Po drugiej stronie. Refleksja po XIV Przystanku Jezus

Jako, że w ubiegłym roku pojechałem na Przystanek Woodstock, który opisałem i po fali krytyki, zmieszania mnie z błotem, odsądzania od czci i wiary w tym roku postanowiłem udać się na Przystanek Jezus i zobaczyć jak to jest po tej drugiej stronie. Tej podobno biednej, prześladowanej, narażonej na utratę zdrowia czy wręcz życia… przeżyłem, nic mi się nie stało, nie zostałem wyzwany, a na dodatek spotkałem się z życzliwością…
Teraz poważnie i bez ironii, powód ważniejszy po prostu poczułem, że powinienem jechać na Przystanek Jezus i dzielić się moim doświadczeniem Pana Boga, jego uzdrawiającej i uzdalniającej do życia mocy.

 

Normal
0

21

false
false
false

PL
X-NONE
X-NONE

/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-priority:99;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin-top:0cm;
mso-para-margin-right:0cm;
mso-para-margin-bottom:10.0pt;
mso-para-margin-left:0cm;
line-height:115%;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:11.0pt;
font-family:”Calibri”,”sans-serif”;
mso-ascii-font-family:Calibri;
mso-ascii-theme-font:minor-latin;
mso-hansi-font-family:Calibri;
mso-hansi-theme-font:minor-latin;
mso-bidi-font-family:”Times New Roman”;
mso-bidi-theme-font:minor-bidi;
mso-fareast-language:EN-US;}

Od początku. Zgapiłem się trochę i zgłosiłem się na PJ niemal w ostatniej chwili ale za nim wysłałem zgłoszenie najpierw zachodziłem w głowę czy jest sens w ogóle zgłaszania się bowiem wg regulaminu trzeba być w jakieś wspólnocie charyzmatycznej – no ja nie jestem. Napisałem maila do organizatorów i pierwszy raz Pan wsadził w ten czas swoje paluchy, mogę się zgłosić! I tak moje zgłoszenie zostało przyjęte. Od tamtej pory czułem w środku, że Pan chce abym tam był. Zły jednak nie odpuszczał, co chwila siał w moje serce zwątpienie, strach i pytania oraz inne wątpliwości. Po pierwsze nie miałem z kim jechać, a potrzebowałem kogoś kto by ze mną jechał i wprowadził mnie. Niestety każdy kogo pytałem nie jechał ani nie znał kogoś kto jedzie. Cały czas modliłem się o to abym kogoś znalazł i pytałem Boga czy mam tam jechać. W międzyczasie również miałem problemy aby uzyskać podpis i pieczęć na potwierdzeniu przyjęcia zgłoszenia od duszpasterza.
 To wszystko mocno podważyło moje przekonanie, że Pan wzywa mnie do Kostrzyna nad Odrą. Postanowiłem jednak zaufać Panu i powiedziałem sobie twardo, że jeśli wolą Bożą jest to abym tam był to Pan Bóg mnie tam zaprowadzi, ześle kogoś kto ze mną pojedzie i załatwi mi podpis.
No i jak to moje życie wiele razy pokazywało ufność Panu jest najlepsza i tak wkrótce znalazł się człowiek z którym pojechałem oraz zdobyłem upragniony podpis!

 

Normal
0

21

false
false
false

PL
X-NONE
X-NONE

/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-priority:99;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin-top:0cm;
mso-para-margin-right:0cm;
mso-para-margin-bottom:10.0pt;
mso-para-margin-left:0cm;
line-height:115%;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:11.0pt;
font-family:”Calibri”,”sans-serif”;
mso-ascii-font-family:Calibri;
mso-ascii-theme-font:minor-latin;
mso-hansi-font-family:Calibri;
mso-hansi-theme-font:minor-latin;
mso-bidi-font-family:”Times New Roman”;
mso-bidi-theme-font:minor-bidi;
mso-fareast-language:EN-US;}

W środę 31.07.2013, w dzień wspomnienia św. Ignacego Loyoli wyruszyłem na przygodę, najpierw z Miłosławia do Poznania, a z Poznania pociągiem najpierw do Krzyża. W Krzyżu przesiadka do Kostrzyna. W tym drugim pociągu before przed Przystankiem Woodstock w pełni. Śpiewy, gitara, alkohol oraz co smutne trawka. Marcin – kompan, który wziął mnie na PJ – opowiadał mi w drodze jak to jest na PJ, jak wygląda ewangelizacja oraz o innych rzeczach, które wyróżniały nas z tłumu bowiem od razu zwróciliśmy uwagę siedzącego z nami mężczyznę, że my jacyś inni…

 

Normal
0

21

false
false
false

PL
X-NONE
X-NONE

/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-priority:99;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin-top:0cm;
mso-para-margin-right:0cm;
mso-para-margin-bottom:10.0pt;
mso-para-margin-left:0cm;
line-height:115%;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:11.0pt;
font-family:”Calibri”,”sans-serif”;
mso-ascii-font-family:Calibri;
mso-ascii-theme-font:minor-latin;
mso-hansi-font-family:Calibri;
mso-hansi-theme-font:minor-latin;
mso-bidi-font-family:”Times New Roman”;
mso-bidi-theme-font:minor-bidi;
mso-fareast-language:EN-US;}

Do Kostrzyna dotarliśmy po 21, spóźnieni o jakieś pół godziny. Zapadał zmrok, a jeszcze trzeba było dojść do kościoła, zarejestrować się i rozłożyć namiot. Rejestracja trochę nam zajęła, przy rejestracji do naszego namiotu zaprosiliśmy „bezdomnego” jezuitę Damiana, scholastyka z Krakowa i tak o 23.00 zabraliśmy się za rozkładanie namiotu już w kompletnych ciemnościach. Na szczęście szybko się znaleźli ludzie, którzy swoimi latarkami oświetlali nam teren oraz pomogli uporać się nam  z rozkładaniem namiotu.
Tego dnia spotkałem też innego znajomego jezuitę Grześka oraz spotkałem dziewczynę z którą okazało się, że mamy wspólnych znajomych – kolejny raz Pan Bóg mnie zaskoczył. Miałem być tam kompletnie sam,  a okazało się, że na wstępie już spotykam znajomych. Dzień skończyliśmy o północy, ze źle rozstawionym lecz stabilnym dachem nad głową.

Normal
0

21

false
false
false

PL
X-NONE
X-NONE

/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-priority:99;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin-top:0cm;
mso-para-margin-right:0cm;
mso-para-margin-bottom:10.0pt;
mso-para-margin-left:0cm;
line-height:115%;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:11.0pt;
font-family:”Calibri”,”sans-serif”;
mso-ascii-font-family:Calibri;
mso-ascii-theme-font:minor-latin;
mso-hansi-font-family:Calibri;
mso-hansi-theme-font:minor-latin;
mso-bidi-font-family:”Times New Roman”;
mso-bidi-theme-font:minor-bidi;
mso-fareast-language:EN-US;}

Pierwszy pełny dzień na PJ rozpoczął się po przebudzeniu dźwiękami trąbki. Myślałem, że zaraz wstanę, walnę grajkowi i pójdę dalej spać ale jakoś się zebraliśmy i poszliśmy na śniadanie, które jest wydawane na 10’cio osobową grupę. Moją grupę tworzyli wspomniany Marcin, Radek, Iza, Renia, Ania, wspomniany jezuita Damian oraz trzech wędrownym kapucynów Marek, Mariusz i Artur z brodą Gandalfa. Po śniadaniu udaliśmy się do kościoła na uwielbienie oraz mszę świętą, której przewodniczył i na której Słowo wygłosił bp Edward Dajczak. Po mszy drugie śniadanie makaron z kiełbasą i wyjazd na pole Woodstock o 13.00. Po przybyciu wzięliśmy udział w PJ’towym pochodzie przed oficjalnym rozpoczęciem Przystanku Woodstock.  Ok godziny 16 skompletowaliśmy 4 osobową ekipę i udaliśmy się na ewangelizację. Na polu namiotowym spotkaliśmy czwórkę młodych ludzi, jak się później okazało tegorocznych maturzystów. Na początku nie wiedziałem jak zacząć, trochę się rozmowa nie kleiła no ale coś tam się pogadało. Na koniec wspólnie pomodliliśmy się w ich intencji. Po powrocie na nasz Przystanek dostaliśmy obiad. W ten dzień jeszcze spotkałem się ze znajomymi, którym pomogłem rozłożyć namiot. No i tak dzień szybko przeleciał i ok 22 wróciłem z PW do bazy przy kościele i położyłem się wcześnie spać z mnóstwem wątpliwości i pytań: co ja tu robię, czy to na pewno moje miejsce, przecież nie umiałem rozmawiać, ewangelizować…

W piątek wstałem o 8.00, śniadanie, uwielbienie i msza, na której ks. Godnarski w swojej homilii rozwiał moje wątpliwości. Nie mam wciskać Jezusa, po prostu mam iść i rozmawiać z napotkanymi ludźmi. No i na polu podczas ewangelizacji zacząłem stosować się do słów szefa PJ. Po prostu rozmawiałem. Najpierw z dziewczyną, licealistką z Torunia w naszym Przystankowym namiocie. Po prostu z nią gadałem o koncertach, pogodzie itd, a na końcu powiedziałem jej tylko dlaczego wierzę w Jezusa i tyle. Dziewczyna zbytnio rozmowna nie była, ja zrobiłem swoje reszta należy do Boga. Później wyjście znów w czwórkę choć w nieco zmienionym składzie na pole Woodstocku. Przysiedliśmy się do szóstki młodych ludzi, studentów z Warszawy. Znów rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Każdy z nas podzielił się swoim świadectwem spotkania z Bogiem. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy z nimi ponad godzinę. Niesamowicie ciekawi to byli ludzie i ten czas przeleciał tak szybko, że nawet się nie spostrzegliśmy kiedy minęła ta godzina. A i wtedy ciężko nas „obrażono” nazwano nas smerfami(śmiech). Wszyscy bowiem mieliśmy niebieskie koszulki.

Kolejne wyjście zrobiliśmy po pochodzie tym razem we trójkę. Spotkaliśmy matkę, która zabrała na Woodstock swoją kilkunastoletnią córkę. Córka miało od urodzenia niesprawną lewą nogę, za to była bardzo uzdolniona muzycznie. Porozmawialiśmy, a na końcu opowiedziałem  o mojej akcji „Jest nadzieja, więc warto żyć” i zaprosiłem tę dziewczynę do sprawdzenia strony. Wszak poszukujemy ludzi, którzy pokonują samych siebie!

Pod wieczór kolejne wyjście na pole. Też w trzy osobowej ekipie, dołączyły też do nas dwie dziewczyny, które chciały zobaczyć jak wygląda ewangelizacja. Muszę przyznać, że podczas tego wyjścia przeżywałem najpiękniejsze chwile podczas Przystanku Jezus. Ludzie sami pochodzili do nas prosząc o modlitwę wstawienniczą, której bardzo mi brakowało. To było cudowne doświadczenie łaski Ducha Świętego, który jest i działa pośród nas. Ewangelizowaliśmy do bardzo później pory i na koniec dnia spotkała nas wielka łaska. Modliliśmy się nad jednym człowiekiem i dane nam było ogłosić jego odrodzenie jako nowe stworzenie w Chrystusie. Niesamowite doświadczenie i błogosławieństwo dla tego człowieka, także dla nas.
Po powrocie do naszej bazy zasnąłem z wielką radością i pokojem w sercu.

Trzeci dzień na polu Woodstock’u to mnóstwo rozmów z napotkanymi ludźmi. Mniej modlitw ale też czułem, że Pan daje nam dużo łaski i daru poznania. Spotkaliśmy parę punków, chłopaka, który szczerze szuka prawdy o Jezusie w swoim życiu. Rozmawialiśmy także przez kraty oddzielające „Toi Camp” od reszty pola z trójką dziewczyn. A na koniec spotkaliśmy Rosjankę i Kresowiankę – Sylwię z Wilna, obecnie mieszkającą i studiującą w Warszawie. Niestety też spotkaliśmy dziewczynę, której nie mogliśmy pomóc choć bardzo chcieliśmy. To było dla mnie osobiście bardzo smutne i przykre doświadczenie. Pokładam jednak ufność w Panu, że On z tego jakieś dobro zarówno dla tej dziewczyny jak i dla nas wyciągnie. Cały czas pytam Pana co chciał mi przez tę sytuację powiedzieć, może to, że nie wszystko zależy od nas, że nie jesteśmy świetni, idealni, że nie wszystko nam wychodzi… Czas i życie pokaże.

Po powrocie w bazie długo siedzieliśmy, rozmawialiśmy i dzieliliśmy się swoimi przystankowymi doświadczeniami, świadectwami, rozmowami oraz spotkanymi ludźmi. Poszedłem spać ok. 2, a ok 6 już obudziła mnie burza oraz uderzający w nasz ledwo stojący namiot silny wiatr.

Nasza misja zakończona, czas się pakować, złożyć namiot i wracać do domu. Żal było wyjeżdżać, żal było opuszczać te pełne Boga miejsce. Żal było się rozstać z naszą dość dziwną grupą. Czas wracać do codzienności. 

Do Poznania wracaliśmy woodstock’owym pociągiem. W pociągu relacji Kostrzyn – Gdynia nie było wolnych miejsc, siedzieliśmy na naszych torbach i tak spędziliśmy ponad trzy godzinną podróż. W duchocie, ścisku, z wrzynającymi się w tyłek torbami, w dymie tytoniowym i trawkowym oraz słuchając relacji wracających woodstockowiczów.

Czy spotkałem się z jakąś formą agresji, czy wyzwiskami? Kilka razy ktoś tam rzucił „Boga nie ma”, czy „wypier***”. Jednak dużo częściej spotykałem się z otwartością woodstockowiczów na rozmowę i modlitwę. Często słyszałem słowa „dobrze, że jesteście”  bądź „dobrze się z wami rozmawia bo z nami rozmawiacie, a nie nawracacie na siłę”.  Jak to mówi Papież Franciszek celem nie jest nawrócenie drugiego człowieka lecz spotkanie z nim. I tego wezwania się trzymaliśmy.
O rzekomym ataku puszką po piwie na nasz krzyż nic nie słyszałem. Nikt o tym nam nie mówił. Ja też nic nie zauważyłem.

Czy miejsce było złe? I tak i nie. Z jednej strony faktycznie byliśmy strasznie na uboczu co uniemożliwiało za bardzo organizowanie niektórych inicjatyw, pantomin, koncertów, wyświetlania filmów. Z drugiej jednak ludzie wracający z Lidla często wpadali do nas choćby odpocząć i posiedzieć w cieniu. Lecz co ważniejsze! Miejsce to motywowało wszystkich do wyjścia na pole! Musieliśmy wychodzić aby się spotkać z drugim człowiekiem. Więc purystom mówię: spokojnie, Pan Bóg wszystko przewidział i z każdej sytuacji wyciągnął dobro tak jak On chciał, a nie my.

Z czym wyjechałem? Z odzyskaną wiarą w Kościół i księży! Z przeświadczeniem, że Kościół jest piękny, jest przede wszystkim starą ale jarą, żywą wspólnotą w której obecny jest Bóg wraz ze swoim Duchem. Z przekonaniem, że są księża, którzy są na swoim miejscu oraz klerycy, którzy też wiedzą o co w kapłaństwie chodzi. Z ogólnie większą miłością do wspólnoty. Z fajnymi relacjami z ewangelizatorami i z ewangelizowanymi woodstockowiczami(!!). Z większym szacunkiem i miłością do ludzi. Wzrosła także moja wiara, że nasz Bóg Jezus jest Bogiem żywym i jest pośród nas i nieustanie posyła nam swojego Ducha!
Wyjechałem także z większą motywacją i ochotą do działania, niesienia innym radości, nadziei oraz Dobrej Nowiny.
A puentą tego tekstu niech będą słowa ks. Artura Godnarskiego „Jeśli choć raz komuś pomogłeś to już w pełni wykorzystałeś dar życia. Nie zmarnowałeś go!”
Reszta należy do Pana Boga.

 

 

 

 

 

Komentarze

  1. matixlazega

    Trzecia strona

    Każdy z nas, gdy jedzie po raz pierwszy, by ewangelizować na woodstocku jest targany wątpliwościami: czy wolą Boga jest, żebym tam pojechał. Później jeździ ewangelizować, by pełnić Jego wolę. To odwrócenie relacji jest znaczące o tyle, że Bóg ustanowił człowieka jako istotę wolną, a grzech go tej wolności pozbawił. Nawróceni, a więc wolni ludzie mają decydować o tym jak postępować. Wszystko w świetle Ducha, ale jak czytamy w 14 rozdziale listu do Rzymian:

    "Kto przestrzega pewnych dni, przestrzega ich dla Pana, a kto jada wszystko – jada dla Pana. Bogu przecież składa dzięki. A kto nie jada wszystkiego – nie jada ze względu na Pana, i on również dzięki składa Bogu."

    Tak samo jest z ewangelizacją na Woodstocku. Czy jedziesz tam, czy też zostajesz w domu, by zwiastować ewangelię swoim domownikom, to robisz to dla Pana. "Starajmy się więc o to, co służy sprawie pokoju i wzajemnemu zbudowaniu." pisze w innym wersecie tego samego rozdziału.

    Nie wiem, czy jest sens pytania Boga o to czy możesz postępować dobrze. Jedynym zastrzeżeniem apostoła było przecież gorszenie innych ludzi. Czy postępując dobrze można jednak gorszyć? Jeśli tak, to tylko tych, którzy żyją w grzechu, a więc dalecy są od życia w Prawdzie.

    Pozostaje jednak pytanie: czy rzeczywiście mój przyjazd miał znaczenie? Czy ktoś nawróci się przeze mnie? Przeze mnie czy przez Ciebie nikt się nie nawróci. Każdy, kto się nawraca, czyni to za sprawą Boga, ale tak samo wymaga to od każdego z nas zaparcia się samego siebie. Odrzucenia starej natury. Gdy rozmawiamy z ludźmi, to przedstawiamy się jako posłannicy ich śmietlenego wroga. Bóg chce ich śmierci, by w zamian dać im życie wieczne. Jakichkolwiek metod byśmy wtedy nie użyli, to będą oni rozdrażnieni. Czy "wciskamy im Jezusa" czy też rozmawiamy ot tak. Wydaje mi się jednak, że to oni dopiero muszą podjąć decyzję i w trakcie tej rozmowy, niezależnie od tego jaki ona ma charakter, muszą zwrócić się ku Bogu sami. Sam fakt, że jesteś na miejscu; sam fakt, że przy festiwalu jest mały przystanek do którego można przyjść, zatrzymać się i zwrócić ku Bogu – jest dla nich życiową szansą.

    Czy można ich zgorszyć? Tak, by już nigdy nie zwrócili się ku Bogu? Jeśli się gorszą, to z Twojego powodu się gorszą, a ze względu na samego Boga. Jeśli żyjesz w Prawdzie, to czy można się zgorszyć z Twojego względu? Nie. Można się zgorszyć ze względu na samą Prawdę. Chyba, że jeszcze sam się nie nawróciłeś, ale nawet wtedy, to czym mieliby się gorszyć? Jeśli jako grzesznik przychodzisz do grzesznika i mówisz o Prawdzie, to nie ma żadnej winy w Tobie. Jeśli jako grzesznik mówisz drugiemu o tym co Prawdą nie jest, a on za Twoją sprawą się nawróci ku Prawdzie, to też nie z Twojej winy. Jeśli zaś jako grzesznik dałeś innemu powód do grzechu, to czy rzeczywiście zwiastowałeś mu ewangelię czy też zajmowałeś się czymś innym?

    Cieszę się, że napisałeś tą relację ze swojego wyjazdu. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz będziesz miał okazję pojechać na Woodstock by służyć ludziom swoją wiarą.

    Pozdrawiam,

    Matix

     

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code