Poezja wierna

 Jest wiele wierszy, którym brakuje nazwiska, pomyślałem, gdy czytałem słowa Ryszarda Szocińskiego: Niepewnie wchodziliśmy w ogród naszego małżeństwa. / Serca biły szczęściem aż słyszała okolica. Śpiewały ptaki i nie zachodziło słońce. Pieściłem twój pęczniejący brzuch i porażały mnie tysiące voltów od tego dotyku. Piotr Śliwiński w „Magazynie Literackim” będącym dodatkiem do „Tygodnika Powszechnego” w artykule „Kto nas ocali” napisał: Ile świetnych wierszy będziemy mogli przeczytać jesienią! Poezja, która ponoć umarła najwyraźniej kwitnie. Pytanie tylko – dla kogo? Krytyk wyjmował jak iluzjonista z kapelusza fragmenty wierszy Justyny Bargielskiej, Martyny Buliżańskiej, Andrzeja Niewiadomskiego, Mariusza Grzebalskiego. Na moje oko to pierwsza liga po ekstraklasie literackiej.

Tomik Szocińskiego „Jako ptaki Bieszczadu” na moim stole położył nie żaden krytyk literacki, ani znawca kanonu, tylko mój przyjaciel, któremu podobnie do mnie, zdarza się chadzać po opłotkach poezji. Był w latem w Cisnej. Można sprawdzić nawet kiedy. Na stronie tytułowej pod dedykacją od autora jest zapisana data. Rozmawialiśmy o czymś innym. Była przy tym moja żona, więc gdy ona coś mówiła, przeglądałem książkę i przeczytałem początek „toccaty i fugi d-moll”: minął dzień / we mnie jeszcze brzask / minął dzień odszedł z nas // minął dzień / gdzie się mamy skryć / znikł nasz cień / jak tu żyć. Po jakimś czasie przyjaciel wziął zbiór do ręki i otworzył go na tej stronie i powiedział: Kupiłem ją, bo podobały mi się ilustracje. A ten wiersz też jest fajny. Nie tylko ten wiersz zasługuje na uwagę. Na początku jest wiersz „Wam Jam”: a gdy już będę w drodze za Syriuszem / gdy was zobaczę zlepkami atomu / i poznam Prawo że już nic nie muszę / nie mogę nawet powrócić do Domu // to coś wybuchnie w mej małej nicości / jak supernowa rozbłysnę z daleka / poznacie po tym że kęs mej miłości / zaczekał na was po paru parsekach. Synowi, który w ostatnich latach wędrował po Bieszczadzkich i Beskidzkich szlakach, pokazałem wiersz bez tytułu. W jego wspomnieniach po tych wyprawach ukazywał się obraz opisany przez poetę: szedł zmęczony Stary Pan Bóg / gubił się w olszynach / – na Solince była cerkiew // dlaczego jej nie ma // – pójdę chyba na Żubracze / i gorzko zapłaczę // w Cisnej z cerkwi ni popiołów / zatarte już ślady / strzępy skrzydeł mych aniołów / deszcz pozmywał ślady. W wierszach Szocińskiego czułem się u siebie. Lubię poetów, którzy mają dom. Którzy z drogi mają dokąd wrócić. Lubię poetów, którzy kochają wiernie. Ludzi i życie.

Zapewne trafna jest refleksja Śliwińskiego: W pytaniu, dla kogo kwitnie poezja, zawiera się bowiem dziecinna pretensja, że nie dla milionów. Tylko czy kiedykolwiek w przeszłości miliony czytały wiersze? Ale czy nie bywało tak, pytam serio, że wierszom czytanym przez setki, co najwyżej tysiące, miliony coś zawdzięczały? Zastanawiam się, czy gdyby twórczość taka, jak Szocińkiego, miała lepszą prasę, to czytających wiersze byłoby więcej. Z praktyki wiem, że nie czytającym poezję można pokazać wiersze o miłości, o dzieciństwie, o domu. Jeśli chcemy prowadzić do poezji wysokiej to jedynie po szczeblach poezji wiernej.

Grafiki Agnieszki Słowik-Kwiatkowskiej, które przyciągnęły uwagę mojego przyjaciela, inaczej niż wiersze, wzbudzają niepokój. Pokazują ludzi ze skrzydłami, aureolami, z rogami. Są na nich postaci jasne i ciemne. Oddają one naszą naturę. I tylko na ostatniej ilustracji widzimy rozpędzone konie. Symbolizują może wolność, swobodę, bliskość mieszkańców Bieszczad z przyrodą.  

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code