Pokonując osobiste lodowce…

Przed chwilą dowiedziałem się, że właśnie trwa ostateczne atakowanie jednego z niezdobytych dotąd zimą ośmiotysięczników – Nanga Parbat, a zdobywcami są Polacy. „Zmarniały jestem, ale spróbuję pchnąć do szczytu” – to treść ostatniego komunikatu jednego z himalaistów. Temperatura odczuwalna około -55 st. C… Kilka dni temu w Bieszczadach z ciężkimi warunkami musieli się zmagać licealiści, którzy postawili sobie za cel przejście najdzikszą z bieszczadzkich dolin – wzdłuż Terebowca na Bukowe Berdo i tam, pośród zawiei, zanocować. Pomijając lekkomyślność organizatorów, totalne zlekceważenie zasad bezpieczeństwa i złamanie prawa (przejście przez rezerwat ścisły Bieszczadzkiego P.N. z nocowaniem pod namiotami), zastanawiam się nad samą motywacją – zarówno wytrawnych himalaistów, jak i tych młodych, niedoświadczonych zapaleńców. Zapewne jest w człowieku jakaś wola trwania wbrew wszelkim przeciwnościom – pragnienie przełamywania barier zewnętrznych, ale przede wszystkim tych największych – wewnętrznych…
 
Każdy z nas ma do pokonania własne ośmiotysięczniki, każdy kiedyś musi przetrwać osobistą noc w warunkach krytycznych – stawiając czoło mrozom i zawieruchom, niekoniecznie tym atmosferycznym. I właśnie ta duchowa noc pozwala oderwać się od własnych przywiązań, spojrzeć na codzienne problemy z odpowiedniego dystansu, a jednocześnie uświadomić sobie źródła najgłębszych pragnień. Mówiąc językiem mistyków, trzeba przejść pustynię – czy ona będzie palącą spiekotą, czy lodowatym pustkowiem, w każdym przypadku wychodzi się z niej człowiekiem wewnętrznie odmienionym. Pewnie tutaj tkwi klucz do zrozumienia górskiej pasji, ale też odnajdujemy tu wartość bycia sam na sam ze swoją niemocą i zarazem możliwość wkraczania w najgłębsze pokłady nadziei…
 

Często miewam wyrzuty sumienia, że nie potrafię się modlić tak, jak powinienem – że opuszczam modlitwy słowne, że skracam je i spłycam. Wziąłem dziś do ręki książkę ks. Dajczera i czytam, że ważnym etapem życia duchowego jest przejście od modlitwy słownej do myślnej. Oczywiście jedna drugiej nie jest w stanie całkowicie zastąpić, ale staje się ważnym uzupełnieniem. Sama świadomość, że każdy krok przez mój osobisty „lodowiec” stawiam ze świadomością Bożej obecności, jest przejawem dziecięcej ufności, stając się przez to szczególnym rodzajem modlitwy. Święta Teresa od Dzieciątka Jezus pisała: „Winnam trapić się, że podczas modlitwy zasypiam, ale się nie smucę! Sądzę, że małe dzieci podobają się swoim rodzicom zarówno wtedy, kiedy śpią, jak i kiedy nie śpią.” (Pisma t. 1, 221). Czasami za modlitwę wystarcza głębsze westchnienie, gest zwróconych dłoni, czułe spojrzenie. Modlitwą jest również wpisanie każdego kolejnego kroku w nadzieję, że nawet gdy w śnieżnej zadymce nic już nie będę widział i słyszał, będę ufnie wkładał swe buty w głębokie ślady mojego Przewodnika, który nie potrzebuje zbędnych słów… 

 

***
 

Komentarze

  1. beszad

    Kiedy zdobywam szczyty bez oglądania się na drugiego…

    Z pewnością tak jest na poziomie dosłownie rozumianych wypraw górskich. W pewnym momenice tych rozważań przeszedłem ku metaforycznemu odczytywaniu owych "lodowców" – i tutaj zastanowiłem się nad sensem Twych słów, Jadziu – bo chyba i w tym odczytaniu są one zasadne.

    Kiedy człowiek zaczyna zdobywać lodowce w życiu duchowym bez oglądania się na bliskich, doprowadza ich czasem do upadku. Znałem taką sytuację w małżeństwie lekarzy, z których jedno postanowiło całkowicie oddać się pracy wolontariackiej – małżeństwo nie przeszło tej próby, choć obydwoje byli wspaniałymi ludźmi…

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code