Ostatnia wieczerza

 

Na zakończenie spowiedzi, gdy wstawałem z klęcznika konfesjonału, ksiądz powiedział: Szczęść Boże i dobrych świąt. Uśmiechnąłem się dziękując. Przecież nie miało sensu mówić, że ledwie wzejdzie pierwsza gwiazda będę w drodze do pracy. Wychodząc z kościoła byłem także przed nocną służbą. Poszedłem w stronę przystanku autobusowego. W pracy pisząc datę podczas przyjmowania dokumentacji przypomniało mi się, że tego samego dnia grudnia w 1988 r. byłem w pracy. W wolnym czasie pisałem życzenia świąteczne i noworoczne dla rodziny i znajomych. Część z nich była na odwrocie zdjęcia zrobionego rok wcześniej. Byliśmy na nim z żoną, córkami i z moim ojcem. Siedzieliśmy wszyscy na tle choinki. Nie zdążyłem ich wysłać. Następnego dnia zmarł ojciec. Zdjęcia przekazywałem podczas stypy. Wigilię spędziliśmy u rodziców żony.

Przez wiele lat święta nie były dla mnie ważne. W liceum, gdy nauczyciel zapytał, co łączy rodzinę, powiedziałem, że mecze piłkarskie. Nie takiej spodziewał się odpowiedzi. Ale jakie mogły być święta ojca i dwóch synów? Nie byliśmy wylewni w uczuciach. Mówię, że Kaniece są zimni. Gdy byłem w wojsku zorganizowano wieczór wigilijny. Patrzyłem na płaczącego chłopaka jak na idiotę. Nie rozumiałem jego łez. Gdzieś w pamięci było wyjadanie marcepanowych kartofelków (brat podnosił mnie do góry, żebym mógł je zdjąć z talerza), pierwsza piłka i pierwsze hokejówki, pocięgiel ojca, po którym go poznałem, gdy przebrał się za gwiazdora. Tylko tyle. Wtedy o tym nie myślałem. Chciałem jedynie by ten okropny sen o niewoli się skończył. Czytałem książki Edwarda Stachury, liczyłem dni do wyjścia.

Wigilia, taka jak w domu rodzinnym żony, była dla mnie czymś nieznanym. Już wtedy spora gromadka wnuczek i wnuków. Mikołaj miał dużo roboty. Kolędy, gwarno. Mogłem czuć się zagubiony. Następne święta Bożego Narodzenia przeżyliśmy w domu. Wróciłem wieczorem z pracy. W przedpokoju leżał przygotowany dla mnie strój. Wyszedłem na chwilę, by przejść się pod naszymi oknami. Młodsza z córek, gdy tylko zobaczyła gwiazdora, wtuliła się w mamę i tak pozostała aż do mojego wyjścia. Prezenty za nią odebrała starsza siostra. Ona to pamięta: Dostałyśmy wtedy lalki murzynki. Lęk pozostał do tego stopnia, że przerażały córkę kukły gwiazdorów w oknach wystawowych. Następnego roku byliśmy już w komplecie. Syn miał dziewięć miesięcy. Córki pomagały ubierały mnie w strój gwiazdora, sposób na uniknięcie stresu. A i tak wręczanie prezentów było dla nich dużym przeżyciem. Głosy im drżały podczas mówienia wierszyków. W okresie świątecznym do moich obowiązków należało czytanie dzieciom książek związanych z tematyką bożonarodzeniową.

W drugi dzień świąt rozmawiałem przez telefon z kuzynką. Spytałem ją, co we Francji słychać (była u jednego z braci) i opowiedziałem trochę o moich wigiliach. Ona dodała do nich swoje dwa wspomnienia. Jedno z czasów, gdy ze starszym bratem wychowywała się u naszych dziadków. Największym przeżyciem dla niej nie były prezenty, jedzenie, czy kolędy, a strojenie choinki. Któregoś roku czekali, a drzewko się w domu nie pojawiało. Nie wie teraz dlaczego, może jedynie się domyślać, że babcia chciała ich za coś ukarać. Miała ona dość nieprzyjemne metody wpływania na swoich wnuków. Nie pogodziwszy się z tym kuzynka i kuzyn poszli w okolice toru kolejowego, gdzie rosły świerki. Ścieli jeden z nich i przynieśli do domu. Ubrali choinkę w papierowe łańcuchy, ozdoby i tradycji stało się zadość. Druga historia już z domu rodzinnego. Jej ojciec pilnował, żeby były na stole śledzie w śmietanie i ziemniaki w mundurkach oraz jakaś zupa. Najmłodszy z braci, którego zawsze się jakieś psoty trzymały, wrzucił jej buta do zupy. Takie różne opowieści ma każdy z nas. Co innego będą wspominać nasze dzieci. Jaką odegram rolę w ich historiach z dzieciństwa?

W ostatnich dniach czytałem „Kłamczuchę” Małgorzaty Musierowicz, książkę z półki starszej córki. Kończy się ona w wigilijny wieczór:

 

Aniela stała przy oknie i patrzyła w czarną szybę, w powierzchni której odbijało się wnętrze pokoju: choinka w drżących płomykach świec, migocące ozdoby, kolorowo nakryty stół i szalejące nad zabawkami dzieci. (…) A za szybą był mroźny, gwiaździsty wieczór i niezwykle ciche miasto, i dziesiątki tysięcy ludzi w swoich w domach, przy swoich choinkach. I – co było chyba najbardziej niezwykłe – tego wieczoru wszyscy lubili się nawzajem. „Jak by to było dobrze – pomyślała Aniela – żeby mogli się tak lubić przez wszystkie inne wieczory. I przez wszystkie dni.”

 

Niech choć w części spełni się marzenie Kłamczuchy.

Gdy zobaczyłem w grafiku, że moją pasterkę spędzę na nastawni, byłem spokojny. Kolejarskie święta są krótsze od świąt pracujących na osiem godzin. Nasze wigilie zaczynały się i o godzinie czternastej, i o dwudziestej pierwszej. W tym roku, gdy starsza córka robiła sałatkę, młodsza prasowała koszule, sukienki, syn palił w piecu, a ja pastowałem buty, żona spytała mnie, czy wspominam mamę. Pozostał po tym pytaniu niepokój, bo prócz wspomnianych kartofelków marcepanowych nie pamiętam jej na święta. Po wczesnej kolacji zrobiliśmy sobie zdjęcie z choinką. Wcześniej żartowaliśmy, że to nasza ostatnia wieczerza. Za rok będzie inaczej… Syn w lutym stanie się mężem.

 

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code