Pan zwiastuje każdemu z nas

 Rozważanie na Sobota III tygodnia Adwentu, rok B1

Rekol__Adwent_2014.jpg

Próbuję sobie wyobrazić scenę zwiastowania. Zastanawiam się, jak ona mogłaby wyglądać. Może było to wielkie objawienie z mocą podczas modlitwy, a może cichy, dziwny głos podczas wykonywania jakiejś codziennej czynności? Im dłużej się zastanawiam, tym bardziej realny wydaje się ten drugi scenariusz. Maryja sprząta dom i nagle coś się dzieje. A może nic się nie dzieje i słyszy tylko wewnętrzny głos, który zaprasza ją do czegoś wielkiego?

Znamienny jest fakt, że Zwiastun nie przybywa na prośbę dziewczyny. Maryja, zdaje się, nie prosiła o interwencję Boga w jej życie. Miała już je jakoś ułożone. Miała już narzeczonego, pewnie mieli gdzie mieszkać, a jej przyszły małżonek miał dochodowy fach w ręku. Sielanka, żyć nie umierać! Czego chcieć więcej? Bóg jednak miał inny pomysł na życie Miriam. Ale po kolei.

Często, gdy poszukuję woli Bożej w moim życiu, oczekuję jasnego i klarownego przekazu. Wręcz namacalnego doświadczenia spotkania z takim Aniołem, który powie mi: rób to i to, żyj tak i tak. Tylko nic takiego się nie dzieje. Nie słyszę żadnego głosu, nikt mi się nie objawia. Wtedy zaczynam kombinować na własną rękę i planować. Co więcej, te plany mają dobre założenia, są sensowne i mają niezłe rokowania. Czasem można jeszcze pod nie podpiąć służbę bliźniemu, żeby nie było, że egoistą jestem… Oczywiście te pomysły zyskują aprobatę wśród znajomych i rodziny. Sypią się pochwały za to, że mam łeb na karku i tylko trzymać tak dalej. No to biorę się za realizację i zaczynam działać. Bo przecież planowanie to tylko początek, a od gadania jeszcze nikomu nic nie wyszło. Trzeba pracować, żeby zrealizować plany i marzenia. I to ciężko pracować. Bóg jednak wobec mnie ma inne plany…

Podobnie jak w życiu Maryi i Józefa Bóg potrafi nieźle nakręcić i w moim. Zawsze wywraca moje plany i pomysły do góry nogami. W jednej chwili wszystko się wali jak domek z kart. Rodzi się wtedy we mnie bunt i niezgoda na to, co się dzieje. I próbuję wszystko sam poskładać do kupy. Ratuję, co się da… Niestety, jest już tylko gorzej. Coraz bardziej uciekam od rzeczywistości, w rozpacz po utraconych marzeniach i nadziejach. Nie żyję tu i teraz. Rodzina, znajomi, przyjaciele schodzą na dalszy plan, bo przecież liczy się teraz tylko to, że jestem tak beznadziejny, że nic mi w życiu nie wychodzi. Gdzie tu jeszcze zajmować się domem, ludźmi wokół mnie i ich problemami?

Bóg ze swoimi odpowiedziami, wskazówkami, planami przychodzi najczęściej w najmniej oczekiwanym momencie. Objawia się w codzienności, podczas codziennych, prostych i często nudnych działań. W pracy, studiach, szkole, działalności społecznej, religijnej, ale także i w domu. Podczas zmywania naczyń, podłóg i prania bielizny. Podczas rodzinnych obiadów i kolacji, gdy trzeba się nasłuchać, jakim to złym synem jestem i jak mało potrafię zrobić. I wtedy, gdy w swoim pokoju płaczę z samotności. Dlaczego wtedy? Bo wtedy w pozornie dość poukładanym życiu uświadamiam sobie, że coś tutaj nie gra. Mam pracę, studia, rodzinę, dom itd. Ale coś jest nie tak i wiem, że może być inaczej. Tylko że próbowałem to zmienić i nic. No właśnie – ja próbowałem… A teraz Bóg chce zaproponować coś innego, nowe życie. Chce zaprosić do czegoś wielkiego. I co najważniejsze, to On chce zmienić moje życie, a ja nic nie muszę.

Oczywiście objawia się to przez wielkie pragnienie do zmiany, które Bóg wkłada w moje serce. A pragnienie ma to do siebie, że nie musi być od razu spełnione, może czekać. Pragnienie nie musi być od razu realizowane przeze mnie, ono czeka na stosowną chwilę. Czeka na sprzyjające okoliczności, sprzyjających ludzi i na nadprzyrodzone interwencje Boga. W pragnieniu to Bóg działa, a nie ja.

Gabriel przychodzi do Maryi jako odpowiedź na jej wielkie pragnienie bycia blisko Ojca. Zaprasza ją do rzeczy wielkiej. Tak wielkiej, że trudno sobie to nawet wyobrazić. Zaprasza ją do bycia matką wyczekiwanego przez nią i cały naród izraelski Zbawiciela, Emmanuela, Boga z nami. To trochę tak, jakby Bóg mówił do mnie: słuchaj, Wojtas, zaufaj mi, a zostaniesz Papieżem. Eee yyyy – ale jak, choroba, ani diecezjalni, ani jezuici mnie nie chcieli… Ojcze, no to co mam robić? Oczywiście nie mam takich pragnień, ale jest to dla mnie wizja równie absurdalna jak dla Maryi bycie matką wcielonego Boga. Owszem, ma narzeczonego, ale jeszcze razem nie współżyli! Jak to się stanie? I tu właśnie leży klucz do całej sytuacji. Maryja nie pyta w przeciwieństwie do mnie, co ma robić. Ona pyta: „Jak mi się to stanie?”. Ona oddaje inicjatywę w ręce Boga. Ale w tym pytaniu jest też trochę nutka ironii: „Dobra, ty mi tutaj takie baje opowiadasz, a jak to zamierzasz, cwaniaku, zrobić, bo ja nie zamierzam nic robić”. Taki przebieg rozmowy podpowiada mi intuicja, tym bardziej, że słowo „Miriam” ma też prawdopodobnie w grece drugie znaczenie. Mianowicie… „buntować się”. Anioł odpowiada jej: „Spokojnie, nic nie musisz robić, Duch Święty załatwi całą sprawę. Ty tylko się zgódź, nic więcej od ciebie nie chcę. Pragnę tylko twojej zgody”. Maryję taka odpowiedź Anioła w zupełności zadowala. Daje jej pokój w sercu i bezpieczeństwo. Maryja przyjmuje Boży plan dla jej życia. Zdanie: „Jestem służebnicą Pana, niech mi się stanie według twego słowa” (Łk 1, 38) można też przetłumaczyć jako: „Jestem niewolnicą Pana” – taki jest przekład dosłowny – „niech mi się stanie zgodnie z twoim planem”. Maryja zmienia swój ton z trochę ironicznego, buntowniczego na bezwarunkową zgodę na Boży plan. Co więcej, to Bogu oddaje ona działanie. Od tej chwili Maryja jest tylko narzędziem (świętym narzędziem!), naczyniem, które wypełnia i którego używa Bóg. Koniec historii jest każdemu z nas doskonale znany. Maryja urodziła wcielonego Syna Bożego, Jezusa Chrystusa, który oddał życie za mnie i za Ciebie. I tym na zawsze zmienił losy świata.

Podobnie było w moim życiu. Bóg dał mi pragnienie niesienia ludziom Dobrej Nowiny. Dał mi wielkie pragnienie służby dla Jego chwały. Oczywiście na początku chciałem sam je realizować i nic z tego nie wychodziło. Nie przyjęto mnie do seminarium i do jezuitów. Chciałem kombinować, ale wpadałem tylko w coraz większą rozpacz. Uciekałem od mojej codzienności studenta, syna, przyjaciela, ale także od mojej rzeczywistości, czyli choroby. Było coraz gorzej. Kiedyś jednak mnie olśniło i zaakceptowałem to, jak jest. Oczywiście nadal czegoś mi brakowało i chciałem coś więcej z życia. Bóg złożył jeszcze większe pragnienie służby w moim sercu. Później przyszło Słowo zapraszające do niesienia nadziei. Tym razem Boża oferta bazowała na tym, co jest, czyli na tym, że mimo choroby całkiem nieźle sobie radzę. Bóg powiedział: „Pokaż innym, że choroba to nie koniec!” I wiecie, jaka była moja odpowiedź? „Boże, dobrze, ale Ty działaj! Ja nie mam zielonego pojęcia, co i jak mam robić!” Mijał czas i nadarzyła się okazja opisać moje pobyty w szpitalu i moją chorobę. Z tego zrodziła się książka „Jest nadzieja, więc warto żyć” – w tej chwili prawie 2 tys. pobrań. Później wraz z Olą i Adamem założyliśmy fan pag’e na Facebook’u – w tej chwili ponad tysiąc kliknięć „Lubię to”. Z akcyjki społecznej przerodziliśmy się w stowarzyszenie, a wkrótce we wspólnotę. Dziś zrzeszamy prawie 20 członków. Liczne jest także grono naszych sympatyków. W ramach naszych działań jeżdżę wraz z przyjaciółmi po wielu miejscach w Polsce, prowadząc warsztaty i rekolekcje. Niesamowita sprawa, odnalazłem moje powołanie, misję i sens życia, a zaczęło się tylko od bycia tu i teraz, i pragnienia! Pragnienia, które nie ja, lecz Bóg realizuje od dwóch lat!

Do takiej bliskości z sobą Bóg zaprasza każdego z nas. Bóg zaprasza każdego z nas do rzeczy wielkich. Do bycia kimś wyjątkowym, kimś, kto ma wpływ na losy innych ludzi. Zaprasza każdego z nas do wyruszenia razem z Nim w podróż. I nie potrzebuje do tego rorat, rekolekcji, dni skupienia, słuchowisk, najlepszych kaznodziejów itd. Nie potrzebuje do tego naszego działania. Nie potrzebuje do tego naszych wysiłków na rzecz zmiany naszego wyglądu, zachowania, cech charakteru itd. On potrzebuje tylko jednego: nas samych! Potrzebuje naszej zgody na Jego plany. Potrzebuje do tego naszej uważności na co dzień. On potrzebuje naszego bycia tu i teraz, byśmy mogli być tam i wtedy. On potrzebuje naszego wiernego realizowania powołania stanu, obowiązków w pracy, na studiach, w szkole i w domu.

Daj mu szanse na objawienie się w Twoich pragnieniach i pozwól żyć tym pragnieniom. I nie działaj, lecz pozwól Mu działać w Tobie! Niczego nie przyspieszaj, po prostu trwaj, miej uszy i oczy szeroko otwarte! Pan przyjdzie i objawi Ci swą chwałę!

Pan jest blisko!

Wojtek

Pasterze.jpg

Rozważania Rekolekcyjne 

 

Komentarz

  1. bogdanowicz

    Co więcej, to Bogu oddaje ona działanie.

     Bardzo mi sie podobało – dzięki (:

    Wydaje mi się, że to zdanie – w temacie – jest kluczowe, większość zawodów, niepowodzeń, frustracji na chrześcijańskiej drodze bierze się z niezrozumienia podstawowej zasady: to Bóg ma moc stwarzania, ja mam tylko i aż wolną wolę i mogę pozwolić działać Jemu albo będę działać po swojemu z mizernymi skutkami.

    Błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia.

    Ps.Ten fresk już niezmiennie będzie mi sie kojarzył z Polem Pasterzy pod Betlejem.

     

     
    Odpowiedz

Skomentuj bogdanowicz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code