoływanym jest ten, kto zadufany we własnej sprawiedliwości i pobożności zamyka się na łaskę nawrócenia, zapomina o własnej grzeszności i myśli, że grzeszni są inni. Takich Jezus nie jest w stanie powołać ani nawrócić, bo nawet Jego łaska nie ma tam dostępu. 

Bójmy się nie tyle grzechu, nawet straszliwego, bo dopóki mamy świadomość grzechu, jest nadzieja powołania nas przez Boga, miłosierdzia, skruchy, przemiany życia. Bójmy się raczej, abyśmy nie byli tymi „pobożnymi”, którzy nie potrzebują uleczenia, którzy tak naprawdę czują się samowystarczalni duchowo i nie potrzebują Jezusa. 

Jaka stąd płynie nauka dla mnie? Ja też mogę być uwikłany w strukturalny grzech jako przedsiębiorca, jako ktoś prowadzący interesy, jako ktoś, od kogo inni zależą finansowo. Po to, abym ja zyskał, niekiedy ktoś musi stracić albo zyska mniej. I ja to dokładnie wiem. Kupując jakieś książki, mógłbym zapłacić tysiąc złotych więcej, a płacę tysiąc złotych mniej, żeby te tysiąc złotych zostało przy mnie. Jest to rodzaj strukturalnej niesprawiedliwości, w której każdy człowiek biznesu jest do pewnego stopnia uwikłany. Jesteśmy też uwikłani jako ludzie naszego kręgu cywilizacyjnego. Polska, nawet nie będąc krajem zbyt bogatym, należy do uprzywilejowanych w świecie. Trzy czwarte ludzi ma gorzej niż my. A my umacniamy się na naszych wysepkach zamożności i bezpieczeństwa, staramy się nie dopuszczać biedniejszych czy emigrantów z zewnątrz, staramy się nie za bardzo pomagać innym, którzy gdzieś głodują, nie pamiętać o tym. Jesteśmy uwikłani w struktury grzechu przez sam fakt bycia mniejszością, która ma się lepiej i dba o to, aby ci, którzy mają się gorzej, nie zagrozili naszej pozycji. Ale i ja mogę być powołany, mogę usłyszeć i obym usłyszał w tej swojej grzeszności: „Pójdź za Mną! Jesteś bardzo poważnym grzesznikiem, ale Ja cię powołuję i chcę, żebyś za Mną poszedł”. Jest to więc lekcja otwartości na radykalizm powołania Bożego, obojętnie, w jakiej sytuacji bym się znalazł. 

Druga lekcja to stosunek do grzeszników, do grzeszących w sposób manifestacyjny. Kim są dla mnie tacy ludzie? To są czynni homoseksualiści, osoby dokonujące aborcji albo promujące aborcję, polscy neofaszyści, którzy krzyczą „Polska dla Polaków”… Wiele jest osób, które są według mnie grzesznikami publicznymi i ta Ewangelia wzywa mnie, abym umiał spojrzeć na każdego takiego człowieka jego oczyma, abym na jego warunkach znalazł się w sytuacji dla mnie dyskomfortowej. Dla mnie dyskomfortową sytuacją jest rozmawiać z czynnymi gejami i nie czuć się zabrudzonym tym gejostwem. Dyskomfortową sytuacją jest uczestniczyć we wspólnej modlitwie ze zwolennikami Radia Maryja i słuchać czegoś, co uważam za religijny bełkot i przejaw nienawiści. Trudno mi przebywać i nawiązywać dialog z tymi, którzy uważają, że aborcja jest czymś smutnym, ale dobrym dla wolności kobiety. Pokazuję tylko kilka zwyczajnych codziennych trudności. A dzisiejsza Ewangelia mówi: „Ty tam musisz być, Andrzeju, z takimi osobami na ich warunkach i tam również dawać świadectwo o Bożym miłosierdziu z jednej strony potępiając grzech, ale z drugiej strony akceptując człowieka, który grzeszy. Masz robić to jak Jezus z wyraźnym komunikatem miłości ocalającej. 

Módlmy się, abyśmy z jednej strony potrafili usłyszeć głos powołania, jeżeli nawet jesteśmy uwikłani w grzech strukturalny, a wszyscy w jakiejś mierze jesteśmy; z drugiej strony, abyśmy byli świadomi własnej grzeszności i nie stawali się fałszywie sprawiedliwymi, którzy potępiają bliźnich uwikłanych w grzech albo w światopoglądy umożliwiające i umacniające ten grzech. 

„Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu. Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy otrzymali miłosierdzie i znaleźli łaskę dla pomocy w stosownej chwili” – módlmy się tymi słowami o miłość miłosierną. 

Wieczory Biblijne 

 

Komentarze

  1. Jadzia

    Małgorzata i Andrzej

    Małgorzato piszesz: 

    Jak to jest, że Jezus siada do stołu z grzesznikami i nie zostaje skażony grzechem? Wierząc, że tak rzeczywiście jest w przypadku Jezusa, musimy jednak pamiętać, że nam grozi coś wręcz przeciwnego. Bywa, że wchodząc w grzeszne czy patologiczne środowiska w intencjach koleżeńskich, pomocowych, terapeutycznych, sami popadamy w różnego rodzaju kłopoty: nadużywamy alkoholu, uzależniamy się od narkotyków, tracimy panowanie nad własną seksualnością czy choćby finansami, 

    i dalej

    Dziś chciałabym modlić się o to, abyśmy mieli odwagę podobnie jak Jezus wchodzić w trudne środowiska i dawać tam świadectwo chrześcijańskiej miłości bliźniego, ale też, aby starczyło nam rozwagi i roztropności do uwzględniania oraz neutralizowania różnych wymienionych tu i niewymienionych, a związanych z tym zagrożeń. 

     

    Nie bardzo rozumiem. Drugi tekst jest zaprzeczeniem pierwszego, albo wchodzimy w takie środowisko i nam zawsze  coś grozi, albo wchodzić mamy.

     

    Andrzej

    Jezus powołuje takiego ówczesnego ubeka czy członka aparatu partyjnego i to nie jakiegoś niejawnego agenta, ale kogoś publicznie znanego. I to pokazuje skalę prowokacji. 

     

    Czyli błogosławienstwo wszystkich TW, którzy donosili i przekreslanie jakiejkolwiek lustracji. Och Andrzeju, co sie stało, ze tak diametralnie zmieniłeś zdanie i jesteś po tej samej  stronie granicy z czym tak wczesniej zażarcie walczyłeś?

     

    To jest nadzieja dla każdego z nas, a także przestroga uwrażliwiająca nas na tych, których społeczność napiętnowała, wykluczyła i tak zdefiniowała na całe życie, że są straceni dla Boga i ludzi.

     

    Tak, masz rację. Własnie w tym roku 2013 wyjdzie na wolność szereg morderców i pedofili, którzy odsiedzieli juz swój wyrok. I wg ich słów dalej będą robic to samo. Wpuścmy ich wiec ufnie do grup dzieci, Andrzeju, gdy miałbys swoje własne dzieci, których uczyłbyś zaufania i miłości bliźniego –  czy chciałbyś by istniały w środowisku gdzie będa tacy ludzie?

    Piszesz dalej

    Jaka stąd płynie nauka dla mnie? Ja też mogę być uwikłany w strukturalny grzech jako przedsiębiorca, jako ktoś prowadzący interesy, jako ktoś, od kogo inni zależą finansowo. Po to, abym ja zyskał, niekiedy ktoś musi stracić albo zyska mniej. I ja to dokładnie wiem. Kupując jakieś książki, mógłbym zapłacić tysiąc złotych więcej, a płacę tysiąc złotych mniej, żeby te tysiąc złotych zostało przy mnie. Jest to rodzaj strukturalnej niesprawiedliwości, w której każdy człowiek biznesu jest do pewnego stopnia uwikłany.

    oraz dalej

    Ale i ja mogę być powołany, mogę usłyszeć i obym usłyszał w tej swojej grzeszności: „Pójdź za Mną! Jesteś bardzo poważnym grzesznikiem, ale Ja cię powołuję i chcę, żebyś za Mną poszedł”. Jest to więc lekcja otwartości na radykalizm powołania Bożego, obojętnie, w jakiej sytuacji bym się znalazł. 

    Czyli mówiąc jasno, robimy jakieśtam zło, zdajemy sobie z tego jasno sprawe, ale co mi tam po co to zmieniać i tak kiedyś Pan się nade mną zlituje. 

     
    Odpowiedz
  2. Malgorzata

    @Jadwiga

    Jadwigo!

    Moja wypowiedź wydawała mi się dość jednoznaczna. Jeżeli jednak budzi wątpliwości, to wyjaśnię: trzeba iść za Jezusem nawet tam, gdzie jest trudno i niebezpiecznie. A z zagrożeń lepiej zdawać sobie sprawę zawczasu, już na początku drogi. To trochę tak, jak kierując samochodem, lepiej wiedzieć, że droga może być oblodzona, że warto zabrać ze sobą łańcuchy, a może nawet odłożyć wyjazd na inny dzień, jeżeli nie jest naprawdę konieczny (taki przykład nasuwa mi się wskutek dzisiejszych wyjątkowo trudnych warunków pogodowych w górach).

    Pozwolę sobie także odpowiedzieć Ci trochę na pytania, które zadałaś Andrzejowi, choć są to moje własne opinie. Otóż nie chodzi tutaj o błogosławienie TW. Jezus nie pobłogosławił Mateusza, ale go powołał, zaprosił go do nawrócenia, do naprawienia swoich win, do całkowitej zmiany postępowania. To nie oznacza, że jego poprzednie czyny odeszły w niebyt, zostały przekreślone czy wręcz uznane za dobre. Współcześni TW także dostali taką szansę: mogli przyznać się do winy, przeprosić, wycofać się z publicznego życia itp. Kilku z tego skorzystało.

    Podobnie sprawa wygląda z pedofilami czy w ogóle z poważnymi przestępcami, którzy wychodzą z więzienia. Zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że wrócą do poprzedniego postępowania. Boimy się tego i słusznie zachowujemy wobec takich ludzi pewne osobiste czy instytucjonalne środki ostrożności (nadzór kuratorski, zakaz wykonywania niektórych zawodów., niepozostawianie pod ich wyłączną opieką dzieci itp.). Wypuszczając tych ludzi z więzienia, a nie skazując ich na dożywocie lub karę śmierci, jako społeczeństwo dajemy im jednak szansę, powołujemy ich do lepszego życia jak Jezus Mateusza – to taki chrześcijański rys naszej zlaicyzowanej kultury.  

    Na koniec Twoje zdanie:

    Czyli mówiąc jasno, robimy jakieś tam zło, zdajemy sobie z tego jasno sprawę, ale co mi tam, po co to zmieniać i tak kiedyś Pan się nade mną zlituje.

    To by było za proste. Lepiej przypomnieć sobie słowa św. Pawła: „Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę” (Rz 7, 19). Otwartość na radykalizm powołania Bożego to nie oczekiwanie, że Bóg się zlituje, że pogłaska po główce, przytuli i jeszcze może da jakiś cukierek na otarcie łez. To raczej nadzieja, że Bóg podsunie mi konkretną propozycję wydobycia się z naznaczonej złem sytuacji, że będę mogła wreszcie czynić dobro, którego chcę i nie czynić zła, którego nie chcę…

     
    Odpowiedz

Skomentuj Malgorzata Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code