Pocałunek Miłości

Rozważanie na II Niedzielę Adwentu, rok A2

tezeusz_adwent_2013.jpg

                                                      „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci

                                                       moich najmniejszych, Mnieście uczynili”

                                                                                                   (Mt 25, 40)

 

                                                       „Kto nie miłuje brata swego, którego widzi,

                                                       nie może miłować Boga, którego nie widzi”.

                                                                                                     (1 J 4, 20)

 

Eksperyment Jalicsa

Gdy Małgorzata zaprosiła mnie do refleksji na temat myśli przewodniej tegorocznych Rekolekcji Adwentowych Tezeusza, dość szybko uznałem, że największym i najpilniejszym wyzwaniem religijnym chrześcijan jest odnalezienie w drugim człowieku obrazu Chrystusa. Uświadomienie sobie całym sobą, że moja miłość (lub jej brak) do innych osób ujawnia w sposób najbardziej konkretny, a jednocześnie fundamentalny moją miłość (lub jej brak) do samego Boga. Nie ma innej drogi do Boga jak poprzez odniesienie do drugiego człowieka. Owszem, można, a nawet trzeba mieć w modlitwie czy kontemplacji chwile bezpośredniej rozmowy z Bogiem, niezapośredniczone poprzez mojego bliźniego, ale również taka bezpośrednia relacja z Bogiem nigdy nie jest inna, niż mój stosunek do drugiego człowieka, nawet jeśli wydawałoby się, że wobec Boga jestem jakoś lepszy, niż wobec innych. W tej kwestii dla mnie niezwykle inspirujący i pomocny okazał się eksperyment zaproponowany przez ojca Franza Jalicsa, jezuitę, znanego rekolekcjonistę. Zaleca on, aby uświadomić sobie swój faktyczny stosunek do Boga poprzez relacje do innych ludzi:

„Jeśli na przykład w moim życiu mam odniesienie do stu ludzi, a przy tym dwudziestu rzeczywiście lubię, dwudziestu odrzucam, a z sześćdziesięcioma utrzymuję raczej ‘normalne’, ale także powierzchowne relacje, wtedy w moim odniesieniu do Boga znaczy to, że w tej relacji ujawnia się dwadzieścia procent miłości, dwadzieścia procent odrzucenia Boga i sześćdziesiąt procent powierzchowności. To uzewnętrznia się w ten sposób, że w tych sześćdziesięciu procentach istnienie Boga nie jest dla mnie problemem, ale doświadczam Go tak odlegle, że praktycznie jest On w moim życiu nieobecny”.

Prosty eksperyment. I bolesny. Każdy i każda z nas może zapytać samą siebie o te proporcje miłości, odrzucenia i obojętności bliźniego=Boga.

 

Fałsz medialnego obrazu Boga i człowieka

Wybór takiego właśnie tematu rekolekcji jest też pośrednio wyrazem mojego sprzeciwu jako chrześcijanina wobec ubóstwa zdominowanej przez media pseudodebaty o Kościele i religii. Media w Polsce i na świecie adorują własną trójcę świętą: Seks, Pieniądze i Władzę. Przez pryzmat tej bałwochwalczej adoracji tworzą prymitywną, zwykle hiperkrytyczną narrację o Kościele i religii, narrację, która zdominowuje nie tylko debatę publiczną środowisk antyklerykalnych, ale też – jak się wydaje – myślenie bardzo wielu katolików i chrześcijan. Autentyczny i „pełny” Bóg, i w dużym stopniu człowiek jako Jego obraz, jest nieobecny w przekazie medialnym, a tym samym staje się coraz bardziej nieobecny w debacie i przeżyciu religijnym. A tam, gdzie zanika obraz prawdziwego Boga, zanika też pełnowymiarowe myślenie i doświadczania siebie oraz innego jako człowieka.

Odniesienie do kontekstu medialnego u progu rekolekcji, a jednocześnie wyraźne odrzucenie bałwochwalczej i redukcjonistycznej narracji mediów wydaje mi się niesłychanie ważne jako konieczne oczyszczenie przedpola dla rzeczywistych duchowych zmagań. Fałsz medialnego obrazu Boga i człowieka odciska swoje piętno na każdym z nas, oferując fałszywą ścieżkę nawrócenia – najczęściej poprzez „święte” potępienie innych – prowadzącą do gorzkiej pustki.

 

Dlaczego chcę się nawrócić?

Każdy z nas musi znaleźć najbardziej osobisty powód dla uczestnictwa w tych rekolekcjach. Musi zadać sobie pytanie: Czy chcę nawrócić się? A jeśli tak, dlaczego jest to dla mnie tak ważne? Gdy pytam o to siebie, słyszę w odpowiedzi trzy motywy-pragnienia: Po pierwsze, pragnę pokoju ducha i siły, by sprostać trudom życia. Po drugie, pragnę przebaczenia i miłosierdzia. Po trzecie: pragnę być lepszym człowiekiem. Każde z tych trzech pragnień przeniknięte jest świadomością własnej niewystarczalności i pewnością, że autentyczny pokój, siłę, przebaczenie, świętość można znaleźć jedynie w Bogu i poprzez Niego. Dlatego pragnę bliskości i przyjaźni z Nim.

Uświadamiając sobie motywy chęci nawrócenia, zauważam też dość jasno, że są one interesowne i w dużym stopniu wyrażają moje pragnienia bycia obdarowanym przez Boga. W mojej chęci nawrócenia jest słabo obecna bezinteresowna miłość Boga dla Niego samego, pragnienie adoracji i uwielbienia. A moja chęć bycia lepszym człowiekiem jest dość mglista. Bardziej chyba w niej chodzi o poczucie pewnego oczyszczenia z brudu i zła moralnego, niż o miłość bliźniego. Ale właśnie tak jest i taki jestem: u progu rekolekcji staram się stanąć w prawdzie i wydobyć faktyczne motywy mojej chęci nawrócenia. Z pokorą przyjmuję ich niedoskonałość i „niskość”. Ufam jednocześnie, że Boże miłosierdzie uniesie wyżej te punkty duchowego zahaczenia, wlewając w moje serce więcej bezinteresowności i czystej miłości.

Obok uświadomienia sobie jak najbardziej osobistych motywów nawrócenia bardzo pomocne jest nakreślenie aktualnego kontekstu życia, osobistych trosk i radości, zawsze specyficznych i związanych z tym, a nie innym momentem własnego życia. Taka kontekstualna świadomość z jednej strony pozwala nam ukonkretnić proces i obszary swojego nawrócenia, a z drugiej strony otwiera te – zwykle obolałe i zaciemnione – konteksty na promieniowanie łaski Bożej, która uzdrawia. Ja wchodzę w te rekolekcje straszliwe zmęczony, u progu wyczerpania. Od przeszło dwóch latach jestem uwikłany w surową walkę o przetrwanie materialne i społeczne, co niemal całkowicie absorbuje moje skromne zasoby energii i talentów. I choć mam wiele ludzkich powodów do satysfakcji, mój świat bardzo zmalał: nie mam czasu dla rodziny, dla przyjaciół, dla Boga, dla potrzebujących, dla własnych zainteresowań intelektualnych i pisarskich. Często podejmuję decyzje, które nie są dla mnie powodem do dumy, a o ludziach myślę w kategoriach instrumentalno-funkcojonalnych, uwikłanych w dynamikę społecznej i finansowej siły. Czuję, że nie rozwiązałem żadnego ze swoich fundamentalnych problemów i żyję w stanie jakiegoś zawieszenia egzystencjalnych rozstrzygnięć. Moje liczne grzechy i upadki, choć otwierają mnie na łaskę pokory i Bożego miłosierdzia, jednocześnie zawstydzają i zniechęcają. Chwilami chciałbym się poddać i przestać słyszeć wezwanie do świętości. Dać sobie spokój z wiarą i samym Bogiem. Uciec z powrotem do agnostyczno-estetycznego świata własnych zmiennych rozstrzygnięć. Nuży mnie publiczna debata o Kościele w Polsce, nużą mnie sensacyjne doniesienia o kolejnych skandalach, zawstydzają cytowane wypowiedzi kościelnych hierarchów. Mam szczerze dość głupawych mediów, ale ich bałwochwalcza trucizna odnosi swój skutek: nie tracąc chrześcijańskiej wiary i poczucia przynależności do Kościoła katolickiego, czuję się w nim coraz bardziej obco i na dystans. Coraz częściej myślę, że dla mnie wszystko już skończone, że nic się ważnego nie wydarzy, że przyszedł czas gorzkich podsumowań, a moje zawstydzająco egoistyczne życie jest nic niewarte, bo brak w nim miłości.

Taki właśnie wchodzę w te rekolekcje: umęczony, zawstydzony, niepewny, bezradny. Na co dzień silny, sprawny, skuteczny, zorganizowany, przywódczy. Taki też, ale podczas rekolekcji mogę „pozwolić” sobie na słabość, przestać walczyć i zwyciężać. Powierzyć się. Być może z nikłą nadzieją, że te kolejne rekolekcje coś w moim życiu zmienią. Ale być może samo podjęcie tej gorzkiej modlitwy jest już wielką łaską przemiany? Duchowym punktem odbicia. Na pewno tak – i to stanowi moją osobistą nadzieję Nowego Początku.

Warto, by każdy i każda z nas uświadomił(a) sobie ten jak najbardziej osobisty, wręcz intymny kontekst życia tu i teraz. To stanięcie w prawdzie uwolni nas od ciężaru ciemności, którym zagoniona codzienność przyćmiewa sekret naszych upadków i niemożności. Dla katolików bardzo pomocna u progu Adwentu może być spowiedź, poprzedzona pogłębionym rachunkiem sumienia.

„Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść;

byłem spragniony, a nie daliście Mi pić;

byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie;

byłem nagi, a nie przyodzialiście Mnie;

byłem chory, a nie odwiedziliście Mnie;

byłem w więzieniu, a nie przyszliście do Mnie”.

 

Deficyt miłości bliźniego

I w tym miejscu chciałbym wyznać coś, co być może leży u podłoża zaproponowania właśnie takiego tematu rekolekcji: nigdy chyba w moim życiu nie odczuwałem tak mocno i boleśnie osobistego deficytu miłości wobec drugiego człowieka. Mojego osobistego zła, zdolności do wyrządzania krzywdy innym, obojętność na ludzką biedę i cierpienie. Jakiegoś dziwnego przyzwolenia moralnego na swój egoizm i jego „nieubłagane” prawa. Myślę, że to „dziwne” przyzwolenie jest pewną funkcją osobistego bólu związanego z walką o przetrwanie: czujemy się niejednokrotnie usprawiedliwieni trudami życia i tej walki, podejmowanej zwykle z miłości do najbliższych, więc uspokajamy swoje sumienie, zamykając się na maksymalizm etyczny Ewangelicznego wezwani miłości bliźniego jak siebie samego. Rosnącej obojętności na cierpienia i krzywdy innych ludzi, patrzeniu na innych przez pryzmat użyteczności dla mnie, towarzyszy jednocześnie osłabienie miłości do samego Boga. Przeprowadziłem eksperyment Jalicsa na sobie samym i rezultat przeraził mnie. Proszę Boga, bym w tych rekolekcjach mógł odnaleźć drogę powrotu do Niego poprzez miłość do drugiego człowieka: „Kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1 Jan 4,20).

Warto uświadomić sobie kilka konkretnych sytuacji ze swojego życia, w których nie dałem drugiemu człowiekowi jeść, nie dałem pić, nie odwiedziłem, nie pocieszyłem, nie przyszedłem z konkretną pomocą. Co sprawia, że nie zauważam w bliźnim Chrystusa, choć mienię się Jego uczniem? Co sprawia, że nawet wówczas, gdy uświadomię sobie swój grzech obojętności czy nawet czynnego skrzywdzenia drugiego, nie zmieniam swojej postawy, pozwalam sobie trwać w swoim egoizmie, a nawet znajduję jakieś przekonywujące usprawiedliwienia?

Istotą grzechu mojej obojętności wobec potrzeb innych osób jest lęk, że darowanie im czegoś – swojego mienia, czasu, uwagi – odbierze mi coś, niczego nie dając w zamian; że dając coś innym, zmniejszam swoje zasoby, a nawet szanse na własne przeżycie. Darowanie czegoś, a ostatecznie siebie samego innym jawi się mojemu egoizmowi jako strata i umniejszenie, nie jako dar i wzrost. Mój egoizm podpowiada mi, że jak już coś dam, to odtąd będę musiał dawać nieprzerwanie, aż do końca: do utraty samego siebie, własnej samosterowności, całego mienia, zasobów, a nawet życia. I ten lęk nie jest bezpodstawny: w logice chrześcijańskiej miłości u końcu drogi jest męka, krzyż i śmierć Tego, który ukochał nas do końca. Owszem, roztropność może nałożyć jakieś ograniczenia szaleństwu dawania, ale często owa roztropność jest po prostu kolejną maską egoizmu, szukającego nawet w dobru usprawiedliwień dla zła.

 

Inny obrazem Chrystusa?

Co znaczy zobaczyć w drugim Chrystusa? Levinas pisze: „Twarz drugiego woła do mnie: Nie zabijaj!” Czyli zaafirmuj moje istnienie, pozwól mi żyć, pokochaj mnie. A Simone Weil twierdzi wprost, że jeśli nie kochamy drugiego człowieka, tym samym nie uznajemy jego istnienia: po prostu nie istnieje on dla nas.

Co mi pozwala wpierw zdać sobie sprawę, że mój bliźni, czyli ten konkretny człowiek istnieje, jest obrazem Boga niewidzialnego, a ja mam wobec niego etyczne zobowiązanie? Czyli po prostu: co sprawia, że widzę w innych ludzkie istoty, obdarzone wrażliwością, zdolne do cierpienia, spragnione czułości, akceptacji, pomocy? Dla mnie takim pierwszym krokiem jest uświadomienie sobie, że ten konkretny Jan czy Katarzyna w swej istocie nie różni się ode mnie. I tak samo jak ja czuję się spragniony, samotny, wylękniony czy przeciwnie – radosny, spełniony i szczęśliwy, w analogiczny sposób Jan i Katarzyna przeżywają siebie i swój świat. Gdy mój pracownik dopytuję się o wypłatę, to doświadczam od razu własnej pustki w kieszeni i bolesnych ograniczeń finansowych. Gdy mój kontrahent zwleka z ukończeniem jakiegoś ważnego dla mnie zlecenia, to przypominam sobie, ile razy ja odwlekałem zrobienie czegoś czy podjęcie decyzji, bo było to dla mnie z różnych powodów za trudne, choć wiedziałem, że jest konieczne i potrzebne. Gdy dowiaduję się, że ktoś zabił lub pobił kogoś ze swoich najbliższych, przypominam sobie, ilu złych myśli, słów, a nieraz i czynów dopuściłem się wobec kogoś, jak długo sam nie potrafiłem i nie potrafię przebaczyć, zapomnieć, pojednać się.

Ten pierwszy krok uświadomienia sobie, że Drugi w swej istocie nie różni się ode mnie, bardzo mi pomaga. I choć rzadko idzie za tym konkretny czyn pomocy, to jednak przynajmniej zmienia się dyskretnie, ale radykalnie moja postawa wobec różnych ludzkich ograniczeń i potrzeb. I jednak wpływa to na moje decyzje, zwłaszcza wobec osób zależnych ode mnie.

Gdy próbuję sobie uświadomić, czy w ogóle myślę o innych jako o obrazie Chrystusa, na co dzień, w pracy, w sklepie, urzędzie itp., zauważam, że bardzo rzadko spontanicznie tak właśnie myślę. Zdarza mi się jednak w najbanalniejszych sytuacjach pomyśleć, że ten i ów konkretny człowiek, że każdy z nas zabsorbowany jakąś zwykłą czynnością czy potrzebą jest stworzony do wieczności, do nieba. Ta myśl w kontekście codziennej rutyny zawsze wprawia mnie w zdumienie. Że właśnie tak jest. Być może każdy inaczej tematyzuje ten obraz Chrystusa w drugim człowieku. Warto tę osobistą uprzywilejowaną drogę do Boga poprzez drugiego człowieka pielęgnować i rozwijać w sobie.

Na koniec coś dającego nadzieję: gdy przebiegam myślami swoje całe życie, najszczęśliwszymi jego chwilami były rzadkie momenty doświadczenia bezinteresownej miłości bliźniego. Ich cudowność polegała na tym, że zaskakiwały mnie samego, miały w sobie jakiś rodzaj szaleństwa, samozatraty, całkowitego oddania się innemu, radosnego zapomnienia o sobie. Nigdy nie byłem na te chwile przygotowany: zawsze przychodziło to jakoś spoza mnie. A jednak uszczęśliwiało. Myślę, że warto podczas rekolekcji obok konkretnych obrazów skrajnych sytuacji osobistego egoizmu oraz niesprostania miłości bliźniego i Boga przypomnieć sobie – a przypuszczam, ze każdy z nas je ma – doświadczenia przeciwne: gdy wyzwoleni z lęku o siebie daliśmy coś, siebie samych z miłości innym. Cenne są również obrazy, gdy zaskoczył nas jakiś konkretny akt miłości i obdarowania ze strony drugiego człowieka. Piekło egoizmu nie jest naszą koniecznością. Nawrócenie prowadzi nas do nieba: jego śladem na ziemi są akty miłości wobec naszych sióstr i braci, zwłaszcza cierpiących, zmarginalizowanych, innych, wyobcowanych.

Święty Franciszek z Asyżu, przezwyciężywszy lęk przed zarażaniem się śmiertelną chorobą, ucałował trędowatego, a w nim i poprzez niego ucałował samego Jezusa. Odtąd jego życie stało się darem i inspiracją dla innych. Modlę się, by każdy i każda z nas odnalazła w swoim życiu ten niezwykły dar pocałunku Miłości, który zmienia wszystko i cały świat zamienia w objęcia Ojca.

Rekolekcje Adwentowe Tezeusza 2013

Milosc_Blizniego.jpg

Rozważania Niedzielne

 

5 Comments

  1. Jadzia

    moje 3 grosze…..

    1./ Gdy Małgorzata zaprosiła mnie do refleksji na temat myśli przewodniej tegorocznych Rekolekcji Adwentowych Tezeusza, dość szybko uznałem, że największym i najpilniejszym wyzwaniem religijnym chrześcijan jest odnalezienie w drugim człowieku obrazu Chrystusa. Uświadomienie sobie całym sobą, że moja miłość (lub jej brak) do innych osób ujawnia w sposób najbardziej konkretny, a jednocześnie fundamentalny moją miłość (lub jej brak) do samego Boga. Nie ma innej drogi do Boga jak poprzez odniesienie do drugiego człowieka

    Nie jest to takie proste i jednoznaczne. Zawsze zastanawiałam się nad słowami Matki Teresy z Kalkuty, która mówiła, że pomaga ludziom bo widzi w drugim potrzebującym Chrystusa. A gdyby nie widziała to by nie pomagała?

    Wielu ateistów poimaga bliźnim i nie widzi w nich Boga.Czy to znaczy, ze wierzący tylko dlatego pomaga bliźniemu, ze widzi w nim Jezusa, a więc liczy od Jezusa na zrekompensowanie tej pomocy? Coś za coś?

    I to mi sie nie podoba.

    2./Jeśli na przykład w moim życiu mam odniesienie do stu ludzi, a przy tym dwudziestu rzeczywiście lubię, dwudziestu odrzucam, a z sześćdziesięcioma utrzymuję raczej ‘normalne’, ale także powierzchowne relacje, wtedy w moim odniesieniu do Boga znaczy to, że w tej relacji ujawnia się dwadzieścia procent miłości, dwadzieścia procent odrzucenia Boga i sześćdziesiąt procent powierzchowności.

    Nie jest mozliwe traktowanie wszystkich po równo. To by było raczej nienormalne i krzywdzące dla tych którzy są najblizsi lub najbardziej potrzebujący.

    Po równo każdego miała traktowac komuna. "Od kazdego wg zdolności dla kazdego wg potrzeb" ( chyba Marks). I wiadomo jak się skończyło.

    Najnormalniejszym jest, że matka ( nawet wsród zwierzat) będzie chronic swoje dzieci nawet za cene krzywdy innych. To jest normalna reakcja, dana przez Boga czy Naturę…

    3./Dla mnie takim pierwszym krokiem jest uświadomienie sobie, że ten konkretny Jan czy Katarzyna w swej istocie nie różni się ode mnie. I tak samo jak ja czuję się spragniony, samotny, wylękniony czy przeciwnie – radosny, spełniony i szczęśliwy, w analogiczny sposób Jan i Katarzyna przeżywają siebie i swój świat.

    I tutaj się mylisz.Ja kiedyś tez tak sądziłam i bardzo sie myliłam. Ludzie całkowicie odmiennie odbierają świat. To co dla jednego jest traumą, koszmarem, dla drugiego może być jedynie trochę przykrym przeżyciem, które "spłynie jak po kaczce" i na odwrót, dla jednego drobnostka może być dla drugiego trauma na calutkie życie. Podobnie z potrzebami, radościami, kazdy inaczej je przyjmuje i nie można swoją miara oceniac przezyc drugiego człowieka. 

    Nawet kwestie materialne czy zaspakajania głodu nie sa identyczne. 

    Może byc nawet zupełnie odmiennie, przyjemność danego człowieka może być krzywdą drugiego. Podam dosć drastyczny przykład – pedofil gwałcacy dziecko, nie wiedzący z takich czy innych powodów, ze czyni źle – ma w tym przyjemność. Myślacy taką miarką może sądzić, ze sprawia dziecku równiez przyjemnosć – zwłaszcza, że dziecko nie krzyczy ze strachu, a przecież wiadomo, ze krzywdzi i to bardzo.

     

     
    Odpowiedz
  2. Halina

    Nie ustawajmy w nadziei

    Dziekuje za ten wartosciowy dla mnie tekst  i madre slowa:

    " Co mi pozwala wpierw zdać sobie sprawę, że mój bliźni, czyli ten konkretny człowiek istnieje, jest obrazem Boga niewidzialnego, a ja mam wobec niego etyczne zobowiązanie? Czyli po prostu: co sprawia, że widzę w innych ludzkie istoty, obdarzone wrażliwością, zdolne do cierpienia, spragnione czułości, akceptacji, pomocy? Dla mnie takim pierwszym krokiem jest uświadomienie sobie, że ten konkretny Jan czy Katarzyna w swej istocie nie różni się ode mnie. I tak samo jak ja czuję się spragniony, samotny, wylękniony czy przeciwnie – radosny, spełniony i szczęśliwy, w analogiczny sposób Jan i Katarzyna przeżywają siebie i swój świat."

     Tak. W swej istocie kazdy człowiek chce kochac i byc kochanym.

    pozdrawiam

     
    Odpowiedz
  3. elik

    Wyzwania!

    Panie Andrzeju – również dziękuję za kolejne ubogacające i inspirujące, do namysłu słowa. Owszem poszukiwanie i odnalezienie w drugim człowieku obrazu Chrystusa jest wielkim, pilnym i szczególnym wyzwaniem, lecz mam wątpliwość, czy naj… i jedynym.

    Przecież nie tylko chrześcijan, lecz  każdego człowieka wyzwaniem jest również dotarcie do łaskawego Boga i jednocześnie stawanie się (bycie) prawdziwym (prawym) – wiarygodnym chrześcijaninem tj. naśladowcą, uczniem i świadkiem Syna Człowieczego – Jezusa Chrystusa.

    A czym jeśli nie nadzwyczajnym wyzwaniem w życiu doczesnym człowieka jest miłowanie bliźnich, a nawet wrogów?….., oraz bezwarunkowe, bezinteresowne i ofiarne spełnianie dobrych uczynków wobec Jego braci najmniejszych?…….

    Szczęść Boże!

    Ps.  To nie media, ani jakieś inne byty bezosobowe, lecz konkretni ludzie (tzw. środowiska) często dostatecznie znani odbiorcom, a posługujący się obecnie mediami w RP, a nawet w skali globalnej – usiłują nie tylko fałszować, a nawet profanować obraz Boga i człowieka, także Jego Kościoła.

     

     
    Odpowiedz
  4. elik

    Jak kochać?…..

    Pani Halino – rzeczywiście, każdy człowiek chce (a nawet pragnie) kochać i być kochanym, lecz nie zawsze tak, ani podobnie, jak ukazuje i nakazuje Stwórca – Pan Bóg, oraz naucza Słowo Boże i potwierdza wiarygodnymi świadectwami Jego Kościół.

    Czy wg. Pani można odpowiedzialnie i bezkarnie kochać inaczej, niż Pan Bóg przykazał?……

    Pozdrawiam – Zbigniew

    Szczęść Boże!

     
    Odpowiedz
  5. aaharonart

    “Kapłan Biblioteki ”

     

    Kim jestem w chłodnej katedrze, kto

    mówi do mnie ciemnymi słowami;

    kim jestem, nagle poddany innemu ciśnieniu,

    […]

    Kim jestem, pogrzebany pod smukłym

    sklepieniem, gdzie jest moje imię,

    […]

    Zgubiony krążysz

    po katedrze rozległej jak place Babilonu,

    jest wieczór i ciemno […]

    jesteś sam,

    bez mówców i przewodników, idziesz

    przez las, ogromne paprocie chowają się

    przed tobą, pachną zioła i kwiaty,

    białe powoje, […]

    Czuję

    twoją obecność w iskrzącym się mroku,

    arkusz podarty i zrastający się wciąż

    od nowa, bez śladu, bez blizny. Słyszę

    wiele różnych języków, głosy, westchnienia,

    lament i nadzieję tych, co kochają i tych,

    co wolą nienawiść, tych, co zdradzili

    i tych, co zostali zdradzeni, i wszyscy

    w podróży, w długim labiryncie, nad nimi

    unosi się ogień, czysty ogień powitania.

    Czuję twoją obecność, słyszę milczenie.

    Gotyk, Jechać do Lwowa.

    Adam Zagajewski

     

     

    Gdyby udało się ustanowić granicę oddzielającą Bibliotekę-Labirynt od Labiryntu-Świata, nie zmieniłoby to w zasadniczy sposób jego położenia, gdyż faktem pozostałaby konieczność poruszania się w obszarze dwóch labiryntów.

    Bez względu na to, co wybierze, nie uda mu się przed labiryntem uciec, ma on bowiem do czynienia z labiryntem podwójnym, labiryntem w labiryncie.

    Ramy czasowe podróży w „długim labiryncie” są tożsame z długością życia, odnalezienie wyjścia nie jest możliwe, gdyż „czysty ogień”, będący „ogniem powitania”, „unosi się” wysoko „Nad”, labirynt natomiast przypisany jest przestrzeni rozpościerającej się głęboko „Pod”

    więcej w linku poniżej

    http://www.deon.pl/czytelnia/ksiazki/art,108,kaplan-biblioteki-o-poetyckiej-i-eseistycznej-tworczosci-adama-zagajewskiego,strona,3.html

     

    aharon " intuicyjnie"

     

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code